Pod prąd – czyli Sub 3 po 60
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Środa, 22 marca - 4km BS + 3 x (1600m P / p. 2:20 trucht) +4km BS. Łącznie 13,8km po 4:31.
Klasyczny przedstartowy danielsowski set, przerwę zwiększyłem z 2 minut do 2:20, aby było jeszcze lżej niż zwykle. Kolejne progi wchodziły tempem 3:53, 3:52: 3:51, spokojnie i bez wielkiej napinki
Trening nie obciążający zbytnio, pobudzający i nastrajający optymistycznie.
Czwartek, 23 marca - 9,7km BS, w tym 6 krótkich przebieżek, śr. 5:04.
Piątek wolne.
Jutro, w sobotę o godz. 11, start w Półmaratonie Ślężańskim.
Nastawienie mam pozytywne, chcę powalczyć o życiówkę.
Mój numer 464. Wyniki na żywo będzie można śledzić na datasport.pl.
Mam problem z wyborem butów na ten bieg. Czy pobiec w bardzo lekkich NB 1980 Zante (pobiegłem w nich ostatnią, rekordową dyszkę), czy w cięższych, ale lepiej amortyzowanych Adidas Energy Boost.
Najbardziej obawiam się długich i stromych zbiegów, do tego zazwyczaj ląduję na pięcie.
Klasyczny przedstartowy danielsowski set, przerwę zwiększyłem z 2 minut do 2:20, aby było jeszcze lżej niż zwykle. Kolejne progi wchodziły tempem 3:53, 3:52: 3:51, spokojnie i bez wielkiej napinki
Trening nie obciążający zbytnio, pobudzający i nastrajający optymistycznie.
Czwartek, 23 marca - 9,7km BS, w tym 6 krótkich przebieżek, śr. 5:04.
Piątek wolne.
Jutro, w sobotę o godz. 11, start w Półmaratonie Ślężańskim.
Nastawienie mam pozytywne, chcę powalczyć o życiówkę.
Mój numer 464. Wyniki na żywo będzie można śledzić na datasport.pl.
Mam problem z wyborem butów na ten bieg. Czy pobiec w bardzo lekkich NB 1980 Zante (pobiegłem w nich ostatnią, rekordową dyszkę), czy w cięższych, ale lepiej amortyzowanych Adidas Energy Boost.
Najbardziej obawiam się długich i stromych zbiegów, do tego zazwyczaj ląduję na pięcie.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Sobota, 25 marca - 10. Półmaraton Ślężański. Czas 1:24:30 (życiówka), 1. miejsce w kat. M55 (na 150) i 92. w Open (na 3754 finiszujących).
Do Sobótki jechałem z zamiarem walki o życiówkę w półmaratonie. Wiedziałem, że wymagająca trasa potrafi sponiewierać, ale znałem ją na tyle dobrze, że o rozłożenie sił byłem spokojny. Obawiałem się jedynie wiatru, którego prędkość w prognozach zapowiadano na 15-18 km/h, z niekorzystnego kierunku północno-zachodniego.
Przed startem przejrzałem międzyczasy z rekordowego biegu sprzed dwóch lat i zapamiętałem trzy kontrolne punkty: 5, 9 i 15 km. Zamierzałem na każdym z tych miejsc mieć przynajmniej kilkusekundowy zapas.
Na start przybyłem w ostatniej chwili, ustawiłem się tuż za elitą, obok baloników na 1:30. Pierwsze kilometry minęły spokojnie. Podbieg na przełęcz Tąpadła był ciężki, ale czułem się znośnie, a tętno miałem pod kontrolą. Na 9 km, tuz przed szczytem, miałem już kilka sekund nadrobione, było dobrze, a za chwilę rozpoczynały się szaleńcze zbiegi. Jak co roku, starałem się nie hamować nóg i gnałem niemal na na złamanie karku. Optymizm mnie nie opuszczał aż do 12 km, gdy pod jego koniec wybiegłem z lasu na otwarte pole i dostałem wiatrem w twarz. Od razu zrozumiałem, że czeka mnie bolesna walka z czasem i samym sobą. Początkowo nie poddawałem się i napierałem pod wiatr. Z każdym kilometrem było jednak coraz ciężej. Kluczowym momentem okazał się 15 km, gdy spojrzałem na zegarek i ujrzałem czas 1:00:36 - cholera, jak to możliwe, aż o 20 s gorzej niż przed dwoma laty! To już pozamiatane z życiówką, tyle nie dam rady już nadrobić - pomyślałem. Pierwszy impuls, to może zejść z trasy, zwłaszcza, że nagle zaczęło mnie wszystko boleć (tył uda, śródstopie, łydka) i po co się tak męczyć, wytłumaczę się wszystkim silnym bólem, albo nawet i kontuzją... Jednak po chwili decyduję się kontynuować bieg, bo przecież mam szanse na podium w kategorii, a i wynik jeszcze mogę uzyskać poniżej 1:25. Biegnie się ciężko, trochę bez przekonania. Po tętnie widzę, że mam rezerwę, by biec nieco szybciej, ale głowa na to nie pozwala, nie potrafię zmusić się do większego wysiłku. Na szczęście tempo ciągle przyzwoite. Wiatr zmienił kierunek i wieje teraz z boku, a za chwilę nawet z tyłu. Znowu podejmuję walkę, w dobrym momencie pozbierałem się, bo przede mną trzy końcowe bardzo wymagające podbiegi (17-20 km). Pokonuję je z trudem, na ile potrafię. Ostatni kilometr to już z górki do mety, rozpoczynam długi finisz. Wiem, że czas będzie poniżej 1:25. Na ostatniej prostej jeszcze przyspieszam, z oddali dostrzegam zegar, zbliżam się i niedowierzam - 1:24:2x, rzucam resztki sił i mijając metę kątem oka widzę 1:24:36, to czas brutto. Myślę, że to niemożliwe, czyżbym się pomylił w obliczeniach? Spodziewałem się gorszego czasu, a tu jestem na granicy życiówki, tylko nie wiem w którą stronę. Wypiłem butelkę wody i poszedłem na halę. Po zjedzeniu posiłku podchodzę do tablicy z wywieszonymi wynikami, szukam swojego nazwiska i... 1:24:30! Szok, jest życiówka poprawiona o 2 sekundy, potem patrzę na miejsce - 1. w M55. Ho ho, ale ze mnie gość, gęba mi się śmieje. Wyszedł bardzo udany start, mimo kryzysu, jestem szczęśliwy.
