@katekate - piękny widok... oj, ciągnie mnie nad morze, ciągnie... tylko czemu to tak daleko, co...?
@ania - gratuluję
a co do nas...
przeżyliśmy....
nie jestem zadowolona, to inna historia, dowiedzieliśmy się, że "trochę" źle podeszliśmy....
poza tym zrobiliśmy jeden dwa błędy na trasie, które nas kosztowały bardzo dużo, nie zdążyliśmy do "bazy" na czas, spóźniliśmy się o 10minut (sic!), a na koniec zamiast przyspieszyć zmagałam się z wentylem, przez które na ostatnich kilkunastu km zaczęło mi uchodzić powietrze... :/
pierwszy błąd - stracenie za dużo czasu na szukanie 8 punktu, który potem i tak odpuściliśmy, bo nie umieliśmy go znaleźć... :| ale straciliśmy bardzo dużo czasu na nim...
a drugi poważny błąd - wybór potem złej drogi... na mapie wyglądała ok, ale jak pojechaliśmy nią, to okazało się, że to błoto w lesie, przez które nie da się praktycznie przejechać, i straciliśmy jeszcze więcej czasu niż na poszukiwaniu punktu.... więc jak wyjechaliśmy na drogę to było tak późno, że postanowiliśmy odpuścić dwa ostatnie punkty kontrolne i jechać z powrotem, żeby zdążyć... ale zauważyłam, że mam mało powietrza... dopompowaliśmy, ale za kilka km powtórka... wentyl... no i nie byłam w stanie bardziej przyspieszyć, żeby nadgonić

choć nie byliśmy ostatni
Sporo się nauczyliśmy, na następny lepiej się przygotujemy, zwłaszcza w kwestii sprzętowej, podejdziemy bardziej strategicznie do tematu, itd.

i będziemy wiedzieć, co nas czeka...
Bo na pewno będzie kolejny raz :P
Trasa "w teorii 50km" okazała się 50km licząc na mapie "po prostej", drogą (a patrząc na mapę nie nadłożyliśmy jakoś drogi, trzeba było punkty odwiedzać...) było 76km, w tym sporo bardzo trudną błotnistą leśną drogą (choć pewnie można było wybrać inaczej trasę...), w tym ok 7km biegu na orientację (większość ogarnęłam ja, tzn biegliśmy z Olkiem, a potem ja dobiegałam kilkaset m do punktu, podbijałam, wracałam, i dalej biegliśmy razem...), kilka zadań, ogólnie naprawdę super zabawa :D
a do tego przyjechaliśmy i wróciliśmy na rowerach (5km...) - żeby nie kombinować z autem, parkingiem, próby załadowania dwóch rowerów do auta, itd...
Kryzys miałam jeden, kilka km przed metą - bardzo ciężko się jechało ze względu na powietrze w tylnym kole (a raczej jego niedobór...), a ja sobie później uświadomiłam, że mieliśmy przygotowane jedzenie, żele, itd., a ja o tym... zapomniałam.....
na początku zjadłam 1 kromkę chleba, a potem już nic.... do tego zmarznięte dłonie... wyjęłam bakalie w woreczku, i nie byłam w stanie wziąć ich w palce żeby włożyć do ust, więc musiałam wyjadać z woreczka

po dwóch garściach mieszanki po kilku minutach poczułam się odrobinę lepiej... a jak zjadłam po przyjeździe więcej (tzn 3 porcje ciepłej potrawki...), to już było duuuużo lepiej
A dzisiaj o dziwo nic mi nie jest, nic mnie nie boli, nie mam zakwasów.... rano miałam podwyższone tętno i spuchnięte oczy, ale już się nieco unormowało, choć wiem muszę trochę odpocząć
No i muszę nieskromnie przyznać, że mam naprawdę dużo lepszą kondycję niż mój mąż

co widać było zwłaszcza wczoraj wieczorem po powrocie i dzisiaj

choć tak naprawdę ten rajd był ze względu na niego - zawsze jeździł na rowerze, dla mnie rower to "środek transportu", a on jeździł jak miał wolną chwilę po lasach, wertepach, itd., nim zamieszkaliśmy razem zdarzało mu się przyjeżdżać do mnie na rowerze i po kilku godzinach wracać (50-60km w jedną stronę), więc jak trafiłam na taki rajd, to chciałam, żebyśmy w nim wzięli udział, żeby wziąć w czymś udział razem, w czymś, co on lubi, itd...
później wrzucę parę fotek, trasę, itd.
