I only fear never trying - zapiski Marka
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3659
- Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
- Życiówka na 10k: 38:38
- Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
- Lokalizacja: Wroclaw, POL
- Kontakt:
Heh, dzisiaj dzień że lepiej żeby go nie było :D Ale po kolei:
25.07 - Plan: 10x400 po 80 sekund (P=4')
Pisałem w komentarzach: domknięte, aczkolwiek nieco się zasapałem. Dawno nie biegałem na takich prędkościach (3:20) nic dłuższego niż 20 sekund - co było odczuwalne na końcowych powtórzeniach od tego 300-350m. Ale 4 minuty przerwy pozwalały na pełny wypoczynek, nawet zbyt długi - pogryzły mnie komary
26.07 - Plan: 14km po 5:20
Zrobione bez historii.
27.07 - Plan TWL 13 km (3:50/4:20)
No... Od rana dzień, że lepiej żeby go nie było. Zacząć by trzeba od wtorku - miałem wizytę aktywacyjną dot. aparatu na zębach. Aparat zasadniczo w bieganiu nie przeszkadza, ale te 2-3 dni po wizytach aktywacyjnych swędzą/bolą zęby - co za tym idzie problem z jedzeniem no i (przynajmniej ja) średnio (no dobra: mało) się wysypiam. Także dzisiaj trochę jak zombi chodziłem, od jutra powinno być już lepiej (patrząc po ostatnich tygodniach). Do tego na parkingu zaatakował mnie stojący słupek i otarł trochę lakieru NO rozkojarzony cały dzień byłem...
Po pracy polazłem na trening: ABC i zaczynamy. Biegło się ciężko, no ale niewyspany tego się spodziewałem. Ale... 3km i spotkałem na ścieżce kolegę na rowerze. Macha i się zatrzymuje - no to nie będę uciekał. 2 minuty pogadania, lecę dalej. Minęło 800m i na 4km znowu znajoma (akurat przed domem stała): a jak na wakacjach było? No spocony jesteś, pogadasz chwilę i odpoczniesz (chyba nie taki cel treningu ). 2-3 minuty i lecę dalej. 7km (czyli 3 szybki) i chyba na jakimś ślimaku stanąłem (było ich pełno po deszczu) albo liściu bo noga trochę odjechała i zabolała łydka. Stanąłem, rozciągnąłem pobiegłem wolniejszy 4:20, ale dalej tą łydkę lekko czułem (a do domu 5km) więc postanowiłem nie kozaczyć tylko skończyłem trening i spokojnie 5:25-5:30 dotruchtałem do domu. Trening i tak popsuty, lepiej go do końca odpuścić niż się wykluczyć na tydzień. Na tej prędkości w ogóle łydki nie czułem, w domu czuję ją bardzo lekko (nawet nie wiem, czy to nie bardziej autosugestia) - jutro dzień przerwy a w sobotę spokojne bieganie więc spoko.
No cóż - dni jak dzisiaj się zdarzają, trzeba zaakceptować, zapomnieć i robić swoje dalej.
25.07 - Plan: 10x400 po 80 sekund (P=4')
Pisałem w komentarzach: domknięte, aczkolwiek nieco się zasapałem. Dawno nie biegałem na takich prędkościach (3:20) nic dłuższego niż 20 sekund - co było odczuwalne na końcowych powtórzeniach od tego 300-350m. Ale 4 minuty przerwy pozwalały na pełny wypoczynek, nawet zbyt długi - pogryzły mnie komary
26.07 - Plan: 14km po 5:20
Zrobione bez historii.
27.07 - Plan TWL 13 km (3:50/4:20)
No... Od rana dzień, że lepiej żeby go nie było. Zacząć by trzeba od wtorku - miałem wizytę aktywacyjną dot. aparatu na zębach. Aparat zasadniczo w bieganiu nie przeszkadza, ale te 2-3 dni po wizytach aktywacyjnych swędzą/bolą zęby - co za tym idzie problem z jedzeniem no i (przynajmniej ja) średnio (no dobra: mało) się wysypiam. Także dzisiaj trochę jak zombi chodziłem, od jutra powinno być już lepiej (patrząc po ostatnich tygodniach). Do tego na parkingu zaatakował mnie stojący słupek i otarł trochę lakieru NO rozkojarzony cały dzień byłem...
Po pracy polazłem na trening: ABC i zaczynamy. Biegło się ciężko, no ale niewyspany tego się spodziewałem. Ale... 3km i spotkałem na ścieżce kolegę na rowerze. Macha i się zatrzymuje - no to nie będę uciekał. 2 minuty pogadania, lecę dalej. Minęło 800m i na 4km znowu znajoma (akurat przed domem stała): a jak na wakacjach było? No spocony jesteś, pogadasz chwilę i odpoczniesz (chyba nie taki cel treningu ). 2-3 minuty i lecę dalej. 7km (czyli 3 szybki) i chyba na jakimś ślimaku stanąłem (było ich pełno po deszczu) albo liściu bo noga trochę odjechała i zabolała łydka. Stanąłem, rozciągnąłem pobiegłem wolniejszy 4:20, ale dalej tą łydkę lekko czułem (a do domu 5km) więc postanowiłem nie kozaczyć tylko skończyłem trening i spokojnie 5:25-5:30 dotruchtałem do domu. Trening i tak popsuty, lepiej go do końca odpuścić niż się wykluczyć na tydzień. Na tej prędkości w ogóle łydki nie czułem, w domu czuję ją bardzo lekko (nawet nie wiem, czy to nie bardziej autosugestia) - jutro dzień przerwy a w sobotę spokojne bieganie więc spoko.
No cóż - dni jak dzisiaj się zdarzają, trzeba zaakceptować, zapomnieć i robić swoje dalej.
biegam ultra i w górach
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3659
- Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
- Życiówka na 10k: 38:38
- Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
- Lokalizacja: Wroclaw, POL
- Kontakt:
W przerwie na bułkę w pracy: łydka dzisiaj ok, zatem chyba nic złego się nie zdało.
biegam ultra i w górach
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3659
- Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
- Życiówka na 10k: 38:38
- Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
- Lokalizacja: Wroclaw, POL
- Kontakt:
29.07 - Plan: 18km po 5:10 + 6x60m
Fajnie i luźno się to biegło, nawet pomimo 28 stopni. Nic nie bolało, na wszelki wypadek pierwsze 2 przebieżki zrobiłem asekuracyjnie. Wygląda wszystko ok. W sumie takie nieudane treningi jak w czwartek też są potrzebne - kubełek zimnej wody przypomina, że nikt nie jest kuloodporny
Fajnie i luźno się to biegło, nawet pomimo 28 stopni. Nic nie bolało, na wszelki wypadek pierwsze 2 przebieżki zrobiłem asekuracyjnie. Wygląda wszystko ok. W sumie takie nieudane treningi jak w czwartek też są potrzebne - kubełek zimnej wody przypomina, że nikt nie jest kuloodporny
biegam ultra i w górach
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3659
- Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
- Życiówka na 10k: 38:38
- Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
- Lokalizacja: Wroclaw, POL
- Kontakt:
Trochę się wywaliło, bo 30.07 miało być 33km - skończyło się na przyjeździe rodzinki w sobotę wieczorem, co spowodowało: 3h łażenia po mieście w sobotę oraz 5-6h łażenia w niedzielę. A w sobotę do południa i tak 18km weszło + 6x60. Po tym weekendzie oczekuję tylko na kolejny... :D
31.07 - Plan: 10km.
Plan naprawczy - z uwagi na brak biegania w niedzielę pyknięta dyszka w poniedziałek. Gorąco jak cholera.
01.08 - Plan: 2km +8x20sek + 18km.
Drugi lekko zmieniony trening z uwagi na niedzielę. Gorąco jak cholera, wyszedłem biegać o 20:45, a i tak było 30 stopni. Skończyłem trening ok 23:00 (18km było po 5:20) i miałem dość: wyglądałem, jakbym spod prysznica wyszedł...
02.08 - Plan: 8km po 5:30.
Wydolnościowo to nabiegane luźno, ale samopoczucie dramatyczne. Gorąco jak cholera, ostatnio w nocy mało sypiam -> jest za gorąco + dzisiaj w nocy była jakaś wichura, która wywracała kubły i meble na balkonie = budzi w nocy :/
Jutro mam dość mocny ciągły 15km, jeśli nadal będzie tak paskudnie gorąco i będę niewyspany to chyba zwolnię tempa (ewentualnie pobiegnę krócej). Zobaczymy. Niestety muszę być w pracy przed 8 rano i bieganie rano u mnie odpada, jestem uzależniony od wieczora, do tego dość słabo znoszę duchotę i wysokie temperatury:/ Trudno - zobaczymy co będzie
FIGHT !
31.07 - Plan: 10km.
Plan naprawczy - z uwagi na brak biegania w niedzielę pyknięta dyszka w poniedziałek. Gorąco jak cholera.
01.08 - Plan: 2km +8x20sek + 18km.
Drugi lekko zmieniony trening z uwagi na niedzielę. Gorąco jak cholera, wyszedłem biegać o 20:45, a i tak było 30 stopni. Skończyłem trening ok 23:00 (18km było po 5:20) i miałem dość: wyglądałem, jakbym spod prysznica wyszedł...
02.08 - Plan: 8km po 5:30.
Wydolnościowo to nabiegane luźno, ale samopoczucie dramatyczne. Gorąco jak cholera, ostatnio w nocy mało sypiam -> jest za gorąco + dzisiaj w nocy była jakaś wichura, która wywracała kubły i meble na balkonie = budzi w nocy :/
Jutro mam dość mocny ciągły 15km, jeśli nadal będzie tak paskudnie gorąco i będę niewyspany to chyba zwolnię tempa (ewentualnie pobiegnę krócej). Zobaczymy. Niestety muszę być w pracy przed 8 rano i bieganie rano u mnie odpada, jestem uzależniony od wieczora, do tego dość słabo znoszę duchotę i wysokie temperatury:/ Trudno - zobaczymy co będzie
FIGHT !
biegam ultra i w górach
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3659
- Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
- Życiówka na 10k: 38:38
- Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
- Lokalizacja: Wroclaw, POL
- Kontakt:
Czwartek 03.08.2017. Plan: zależnie od pogody albo ciągły TWL 15km (3:55/4:25) albo 12x400m po 80" na P=4' trucht.
