Doszedłem do siebie, przynajmniej głowa odżyła bo do domu wchodziłem pod rękę a w drodze powrotnej... no był niemiły przystanek...
Było 20 stopni, zero wiatru i bezchmurne niebo.
Do 10-11 km biegałem w okolicach 4:20/km, było wręcz komfortowo.
Hmm na punkcie na 8 km zmoczyłem usta, wziąłem łyk wody i reszta na kark. Zdecydowanie za mało. Na 13 już nie miałem czym nawet pluć a moje czoło mogło służyć za punkt z solą dla zwierząt.

Na punkcie na 14 km zwolniłem, wypiłem więcej, ale to już było za późno. Wtedy właśnie zaczęły się te skurcze.
PS. Jeszcze nie byłem w toalecie... wiadomo po co.
