mihumor- Pół wieku poezji
Moderator: infernal
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Mam jeszcze kilka danych czy ciekawostek na temat tego biegu, tytułem uzupełnienia relacji i wzbogacenia jej. Trochę cyfr i dywagacji taktycznych dla koneserów.
Czas 2.49.22 dałby mi 25 miejsce open w tym maratonie (700 osób startowało, łącznie z HM i biegiem na 33km około 2 tys). Z powodów, o których pisałem wcześniej nie byliśmy jednak klasyfikowani i nasze wyniki są ujęte jedynie na liście osób, które nie rywalizowały (zdaniem orgów) czyli biegły sobie li tylko dla przyjemności towarzysząc rzeszą włoskich wymiataczy z licencjami i kartami półprofesjonalistów. No cóż, taka karma i taki regulamin. Żona moja zrobiła 8 wynik w kobietach a i oboje byliśmy najszybsi wśród tych "nierywalizujących" amatorów. Z powodu tego wynalazku organizacyjnego nie stanąłem pierwszy raz w maratonie na podium w kategorii choć mój wynik dawał mi trzecie miejsce, trochę szkoda ale czuję się moralnym zwycięzcą . Lidkę oczywiście też podium minęło i tu chyba większa szkoda bo to by była jednak pewna nagroda pocieszenia za niezływynik ale jednak nie satysfakcjonujący.
Taktycznie pobiegłem równo - 1.24.55 pierwsza połówka a druga deczko szybciej czyli 1.24.30. To czwarty kolejny maraton gdy biegałem równo połówki czyli ostatniego NSa biegałem łamiąc trójkę 3 lata temu, dodatkowo dopisuje jak to się miało do aktualnego na czas startu w maratonie wyniku z HM - te liczby mają się tak:
2013 Florencja 2.58.58 - 1.30.20 - 1.28.38 - wynik zrobiony z HM: 2HM + 9 min (super warunek)
1014 Ryga 2.57.52 - 1.28.52 - 1.29.00 - 2HM + 11 min (warunek w M trudny, b ciepło i wiatr)
2014 Walencja 2.55.42 - 1.28.10 - 1.27.32- 2HM + 11 min (warunek w M trudny, b ciepło i wiatr)
2015 Ravenna 2.53.09 - 1.26.19 - 1.26.50 - 2HM + 10 min (warunek średni, ciepło i bardzo słonecznie)
2016 Verbania 2.49.22 - 1.24.55 - 1.24.30 - 2HM + 9,5 min (warunek ok ale bardzo mokro jak i "na połówce")
Samą trasę w Lago Maggiore Maraton określiłbym jako nieco trudniejszą od tych kilku poprzednich ale to nie była jakaś wielka przeszkoda i spokojnie mogę ją polecić pod bieganie dobrego wyniku, dodatkowo nie ma tłumu więc jest pewien komfort od początku. Organizatorzy zapewniają też peacemakerów jeśli ktoś nie chce się mierzyć sam z problemem a z tego co widziałem na mecie to nawet te grupy dowozili do mety wiec było dosyć fachowo.
Czyli ostatnie wszystkie razy bardzo równo a i tak były też planowane, za NS czy PS uważam biegi o różnicy w połówkach koło minuty i więcej.
Na półmetku w tym maratonie byłem 35ty więc na drugiej połówce sporo awansowałem i nikt mnie nie wyprzedził na tym etapie. Z moich współtowarzyszy na trasie to Wielki Austriak co mi zaginął na 30 tym dobiegł 2 minuty po mnie więc zaliczył trochę ścianę; szwajcarski Kaczor co okazał się być Niemcem spenetrował okolice ściany gruntownie bo ukończył w 2.57.
Czas 2.49.22 dałby mi 25 miejsce open w tym maratonie (700 osób startowało, łącznie z HM i biegiem na 33km około 2 tys). Z powodów, o których pisałem wcześniej nie byliśmy jednak klasyfikowani i nasze wyniki są ujęte jedynie na liście osób, które nie rywalizowały (zdaniem orgów) czyli biegły sobie li tylko dla przyjemności towarzysząc rzeszą włoskich wymiataczy z licencjami i kartami półprofesjonalistów. No cóż, taka karma i taki regulamin. Żona moja zrobiła 8 wynik w kobietach a i oboje byliśmy najszybsi wśród tych "nierywalizujących" amatorów. Z powodu tego wynalazku organizacyjnego nie stanąłem pierwszy raz w maratonie na podium w kategorii choć mój wynik dawał mi trzecie miejsce, trochę szkoda ale czuję się moralnym zwycięzcą . Lidkę oczywiście też podium minęło i tu chyba większa szkoda bo to by była jednak pewna nagroda pocieszenia za niezływynik ale jednak nie satysfakcjonujący.