Chciałem psychicznie pobiec ciągły, ale temperatura nie nastawiała. Odczekałem do 20:30 i poszedłem, co prawda było 27 stopni, ale słońce już zachodziło i był odczuwalny wiatr (na szczęście z boku). Stwierdziłem, że lecę ciągły. Lekko nie było, ale weszło:
4:24, 3:52, 4:24, 3:52, 4:23, 3:52, 4:27, 3:54, 4:20, 3:57, 4:27, 3:55, 4:21, 3:56, 4:25. Dane z GPS.
Uwagi:
1) na 12km musiałem się zatrzymać poprawić sznurowanie butów. Dzisiaj biegłem pierwszy bieg w Adiosach 2, w których chciałbym pobiec maraton. Biegło się spoko, wezmę je na 30km w niedzielę, ale muszę mocniej zasznurować - już od ok 5-6km czułem luz, na 12km był już mocno odczuwalny i bez poprawienia mogło się skończyć jakimiś otarciami/bąblami.
2) Podczas całego treningu (z rozgrzewką i powrotem do domu) ponad 19km nic nie piłem ani nic nie jadłem. Odbieram to pozytywnie
3) Po powrocie do domu o 22:00 na termometrze były 24 stopnie, ale lekki wiatr wiejący z boku spowodował, że bieg był znośny i dało się to domknąć.
Chciałem psychicznie pobiec ciągły, ale temperatura nie nastawiała. Odczekałem do 20:30 i poszedłem, co prawda było 27 stopni, ale słońce już zachodziło i był odczuwalny wiatr (na szczęście z boku). Stwierdziłem, że lecę ciągły. Lekko nie było, ale weszło:
4:24, 3:52, 4:24, 3:52, 4:23, 3:52, 4:27, 3:54, 4:20, 3:57, 4:27, 3:55, 4:21, 3:56, 4:25. Dane z GPS.
Uwagi:
1) na 12km musiałem się zatrzymać poprawić sznurowanie butów. Dzisiaj biegłem pierwszy bieg w Adiosach 2, w których chciałbym pobiec maraton. Biegło się spoko, wezmę je na 30km w niedzielę, ale muszę mocniej zasznurować - już od ok 5-6km czułem luz, na 12km był już mocno odczuwalny i bez poprawienia mogło się skończyć jakimiś otarciami/bąblami.
2) Podczas całego treningu (z rozgrzewką i powrotem do domu) ponad 19km nic nie piłem ani nic nie jadłem. Odbieram to pozytywnie
3) Po powrocie do domu o 22:00 na termometrze były 24 stopnie, ale lekki wiatr wiejący z boku spowodował, że bieg był znośny i dało się to domknąć.
biegam ultra i w górach
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3659
- Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
- Życiówka na 10k: 38:38
- Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
- Lokalizacja: Wroclaw, POL
- Kontakt:
Sobota 05.08.2017. Plan: 8km po 5:00 + 4x100m.
Pobiegane do południa, nawet spokojnie weszło mimo 27 stopni i słońca.
Niedziela 06.08.2017: Zawody 30 (kontrolna 30 z decathlon). Plan: 4:15.
Trochę nie pyknęło, ale po kolei. Bieg był na pętli ok 5,7km (niby pisze 5960, ale nie ma tyle) + dobieg do pętli (z 200m) i z pętli do mety (ok. 1,2 km). Całość po wałach (ubity szuter) + mosty (beton/płyty), nie było oznaczeń organizatora więc trzeba było na zegarek biec -> wyszło mi 30,3km 2:12:11, czyli tempo 4:21. Pewnie te 300 GPS dodał, można założyć że koło 30 było.
Wczoraj po biegu byliśmy jeszcze u znajomych na grillu, nie piłem alkoholu i w miarę wcześnie wróciliśmy - ale jednak dieta optymalna na ostatni dzień przed startem to nie była
Na starcie pogoda całkiem niezła jak na ostatnie upały: 22-23 stopnie i wiejący wiatr (z boku, jakoś mocno to nie przeszkadzało na trasie poza jednym miejscem gdzie akurat chyba z 200m było pod wiatr. Reszta osłonięta wałem.
Te biegi się z reguły opóźniały, więc dość niespodziewane było jak minutę przed czasem organizator zaczął odliczanie i start
Początkowo chciałem się załapać z 2 ludkami, co biegli lekko szybciej ode mnie, ale po 3km odpuściłem, a i tak 5km wyszło w 21 minut co było jednak nieco za szybko. Kolejne kilometry biegłem sam i wychodziło to mniej więcej w okolicach 4:15 (wszystko w przedziale 4:12 - 4:18, pomijam fanaberie jak raz mi odpikało 4:04 a raz 4:26). No i tak sobie biegłem, aż koło 18km średnio przyjął mi się żel (w sumie to od początku lekko chlupało w żołądku - ale to konsekwencja dnia wcześniejszego i w biegu nie przeszkadzało) i zwolniłem na 2km w okolice 4:25. Potem żołądek się uspokoił, wróciłem do swojego 4:15 i po 500m zaczęło się coś gorszego -> z niczego zaczęła mnie boleć prawa łydka. Nie było wcześniej żadnych oznak (albo ich nie wyczułem). Tak sobie to pobolewało, ale 4:25-4:30 dało się biec i tak biegłem. Na 25-26 zabawa się skończyła i zaczęło boleć mocniej i jedyne co mogłem to truchtać po 4:45-4:50. Wtedy noga prawie nie bolała, jednak kilkakrotnie próbowałem przyspieszyć to w okolicach 4:25 już bolało. Więc tak bez historii dotoczyłem się do mety, trochę pochodziłem i porozciągałem to było lepiej ale teraz w domu znowu boli :/ Nawet chciałem zejść z trasy, ale zaparkowałem w okolicach mety i szybko kalkulując wyszło mi że kończąc bieg mam jakieś 4-5km do mety, a schodząc z trasy i tak ok. 2,5-3km więc bez sensu schodzić... A dla głowy nawet takie dotoczenie do mety będzie lepsze.
Co do podsumowania biegu (wyłączając łydkę): 4:10 to było za szybko, ciężko mi oceniać co byłbym w stanie dzisiaj nabiegać ale nawet licząc 2 wolniejsze km po żelku to mi wyszedł HM według GPS 1:29:22 (co nawet dodając po 2 sek na błąd GPS daje tempo w okolicach 4:15), myślę że coś w granicach 4:15-4:20 było spokojnie do nabiegania. Nie mam pojęcia o co z tą nogą chodzi - muszę się chyba przyłożyć do jakiegoś rolowania - bo z tą nogą wcześniej nie miałem problemów, może coś się z adiosami nie dogaduje (ale tylko jedna noga)? Zobaczymy, póki co przeciwzapalny voltaren.
A co do samego biegu:
Bieg na 250 osób, bez nagród, po wałach, a obsady elity niejeden dużo większy bieg mógł by pozazdrościć:
A. Gardzielewski (przedstawiać nie trzeba) wygrał (1:46:59) po czym pobiegł dalej i dokręcił sobie do pełnego maratonu (2:26 mu wyszło). Arek biegł z treningowo z chłopakami z Wrocławskiego Iten (A. Putyra, G. Gronostaj i A. Witek), którzy zajęli kolejne miejsca z czasami odpowiednio 1:47:00, 1:47:13 i 1:47:26. Kosmos.
Pobiegane do południa, nawet spokojnie weszło mimo 27 stopni i słońca.
Niedziela 06.08.2017: Zawody 30 (kontrolna 30 z decathlon). Plan: 4:15.
Trochę nie pyknęło, ale po kolei. Bieg był na pętli ok 5,7km (niby pisze 5960, ale nie ma tyle) + dobieg do pętli (z 200m) i z pętli do mety (ok. 1,2 km). Całość po wałach (ubity szuter) + mosty (beton/płyty), nie było oznaczeń organizatora więc trzeba było na zegarek biec -> wyszło mi 30,3km 2:12:11, czyli tempo 4:21. Pewnie te 300 GPS dodał, można założyć że koło 30 było.
Wczoraj po biegu byliśmy jeszcze u znajomych na grillu, nie piłem alkoholu i w miarę wcześnie wróciliśmy - ale jednak dieta optymalna na ostatni dzień przed startem to nie była
Na starcie pogoda całkiem niezła jak na ostatnie upały: 22-23 stopnie i wiejący wiatr (z boku, jakoś mocno to nie przeszkadzało na trasie poza jednym miejscem gdzie akurat chyba z 200m było pod wiatr. Reszta osłonięta wałem.
Te biegi się z reguły opóźniały, więc dość niespodziewane było jak minutę przed czasem organizator zaczął odliczanie i start
Początkowo chciałem się załapać z 2 ludkami, co biegli lekko szybciej ode mnie, ale po 3km odpuściłem, a i tak 5km wyszło w 21 minut co było jednak nieco za szybko. Kolejne kilometry biegłem sam i wychodziło to mniej więcej w okolicach 4:15 (wszystko w przedziale 4:12 - 4:18, pomijam fanaberie jak raz mi odpikało 4:04 a raz 4:26). No i tak sobie biegłem, aż koło 18km średnio przyjął mi się żel (w sumie to od początku lekko chlupało w żołądku - ale to konsekwencja dnia wcześniejszego i w biegu nie przeszkadzało) i zwolniłem na 2km w okolice 4:25. Potem żołądek się uspokoił, wróciłem do swojego 4:15 i po 500m zaczęło się coś gorszego -> z niczego zaczęła mnie boleć prawa łydka. Nie było wcześniej żadnych oznak (albo ich nie wyczułem). Tak sobie to pobolewało, ale 4:25-4:30 dało się biec i tak biegłem. Na 25-26 zabawa się skończyła i zaczęło boleć mocniej i jedyne co mogłem to truchtać po 4:45-4:50. Wtedy noga prawie nie bolała, jednak kilkakrotnie próbowałem przyspieszyć to w okolicach 4:25 już bolało. Więc tak bez historii dotoczyłem się do mety, trochę pochodziłem i porozciągałem to było lepiej ale teraz w domu znowu boli :/ Nawet chciałem zejść z trasy, ale zaparkowałem w okolicach mety i szybko kalkulując wyszło mi że kończąc bieg mam jakieś 4-5km do mety, a schodząc z trasy i tak ok. 2,5-3km więc bez sensu schodzić... A dla głowy nawet takie dotoczenie do mety będzie lepsze.