W domu sprawdzam jeszcze raz międzyczasy w biegu sprzed dwóch lat, bo ten 15 km wydał mi się dziwny i widzę, że popełniłem błąd. Na 15 km wg Garmina miałem wtedy 1:00:16, a wg datasport 1:00:32. Ja zapamiętałem tę pierwszą wartość, a porównywałem ją do znacznika i punktu pomiaru na trasie. Prawda była więc taka, że na 15 km traciłem zaledwie 5 s, a nie ok. 20. Gdybym o tym wiedział, to prawdopodobnie nie byłoby kryzysu wywołanego wiatrem i słabszą głową, a wynik mógłby być o kilka sekund lepszy.
Podsumowując, bieg był bardzo trudny, szczególnie dla głowy. Doświadczyłem, jak dotąd, chyba najpoważniejszego kryzysu, ale nie dopuściłem do całkowitego załamania się. To kolejne cenne doświadczenie i dobra lekcja na przyszłość. Potwierdziło się, że bez mocnej głowy nie ma dobrego biegania.
Do Sobótki jechałem z zamiarem walki o życiówkę w półmaratonie. Wiedziałem, że wymagająca trasa potrafi sponiewierać, ale znałem ją na tyle dobrze, że o rozłożenie sił byłem spokojny. Obawiałem się jedynie wiatru, którego prędkość w prognozach zapowiadano na 15-18 km/h, z niekorzystnego kierunku północno-zachodniego.
Przed startem przejrzałem międzyczasy z rekordowego biegu sprzed dwóch lat i zapamiętałem trzy kontrolne punkty: 5, 9 i 15 km. Zamierzałem na każdym z tych miejsc mieć przynajmniej kilkusekundowy zapas.
Na start przybyłem w ostatniej chwili, ustawiłem się tuż za elitą, obok baloników na 1:30. Pierwsze kilometry minęły spokojnie. Podbieg na przełęcz Tąpadła był ciężki, ale czułem się znośnie, a tętno miałem pod kontrolą. Na 9 km, tuz przed szczytem, miałem już kilka sekund nadrobione, było dobrze, a za chwilę rozpoczynały się szaleńcze zbiegi. Jak co roku, starałem się nie hamować nóg i gnałem niemal na na złamanie karku. Optymizm mnie nie opuszczał aż do 12 km, gdy pod jego koniec wybiegłem z lasu na otwarte pole i dostałem wiatrem w twarz. Od razu zrozumiałem, że czeka mnie bolesna walka z czasem i samym sobą. Początkowo nie poddawałem się i napierałem pod wiatr. Z każdym kilometrem było jednak coraz ciężej. Kluczowym momentem okazał się 15 km, gdy spojrzałem na zegarek i ujrzałem czas 1:00:36 - cholera, jak to możliwe, aż o 20 s gorzej niż przed dwoma laty! To już pozamiatane z życiówką, tyle nie dam rady już nadrobić - pomyślałem. Pierwszy impuls, to może zejść z trasy, zwłaszcza, że nagle zaczęło mnie wszystko boleć (tył uda, śródstopie, łydka) i po co się tak męczyć, wytłumaczę się wszystkim silnym bólem, albo nawet i kontuzją... Jednak po chwili decyduję się kontynuować bieg, bo przecież mam szanse na podium w kategorii, a i wynik jeszcze mogę uzyskać poniżej 1:25. Biegnie się ciężko, trochę bez przekonania. Po tętnie widzę, że mam rezerwę, by biec nieco szybciej, ale głowa na to nie pozwala, nie potrafię zmusić się do większego wysiłku. Na szczęście tempo ciągle przyzwoite. Wiatr zmienił kierunek i wieje teraz z boku, a za chwilę nawet z tyłu. Znowu podejmuję walkę, w dobrym momencie pozbierałem się, bo przede mną trzy końcowe bardzo wymagające podbiegi (17-20 km). Pokonuję je z trudem, na ile potrafię. Ostatni kilometr to już z górki do mety, rozpoczynam długi finisz. Wiem, że czas będzie poniżej 1:25. Na ostatniej prostej jeszcze przyspieszam, z oddali dostrzegam zegar, zbliżam się i niedowierzam - 1:24:2x, rzucam resztki sił i mijając metę kątem oka widzę 1:24:36, to czas brutto. Myślę, że to niemożliwe, czyżbym się pomylił w obliczeniach? Spodziewałem się gorszego czasu, a tu jestem na granicy życiówki, tylko nie wiem w którą stronę. Wypiłem butelkę wody i poszedłem na halę. Po zjedzeniu posiłku podchodzę do tablicy z wywieszonymi wynikami, szukam swojego nazwiska i... 1:24:30! Szok, jest życiówka poprawiona o 2 sekundy, potem patrzę na miejsce - 1. w M55. Ho ho, ale ze mnie gość, gęba mi się śmieje. Wyszedł bardzo udany start, mimo kryzysu, jestem szczęśliwy.
W domu sprawdzam jeszcze raz międzyczasy w biegu sprzed dwóch lat, bo ten 15 km wydał mi się dziwny i widzę, że popełniłem błąd. Na 15 km wg Garmina miałem wtedy 1:00:16, a wg datasport 1:00:32. Ja zapamiętałem tę pierwszą wartość, a porównywałem ją do znacznika i punktu pomiaru na trasie. Prawda była więc taka, że na 15 km traciłem zaledwie 5 s, a nie ok. 20. Gdybym o tym wiedział, to prawdopodobnie nie byłoby kryzysu wywołanego wiatrem i słabszą głową, a wynik mógłby być o kilka sekund lepszy.
Podsumowując, bieg był bardzo trudny, szczególnie dla głowy. Doświadczyłem, jak dotąd, chyba najpoważniejszego kryzysu, ale nie dopuściłem do całkowitego załamania się. To kolejne cenne doświadczenie i dobra lekcja na przyszłość. Potwierdziło się, że bez mocnej głowy nie ma dobrego biegania.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Tydzień: 62km, trzy treningi (w tym lekkie P) plus zawody w półmaratonie.
Bardzo dobry tydzień zakończony startem w Półmaratonie Ślężańskim - życiówka 1:24:30. Taki wynik pozwala myśleć o życiówce w maratonie za cztery tygodnie. Złamanie 2:58 wydaje się być realnym celem.
Poniedziałek, 27 marca - 12,8km BS po 4:59.
Spokojne rozbieganie. Drugi dzień czuję zakwasy w łydkach i czworogłowych, a to świadczy o tym, że nie oszczędzałem się na sobotnim półmaratonie.
Zastanawiam się, jak teraz trenować do Orlenu, zostało niewiele czasu. Polecę chyba standardowo i zrobię w najbliższy weekend długie wybieganie, a w następnych dwóch tygodniach ze dwa razy tempo progowe i dwa razy maratońskie (albo raz maratońskie i raz BNP). Interwałów chyba nie ma co ruszać.