Taktycznie pobiegłem równo - 1.24.55 pierwsza połówka a druga deczko szybciej czyli 1.24.30. To czwarty kolejny maraton gdy biegałem równo połówki czyli ostatniego NSa biegałem łamiąc trójkę 3 lata temu, dodatkowo dopisuje jak to się miało do aktualnego na czas startu w maratonie wyniku z HM - te liczby mają się tak:
2013 Florencja 2.58.58 - 1.30.20 - 1.28.38 - wynik zrobiony z HM: 2HM + 9 min (super warunek)
1014 Ryga 2.57.52 - 1.28.52 - 1.29.00 - 2HM + 11 min (warunek w M trudny, b ciepło i wiatr)
2014 Walencja 2.55.42 - 1.28.10 - 1.27.32- 2HM + 11 min (warunek w M trudny, b ciepło i wiatr)
2015 Ravenna 2.53.09 - 1.26.19 - 1.26.50 - 2HM + 10 min (warunek średni, ciepło i bardzo słonecznie)
2016 Verbania 2.49.22 - 1.24.55 - 1.24.30 - 2HM + 9,5 min (warunek ok ale bardzo mokro jak i "na połówce")
Samą trasę w Lago Maggiore Maraton określiłbym jako nieco trudniejszą od tych kilku poprzednich ale to nie była jakaś wielka przeszkoda i spokojnie mogę ją polecić pod bieganie dobrego wyniku, dodatkowo nie ma tłumu więc jest pewien komfort od początku. Organizatorzy zapewniają też peacemakerów jeśli ktoś nie chce się mierzyć sam z problemem a z tego co widziałem na mecie to nawet te grupy dowozili do mety wiec było dosyć fachowo.
Czyli ostatnie wszystkie razy bardzo równo a i tak były też planowane, za NS czy PS uważam biegi o różnicy w połówkach koło minuty i więcej.
Na półmetku w tym maratonie byłem 35ty więc na drugiej połówce sporo awansowałem i nikt mnie nie wyprzedził na tym etapie. Z moich współtowarzyszy na trasie to Wielki Austriak co mi zaginął na 30 tym dobiegł 2 minuty po mnie więc zaliczył trochę ścianę; szwajcarski Kaczor co okazał się być Niemcem spenetrował okolice ściany gruntownie bo ukończył w 2.57.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Krajobraz po uczcie
Miałam napisać jeszcze podsumowanie do treningu maratońskiego i tym wpisem zamknąć temat. Miały być wnioski i spojrzenie na zimo. Ale gdzieś po maratonie popadłem w jesienna deprechę i "brazylijski serial już nie cieszy jak kiedyś". Sezon łatwy nie był i odpoczynek się należy zarówno mięśniom jak i głowie więc spokojnie czekam aż fala opadnie nie napierając wcale. Wszystkie cele postawione na ten rok osiągnąłem, mogę nawet napisać, ze to poszło przynajmniej w części biegowej dziwnie łatwo. No i tu pojawia się problem i to co trudno zrozumieć. Skoro nabiegałem swoje bez większych problemów to powinienem napierać dalej. Ale czy na pewno? Pojawia się ta cała sfera mentalna, ten zgubny egzystencjalizm oraz pytania zasadnicze i bez odpowiedzi. Nabiegałem swoje, zrealizowałem cele a kolejne się jeszcze nie wykrystalizowały. Chyba muszę poczekać aż się skonkretyzują same a jeśli nie.... to nic. Wszedłem w strefę biegania dla koneserów, za dobrze dla większości a za słabo by to było jakieś wielkie łał. Granice dostępne jeszcze dla średnio utalentowanych śmiertelników padły i mam wrażenie, że jestem na ziemi niczyjej. Nawet zapał straciłem by jakimś wpisem zamknąć ten cykl maratoński, ten rok i w ogóle podsumować 4 lata pisania tutaj. Poprawiłem się sporo, startowałem wtedy z poziomu 1.37 w półmaratonie i z marzeniami o łamaniu 3.20. I jak mówił klasyk jestem tu gdzie jestem. W sumie fajnie. Sporo mam przemyśleń i wniosków zarówno w skali tych kilku lat budowania harmonijnego i stabilnego postępu jak i w skali ostatniego roku. Do biegowego sztambucha