Co do podsumowania biegu (wyłączając łydkę): 4:10 to było za szybko, ciężko mi oceniać co byłbym w stanie dzisiaj nabiegać ale nawet licząc 2 wolniejsze km po żelku to mi wyszedł HM według GPS 1:29:22 (co nawet dodając po 2 sek na błąd GPS daje tempo w okolicach 4:15), myślę że coś w granicach 4:15-4:20 było spokojnie do nabiegania. Nie mam pojęcia o co z tą nogą chodzi - muszę się chyba przyłożyć do jakiegoś rolowania - bo z tą nogą wcześniej nie miałem problemów, może coś się z adiosami nie dogaduje (ale tylko jedna noga)? Zobaczymy, póki co przeciwzapalny voltaren.
A co do samego biegu:
Bieg na 250 osób, bez nagród, po wałach, a obsady elity niejeden dużo większy bieg mógł by pozazdrościć:
A. Gardzielewski (przedstawiać nie trzeba) wygrał (1:46:59) po czym pobiegł dalej i dokręcił sobie do pełnego maratonu (2:26 mu wyszło). Arek biegł z treningowo z chłopakami z Wrocławskiego Iten (A. Putyra, G. Gronostaj i A. Witek), którzy zajęli kolejne miejsca z czasami odpowiednio 1:47:00, 1:47:13 i 1:47:26. Kosmos.
biegam ultra i w górach
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3659
- Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
- Życiówka na 10k: 38:38
- Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
- Lokalizacja: Wroclaw, POL
- Kontakt:
W sumie to mam jeszcze kilka spostrzeżeń - napisałem w komentarzach Ziko, ale wkleję:
Póki co jest to trochę dziwne, bo po prostu boli (ekspertem nie jestem, ale tam gdzie się achilles z brzuchatym łączy). Nie ma tam ani opuchlizny, ani to nie był skurcz - po prostu ból jakby ktoś przywalił łomem czy innym wałkiem. Nie wiem skąd to - nawierzchnia? Nie biegałem po szutrze w takich tempach i w tych butach. W ogóle w tych butach biegłem dopiero 1 trening, ale to było 19km (w tym 15km mocnego ciągłego) i nic się nie działo - to tym bardziej teraz nie powinno zaczynać boleć po chyba 22km w wolniejszym tempie i po miękkim...
Czuję tylko jak chodzę, najgorzej w górę po schodach (zachciało się dwupoziomowego mieszkania...). No i tylko w jednej nodze - dzisiaj woltaren + rolowanie i zobaczymy co będzie jutro.
--
Jeśli noga wydobrzeje do maratonu, to jednak kilka pozytywów ten bieg mi dał - ostudził głowę, że 4:10 to nie tędy i u mnie lepiej się sprawdza zacząć wolniej, koniecznie muszę pierwszej dychy pilnować nie szybciej niż 4:20. Jak się potem nie odrobi - trudno, najwyżej wyjdzie 3:02.
Dwa - nie było żadnych gastrycznych problemów, nie odwodniłem się jakoś zbytnio. Było ok, nawet pomimo słabego jedzenia dzień wcześniej.
Trzy - czworogłowe (uda) były bardzo ok. Nic nie bolało, nic się nie dzieje - to jest dla mnie pozytywne, bo na nocnym to tutaj miałem problem.
Póki co jest to trochę dziwne, bo po prostu boli (ekspertem nie jestem, ale tam gdzie się achilles z brzuchatym łączy). Nie ma tam ani opuchlizny, ani to nie był skurcz - po prostu ból jakby ktoś przywalił łomem czy innym wałkiem. Nie wiem skąd to - nawierzchnia? Nie biegałem po szutrze w takich tempach i w tych butach. W ogóle w tych butach biegłem dopiero 1 trening, ale to było 19km (w tym 15km mocnego ciągłego) i nic się nie działo - to tym bardziej teraz nie powinno zaczynać boleć po chyba 22km w wolniejszym tempie i po miękkim...
Czuję tylko jak chodzę, najgorzej w górę po schodach (zachciało się dwupoziomowego mieszkania...). No i tylko w jednej nodze - dzisiaj woltaren + rolowanie i zobaczymy co będzie jutro.
--
Jeśli noga wydobrzeje do maratonu, to jednak kilka pozytywów ten bieg mi dał - ostudził głowę, że 4:10 to nie tędy i u mnie lepiej się sprawdza zacząć wolniej, koniecznie muszę pierwszej dychy pilnować nie szybciej niż 4:20. Jak się potem nie odrobi - trudno, najwyżej wyjdzie 3:02.
Dwa - nie było żadnych gastrycznych problemów, nie odwodniłem się jakoś zbytnio. Było ok, nawet pomimo słabego jedzenia dzień wcześniej.
Trzy - czworogłowe (uda) były bardzo ok. Nic nie bolało, nic się nie dzieje - to jest dla mnie pozytywne, bo na nocnym to tutaj miałem problem.
biegam ultra i w górach
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3659
- Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
- Życiówka na 10k: 38:38
- Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
- Lokalizacja: Wroclaw, POL
- Kontakt:
Wtorek 08.08.2017 Plan: 20x200/100 40/35 lub 10x100/100 - zależnie od samopoczucia.
Pomimo woltarenu i rolowania łydka lekko jeszcze rano dawała się we znaki, więc wieczorem wybrałem opcję lżejszą. Dotruchtałem do ścieżki, zrobiłem dłuższą rozgrzewkę (łącznie z truchtaniem ok 35 minut) i pobiegłem na 2km 100/100. Nie przejmowałem się czasem, puściłem z zegarka na 10 powtórzeń, bo chodziło o pobieganie rytmów, a nie co do sekundy. Pierwsze 2 ostrożnie, w tempie gdzieś 3:50-4:00, później już puściłem nogę i biegałem szybkie 3:20-3:30. Spoko. Na końcówce lekko czułem łydkę, ale bardzo lekko. W ciągu dnia kilkakrotnie lekko rozciągałem.
Środa 09.08.2017 Plan: 14km po 5:20
Rano nóżka lekko ćmiła, ale tak ledwo odczuwalnie. Biegałem wieczorem, weszło to nawet spoko i co najważniejsze ani śladu bólu nogi!!
Czwartek 10.08.2017 Plan: 17km TWL 3:50/4:20.
Z uwagi na nocne burze kiepsko spałem i było strasznie gorąco i duszno (29 w cieniu, a ja biegałem w słońcu) więc zmieniłem na 3:55/4:25. Ubrałem te same buty co w niedziele (Adizero Adios 2) celem sprawdzenia. Dotruchtałem do ścieżki po 5:00, ale było tak duszno że byłem cały mokry - i cholera nic do picia, a tu biegać trzeba. Trudno.
Zacząłem sobie 4:25, 3:53, 4:24, 3:51, 4:25 i miałem dość, po prostu ze mnie ciekło, nie było czym oddychać, czułem się jakby ktoś tlen zabrał z powietrza. Przemyślałem plan rezerwowy - pamiętałem, że 10-12x400m, ale ni cholery nie pamiętałem tempa ani przerw, więc stwierdziłem że nic z tego nie wyjdzie (a do tego 7km do domu). Zaświtała mi opcja, że dokończę ten TWL, ale wolne pobiegnę "na wyczucie". Wyszło to tak: 3:55, 4:55, 3:56, 5:05, 3:56, 5:16, 3:54, 5:29, 3:53, 5:18, 3:51 i.... byłem 100 metrów od domu i ostatniego wolnego już mi się nie chciało kręcić. W domu zdjąłem z siebie ciuchy, wykręciłem (bo z nich kapało), wypiłem litr wody, spojrzałem na termometr: 27,5 w cieniu.
W sumie ostatecznie nawet dość zadowolony jestem pomimo niedomknięcia: ja nie znoszę takich warunków, a i tak udało się łącznie 18km po średnio 4:30 przebiec (w tym 8km po 3:55). Ok, wolniejszych nie domknąłem ale tak czy inaczej w tych warunkach były dla mnie nie do domknięcia. Może jakbym picie miał i się uparł to bym z 10-12km domknął, całości chyba i tak nie. Ważne, że noga cała, nic nie boli. Cały czas roluję i lekko rozciągam i z utęsknieniem czekam na ochłodzenie...
Pomimo woltarenu i rolowania łydka lekko jeszcze rano dawała się we znaki, więc wieczorem wybrałem opcję lżejszą. Dotruchtałem do ścieżki, zrobiłem dłuższą rozgrzewkę (łącznie z truchtaniem ok 35 minut) i pobiegłem na 2km 100/100. Nie przejmowałem się czasem, puściłem z zegarka na 10 powtórzeń, bo chodziło o pobieganie rytmów, a nie co do sekundy. Pierwsze 2 ostrożnie, w tempie gdzieś 3:50-4:00, później już puściłem nogę i biegałem szybkie 3:20-3:30. Spoko. Na końcówce lekko czułem łydkę, ale bardzo lekko. W ciągu dnia kilkakrotnie lekko rozciągałem.
Środa 09.08.2017 Plan: 14km po 5:20
Rano nóżka lekko ćmiła, ale tak ledwo odczuwalnie. Biegałem wieczorem, weszło to nawet spoko i co najważniejsze ani śladu bólu nogi!!
Czwartek 10.08.2017 Plan: 17km TWL 3:50/4:20.