Bardzo dobry tydzień zakończony startem w Półmaratonie Ślężańskim - życiówka 1:24:30. Taki wynik pozwala myśleć o życiówce w maratonie za cztery tygodnie. Złamanie 2:58 wydaje się być realnym celem.
Poniedziałek, 27 marca - 12,8km BS po 4:59.
Spokojne rozbieganie. Drugi dzień czuję zakwasy w łydkach i czworogłowych, a to świadczy o tym, że nie oszczędzałem się na sobotnim półmaratonie.
Zastanawiam się, jak teraz trenować do Orlenu, zostało niewiele czasu. Polecę chyba standardowo i zrobię w najbliższy weekend długie wybieganie, a w następnych dwóch tygodniach ze dwa razy tempo progowe i dwa razy maratońskie (albo raz maratońskie i raz BNP). Interwałów chyba nie ma co ruszać.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Wtorek - wolne.
Środa - 18,3km BS po 4:57, las.
Odwiedziłem las, znacznie przyjemniejsze miejsce od betonowo-asfaltowych ścieżek.
Dzisiaj zapisałem się na półmaraton w sąsiedniej gminie, w Miękini, który odbędzie się 9 kwietnia, na 2 tygodnie przed Orlenem. Pobiegnę go treningowo, tempem maratońskim 4:12-4:13. To będzie mocny akcent, ale myślę, że zdążę się po nim jeszcze całkowicie zregenerować do maratonu.
Środa - 18,3km BS po 4:57, las.
Odwiedziłem las, znacznie przyjemniejsze miejsce od betonowo-asfaltowych ścieżek.
Dzisiaj zapisałem się na półmaraton w sąsiedniej gminie, w Miękini, który odbędzie się 9 kwietnia, na 2 tygodnie przed Orlenem. Pobiegnę go treningowo, tempem maratońskim 4:12-4:13. To będzie mocny akcent, ale myślę, że zdążę się po nim jeszcze całkowicie zregenerować do maratonu.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Czwartek, 30 marca - 16km BS, 5:01.
Bieg spokojny do lasu.
Piątek, 31 marca - 13,1km BS, w tym 5 krótkich przebieżek, śr. tempo 5:05.
Niby wolno, ale biegło się ciężko. Może to zasługa pełnego słońca i temp. 21 st.C?
Sobota, 1 kwietnia - 27,8km BD, 4:59.
Długie wybieganie po lesie. Bardzo ciepło. Zabrałem ze sobą 0,5 l izotoniku i jednego żela, przydały się bardzo.
Po 20 km nagle mocno zabolało lewe kolano, tak, że musiałem się zatrzymać. Już myślałem, że kilka kilometrów wrócę spacerem, ale po chwili zacząłem truchtać i powoli wróciłem do normalnego biegu, choć lekki ból pozostał.
Tydzień: 88km, 4 BS-y + BD.
Marzec: 335km. Dobra objętość, choć marzyło mi się 350.
Bieg spokojny do lasu.
Piątek, 31 marca - 13,1km BS, w tym 5 krótkich przebieżek, śr. tempo 5:05.
Niby wolno, ale biegło się ciężko. Może to zasługa pełnego słońca i temp. 21 st.C?
Sobota, 1 kwietnia - 27,8km BD, 4:59.
Długie wybieganie po lesie. Bardzo ciepło. Zabrałem ze sobą 0,5 l izotoniku i jednego żela, przydały się bardzo.
Po 20 km nagle mocno zabolało lewe kolano, tak, że musiałem się zatrzymać. Już myślałem, że kilka kilometrów wrócę spacerem, ale po chwili zacząłem truchtać i powoli wróciłem do normalnego biegu, choć lekki ból pozostał.
Tydzień: 88km, 4 BS-y + BD.
Marzec: 335km. Dobra objętość, choć marzyło mi się 350.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Poniedziałek, 3 kwietnia - 13,7km BS, 4:52.
Wtorek, 4 kwietnia - 17km BS, w tym 10 krótkich przebieżek, śr. 5:01.
Środa, 5 kwietnia - 4,5km BS + 3,2km P 3:58+ 2,5 min. tr. + 1,6km P 3:57 + 2 min. tr. + 1,6km P 3:55+ 4,6km BS. Łącznie 16,3km, śr 4:35.
W planie było tempo progowe 3 x 3,2km na przerwach po 2,5 min. w truchcie. Tradycyjnie każdy odcinek biegałem na wahadle, pierwsza część wypadała z wiatrem, a druga pod wiatr. Znowu nie miałem szczęścia i wiatr był dziś dość mocny. Po pierwszej nawrotce bieg pod wiatr nie był przyjemny i wyraźnie zwalniałem, biegło się ciężko, choć tętno było w normie. Szybko skorygowałem plan i zdecydowałem, że dwa kolejne odcinki P będą o połowę krótsze. To była dobra decyzja, lekko nie było ale taki trening mogłem już dopiąć. Mihumor dobrze radził, aby dziś zrobić półakcent, a mi zachciało się czegoś konkretniejszego i dostałem po łapkach.
Jeszcze tylko jeden BS w piątek, a w niedzielę treningowy start w półmaratonie (tempo M).
Wtorek, 4 kwietnia - 17km BS, w tym 10 krótkich przebieżek, śr. 5:01.
Środa, 5 kwietnia - 4,5km BS + 3,2km P 3:58+ 2,5 min. tr. + 1,6km P 3:57 + 2 min. tr. + 1,6km P 3:55+ 4,6km BS. Łącznie 16,3km, śr 4:35.
W planie było tempo progowe 3 x 3,2km na przerwach po 2,5 min. w truchcie. Tradycyjnie każdy odcinek biegałem na wahadle, pierwsza część wypadała z wiatrem, a druga pod wiatr. Znowu nie miałem szczęścia i wiatr był dziś dość mocny. Po pierwszej nawrotce bieg pod wiatr nie był przyjemny i wyraźnie zwalniałem, biegło się ciężko, choć tętno było w normie. Szybko skorygowałem plan i zdecydowałem, że dwa kolejne odcinki P będą o połowę krótsze. To była dobra decyzja, lekko nie było ale taki trening mogłem już dopiąć. Mihumor dobrze radził, aby dziś zrobić półakcent, a mi zachciało się czegoś konkretniejszego i dostałem po łapkach.
Jeszcze tylko jeden BS w piątek, a w niedzielę treningowy start w półmaratonie (tempo M).
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Piątek, 7 kwietnia - 15,8km BS, 4:45.
Niedziela, 9 kwietnia - zawody - II Półmaraton Miękinia. Czas netto: 1:28:46, 2. miejsce w kat. M-55, 19. miejsce w Open.
Na bieg zapisałem się i wystartowałem, ponieważ żona chciała w nim pobiec. Wykorzystałem więc te zawody na trening tempa maratońskiego.
