
będzie dłuuugo

plan był prosty - sobota budowa, niedziela góra Żar - Olek miał lecieć na paralotni (dostał w prezencie voucher na lot z instruktorem itd.)
realizacja - gorzej...
w piątek wizyta u znajomych, powrót do domu przed północą...
sobota - cóż, od wczesnych godzin porannych (tak, wiem, sen jest potrzebny...) najpierw próba ogarnięcia domu, prania, przesadzania aloesów, sprzątania balkonu, i ogólnie wszystko co się dało, w między czasie walka z mapkami zagospodarowania przestrzennego, żebym w "wolnej chwili" mogła zająć się planowaniem ogródka, w między czasie jeszcze dopracowanie projektu kuchni, i jeszcze kilka innych spraw. Potem budowa (tzn najpierw bieg na budowę) - ok 13km - w swojej głupocie postanowiłam biec w upale (od paru lat bardzo dobrze znoszę niskie temperatury, ale wysokie gorzej, sauna ok, ale bieg w upale... ) oczywiście znowu koszmar, nie aż tak jak w Jastrzębiu, ale też nie ruszyłam po 5:20, tylko zdając sobie sprawę, że jest 30+ w cieniu a ja biegnę w słońcu, i że to ma być spokojne wybieganie, które mnie nie może zmęczyć za bardzo było ~7/km... dobiegłam trochę odwodniona (jedna butelka to było zdecydowanie za mało, a sklepy już były po drodze zamknięte...) (tak, wiem, w ten weekend wiele razy udowodniłam, że jestem "inteligentna inaczej")
napiłam się wody, zrobiłam parę zdjęć, zamontowałam wtyczkę na wentylatorze, po czym poszłam po kilka rzeczy na strych (tak, zrobiłam to ZANIM porządnie odpoczęłam i się nawodniłam...

schodząc ze słoikami ze strychu po takich ładnych metalowych schodach strychowych (oczywiście schodziłam tyłem do schodów.. tak, wiem, tak się nie robi....) jak się wypierniczyłam... tzn w połowie mniej więcej ujechałam....... mam wielkiego siniaka na d... stłuczoną rękę (próbowałam się łapać przedramieniem - w sumie wolałam polecieć na panele, a nie na potłuczone słoiki, więc je trzymałam nadal....), d.. boli tak, że ledwo siedzę, ręki nie umiem normalnie oprzeć o biurko, zdarta skóra, siniak, itd... po prostu zajeb.......

a potem, jak już się pozbierałam, to kilka godzin machania szpadlem - trzeba było wybrać pod wylewkęna powierzchni jakiś 30m2 ok 30cm wgłąb, na razie wybraliśmy ok 20... -> efekt - do bólu z powodu stłuczonej d.. i ręki doszły zakwasy

a w niedzielę o 6 pojechaliśmy na Żar - przed 10 mieliśmy być na szczycie, więc dojechać, zaparkować, wejść pieszo, itd... a na szczycie okazało się, że jest wichura i loty odwołane - powtórka za tydzień, ale na szczęście tym razem po południu.....
potem jeszcze zakupy (na szczęście na giełdzie warzywnej mimo święta można było się zaopatrzyć), odwiedziny u mamy, i wieczorem do domu...
a rano obudziłam się ze spuchniętymi oczami, bo oczywiście w między czasie musiałam sobie spalić twarz i podrażnić oczy (pył jak wiało, słońce, itd...), wyszłam z pracy na dobry początek dnia do apteki i zakrapiam co chwilę oczy... po prostu "cudownie"....