Z uwagi na nocne burze kiepsko spałem i było strasznie gorąco i duszno (29 w cieniu, a ja biegałem w słońcu) więc zmieniłem na 3:55/4:25. Ubrałem te same buty co w niedziele (Adizero Adios 2) celem sprawdzenia. Dotruchtałem do ścieżki po 5:00, ale było tak duszno że byłem cały mokry - i cholera nic do picia, a tu biegać trzeba. Trudno.
Zacząłem sobie 4:25, 3:53, 4:24, 3:51, 4:25 i miałem dość, po prostu ze mnie ciekło, nie było czym oddychać, czułem się jakby ktoś tlen zabrał z powietrza. Przemyślałem plan rezerwowy - pamiętałem, że 10-12x400m, ale ni cholery nie pamiętałem tempa ani przerw, więc stwierdziłem że nic z tego nie wyjdzie (a do tego 7km do domu). Zaświtała mi opcja, że dokończę ten TWL, ale wolne pobiegnę "na wyczucie". Wyszło to tak: 3:55, 4:55, 3:56, 5:05, 3:56, 5:16, 3:54, 5:29, 3:53, 5:18, 3:51 i.... byłem 100 metrów od domu i ostatniego wolnego już mi się nie chciało kręcić. W domu zdjąłem z siebie ciuchy, wykręciłem (bo z nich kapało), wypiłem litr wody, spojrzałem na termometr: 27,5 w cieniu.
W sumie ostatecznie nawet dość zadowolony jestem pomimo niedomknięcia: ja nie znoszę takich warunków, a i tak udało się łącznie 18km po średnio 4:30 przebiec (w tym 8km po 3:55). Ok, wolniejszych nie domknąłem ale tak czy inaczej w tych warunkach były dla mnie nie do domknięcia. Może jakbym picie miał i się uparł to bym z 10-12km domknął, całości chyba i tak nie. Ważne, że noga cała, nic nie boli. Cały czas roluję i lekko rozciągam i z utęsknieniem czekam na ochłodzenie...
biegam ultra i w górach
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3659
- Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
- Życiówka na 10k: 38:38
- Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
- Lokalizacja: Wroclaw, POL
- Kontakt:
Trochę mam zaległości, to nadganiam. Nie pisałem, ale to nie oznacza że nie biegałem
Sobota 12.08.2017 Plan: 18km po 4:50 + 6x60m.
Ładnie pobiegane, nawet po 4:46-4:47. Rytmy też spoko.
Niedziela 13.08.2017 Plan: 35km po 5:20, w tym co 5km 100m sprint.
Biegałem to z rana i - jeśli mam być szczery - to nie chciało mi się . Dopiero po 10km i 2 sprintach jako-tako to zaskoczyło, całość biegłem lekko szybciej (po ok 5:10 + sprinty szybciej). Tak się to toczyło, w międzyczasie wciągnąłem 2 żele i wypiłem bukłak wody, aż koło 33,5km zobaczyłem, że jakby się sprężyć to jest szansa domknąć trening poniżej 3h No to się główka napaliła, ostatni3 1,3-1,4 km weszło poniżej 4:10, co pozwoliło domknąć 35,2km w 2:59:47 Nie powiem, żeby mnie to nie ucieszyło (chociaż oczywiście były postoje na światłach w międzyczasie).
Potem dołożyłem jeszcze 3h łażenia po mieście :D
Wtorek 15.08.2017 Plan: 2km + 6x30 sek w tempie 1500 + 15km.
Pobiegane, chociaż nogi po weekendzie lekko drętwe. W te 30 sekund robiłem mniej więcej po 160-170 metrów, potem 15km poszło po 5:20-5:30. Zgodnie z planem.
Środa 16.08.2017 Plan: 8km po 5:30
Niezbyt jest co pisać, poza tym że wydawało mi się że jest chłodniej, ubrałem się za ciepło i spociłem :D
Czwartek 17.08.2017 Plan: 17km TWL 3:55/4:25.
Powtórka treningu sprzed tygodnia (wtedy nie wyszedł). Wychodząc na trening czułem się średnio, bo jakoś słabo się wyspałem, ale trudno Szło to na pierwszych kilku km topornie, ale z każdym km coraz lepiej. Ciężko zaczęło się robić koło 12-13km, a ostatnie 3km to było już rzeźbienie, ale udało się wyrzeźbić. Pogoda i tak nie była idealna, jak wychodziłem to było 24 stopnie, jak wracałem 22 stopnie. Ale: nie było słońca. Te kilka stopni (3-4 stopnie mniej) + brak słońca robią dla mnie dużą różnicę!
Wyszło to tak (według GPS, czyli ze 2 sek/km trzeba pewnie dodać): 4:22, 3:50, 4:20, 3:52, 4:20, 3:52, 4:22, 3:54, 4:18, 3:53, 4:21, 3:54, 4:25, 3:54, 4:24, 3:55, 4:23.
Ciężkie toto było cholernie, pewnie dlatego że lekko już czuję zmęczenie ostatnimi tygodniami (od 31 lipca mam w nogach 243km, co jest dla mnie kilometrażem rekordowym). W weekend będzie jeszcze jedna 35km, a później pewnie lekkie luzowanie.
Pocieszające jest to, że oprócz takiego lekkiego ogólnego zmęczenia (ale podkreślam: lekkiego), nie czuję niczego niepokojącego. Nie ma ciężkich nóg, łydka się (mam nadzieję) uspokoiła bo siedzi cicho, czworogłowe siedzą cicho - aż dziwne to wszystko. No nic - pożyjemy, zobaczymy.
Sobota 12.08.2017 Plan: 18km po 4:50 + 6x60m.
Ładnie pobiegane, nawet po 4:46-4:47. Rytmy też spoko.
Niedziela 13.08.2017 Plan: 35km po 5:20, w tym co 5km 100m sprint.
Biegałem to z rana i - jeśli mam być szczery - to nie chciało mi się . Dopiero po 10km i 2 sprintach jako-tako to zaskoczyło, całość biegłem lekko szybciej (po ok 5:10 + sprinty szybciej). Tak się to toczyło, w międzyczasie wciągnąłem 2 żele i wypiłem bukłak wody, aż koło 33,5km zobaczyłem, że jakby się sprężyć to jest szansa domknąć trening poniżej 3h No to się główka napaliła, ostatni3 1,3-1,4 km weszło poniżej 4:10, co pozwoliło domknąć 35,2km w 2:59:47 Nie powiem, żeby mnie to nie ucieszyło (chociaż oczywiście były postoje na światłach w międzyczasie).
Potem dołożyłem jeszcze 3h łażenia po mieście :D
Wtorek 15.08.2017 Plan: 2km + 6x30 sek w tempie 1500 + 15km.
Pobiegane, chociaż nogi po weekendzie lekko drętwe. W te 30 sekund robiłem mniej więcej po 160-170 metrów, potem 15km poszło po 5:20-5:30. Zgodnie z planem.
Środa 16.08.2017 Plan: 8km po 5:30
Niezbyt jest co pisać, poza tym że wydawało mi się że jest chłodniej, ubrałem się za ciepło i spociłem :D
Czwartek 17.08.2017 Plan: 17km TWL 3:55/4:25.
Powtórka treningu sprzed tygodnia (wtedy nie wyszedł). Wychodząc na trening czułem się średnio, bo jakoś słabo się wyspałem, ale trudno Szło to na pierwszych kilku km topornie, ale z każdym km coraz lepiej. Ciężko zaczęło się robić koło 12-13km, a ostatnie 3km to było już rzeźbienie, ale udało się wyrzeźbić. Pogoda i tak nie była idealna, jak wychodziłem to było 24 stopnie, jak wracałem 22 stopnie. Ale: nie było słońca. Te kilka stopni (3-4 stopnie mniej) + brak słońca robią dla mnie dużą różnicę!
Wyszło to tak (według GPS, czyli ze 2 sek/km trzeba pewnie dodać): 4:22, 3:50, 4:20, 3:52, 4:20, 3:52, 4:22, 3:54, 4:18, 3:53, 4:21, 3:54, 4:25, 3:54, 4:24, 3:55, 4:23.
Ciężkie toto było cholernie, pewnie dlatego że lekko już czuję zmęczenie ostatnimi tygodniami (od 31 lipca mam w nogach 243km, co jest dla mnie kilometrażem rekordowym). W weekend będzie jeszcze jedna 35km, a później pewnie lekkie luzowanie.
Pocieszające jest to, że oprócz takiego lekkiego ogólnego zmęczenia (ale podkreślam: lekkiego), nie czuję niczego niepokojącego. Nie ma ciężkich nóg, łydka się (mam nadzieję) uspokoiła bo siedzi cicho, czworogłowe siedzą cicho - aż dziwne to wszystko. No nic - pożyjemy, zobaczymy.
biegam ultra i w górach
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3659
- Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
- Życiówka na 10k: 38:38
- Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
- Lokalizacja: Wroclaw, POL
- Kontakt:
Dobra, pora trochę uaktualnić
Sobota 19.08.2017 Plan: 18km po 4:50 + 6x60m.
Kopia treningu sprzed tygodnia. Ładnie pobiegane, nawet po 4:46-4:47. Rytmy też spoko.
Niedziela 20.08.2017 Plan: 35km(jak idzie to 37km) co 5km 100m Sprint 05:20 ostatnie 3km w 4:20
Trochę się sfrajerowałem, bo jak wychodziłem to było chłodno i pochmurno, a wraz w kilometrami się rozpogadzało, świeciło słońce i wiał wiatr. To bardzo odwadniało, a ja miałem tylko 0,5l wody i 2 żelki -> musiałem racjonować wodę, a pod koniec i tak byłem już odwodniony. Sam trening wszedł nawet dość spoko, ostatnie kilometry czułem już odwodnienie (trochę soli się wytrąciło i sucho w ustach), ale skończyłem bez żadnych przygód. Szybkie kilometry logistycznie zrobiłem nie ostatnie tylko 33-35, bo ostatnie 2 to powrót do domu po chodnikach, kilka świateł itp - więc bez sensu. Ogólnie cały trening lekko za szybko bo średnia całości wg GPS wyszła 5:03, w tym szybkie km pod koniec 4:17, 4:16, 4:08 (!!). Do końca dnia dorzuciłem więcej białka/węgli i dużo piłem.