Założeniem było pobiec cały dystans możliwie równo, śr. tempem 4:12-4:13. Do 10 km (42:01) biegło się dość komfortowo, ale potem było coraz trudniej, a od 15km tętno było już dość wysokie i zmęczenie spore. Jednak potrafiłem utrzymywać założone tempo.
Średnie tempo biegu wyszło 4:13 i takim tempem marzy mi się przebiec maraton za dwa tygodnie.
Niestety, pojawił się też problem - w czasie biegu lekko pobolewało lewe kolano, z którym mam problem od dłuższego czasu. Po powrocie do domu już boli mocniej i nawet lekko kuleję. Nie jest to silny ból, ale jednak wyraźny. Już je okładam schłodzonym żelem i smaruję Voltarenem. Martwi mnie to kolano, bo chciałbym jeszcze trochę pobiegać do Orlenu.
Tydzień: 84km, pięć treningów, w tym dwa akcenty (P oraz M - na zawodach).
Niedziela, 9 kwietnia - zawody - II Półmaraton Miękinia. Czas netto: 1:28:46, 2. miejsce w kat. M-55, 19. miejsce w Open.
Na bieg zapisałem się i wystartowałem, ponieważ żona chciała w nim pobiec. Wykorzystałem więc te zawody na trening tempa maratońskiego.
Założeniem było pobiec cały dystans możliwie równo, śr. tempem 4:12-4:13. Do 10 km (42:01) biegło się dość komfortowo, ale potem było coraz trudniej, a od 15km tętno było już dość wysokie i zmęczenie spore. Jednak potrafiłem utrzymywać założone tempo.
Średnie tempo biegu wyszło 4:13 i takim tempem marzy mi się przebiec maraton za dwa tygodnie.
Niestety, pojawił się też problem - w czasie biegu lekko pobolewało lewe kolano, z którym mam problem od dłuższego czasu. Po powrocie do domu już boli mocniej i nawet lekko kuleję. Nie jest to silny ból, ale jednak wyraźny. Już je okładam schłodzonym żelem i smaruję Voltarenem. Martwi mnie to kolano, bo chciałbym jeszcze trochę pobiegać do Orlenu.
Tydzień: 84km, pięć treningów, w tym dwa akcenty (P oraz M - na zawodach).
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Poniedziałek, 10 kwietnia - 12km BS po 5:15.
Po południu z kolanem nie było najgorzej (smarowanie kolana i rolowanie czwórgłowego), wyszedłem więc pobiegać regeneracyjnie. Nogi jeszcze ciężkie po niedzieli, kolano tylko czasami odzywało się i lekko pobolewało.
Wtorek, 11 kwietnia - 15,5km BS, w tym 10 x 100m przebieżki (przerwy w marszu, który liczę do dystansu), śr. 5:04.
Wyszedłem na spokojnego BS-a, nogi nadal ciężkawe. Pomyślałem, że chyba nie będzie sensu już w środę robić akcent i może zrobię dzień wolnego i akcent dopiero w czwartek. Dlatego dorzuciłem dla rozruszania się i sprawdzenia kolana 10 stumetrowych przebieżek (po ok. 19s), było OK i tylko dwa razy poczułem kolano.
Jutro prawdopodobnie wolne, a w czwartek polecę jedyny akcent w tym tygodniu, może coś takiego:
4km BS + 2km P + 3km M + 2km BS + 2km P + 3km M + 4km BS (zastanawiam się czy nie pominąć 2km BS-a w środku)
Myślę, że ciekawszy taki trening kombinowany, niż bieganie samych progów.
Po południu z kolanem nie było najgorzej (smarowanie kolana i rolowanie czwórgłowego), wyszedłem więc pobiegać regeneracyjnie. Nogi jeszcze ciężkie po niedzieli, kolano tylko czasami odzywało się i lekko pobolewało.
Wtorek, 11 kwietnia - 15,5km BS, w tym 10 x 100m przebieżki (przerwy w marszu, który liczę do dystansu), śr. 5:04.
Wyszedłem na spokojnego BS-a, nogi nadal ciężkawe. Pomyślałem, że chyba nie będzie sensu już w środę robić akcent i może zrobię dzień wolnego i akcent dopiero w czwartek. Dlatego dorzuciłem dla rozruszania się i sprawdzenia kolana 10 stumetrowych przebieżek (po ok. 19s), było OK i tylko dwa razy poczułem kolano.
Jutro prawdopodobnie wolne, a w czwartek polecę jedyny akcent w tym tygodniu, może coś takiego:
4km BS + 2km P + 3km M + 2km BS + 2km P + 3km M + 4km BS (zastanawiam się czy nie pominąć 2km BS-a w środku)
Myślę, że ciekawszy taki trening kombinowany, niż bieganie samych progów.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Czwartek, 13 kwietnia - 4km BS 5:22 + 2km P 3:58 + 3km M 4:09 + 2km BS 5:05 + 2km P 3:57 + 3km M 4:08 + 4km BS 4:27. Całość 20km, śr 4:30.
Dzisiaj mocno wiało i bardzo obawiałem się tego treningu. Przed wyjściem z domu sprawdziłem na prognozie pogody kierunek wiatru i wybrałem miejsce do biegania tempa z bocznym wiatrem. 4 km dobiegu było pod wiatr, a 4km powrotu do domu z wiatrem, stąd spore różnice tempa.
Tempa biegałem na wahadle, aby zminimalizować wpływ wiatru. Okazało się, że na bieganym odcinku wiatr co prawda wieje z boku ale pod skosem. Pierwszą część każdego odcinka biegałem pod wiatr, drugą z wiatrem. Bieg był trudny dla głowy, bo pod wiatr tempo spadało o 7-8 sekund od docelowego, ale na szczęście po nawrotce, z wiatrem, już ładnie rosło. Dobrze, że po pierwszym P+M było 2km BS, to pozwoliło odpocząć i dopiąć drugą część treningu.
To był ostatni mocniejszy trening przed Orlenem, jestem z niego zadowolony.
Na dzisiejszy trening ubrałem buty NB M870WB3, w których ponad rok nie biegałem. Chciałem sprawdzić czy nadadzą się na startówki na Orlen. Niestety złapałem dwa pęcherze na palcach, więc na start odpadają.
Zastanawiam się, jaki trening zrobić w niedzielę (jakiś pół/ćwierć akcent?), może ok. 20km BS z paroma km-ami TM? (W środę będzie klasyczne 3x1,6km (lub 4x1,2km) P)
Dzisiaj mocno wiało i bardzo obawiałem się tego treningu. Przed wyjściem z domu sprawdziłem na prognozie pogody kierunek wiatru i wybrałem miejsce do biegania tempa z bocznym wiatrem. 4 km dobiegu było pod wiatr, a 4km powrotu do domu z wiatrem, stąd spore różnice tempa.
