Niedziela 05.03.2017: Zawody 10km (5 Dziesiątka Wroactiv) - asfalt, atest. Czas: 38:38, 107 OPEN, 34 M30Streszczenie: życiówka z października pobita o 42 sekundy - czyli cel wykonany

Opis:
Wczoraj odebrałem numer, znajomi zaprosili na domówkę (że też nie było kiedy...). Dobra, pilnowałem się - zero alkoholu, czipsów i tego typu. Trochę tylko węgli, w normie. Wyszliśmy wcześniej, koło północy wróciliśmy do domu, ale dramatu nie ma bo można spać do 9-tej.
Wstałem, ogarnąłem się i 10.30 pojechałem. Zaparkowałem, trochę połaziłem, pogadałem ze znajomymi i rozgrzewka. No... rewelacji nie ma (delikatnie mówiąc), trochę ciężko to idzie. Kurde od 2-3 dni taki przewiany się czułem... No nic walczymy, 2km truchtu, ABC, kilka rytmów. Przebrałem sie i potruchtałem na start. Ustawiłem się ok 5-6 linii, trochę pogadanek (przybita piątka z Emilką, która twierdzi że 41 chce łamać - ja uważam, że 40:30 zrobi jak nic

) jeszcze, odliczanie i jedziemy. Wiało odczuwalnie, więc stwierdziłem że 38 to przegięcie i biegnę z planem na 38:20. Chciałem równo, tj. 5km ciut szybciej (bo z wiatrem ze skosu w plecy + zbieg na 1km).
Pierwszy km standardowo: 600m slalom (co za debil w bluzie i z kluczami pcha się do 3 linii takiego biegu i zaczyna po 4:30????), później jakoś się unormowało. Czas 1km 3:40, niby trochę za szybko, ale wiatr w plecy + zbieg. Ok. Drugi km trochę pod wiatr, ale tego nie czuję bo biegnie jeszcze grupa, 3:47. Kolejne km trochę bez historii, czasy wg GPS-a 3:47. Trochę martwi to, że przede mną kilkadziesiąt metrów dziury, a za mną to się na plecach wiozą... Trudno 5km mocniejszy wiatr z boku wyszedł w 3:54. NA nawrotce widzę, że GPS mi trochę oszukuje i wg GPS mam 18:52, według organizatora 19:05. Ufam oragizatorowi, bo 5km jest dokładnie na nawrocie - więc z powrotem będzie podobnie. Do zapamietania, że na mecie będzie 30 sekund gorzej niż zegarek pokaże.
Nawrót... mnie zdziwił bo na plecach zobaczyłem Kaśkę, która miała lecieć po 3:55... Patrzę - no u mnie się zgadza, pewnie jest mocniejsza niż myśli. Zaczyna się 6km i już widzę, że rewelacji nie będzie bo dostałem w ryj. Lekko się zasapałem, patrzę na zegarek: 3:52... a tu nikt nie kwapi się do wyprzedzania - trudno, ja szybciej nie dam rady bo mnie poskłada. Po 6km zrobiła się grupka, i 2 chłopaków poprowadziło, ok chowam się - biegnie się łatwiej ale to nadal jest 3:53 (czyli realnie wolniej, bo GPS nadkłada). 7km w 3:53 i widzę i chłopaki z przodu słabną - widzę, że albo przyspieszymy albo będzie problem żeby 39 połamać... No nic, wychodzę trochę do przodu - wiatr na wątłą klatę i jedziemy. Oj, czuję to dość mocno (bo na 8km nie było z boku, tylko w ryj) - 8km pyknął w 3:53, ale... za mną pusto (tj grupy brak). Nawrotka, 9km łatwiejszy bo lekko z wiatrem, tylko że mnie już wszystko boli - odcinek samemu pod wiatr trochę przywalił. 9km trochę odżywam, bo z wiatrem, ale... w głowie siedzi że zaraz 10km czyli podbieg pod wiatr i kilkaset metrów z wiatrem w ryj a potem z boku... Usiłowałem policzyć, gdzie jestem i na co mam szanse - wyszło mi, że 39:30-40 (WTF?? Przecież tyle nie zwolniłem... Dajcie Excela, policzę sobie

) Dobra, dawaj - i tak tego nie policzysz. 9km pyknął 3:45, jest nieźle. 10km, no... ciśniemy - jak Rolli napisał, jak MD. Tyle że MD chyba nie biegają pod górkę i pod wiatr... Trudno cisnę do przodu. Obiegamy stadion i wiem, że ostatnie 200m będzie wiatr w plecy... Garmin odpikał 10km ale ja już nie patrzę: cisnę ile sił, bo wiem że za łukiem zaraz meta. Jest kreska, patrzę na zegar 38:40, przebigam lapuję, idę kilka kroków, asfalt... Jaki on miękki... Po chwili ogarniam się, że zamiast siedzieć i robić zator trzeba by wziąć medal i wodę. Biorę idę parę metrów, siadam. Dobiega Emilka - coś szybko jak na 41 minut, okazało się że 40 połamała!! Gratulacje, chwila pogadania i idziemy się przebrać.
Potem jeszcze trochę roztruchtałem pogadałem z kilkoma osobami i do domu. Teraz jak się i piszę i się zastanawiam - w sumie to był mój maks na dzisiaj. Gdyby nie wiało, pewnie pare sekund było do urwania, ale mnie wiatr mocno przeszkadza - nie lubię i nie umiem w nim biegać. Trochę boli mnie gardło i mam lekki stan podgorączkowy - nie wiem, czy to po biegu czy po prostu już tak było? Nieważne.
Co ważne: życiówka rozwalona w pył, nigdy nie zaczynałem sezonu (hahaha - biegam 4 rok) z tak wysokiego C - dobry prognostyk na dalszą część sezonu!
Teraz: wielkie dzięki dla Rolliego za plan i dla wszystkich, którzy życzyli powodzenia i kibicowali.
wigi - miło było poznać, dasz radę na Orlenie

Aha - GPS dodał 150 metrów

Według zegarka było 38:05 Ale... No atest jest i nie ma co dyskutować