Następnego dnia spokój, lekko tylko czułem łydki - ale bardzo lekko.
Środa 23.08.2017 Plan: 3+2+1 (3:55+3:50+3:45) luzno/szybko
Ten trening miałem biegać we wtorek, ale po pracy i rzeczach okołożyciowych wróciłem do domu na obiad ok 21:30 więc o bieganiu mowy nie było. Konsultacja PW i biegamy trening w środę. No to jazda.
Weszło bez większego problemu, wszystko lekko szybciej, bez jakiejś spiny, zajeżdżania czy coś.
2km rozgrzewki, szybkie ABC i lecimy 3km. Czasy wg GPS: Jakoś tak spokojnie się bieganie, a zegarek 3:45... Zwolniłem lekko. Odpikało 3:50, 3:50, 3:52. Postanowiłem, że potruchtam tyle, ile kolejny szybki odcinek - czyli 2km. W końcu ma być luźno. Trucht bez spiny: 5:01, 5:06. Kolejne 2km wpadły 3:46, 3:45. Trucht (tyle ile kolejny szybki), czyli 1km w 5:03 i ostatni szybki 3:41 (się hamowałem, bo pierwsze 500m wystrzeliłem po 3:35 - a tak się luźno biegło)... Końcówkę trucht do domu. Wszystko domknięte bez żadnej spiny, skoro nie było żyłowania to biegłem te kilka sekund szybciej biorąc poprawkę na GPS. NA wolnych - nie było żadnej umieralni, spokojnie, po 200m już się normował oddech. Praktycznie po każdym szybkim miałem odczucie, że jeszcze 2x tyle bym w tym tempie mógł biec. Fajnie, w ogóle nie czułem tej 37km w niedzielę
Spoko fajny trening, wreszcie było chłodniej- 19stopni i od razu się lepiej biega.
Czwartek i piątek w planie mam wolny - ale jako że traktuję to moje bieganie trochę terapeutycznie - to chyba jutro wyjdę na lajtowe 8-10km po 5:30 bo dłuuuuugi i cięęęęężki dzień w pracy się zapowiada
PS Dzisiaj stuknęło mi 300km w sierpniu. Już wiem, że będzie to rekordowy miesiąc w mojej biegowej "karierze". Czuję się dobrze, nic nie boli, nic nie strzyka, dzisiaj było chłodniej - było dobrze
Sobota 19.08.2017 Plan: 18km po 4:50 + 6x60m.
Kopia treningu sprzed tygodnia. Ładnie pobiegane, nawet po 4:46-4:47. Rytmy też spoko.
Niedziela 20.08.2017 Plan: 35km(jak idzie to 37km) co 5km 100m Sprint 05:20 ostatnie 3km w 4:20
Trochę się sfrajerowałem, bo jak wychodziłem to było chłodno i pochmurno, a wraz w kilometrami się rozpogadzało, świeciło słońce i wiał wiatr. To bardzo odwadniało, a ja miałem tylko 0,5l wody i 2 żelki -> musiałem racjonować wodę, a pod koniec i tak byłem już odwodniony. Sam trening wszedł nawet dość spoko, ostatnie kilometry czułem już odwodnienie (trochę soli się wytrąciło i sucho w ustach), ale skończyłem bez żadnych przygód. Szybkie kilometry logistycznie zrobiłem nie ostatnie tylko 33-35, bo ostatnie 2 to powrót do domu po chodnikach, kilka świateł itp - więc bez sensu. Ogólnie cały trening lekko za szybko bo średnia całości wg GPS wyszła 5:03, w tym szybkie km pod koniec 4:17, 4:16, 4:08 (!!). Do końca dnia dorzuciłem więcej białka/węgli i dużo piłem.
Następnego dnia spokój, lekko tylko czułem łydki - ale bardzo lekko.
Środa 23.08.2017 Plan: 3+2+1 (3:55+3:50+3:45) luzno/szybko
Ten trening miałem biegać we wtorek, ale po pracy i rzeczach okołożyciowych wróciłem do domu na obiad ok 21:30 więc o bieganiu mowy nie było. Konsultacja PW i biegamy trening w środę. No to jazda.
Weszło bez większego problemu, wszystko lekko szybciej, bez jakiejś spiny, zajeżdżania czy coś.
2km rozgrzewki, szybkie ABC i lecimy 3km. Czasy wg GPS: Jakoś tak spokojnie się bieganie, a zegarek 3:45... Zwolniłem lekko. Odpikało 3:50, 3:50, 3:52. Postanowiłem, że potruchtam tyle, ile kolejny szybki odcinek - czyli 2km. W końcu ma być luźno. Trucht bez spiny: 5:01, 5:06. Kolejne 2km wpadły 3:46, 3:45. Trucht (tyle ile kolejny szybki), czyli 1km w 5:03 i ostatni szybki 3:41 (się hamowałem, bo pierwsze 500m wystrzeliłem po 3:35 - a tak się luźno biegło)... Końcówkę trucht do domu. Wszystko domknięte bez żadnej spiny, skoro nie było żyłowania to biegłem te kilka sekund szybciej biorąc poprawkę na GPS. NA wolnych - nie było żadnej umieralni, spokojnie, po 200m już się normował oddech. Praktycznie po każdym szybkim miałem odczucie, że jeszcze 2x tyle bym w tym tempie mógł biec. Fajnie, w ogóle nie czułem tej 37km w niedzielę
Spoko fajny trening, wreszcie było chłodniej- 19stopni i od razu się lepiej biega.
Czwartek i piątek w planie mam wolny - ale jako że traktuję to moje bieganie trochę terapeutycznie - to chyba jutro wyjdę na lajtowe 8-10km po 5:30 bo dłuuuuugi i cięęęęężki dzień w pracy się zapowiada
PS Dzisiaj stuknęło mi 300km w sierpniu. Już wiem, że będzie to rekordowy miesiąc w mojej biegowej "karierze". Czuję się dobrze, nic nie boli, nic nie strzyka, dzisiaj było chłodniej - było dobrze
biegam ultra i w górach
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3659
- Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
- Życiówka na 10k: 38:38
- Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
- Lokalizacja: Wroclaw, POL
- Kontakt:
Pora trochę uaktualnić bloga bo sie zastał. Część opisana w kometarzach - nie będę powielał.
Czwartek 24.08.2017 Plan: 8km po 5:30.
Nabiegane bez historii
Sobota 26.08.2017 Plan: 21km po 4:12 (!!). TEST
No... opisane w komentarzach, generalnie baaardzo ciężki trening, jako-tako domknięty ostatkiem sił
Niedziela 27.08.2017 Plan: 28km po 5:10
Trochę betonowe nogi po sobocie, ale nabiegane. W sumie to z każdym km biegło się lepiej.
Wtorek 29.08.2017 Plan: 10km po 5:30
Wyszło mi 12,5km, bo musiałem coś dostarczyć jeszcze do pracy więc postanowiłem się przebiec. Spoko.
Czwartek 31.08.2017 Plan: 5x1km po 3:35 P=3'
Inaczej to miało wyglądać, ale w środę miałem dużo pracy i zupełnie wypadł mi trening. Szybka konsultacja i zmieniliśmy czwartek na to, co widać.
Znów wyszedłem później z pracy (jeszcze tydzień będzie trudno - taka specyfika ), wyjść na trening udało się o 20-tej. Meteo dość słabe, bo 25 stopni było jak wychodziłem, parno dość i trochę wiało (na być załamanie pogody w nocy). Rozgrzewkę skróciłem do minimum, bo nachodziły ciemne chmury i zacząłem kilometrówki.
Wychodziło tak, że km 1, 3, 5 wyszły pod wiatr (wg meteo 30km/h - odczuwalne jednak było), 2 i 4 z wiatrem.
Weszło to: 3:32 (przesadziłem, bo to pod wiatr było - ale pierwszy raz od dawna startówki miałem), 3:33, 3:38 (nie piłowałem pod wiatr), 3:32, 3:32. Wszystko na przerwie 3 minuty w marszu. Trochę się zasapałem (bo dawno nie biegałem nic na tych prędkościach), ale jakiejś zajezdni to nie było. Nie odczuwałem potrzeby zwiększenia przerwy.
Podsumowanie sierpnia: 388 km. Rekordowy miesiąc, gdyby nie wypadł wczoraj trening to 400 by pyknęło
Czuję się dobrze, nic nie dolega. Po dzisiejszych 5x1km trochę łydki czuję - ale bez jakiegoś dramatu.
Czwartek 24.08.2017 Plan: 8km po 5:30.
Nabiegane bez historii
Sobota 26.08.2017 Plan: 21km po 4:12 (!!). TEST
No... opisane w komentarzach, generalnie baaardzo ciężki trening, jako-tako domknięty ostatkiem sił
Niedziela 27.08.2017 Plan: 28km po 5:10
Trochę betonowe nogi po sobocie, ale nabiegane. W sumie to z każdym km biegło się lepiej.
Wtorek 29.08.2017 Plan: 10km po 5:30
Wyszło mi 12,5km, bo musiałem coś dostarczyć jeszcze do pracy więc postanowiłem się przebiec. Spoko.
Czwartek 31.08.2017 Plan: 5x1km po 3:35 P=3'
Inaczej to miało wyglądać, ale w środę miałem dużo pracy i zupełnie wypadł mi trening. Szybka konsultacja i zmieniliśmy czwartek na to, co widać.
Znów wyszedłem później z pracy (jeszcze tydzień będzie trudno - taka specyfika ), wyjść na trening udało się o 20-tej. Meteo dość słabe, bo 25 stopni było jak wychodziłem, parno dość i trochę wiało (na być załamanie pogody w nocy). Rozgrzewkę skróciłem do minimum, bo nachodziły ciemne chmury i zacząłem kilometrówki.