Tempa biegałem na wahadle, aby zminimalizować wpływ wiatru. Okazało się, że na bieganym odcinku wiatr co prawda wieje z boku ale pod skosem. Pierwszą część każdego odcinka biegałem pod wiatr, drugą z wiatrem. Bieg był trudny dla głowy, bo pod wiatr tempo spadało o 7-8 sekund od docelowego, ale na szczęście po nawrotce, z wiatrem, już ładnie rosło. Dobrze, że po pierwszym P+M było 2km BS, to pozwoliło odpocząć i dopiąć drugą część treningu.
To był ostatni mocniejszy trening przed Orlenem, jestem z niego zadowolony.
Na dzisiejszy trening ubrałem buty NB M870WB3, w których ponad rok nie biegałem. Chciałem sprawdzić czy nadadzą się na startówki na Orlen. Niestety złapałem dwa pęcherze na palcach, więc na start odpadają.
Zastanawiam się, jaki trening zrobić w niedzielę (jakiś pół/ćwierć akcent?), może ok. 20km BS z paroma km-ami TM? (W środę będzie klasyczne 3x1,6km (lub 4x1,2km) P)
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Sobota, 15 kwietnia - 11,9km BS, 4:50.
Rozbieganie, brakowało świeżości po czwartkowym treningu.
Niedziela, 16 kwietnia - 18,8km BS, 4:41.
Dłuższe, żwawsze rozbieganie. Przez kilka pierwszych kilometrów nogi ciężkawe, ale potem zaskoczyły i zaczęły fajnie podawać.
Tydzień: 78km, 5 treningów, w tym jeden akcent (P+M).
Taki sam kilometraż miałem dwa lata temu, przed rekordowym maratonem w Łodzi. Jednak wtedy były 2 akcenty (P oraz P+M) i śr. tempo tygodnia było o 10s szybsze. Czuję się jednak na podobnym poziomie, jak wtedy.
Rozbieganie, brakowało świeżości po czwartkowym treningu.
Niedziela, 16 kwietnia - 18,8km BS, 4:41.
Dłuższe, żwawsze rozbieganie. Przez kilka pierwszych kilometrów nogi ciężkawe, ale potem zaskoczyły i zaczęły fajnie podawać.
Tydzień: 78km, 5 treningów, w tym jeden akcent (P+M).
Taki sam kilometraż miałem dwa lata temu, przed rekordowym maratonem w Łodzi. Jednak wtedy były 2 akcenty (P oraz P+M) i śr. tempo tygodnia było o 10s szybsze. Czuję się jednak na podobnym poziomie, jak wtedy.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Wtorek, 18 kwietnia - 13km BS + 8 krótkich przebieżek, razem 14,1km, śr. 4:58.
Oj, bardzo nie chciało mi się dzisiaj wyjść na trening. Było zimno, mokro i wietrznie, do tego po Świętach czułem się słabo i leniwie.
Biegło się drętwo i mało przyjemnie. Podobną pogodę zapowiadają na niedzielę w Warszawie, oby jednak coś zmieniło się jeszcze na lepsze.
Oj, bardzo nie chciało mi się dzisiaj wyjść na trening. Było zimno, mokro i wietrznie, do tego po Świętach czułem się słabo i leniwie.
Biegło się drętwo i mało przyjemnie. Podobną pogodę zapowiadają na niedzielę w Warszawie, oby jednak coś zmieniło się jeszcze na lepsze.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Środa, 19 kwietnia - 4km BS + 3 x (1,6km P + 2,5 min tr) + 4km BS, łącznie 13,8km 4:36.
Dziś był półakcent przedstartowy, odcinki biegłem kolejno tempem 3:57, 3:56, 3:55, przerwy 2,5 minuty truchtu. Wiał silny wiatr i jak najszybciej chciałem mieć ten trening za sobą. Uświadomiłem sobie, że w Warszawie wiatr może rozdawać karty i planowanie tempa będzie na nic, bo trzeba będzie biec, na ile wiatr będzie pozwalał.
Zastanawiające jest, że nogi słabo podają, jakby były trochę podmęczone. Natomiast tętno jest OK i wskazuje na dobrą wydolność. Mam nadzieję, że nogi jeszcze nabiorą wigoru.
Waham się nieco, w których butach pobiec, czy w bardzo lekkich NB Zante, czy w cięższych, ale dobrze amortyzowanych Adidas Energy Boost 2 ESM. Oba modele są bardzo wygodne. W Zante przebiegłem dwa ostatnie półmaratony i było OK, jednak maraton to już inna bajka i bezpieczniej/pewniej będzie jednak pobiec w Adidasach.
Dziś był półakcent przedstartowy, odcinki biegłem kolejno tempem 3:57, 3:56, 3:55, przerwy 2,5 minuty truchtu. Wiał silny wiatr i jak najszybciej chciałem mieć ten trening za sobą. Uświadomiłem sobie, że w Warszawie wiatr może rozdawać karty i planowanie tempa będzie na nic, bo trzeba będzie biec, na ile wiatr będzie pozwalał.
Zastanawiające jest, że nogi słabo podają, jakby były trochę podmęczone. Natomiast tętno jest OK i wskazuje na dobrą wydolność. Mam nadzieję, że nogi jeszcze nabiorą wigoru.
Waham się nieco, w których butach pobiec, czy w bardzo lekkich NB Zante, czy w cięższych, ale dobrze amortyzowanych Adidas Energy Boost 2 ESM. Oba modele są bardzo wygodne. W Zante przebiegłem dwa ostatnie półmaratony i było OK, jednak maraton to już inna bajka i bezpieczniej/pewniej będzie jednak pobiec w Adidasach.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Piątek, 21 kwietnia - 8km BS + 7 spokojnych przebieżek.
Spokojny rozruch, nadal nie czuję świeżości i lekkości, a energia wcale mnie nie rozsadza. Ale tak było już nie raz i o niczym to nie przesądza.
Zaczynam się pakować, jutro w południe wylot do Warszawy.
Dopiero przed chwilą zauważyłem, że mapka z trasą maratonu obrócona jest w prawo i prognozowany wiatr zach.-płn.zach. w pierwszej części trasy może lekko pomagać, a w drugiej będzie już przeszkadzać, a liczyłem, że będzie na odwrót.
Moje cele/założenia czasowe: minimum to złamać trójkę, ale jadę po życiówkę, najlepiej 2:57:xx.
Mój numer startowy 2741.
http://live.domtel-sport.pl/wyniki/
Spokojny rozruch, nadal nie czuję świeżości i lekkości, a energia wcale mnie nie rozsadza. Ale tak było już nie raz i o niczym to nie przesądza.