Miałam napisać jeszcze podsumowanie do treningu maratońskiego i tym wpisem zamknąć temat. Miały być wnioski i spojrzenie na zimo. Ale gdzieś po maratonie popadłem w jesienna deprechę i "brazylijski serial już nie cieszy jak kiedyś". Sezon łatwy nie był i odpoczynek się należy zarówno mięśniom jak i głowie więc spokojnie czekam aż fala opadnie nie napierając wcale. Wszystkie cele postawione na ten rok osiągnąłem, mogę nawet napisać, ze to poszło przynajmniej w części biegowej dziwnie łatwo. No i tu pojawia się problem i to co trudno zrozumieć. Skoro nabiegałem swoje bez większych problemów to powinienem napierać dalej. Ale czy na pewno? Pojawia się ta cała sfera mentalna, ten zgubny egzystencjalizm oraz pytania zasadnicze i bez odpowiedzi. Nabiegałem swoje, zrealizowałem cele a kolejne się jeszcze nie wykrystalizowały. Chyba muszę poczekać aż się skonkretyzują same a jeśli nie.... to nic. Wszedłem w strefę biegania dla koneserów, za dobrze dla większości a za słabo by to było jakieś wielkie łał. Granice dostępne jeszcze dla średnio utalentowanych śmiertelników padły i mam wrażenie, że jestem na ziemi niczyjej. Nawet zapał straciłem by jakimś wpisem zamknąć ten cykl maratoński, ten rok i w ogóle podsumować 4 lata pisania tutaj. Poprawiłem się sporo, startowałem wtedy z poziomu 1.37 w półmaratonie i z marzeniami o łamaniu 3.20. I jak mówił klasyk jestem tu gdzie jestem. W sumie fajnie. Sporo mam przemyśleń i wniosków zarówno w skali tych kilku lat budowania harmonijnego i stabilnego postępu jak i w skali ostatniego roku. Do biegowego sztambucha
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1627
- Rejestracja: 17 gru 2012, 13:28
- Życiówka w maratonie: 2:59:50
Ogromne gratulacje, przede wszystkim za wynik, jak rowniez za niezlomnosci i systematyke w dojsciu do niego.
To jest mocno motywujace (przynajmniej dla mnie).
Zdecydowane musze sie wziasc za siebie i po 2 latach smuty i zaliczeniu spadku motywacji po rozmienieniu 3 trzeba wrocic na przyzwoite poziomy.
To jest mocno motywujace (przynajmniej dla mnie).
Zdecydowane musze sie wziasc za siebie i po 2 latach smuty i zaliczeniu spadku motywacji po rozmienieniu 3 trzeba wrocic na przyzwoite poziomy.
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Motywacja głupcze
To nie będzie wpis o mocy, tempach, jednostkach i treningu. Będzie egzystencjalnie, o bieganiu, blogowaniu, motywacji i treningu mentalnym ale i o kontuzjach niestety. To będzie taki tekst ogólny o sensie robienia wielu rzeczy, które spaja wydawałoby się jeden cel i które dają sumę większą niż w rzeczywistości ma się na stole. Przeskakiwanie siebie, być może.