Wychodziło tak, że km 1, 3, 5 wyszły pod wiatr (wg meteo 30km/h - odczuwalne jednak było), 2 i 4 z wiatrem.
Weszło to: 3:32 (przesadziłem, bo to pod wiatr było - ale pierwszy raz od dawna startówki miałem), 3:33, 3:38 (nie piłowałem pod wiatr), 3:32, 3:32. Wszystko na przerwie 3 minuty w marszu. Trochę się zasapałem (bo dawno nie biegałem nic na tych prędkościach), ale jakiejś zajezdni to nie było. Nie odczuwałem potrzeby zwiększenia przerwy.
Podsumowanie sierpnia: 388 km. Rekordowy miesiąc, gdyby nie wypadł wczoraj trening to 400 by pyknęło
Czuję się dobrze, nic nie dolega. Po dzisiejszych 5x1km trochę łydki czuję - ale bez jakiegoś dramatu.
biegam ultra i w górach
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3659
- Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
- Życiówka na 10k: 38:38
- Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
- Lokalizacja: Wroclaw, POL
- Kontakt:
Sobota: 2.09.2017: 6km + 4x60
Spoko, wszystko fajnie weszło.
Niedziela 3.09.2017: 10km (Bieg Radia Wrocław)
I ch*j. Najlepszy komentarz i w zasadzie nie chce mi się więcej pisać.
Rano wstałem i... miałem sraczkę . Nie wiem od czego - po prostu była. Jeszcze 30 minut przed startem byłem w toi-toi, stwierdziłem że łyknę 2 stoperany, popiłem kubkiem wody i jazda na start.
Trasa po parku, trochę kręta (na zakrętach często trzeba zwalniać bo są po 90 stopni) + trzeba przebiegać kilka razy przez mostki/przecinać ulice itp. Trochę mokro (ale bez kałuż) + trochę liście. Ujdzie. Praktycznie cały czas osłonięte drzewami (prawie nie było czuć wiatru), a że było ok 14-15 stopni -> słowem idealne meteo do biegania.
2 pętle po parku, teoretycznie pętla ma "orientacyjnie 5km" - ale tak naprawdę to ma 5,1km (wiele osób mierzyło i tak to wychodzi). Start, kilka osób pobiegło do przodu, ja się postanowiłem na początku trzymać biegacza, który mówił że chce biec 4:00-4:10 i nie szaleć. Ale że od początku biegło się szybciej, to tak sobie biegliśmy z moim towarzyszem w granicach 3:50-3:53. Tuż za nami jeszcze było 2 biegaczy i biegliśmy jakoś na 5-8 miejscu open, Wszystko spoko i pod kontrolą, w brzuchu lekkie chlupanie ale ujdzie. Plan było złamać 38 minut, więc chciałem sobie pobiec pierwsze 5km w granicach 19:10-19:15 (zakładając, że rzeczywiście jest 5,1km). Gdzieś koło 4 km po przebiegnięciu przez ulicę poczułem kłucie pod prawym żebrem -> ucisnąłem palcem ale nie chciało puścić. Starałem się wyrównać oddech etc - nic, 100m dalej poczułem się tak, jakbym bejsbolem dostał i w zasadzie było po biegu. Zwolniłem na jakieś 20 metrów praktycznie do lekkie truchtu, rozciągnąłem ręce do góry, pogibałem się i spróbowałem biec. Ciężko, ale się da, w sumie straciłem na tym ok 20-25 sekund. No to postanowiłem cisnąć dalej - na tyle na ile się będzie dało, chociaż kończąc pętlę byłem 20 metrów od samochodu (nawrotka jest koło parkingu ). Pobiegłem dalej - brzuch bolał, ale dało się żyć. Co mnie zdziwiło - udawało się utrzymywać tempo ok 4:05. Bolało, ale znośnie. Jak próbowałem przyspieszyć, to zaczynało boleć jeszcze z lewej strony na dole. No to tak sobie biegłem po te 4:05, zaczęło lekko puszczać, to końcówkę udało się pobiec jakoś w okolicach 4:00 nawet.
Całość wyszła 10,2 km w 40:20 (10 m-ce OPEN). Na mecie to nawet specjalnie zmęczony nie byłem - czułem się dużo lepiej niż po "testowym hm" sprzed tygodnia. W zasadzie jak brzuch puścił to wydaje mi się, że mógłbym jeszcze dyszkę tak machnąć...
Nie wiem o co chodzi z tym brzuchem - jedyne co wczoraj wieczorem piłem innego niż normalnie przed biegami to domowy shake (banan+arbuz+maślanka), ale piłem to ok 20-tej i nie powinno mieć wpływu na następny dzień. Zwłaszcza, że dość często robimy w domu shake maślanka+owoce i nigdy "sraczki" nie mam, w treningach też nie przeszkadza.
Żal mi strasznie tego biegu, bo po pierwsze fajne meteo, po drugie było z kim biec (i było to przede wszystkim równo, bez szarpania), a po trzecie nie ma jeszcze wyników ale chłopaki z którymi biegłem zakręcili się na miejscach 3-6...
Sprawdziłem wyniki - bieg na 38:20 (a na to spokojnie byłem dzisiaj gotowy) dawał 2 miejsce OPEN... To było dzisiaj spokojnie do nabiegania.
Spoko, wszystko fajnie weszło.
Niedziela 3.09.2017: 10km (Bieg Radia Wrocław)
I ch*j. Najlepszy komentarz i w zasadzie nie chce mi się więcej pisać.
Rano wstałem i... miałem sraczkę . Nie wiem od czego - po prostu była. Jeszcze 30 minut przed startem byłem w toi-toi, stwierdziłem że łyknę 2 stoperany, popiłem kubkiem wody i jazda na start.
Trasa po parku, trochę kręta (na zakrętach często trzeba zwalniać bo są po 90 stopni) + trzeba przebiegać kilka razy przez mostki/przecinać ulice itp. Trochę mokro (ale bez kałuż) + trochę liście. Ujdzie. Praktycznie cały czas osłonięte drzewami (prawie nie było czuć wiatru), a że było ok 14-15 stopni -> słowem idealne meteo do biegania.
2 pętle po parku, teoretycznie pętla ma "orientacyjnie 5km" - ale tak naprawdę to ma 5,1km (wiele osób mierzyło i tak to wychodzi). Start, kilka osób pobiegło do przodu, ja się postanowiłem na początku trzymać biegacza, który mówił że chce biec 4:00-4:10 i nie szaleć. Ale że od początku biegło się szybciej, to tak sobie biegliśmy z moim towarzyszem w granicach 3:50-3:53. Tuż za nami jeszcze było 2 biegaczy i biegliśmy jakoś na 5-8 miejscu open, Wszystko spoko i pod kontrolą, w brzuchu lekkie chlupanie ale ujdzie. Plan było złamać 38 minut, więc chciałem sobie pobiec pierwsze 5km w granicach 19:10-19:15 (zakładając, że rzeczywiście jest 5,1km). Gdzieś koło 4 km po przebiegnięciu przez ulicę poczułem kłucie pod prawym żebrem -> ucisnąłem palcem ale nie chciało puścić. Starałem się wyrównać oddech etc - nic, 100m dalej poczułem się tak, jakbym bejsbolem dostał i w zasadzie było po biegu. Zwolniłem na jakieś 20 metrów praktycznie do lekkie truchtu, rozciągnąłem ręce do góry, pogibałem się i spróbowałem biec. Ciężko, ale się da, w sumie straciłem na tym ok 20-25 sekund. No to postanowiłem cisnąć dalej - na tyle na ile się będzie dało, chociaż kończąc pętlę byłem 20 metrów od samochodu (nawrotka jest koło parkingu ). Pobiegłem dalej - brzuch bolał, ale dało się żyć. Co mnie zdziwiło - udawało się utrzymywać tempo ok 4:05. Bolało, ale znośnie. Jak próbowałem przyspieszyć, to zaczynało boleć jeszcze z lewej strony na dole. No to tak sobie biegłem po te 4:05, zaczęło lekko puszczać, to końcówkę udało się pobiec jakoś w okolicach 4:00 nawet.
Całość wyszła 10,2 km w 40:20 (10 m-ce OPEN). Na mecie to nawet specjalnie zmęczony nie byłem - czułem się dużo lepiej niż po "testowym hm" sprzed tygodnia. W zasadzie jak brzuch puścił to wydaje mi się, że mógłbym jeszcze dyszkę tak machnąć...
Nie wiem o co chodzi z tym brzuchem - jedyne co wczoraj wieczorem piłem innego niż normalnie przed biegami to domowy shake (banan+arbuz+maślanka), ale piłem to ok 20-tej i nie powinno mieć wpływu na następny dzień. Zwłaszcza, że dość często robimy w domu shake maślanka+owoce i nigdy "sraczki" nie mam, w treningach też nie przeszkadza.
Żal mi strasznie tego biegu, bo po pierwsze fajne meteo, po drugie było z kim biec (i było to przede wszystkim równo, bez szarpania), a po trzecie nie ma jeszcze wyników ale chłopaki z którymi biegłem zakręcili się na miejscach 3-6...
Sprawdziłem wyniki - bieg na 38:20 (a na to spokojnie byłem dzisiaj gotowy) dawał 2 miejsce OPEN... To było dzisiaj spokojnie do nabiegania.
biegam ultra i w górach
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3659
- Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
- Życiówka na 10k: 38:38
- Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
- Lokalizacja: Wroclaw, POL
- Kontakt:
Jako, że rodzina i znajomi i tak wymogli na mnie zeznanie "a jak sie biegło", to wrzucę tutaj to co napisałem na FB. Jak zgram z zegarka i ogarnę bardziej szczegółowo - napiszę kolejnego posta, już bardziej "na biegowo".