Zaczynam się pakować, jutro w południe wylot do Warszawy.
Dopiero przed chwilą zauważyłem, że mapka z trasą maratonu obrócona jest w prawo i prognozowany wiatr zach.-płn.zach. w pierwszej części trasy może lekko pomagać, a w drugiej będzie już przeszkadzać, a liczyłem, że będzie na odwrót.
Moje cele/założenia czasowe: minimum to złamać trójkę, ale jadę po życiówkę, najlepiej 2:57:xx.
Mój numer startowy 2741.
http://live.domtel-sport.pl/wyniki/
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
ORLEN WARSAW MARATHON - niedziela, 23 kwietnia. Czas 2:57:27 (życiówka), 9. miejsce w kat. M50 (na 480) i 187. w Open (na 5519 finiszujących).
Do Warszawy poleciałem z żoną (to był jej drugi start w maratonie) w sobotę. Po godz. 14 zameldowaliśmy się w hostelu (rezerwowałem pokój 2-sobowy, a na miejscu czekał apartament/kawalerka, więc warunki były super). Około godziny 19 odebraliśmy pakiety i poszliśmy na pasta party (oprócz makaronu był izotonik, batonik, banan, pomarańcza i jabłko). W pokoju zjadłem jeszcze bułkę z miodem. W nocy często się budziłem i trochę się nie wyspałem, ale to już norma przed startem.
Dwie i pół godziny przed startem zjadłem kaszę jaglaną na wodzie z miodem i rodzynkami. Do samego startu delikatnie popijałem jeszcze izotonik. Z powodu kolejek przed toaletami, na start dotarłem w ostatniej chwili i w momencie startu gps nie złapał jeszcze satelit. Na szczęście miałem footpoda, który wypełnił krótką lukę bez gps-a i tempo było mierzone od początku.
Pierwszy km wszedł po 4:15, niby dobrze, ale maksymalne tętno dobiło mi do 164, więc za wysoko, to chyba jednak było wynikiem emocji. Podbieg w okolicy 4km minął szybko i pokonałem dość lekko (pozytywne zaskoczenie). Pierwsze 5km w czasie 21:06, czyli planowo, czułem się dobrze. Zauważyłem, że wiatr raczej pomaga, zawiewając najczęściej z tyłu lub z boku, trochę kręcił. Pojawia się myśl, że powinienem lekko przyspieszyć w stosunku do planu, aby wykorzystać warunki i zrobić zapas na drugą część dystansu, gdzie wiatr będzie mocno przeszkadzał. Później okazało się, że to była słuszna decyzja. Przyspieszyłem, kolejne km-y wchodzą poniżej 4:10 (jeden nawet w 4:01), tętno nieco powyżej normy na tym etapie biegu. W głowie pojawiają się pytania, czy nie za szybko, czy nie zapłacę za to ścianą (której nigdy nie doświadczyłem)? Te rozterki trwają krótko, jestem nakręcony do walki i otwarty na spotkanie z nieznanym (myślę, że jeśli nawet trafię na ścianę, to będzie to nowa nauka i cenne przeżycie), prę mocno do przodu. Czeka mnie mocny i trudny bieg, bez taryfy ulgowej i zbytniego asekurowania się. Druga, trzecia i czwarta piątka wychodzą kolejno po 20:41, 20:37, 20:43, a więc szybko i równo, tempem ok. 4:08. Około 20km pierwszy zgrzyt – czuję ból pod cholewką buta w lewej stopie, jakby kamyczek wpadł do buta i ocierał. Ból staje się silny i piekący, mocno przeszkadza, zatrzymuję się na kilka sekund, aby palcem wyrzucić to coś, co wpadło pod cholewkę. Mija mnie kilka osób, które wcześniej wyprzedziłem, podnoszę się i biegnę dalej, ale ból nie zmalał. Po kilkuset metrach zatrzymuję się ponownie, teraz na parę sekund dłużej, aby dokładniej palcem wygarnąć to „coś”. Ale nic w bucie nie ma, znowu kilka osób mnie wyprzedziło, biegnę dalej, nawet lekko przyspieszam (żeby nadrobić stracony czas?). Jestem lekko wkurzony. Ból pozostał i zastanawiam się, czy nie stanąć i nie rozwiązać buta, aby zobaczyć co tam siedzi. Zaraz potem myślę, że to przecież może być zwykłe otarcie od skarpety czy buta, a rozwiązanie i zawiązanie buta zabierze zbyt wiele czasu, a może nie rozwiązać problemu. Straciłem już kilkanaście sekund – wystarczy. Podejmuję słuszną decyzję - ignoruję ból i walczę dalej.
Na półmetku melduję się w czasie 1:27:49, jest bardzo dobrze, ponad minuta zapasu w stosunku do założeń. Piąta piątka wychodzi jeszcze poniżej 21 minut – 20:49. Teraz zaczęła się walka z wiatrem. Długie proste pod wiatr w Wilanowie ciągną się bez końca, staram się utrzymywać intensywność. Tempo spada, ale jednak nieznacznie w stosunku do tempa przelotowego, to bardzo mnie cieszy i motywuje do coraz większego wysiłku. W okolicach 32 km czuję już duże zmęczenie, ale staram się trzymać tempo. Wyprzedza mnie dwóch biegaczy, przyklejam się do nich i staram się trzymać, choćby przez kilkaset metrów – obserwuję tętno, które powoli rośnie i odpuszczam, gdy jest już zbyt wysokie - nie ma co szarżować na tym etapie. Pojawia się punkt z wodą na 35,5km, a ja nie zdążyłem wyjąć ostatniego żela, którego miałem tu wchłonąć. Decyduję zjeść żela na kolejnym punkcie z piciem – to jednak poważny błąd. Punkty były gęsto, co 2-3km, a ja mijam 38km i nie widzę wody. Czuję, że wyraźnie tracę siły – myślę, że to brak żela, albo autosugestia. Nie czekam dłużej i zjadam żela „na sucho”. Dopiero na 40km jest wodopój, wypijam trzy łyki wody i rozpoczynam finisz. Ciężko idzie, wszystko boli, ale lekko przyspieszam. 41km w 4:13, 42 w 4:06, a ostatnie 540m tempem 3:52 (wg garmina). Stadion coraz bliżej i wiem, że na mecie będę poniżej 2:58, kwestia tylko ile. Wiem, że mogę zwolnić i mniej cierpieć, a i tak osiągnę cel, ale tak nie potrafię - gdy jestem nakręcony na walkę, to nie odpuszczam do końca. Ostatnia długa prosta prowadząca do mety jest dokładnie pod wiatr - to jednak nie ma żadnego znaczenia, jeszcze przyspieszam, widzę zegar z czasem 2:57:xx, jeszcze chwila i wykończony, ale szczęśliwy, wpadam na metę!