35. PKO Wrocław Maraton - dla mnie jest już historią. Udało się nabiegać 3:13:40, co dało 270 miejsce na prawie 5 tysięcy startujących. Tym bardziej mnie to cieszy, że były to jednocześnie Mistrzostwa Europy Weteranów (powyżej 35 roku życia) i brało udział wielu dobrych zawodników z wielu krajów (jak np. Adam Draczyński, życiówka 2:10:49, co jest 10 wynikiem w historii polskiej LA). Była również gromada Kenijczyków. Także tego -> amatorsko dość mocno obsadzony bieg.
Jako że bieg nieco mnie kosztował pozwolę sobie opisać, jak takie coś wygląda:
Niestety od kilku dni męczył mnie stan przeziębieniowy, co w kilkugodzinnym wysiłku nie pomaga. Plan na bieg był zatem taki: 2km spokojnie w 9 minut, a potem tempo 4:20 i próba dowiezienia do mety. Powinno się skończyć ok. 3:04. Oczywiście plan poprawki na przeziębienie nie brał - no bo po co
Przed biegiem - nic ciekawego. Wstałem, 2 kajzerki z miodem zapiłem kawą, prysznic, toaleta, popijamy izotonik i na start!
Pogoda dość niezła, ale jednak upierdliwy wiatr (zwłaszcza, gdy trzeba biec pod wiatr kilka km). Odliczanie i START!
Pierwsze kilometry spokojne, zgodnie z planem. Standardowe wyprzedzanie tych, co bez sensu stanęli z przodu, jakaś Pani machająca łokciami na lewo i prawo - obiegamy etc. Po drodze na punktach piłem wodę, na 7,5km żel. Nastał punkt na 10km... ech... Biegacz przede mną nieostrożnie wypuścił żel i - ja nie wiem, jak on wpadł na ten iście genialny pomysł - próbował zatrzymać się i z gracją Kasi Cichopek z Tańca z Gwiazdami ten żel podnieść. Jako że było mokro i ślisko, to wyszło mu bardziej lądowanie po skoku w dal i zamiast 10 od Wodeckiego dorobił się odartego tyłka i łokci. Tyle że... to wszystko działo się 2 metry przede mną. Jakoś nad chłopem przeskoczyłem, ale niestety udało mu się nalać cały kubek izotonika do mojego buta. Super! Do tego pośliznąłem się przy lądowaniu: w rezultacie kolejne 32km bolała mnie naciągnięta lewa łydka, a w prawym bucie miałem klejący izotonik (bym wrzucił zdjęcie, jak wygląda stopa po takim eksperymencie, ale boję się fejsbuk mi zablokuje konto za drastyczne treści, a zuckerberg skopiuje zdjęcie i będzie dzieci straszył). 10km odpikał 43:30, idealnie.
Przez kolejne 20km w zasadzie nic ciekawego się nie działo - problem w tym, że większość była pod wiatr i nikt z weteranów nie palił się do prowadzenia naszej tymczasowo zorganizowanej grupki. Ostatecznie z przodu biegłem ja i jakaś Polka, reszta się chowała. W pewnym momencie na plecach przez kilometr wiozła mi się jakaś zagubiona Kenijka - no tego jeszcze nie grali. Ale jak tylko przezwyciężyła kryzys to pobiegła hen do przodu i tyle ją było widać. Nawet przez jakiś czas kręcił nas wóz transmisyjny - więc pewnie na youtube będzie i szefowie gógla będą pokazywać dzieciom.
Po drodze odpikał Półmaraton w 1:31:40 (idealnie w punkt jak miało być).
Niestety od 30km już powoli moje przeziębienie do mnie wracało... Lekki ból gardła, lekki ból głowy. Nie ma, że zima, ciśniemy. Po 2 km doszedł jakiś lekki ból brzucha. Super. Oprócz łydki i stopy tylko tego mi było trzeba. Przez to nie jadłem więcej żelków. Lekko zwolniłem - myślałem, że przejdzie. Nadzieje moje okazały się jednak płonne i skończyło się to lekki pawiem przed 35km. Trudno. Paw, to paw. Na szczęście za chwilę był wodopój, to przepłukałem usta - niestety nie byłem w stanie już biec w żadnym rozsądnym tempie. Do tego żadna boląca część ciała nie odpuszczała - byłem chyba jednym wielkim stanem zapalnym :D Na 37 drugi paw i... odchciało mi się już biegu. Wiedziałem, że na 3:05 nie ma szans, przekalkulowałem że 3:10 też raczej nie osiągalne w tym stanie... No to człapałem do mety - nosz przecież nie zejdę!! CO to ma być! Jako punkt przyzwoitości wyznaczyłem sobie złamanie 3:15 -> udało się 3:13:40 (życiówka poprawiona o 12 minut), jest ok.
Następne podejście do maratonu - za rok
35. PKO Wrocław Maraton - dla mnie jest już historią. Udało się nabiegać 3:13:40, co dało 270 miejsce na prawie 5 tysięcy startujących. Tym bardziej mnie to cieszy, że były to jednocześnie Mistrzostwa Europy Weteranów (powyżej 35 roku życia) i brało udział wielu dobrych zawodników z wielu krajów (jak np. Adam Draczyński, życiówka 2:10:49, co jest 10 wynikiem w historii polskiej LA). Była również gromada Kenijczyków. Także tego -> amatorsko dość mocno obsadzony bieg.
Jako że bieg nieco mnie kosztował pozwolę sobie opisać, jak takie coś wygląda:
Niestety od kilku dni męczył mnie stan przeziębieniowy, co w kilkugodzinnym wysiłku nie pomaga. Plan na bieg był zatem taki: 2km spokojnie w 9 minut, a potem tempo 4:20 i próba dowiezienia do mety. Powinno się skończyć ok. 3:04. Oczywiście plan poprawki na przeziębienie nie brał - no bo po co
Przed biegiem - nic ciekawego. Wstałem, 2 kajzerki z miodem zapiłem kawą, prysznic, toaleta, popijamy izotonik i na start!
Pogoda dość niezła, ale jednak upierdliwy wiatr (zwłaszcza, gdy trzeba biec pod wiatr kilka km). Odliczanie i START!
Pierwsze kilometry spokojne, zgodnie z planem. Standardowe wyprzedzanie tych, co bez sensu stanęli z przodu, jakaś Pani machająca łokciami na lewo i prawo - obiegamy etc. Po drodze na punktach piłem wodę, na 7,5km żel. Nastał punkt na 10km... ech... Biegacz przede mną nieostrożnie wypuścił żel i - ja nie wiem, jak on wpadł na ten iście genialny pomysł - próbował zatrzymać się i z gracją Kasi Cichopek z Tańca z Gwiazdami ten żel podnieść. Jako że było mokro i ślisko, to wyszło mu bardziej lądowanie po skoku w dal i zamiast 10 od Wodeckiego dorobił się odartego tyłka i łokci. Tyle że... to wszystko działo się 2 metry przede mną. Jakoś nad chłopem przeskoczyłem, ale niestety udało mu się nalać cały kubek izotonika do mojego buta. Super! Do tego pośliznąłem się przy lądowaniu: w rezultacie kolejne 32km bolała mnie naciągnięta lewa łydka, a w prawym bucie miałem klejący izotonik (bym wrzucił zdjęcie, jak wygląda stopa po takim eksperymencie, ale boję się fejsbuk mi zablokuje konto za drastyczne treści, a zuckerberg skopiuje zdjęcie i będzie dzieci straszył). 10km odpikał 43:30, idealnie.
Przez kolejne 20km w zasadzie nic ciekawego się nie działo - problem w tym, że większość była pod wiatr i nikt z weteranów nie palił się do prowadzenia naszej tymczasowo zorganizowanej grupki. Ostatecznie z przodu biegłem ja i jakaś Polka, reszta się chowała. W pewnym momencie na plecach przez kilometr wiozła mi się jakaś zagubiona Kenijka - no tego jeszcze nie grali. Ale jak tylko przezwyciężyła kryzys to pobiegła hen do przodu i tyle ją było widać. Nawet przez jakiś czas kręcił nas wóz transmisyjny - więc pewnie na youtube będzie i szefowie gógla będą pokazywać dzieciom.
Po drodze odpikał Półmaraton w 1:31:40 (idealnie w punkt jak miało być).
Niestety od 30km już powoli moje przeziębienie do mnie wracało... Lekki ból gardła, lekki ból głowy. Nie ma, że zima, ciśniemy. Po 2 km doszedł jakiś lekki ból brzucha. Super. Oprócz łydki i stopy tylko tego mi było trzeba. Przez to nie jadłem więcej żelków. Lekko zwolniłem - myślałem, że przejdzie. Nadzieje moje okazały się jednak płonne i skończyło się to lekki pawiem przed 35km. Trudno. Paw, to paw. Na szczęście za chwilę był wodopój, to przepłukałem usta - niestety nie byłem w stanie już biec w żadnym rozsądnym tempie. Do tego żadna boląca część ciała nie odpuszczała - byłem chyba jednym wielkim stanem zapalnym :D Na 37 drugi paw i... odchciało mi się już biegu. Wiedziałem, że na 3:05 nie ma szans, przekalkulowałem że 3:10 też raczej nie osiągalne w tym stanie... No to człapałem do mety - nosz przecież nie zejdę!! CO to ma być! Jako punkt przyzwoitości wyznaczyłem sobie złamanie 3:15 -> udało się 3:13:40 (życiówka poprawiona o 12 minut), jest ok.
Następne podejście do maratonu - za rok
biegam ultra i w górach
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3659
- Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
- Życiówka na 10k: 38:38
- Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
- Lokalizacja: Wroclaw, POL
- Kontakt:
Jeeez, ile ja tu nie pisałem... No tak, ale jak czasu na wszystko brak, to tak bywa. Pisałem coś-niecoś w komentarzach, z kronikarskiego obowiązku dorzucę tutaj:
Po maratonie jakoś tam wracałem do życia i biegania. 1 października pobiegłem 8km po lesie, które zakończyłem w 31:40. Rewelacji nie było, wstydu też nie. Problem w tym, że znów łapał mnie żołądek...