Kilka metrów dalej schodzę do parteru i siadam, bo nie jestem w stanie utrzymać się na nogach. Podchodzi dwóch ratowników medycznych, podnoszą mnie i prowadzą do namiotu, gdzie podają wodę, mierzą ciśnienie i puls. Pytają jak się czuję, czy wszystko w porządku, a ja nie potrafię wydobyć z siebie słowa, z ust wychodzi jakiś bełkot, coś niezrozumiałego, więc daję sobie spokój i kiwam, że wszystko OK. Po kilku minutach wstaję i idę odebrać medal. Potem kieruję się na masaż, nie ma kolejki, dwie dziewczyny masują mi obolałe nogi, łapią mnie drobne skurcze, ale jest coraz lepiej. Po masażu schodzę ze stołu i łapią mnie tak silne skurcze, że padam na ziemię. Od razu spieszą z pomocą masażystki i ratownik. Równocześnie zaczynam się cały trząść. Telepię się cały, a skurcze nie ustępują - to łydki, potem dwugłowy, czwórgłowy, pośladek – po kolei, a najczęściej kilka miejsc na raz, wiję się z bólu. Normalnie masakra. Pomagają mi walczyć ze skurczami, otulają kocami termoizolacyjnymi, wypijam cały izotonik, przynoszą ciepłą herbatę. Po pół godziny czuję się już dobrze, dziękuję za pomoc i kieruję się do depozytu. Dopiero teraz dociera do mnie, że mimo przeciwności osiągnąłem cel i mam wspaniałą życiówkę, wzruszam się niemal do łez...
Międzyczasy
Podsumowanie:
- Wyjechałem się do końca na tym maratonie, czyli dałem z siebie wszystko.
- Osiągnięty czas 2:57:27 bardzo mnie cieszy, to poprawa życiówki sprzed dwóch lat o prawie półtorej minuty.
- Bieg był bardzo trudny, a obrana strategia pod konkretne warunki (silny wiatr) okazała się trafna.
- Popełniłem dwa małe błędy: niepotrzebnie zatrzymywałem się, by zajrzeć do buta (strata czasu i wybicie z rytmu) oraz nie zjadłem ostatniego żela na czas.
Mam tylko jedną wątpliwość i pytanie, czy gdybym pierwszą połówkę (z wiatrem) pobiegł o 1-2 sekundy wolniej na km, to czy zachowane siły pozwoliłyby mi w drugiej pobiec o 2-3 s szybciej? Osobiście wątpię.
Gdyby ktoś chciał zobaczyć migawki, jak biegłem na trasie to zapraszam TUTAJ (trzeba tylko przeczekać 30s reklamy).
(zauważyłem, że biegnę przekrzywiony na prawy bok, najprawdopodobniej z powodu bólu w prawej stopie)
Do Warszawy poleciałem z żoną (to był jej drugi start w maratonie) w sobotę. Po godz. 14 zameldowaliśmy się w hostelu (rezerwowałem pokój 2-sobowy, a na miejscu czekał apartament/kawalerka, więc warunki były super). Około godziny 19 odebraliśmy pakiety i poszliśmy na pasta party (oprócz makaronu był izotonik, batonik, banan, pomarańcza i jabłko). W pokoju zjadłem jeszcze bułkę z miodem. W nocy często się budziłem i trochę się nie wyspałem, ale to już norma przed startem.
Dwie i pół godziny przed startem zjadłem kaszę jaglaną na wodzie z miodem i rodzynkami. Do samego startu delikatnie popijałem jeszcze izotonik. Z powodu kolejek przed toaletami, na start dotarłem w ostatniej chwili i w momencie startu gps nie złapał jeszcze satelit. Na szczęście miałem footpoda, który wypełnił krótką lukę bez gps-a i tempo było mierzone od początku.
Pierwszy km wszedł po 4:15, niby dobrze, ale maksymalne tętno dobiło mi do 164, więc za wysoko, to chyba jednak było wynikiem emocji. Podbieg w okolicy 4km minął szybko i pokonałem dość lekko (pozytywne zaskoczenie). Pierwsze 5km w czasie 21:06, czyli planowo, czułem się dobrze. Zauważyłem, że wiatr raczej pomaga, zawiewając najczęściej z tyłu lub z boku, trochę kręcił. Pojawia się myśl, że powinienem lekko przyspieszyć w stosunku do planu, aby wykorzystać warunki i zrobić zapas na drugą część dystansu, gdzie wiatr będzie mocno przeszkadzał. Później okazało się, że to była słuszna decyzja. Przyspieszyłem, kolejne km-y wchodzą poniżej 4:10 (jeden nawet w 4:01), tętno nieco powyżej normy na tym etapie biegu. W głowie pojawiają się pytania, czy nie za szybko, czy nie zapłacę za to ścianą (której nigdy nie doświadczyłem)? Te rozterki trwają krótko, jestem nakręcony do walki i otwarty na spotkanie z nieznanym (myślę, że jeśli nawet trafię na ścianę, to będzie to nowa nauka i cenne przeżycie), prę mocno do przodu. Czeka mnie mocny i trudny bieg, bez taryfy ulgowej i zbytniego asekurowania się. Druga, trzecia i czwarta piątka wychodzą kolejno po 20:41, 20:37, 20:43, a więc szybko i równo, tempem ok. 4:08. Około 20km pierwszy zgrzyt – czuję ból pod cholewką buta w lewej stopie, jakby kamyczek wpadł do buta i ocierał. Ból staje się silny i piekący, mocno przeszkadza, zatrzymuję się na kilka sekund, aby palcem wyrzucić to coś, co wpadło pod cholewkę. Mija mnie kilka osób, które wcześniej wyprzedziłem, podnoszę się i biegnę dalej, ale ból nie zmalał. Po kilkuset metrach zatrzymuję się ponownie, teraz na parę sekund dłużej, aby dokładniej palcem wygarnąć to „coś”. Ale nic w bucie nie ma, znowu kilka osób mnie wyprzedziło, biegnę dalej, nawet lekko przyspieszam (żeby nadrobić stracony czas?). Jestem lekko wkurzony. Ból pozostał i zastanawiam się, czy nie stanąć i nie rozwiązać buta, aby zobaczyć co tam siedzi. Zaraz potem myślę, że to przecież może być zwykłe otarcie od skarpety czy buta, a rozwiązanie i zawiązanie buta zabierze zbyt wiele czasu, a może nie rozwiązać problemu. Straciłem już kilkanaście sekund – wystarczy. Podejmuję słuszną decyzję - ignoruję ból i walczę dalej.
Na półmetku melduję się w czasie 1:27:49, jest bardzo dobrze, ponad minuta zapasu w stosunku do założeń. Piąta piątka wychodzi jeszcze poniżej 21 minut – 20:49. Teraz zaczęła się walka z wiatrem. Długie proste pod wiatr w Wilanowie ciągną się bez końca, staram się utrzymywać intensywność. Tempo spada, ale jednak nieznacznie w stosunku do tempa przelotowego, to bardzo mnie cieszy i motywuje do coraz większego wysiłku. W okolicach 32 km czuję już duże zmęczenie, ale staram się trzymać tempo. Wyprzedza mnie dwóch biegaczy, przyklejam się do nich i staram się trzymać, choćby przez kilkaset metrów – obserwuję tętno, które powoli rośnie i odpuszczam, gdy jest już zbyt wysokie - nie ma co szarżować na tym etapie. Pojawia się punkt z wodą na 35,5km, a ja nie zdążyłem wyjąć ostatniego żela, którego miałem tu wchłonąć. Decyduję zjeść żela na kolejnym punkcie z piciem – to jednak poważny błąd. Punkty były gęsto, co 2-3km, a ja mijam 38km i nie widzę wody. Czuję, że wyraźnie tracę siły – myślę, że to brak żela, albo autosugestia. Nie czekam dłużej i zjadam żela „na sucho”. Dopiero na 40km jest wodopój, wypijam trzy łyki wody i rozpoczynam finisz. Ciężko idzie, wszystko boli, ale lekko przyspieszam. 41km w 4:13, 42 w 4:06, a ostatnie 540m tempem 3:52 (wg garmina). Stadion coraz bliżej i wiem, że na mecie będę poniżej 2:58, kwestia tylko ile. Wiem, że mogę zwolnić i mniej cierpieć, a i tak osiągnę cel, ale tak nie potrafię - gdy jestem nakręcony na walkę, to nie odpuszczam do końca. Ostatnia długa prosta prowadząca do mety jest dokładnie pod wiatr - to jednak nie ma żadnego znaczenia, jeszcze przyspieszam, widzę zegar z czasem 2:57:xx, jeszcze chwila i wykończony, ale szczęśliwy, wpadam na metę!
Kilka metrów dalej schodzę do parteru i siadam, bo nie jestem w stanie utrzymać się na nogach. Podchodzi dwóch ratowników medycznych, podnoszą mnie i prowadzą do namiotu, gdzie podają wodę, mierzą ciśnienie i puls. Pytają jak się czuję, czy wszystko w porządku, a ja nie potrafię wydobyć z siebie słowa, z ust wychodzi jakiś bełkot, coś niezrozumiałego, więc daję sobie spokój i kiwam, że wszystko OK. Po kilku minutach wstaję i idę odebrać medal. Potem kieruję się na masaż, nie ma kolejki, dwie dziewczyny masują mi obolałe nogi, łapią mnie drobne skurcze, ale jest coraz lepiej. Po masażu schodzę ze stołu i łapią mnie tak silne skurcze, że padam na ziemię. Od razu spieszą z pomocą masażystki i ratownik. Równocześnie zaczynam się cały trząść. Telepię się cały, a skurcze nie ustępują - to łydki, potem dwugłowy, czwórgłowy, pośladek – po kolei, a najczęściej kilka miejsc na raz, wiję się z bólu. Normalnie masakra. Pomagają mi walczyć ze skurczami, otulają kocami termoizolacyjnymi, wypijam cały izotonik, przynoszą ciepłą herbatę. Po pół godziny czuję się już dobrze, dziękuję za pomoc i kieruję się do depozytu. Dopiero teraz dociera do mnie, że mimo przeciwności osiągnąłem cel i mam wspaniałą życiówkę, wzruszam się niemal do łez...
Międzyczasy
Podsumowanie:
- Wyjechałem się do końca na tym maratonie, czyli dałem z siebie wszystko.
- Osiągnięty czas 2:57:27 bardzo mnie cieszy, to poprawa życiówki sprzed dwóch lat o prawie półtorej minuty.
- Bieg był bardzo trudny, a obrana strategia pod konkretne warunki (silny wiatr) okazała się trafna.
- Popełniłem dwa małe błędy: niepotrzebnie zatrzymywałem się, by zajrzeć do buta (strata czasu i wybicie z rytmu) oraz nie zjadłem ostatniego żela na czas.
Mam tylko jedną wątpliwość i pytanie, czy gdybym pierwszą połówkę (z wiatrem) pobiegł o 1-2 sekundy wolniej na km, to czy zachowane siły pozwoliłyby mi w drugiej pobiec o 2-3 s szybciej? Osobiście wątpię.
Gdyby ktoś chciał zobaczyć migawki, jak biegłem na trasie to zapraszam TUTAJ (trzeba tylko przeczekać 30s reklamy).
(zauważyłem, że biegnę przekrzywiony na prawy bok, najprawdopodobniej z powodu bólu w prawej stopie)
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Piątek, 28 kwietnia - 12km BS, 4:58.
Spokojne, rozpoznawcze rozbieganie po maratonie. Po 4 dniach odpoczynku wszystko w porządku. Tylko w środę nagle pojawił się ból w okolicy prawej pachwiny i kości łonowej. Boli do dziś, ale w wolnym bieganiu nie przeszkadza, nie wiem skąd to się wzięło.
Jeszcze parę spostrzeżeń do niedzielnego maratonu:
- śr. tętno 162 - to najwyższe tętno, jakie odnotowałem na maratonie (dwa poprzednie wiosenne maratony - po 160),
- śr. kadencja 192 - przed rokiem, w Jelczu, przy wyniku 3:01:06, kadencja wyniosła dokładnie tyle samo. Wniosek: wydłużył mi się krok, niewiele, ale zawsze coś.
No i zamarzyło mi się 2:55 na jesieni. Byłoby miło, tym bardziej, że w tym roku kończę 55 lat.
Tylko czy to realne?
Spokojne, rozpoznawcze rozbieganie po maratonie. Po 4 dniach odpoczynku wszystko w porządku. Tylko w środę nagle pojawił się ból w okolicy prawej pachwiny i kości łonowej. Boli do dziś, ale w wolnym bieganiu nie przeszkadza, nie wiem skąd to się wzięło.
Jeszcze parę spostrzeżeń do niedzielnego maratonu:
- śr. tętno 162 - to najwyższe tętno, jakie odnotowałem na maratonie (dwa poprzednie wiosenne maratony - po 160),
- śr. kadencja 192 - przed rokiem, w Jelczu, przy wyniku 3:01:06, kadencja wyniosła dokładnie tyle samo. Wniosek: wydłużył mi się krok, niewiele, ale zawsze coś.
No i zamarzyło mi się 2:55 na jesieni. Byłoby miło, tym bardziej, że w tym roku kończę 55 lat.
Tylko czy to realne?