Dalej 2 tygodnie treningu i wczoraj start na 10km, który... pominę milczeniem. Obiecujące treningi w tygodniu + klops na starcie. Ja wiem: a warunki, a coś-tam srośtam, a zły dzień, a bywa. Guzik prawda. Nie walczyłem i tyle.
Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: priorytety są ustawione tak: 1. rodzina, 2. praca, 3. bieganie.
Teraz wprost napisać muszę, że (z powodów o których publicznie pisać nie chcę) tematy 1-2 od kwietnia zajmują mi sporo więcej czasu i uwagi, stąd odbija się to negatywnie na treningu i na moim bieganiu. Biorąc to pod uwagę, postanowiliśmy z Rollim po roku zawiesić współpracę treningową - zasady i ryzyko były od początku jasne i znane: jest to ciężki trening, jeśli są problemy w innych miejscach w życiu, to efektów nie będzie. Przez pół roku próbowałem to łączyć, ale wychodzi słabo - nie ma sensu tworzenie fikcji.
Po roku bardzo ciekawej dla mnie (chociaż pewnie nieco frustrującej dla Rolliego) współpracy warto napisać podsumowanie, zwłaszcza że pomoc była zupełnie bezinteresowna i dobrowolna.
Przez pierwsze pół roku (kiedy mniej absorbowały mnie priorytety 1-2) i wykonywałem plan oraz miałem czas na wskazywane przez Rolliego ćwiczenia uzupełniające i treningi forma wręcz szybowała. Każdy kolejny start kończyłem życiówką. Współpraca zapoczątkowana tuż po zeszłorocznym maratonie zaowocowała po 3 miesiacach życiówką na 10km oraz mega-życiówką w HM. Później fajnie (ale z dziurami i problemami z uwagi na lód, śnieg i klimat) przepracowana zima zaowocowała życiową formą w lutym (gdzie byłem w stanie nabiegać 2x poniżej 40 minut na 10km w temperaturze +3 stopnie i warunkach śnieżno-błotnych). Uważam, że to było bieganie na 38 minut na ateście/asfalcie. NA początku maja w kiepskich dla mnie (nie lubię wiatru) warunkach pobiegłem Wroactiv 38:38 (10km, atest), co było poprawką PB o 42 sekundy!! Potem początkiem maja pobiegłem HM (H2O również atest) w niełatwej pogodzie (znowu wiatr) do tego chory (przeziębiony) i z żyganiem po drodze. Skończyłem na 1:26:XX, czyli kilkadziesiąt tylko sekund gorzej od PB. Forma była spokojnie na 1:24-1:25 i to jest fakt.
Dalej już było coraz gorzej: bo i nie miałem czasu ani na ćwiczenia uzupełniające, ani na siłę. Potem i z regeneracją było coraz gorzej. Pomimo tego i tak udało się całkiem znośnie przygotować pod maraton. Okej, nie poszło to jak miało iść - ale w mojej ocenie dramatu nie było. Niby "powinienem" na 3h, biegłem na 3:05 i poskładał mnie żołądek. Później, przy okazji przypadkowej konsultacji z dietetyczką, to stwierdziła że przy takiej diecie to stwierdziła że i tak cud NO i to tyle.
Także tego, jak już napisałem Rolliemu na priv (mówcą nie jestem wybitnym - sorry): bardzo dziękuję za poświęcony czas i naukę. Przeniosło to moje "bieganie" na wyższy poziom, pokazało inną stronę, że można inaczej. Przyszły życiówki, o których pół roku wcześniej nawet nie marzyłem. Polecam wszystkim tego allegrowicza - choćby na próbę:)
Kończąc to wypada napisać co dalej: dalej jeszcze tylko 1 start: Półmaraton Kościan za 3 tygodnie. Cudów do tego czasu i tak nie wytrenuję, więc w miarę możliwości i czasu cośtam pobiegam Po Kościanie planowane już wcześniej 2-3 tygodnie laby od biegania, w czasie których zastanowię się nad nowym sezonem i planem przygotowań. Cele na pewno tutaj wrzucę, plan (przynajmniej ramowy) na zimowe budowanie bazy również - choćby w celach konsultacji. Póki nie ogarnę się czasowo nie będę nawet szukał żadnego trenera czy grupy - bo to nie ma sensu. Jak mi się uda życie ogarnąć - wtedy będę myślał dalej
Po maratonie jakoś tam wracałem do życia i biegania. 1 października pobiegłem 8km po lesie, które zakończyłem w 31:40. Rewelacji nie było, wstydu też nie. Problem w tym, że znów łapał mnie żołądek...
Dalej 2 tygodnie treningu i wczoraj start na 10km, który... pominę milczeniem. Obiecujące treningi w tygodniu + klops na starcie. Ja wiem: a warunki, a coś-tam srośtam, a zły dzień, a bywa. Guzik prawda. Nie walczyłem i tyle.
Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: priorytety są ustawione tak: 1. rodzina, 2. praca, 3. bieganie.
Teraz wprost napisać muszę, że (z powodów o których publicznie pisać nie chcę) tematy 1-2 od kwietnia zajmują mi sporo więcej czasu i uwagi, stąd odbija się to negatywnie na treningu i na moim bieganiu. Biorąc to pod uwagę, postanowiliśmy z Rollim po roku zawiesić współpracę treningową - zasady i ryzyko były od początku jasne i znane: jest to ciężki trening, jeśli są problemy w innych miejscach w życiu, to efektów nie będzie. Przez pół roku próbowałem to łączyć, ale wychodzi słabo - nie ma sensu tworzenie fikcji.
Po roku bardzo ciekawej dla mnie (chociaż pewnie nieco frustrującej dla Rolliego) współpracy warto napisać podsumowanie, zwłaszcza że pomoc była zupełnie bezinteresowna i dobrowolna.
Przez pierwsze pół roku (kiedy mniej absorbowały mnie priorytety 1-2) i wykonywałem plan oraz miałem czas na wskazywane przez Rolliego ćwiczenia uzupełniające i treningi forma wręcz szybowała. Każdy kolejny start kończyłem życiówką. Współpraca zapoczątkowana tuż po zeszłorocznym maratonie zaowocowała po 3 miesiacach życiówką na 10km oraz mega-życiówką w HM. Później fajnie (ale z dziurami i problemami z uwagi na lód, śnieg i klimat) przepracowana zima zaowocowała życiową formą w lutym (gdzie byłem w stanie nabiegać 2x poniżej 40 minut na 10km w temperaturze +3 stopnie i warunkach śnieżno-błotnych). Uważam, że to było bieganie na 38 minut na ateście/asfalcie. NA początku maja w kiepskich dla mnie (nie lubię wiatru) warunkach pobiegłem Wroactiv 38:38 (10km, atest), co było poprawką PB o 42 sekundy!! Potem początkiem maja pobiegłem HM (H2O również atest) w niełatwej pogodzie (znowu wiatr) do tego chory (przeziębiony) i z żyganiem po drodze. Skończyłem na 1:26:XX, czyli kilkadziesiąt tylko sekund gorzej od PB. Forma była spokojnie na 1:24-1:25 i to jest fakt.
Dalej już było coraz gorzej: bo i nie miałem czasu ani na ćwiczenia uzupełniające, ani na siłę. Potem i z regeneracją było coraz gorzej. Pomimo tego i tak udało się całkiem znośnie przygotować pod maraton. Okej, nie poszło to jak miało iść - ale w mojej ocenie dramatu nie było. Niby "powinienem" na 3h, biegłem na 3:05 i poskładał mnie żołądek. Później, przy okazji przypadkowej konsultacji z dietetyczką, to stwierdziła że przy takiej diecie to stwierdziła że i tak cud NO i to tyle.
Także tego, jak już napisałem Rolliemu na priv (mówcą nie jestem wybitnym - sorry): bardzo dziękuję za poświęcony czas i naukę. Przeniosło to moje "bieganie" na wyższy poziom, pokazało inną stronę, że można inaczej. Przyszły życiówki, o których pół roku wcześniej nawet nie marzyłem. Polecam wszystkim tego allegrowicza - choćby na próbę:)
Kończąc to wypada napisać co dalej: dalej jeszcze tylko 1 start: Półmaraton Kościan za 3 tygodnie. Cudów do tego czasu i tak nie wytrenuję, więc w miarę możliwości i czasu cośtam pobiegam Po Kościanie planowane już wcześniej 2-3 tygodnie laby od biegania, w czasie których zastanowię się nad nowym sezonem i planem przygotowań. Cele na pewno tutaj wrzucę, plan (przynajmniej ramowy) na zimowe budowanie bazy również - choćby w celach konsultacji. Póki nie ogarnę się czasowo nie będę nawet szukał żadnego trenera czy grupy - bo to nie ma sensu. Jak mi się uda życie ogarnąć - wtedy będę myślał dalej
biegam ultra i w górach
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3659
- Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
- Życiówka na 10k: 38:38
- Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
- Lokalizacja: Wroclaw, POL
- Kontakt:
Jak miałem dużo pracy w pracy, tak mam nadal :/ Albo i więcej
Trening dalej robię, poszedłem schematem po którym dobrze mi się biegało jesienią tj. wtorek 6x200m (sprint), środa lekko, czwartek ciągły (TWL ), pt wolny, sobota lekko, niedziela było 18km BNP.
W tym tygodniu będzie podobnie, zmienię trochę weekend żeby się zmęczyć w sobotę (jeszcze nie wiem jak) i w niedzielę jakieś 20km z ostatnimi 3-4km koło 4:00. Jak znajdę chwilę to rozpiszę konkretniej założenia + czasy.
Trening dalej robię, poszedłem schematem po którym dobrze mi się biegało jesienią tj. wtorek 6x200m (sprint), środa lekko, czwartek ciągły (TWL ), pt wolny, sobota lekko, niedziela było 18km BNP.
W tym tygodniu będzie podobnie, zmienię trochę weekend żeby się zmęczyć w sobotę (jeszcze nie wiem jak) i w niedzielę jakieś 20km z ostatnimi 3-4km koło 4:00. Jak znajdę chwilę to rozpiszę konkretniej założenia + czasy.
biegam ultra i w górach