Pisałem tu ostatnio o moim problemie z motywacją i poczuciu wejścia w obszary bez jasnych punktów odniesienia. Nie chodzi mi o brak motywacji do biegania bo przecież biegam, lekko ale jednak i nie mam z tym żadnego problemu. Jestem w okresie delikatnego treningu na podtrzymanie pewnej minimalnej formy z trzymaniem przyzwoitej wagi i brakiem jakiegokolwiek ciśnienia. To fajny czas bo nic nie muszę, biegam jak lubię czyli około godziny, pływam na basenie elementy techniczne bez dawania sobie w jakąkolwiek dupę i raz w tygodniu kręcę na rowerku; 6-8 godzin takiej aktywności tygodniowo - fajny kryzysik
Ale tu nie problem leży, on leży bardziej w braku pomysłu na siebie czy dokładniej na możliwe cele. Niby czas na to jest wiec spokojnie trzeba to sobie poukładać. Nie problem? Nie wiem, zawsze to parcie na przód samo wchodziło a cele były jakby naturalne, jasne i definiowane z marszu z wyprzedzeniem. Dlaczego o tym piszę? Bo jasność i klarowność celu to podstawa tworzenia pewnego modelu motywacyjnego i sens czegoś co nazywam treningiem mentalnym. To ważne dlatego, że spójność celu, metody, sposobu treningu jak i sposobu wykonania daje różne motywacje cząstkowe pozwalające w sumie wycisnąć więcej niż się da samą posiadaną fizycznością. To jest to, co mnie najbardziej fascynuje w bieganiu czyli szukanie i znajdowanie rezerw mentalnych dających dodatkowe zyski i dające przewagę nad sobą samym. Bełkotliwe?
Zawsze próbuje stworzyć sobie pewien model motywacyjny, który obejmuje nie tylko sam cel (wynik) ale też sposób jego osiągnięcia, sposób, który zarówno ogranicza ale też powoduje, ze sam jest też sztuką i zadaniem. Tak w drodze do ostatniego maratonu cele pośrednie wynikały z ograniczeń czasowo zdrowotnych więc na wstępie postanowiłem sobie:
Cel główny: złamać 2.50 i po drodze 1.20 mw HM
Cel pomocniczy: oba wyniki atakować w perwersyjnie równych biegach, choćby moc była piekielna na wejściu, choćby warun był cudny to mam to zrobić równo a nawet pokazowo równo - do tego od początku się przygotowywałem fizycznie więc taka taktyka była logiczna ale i za razem była celem sama w sobie
Cel przygotowawczy: złamać 2.50 z małego treningu objętościowego i z małej ilości długich wybiegań. Tu motywacja wynika z ograniczeń, czasu i zdrowia mało, nie ma kiedy upchać longów wiec na wariata ich biegać nie ma co choćby "rozsądek" i wrażenia mocy treningowej podpowiadały by to robić. Tak to czułem w cyklu, ze mogę więcej, że jest rezerwa ale zadanie było inne - no i nakaz biegania tygodniowo nie więcej niż max 9x km - taki bezpiecznik. Niby nie mało ale na ten wynik nie za bogato. Wmawiam sobie na wejściu, ze tak to zrobić to jest coś, jakieś tam "osiągnięcie" i to mnie napędza dodatkowo, chroni i zabezpiecza. Taki model po prostu. Do głowy wbijam sobie, ze wole równo pobiec 2.49 niż np 2.48 jakimś ryzykownym PSem z pruciem flaków i umieralnią - no i chyba naprawdę tak to odbieram . To daje pewien spokój na początku biegu bo ma być cholernie równo i tak jest. A na końcu też odbiór pełniejszy bo jest zrobione i to dokładnie i w zgodzie z założeniami i planem
To tak ogólnie by wytłumaczyć o co mi chodzi i by było mniej bełkotliwie. To w sumie proste sprawy ale trening mentalny polega na tym w mojej opinii by korzystać z prostych, dostępnych narzędzi i nimi się napędzać dodatkowo, wmawiać sobie rożne rzeczy, tworzyć być może nie do końca obiektywne motywatory pozwalające skupić się na tym, na czym mamy się skupić by odnieść sukces i zrealizować cel.
W zasadzie miałem już tu nic nie pisać ale może ta pisanina pomoże mi się zdefiniować i poukładać to lepiej. Bloga prowadziłem tu przez 4 lata (nieregularnie trochę). Po co to blogowanie? To się zmieniało w czasie. Początkowo jako biegowy neofita traktowałem to jako dodatkowy dopalacz motywacyjny oraz jako miejsce, w którym znajduje ludzi o podobnych zainteresowaniach. Do biegania jak większość trafiłem przypadkowo a że nie biegam z żadną grupą to moja samotność długodystansowca jest do kwadratu. Z czasem widziałem to jako platformę do rozmów o bieganiu i treningu (a zwłaszcza o moim bieganiu), chłonąłem uwagi, krytykę jak i pochwały. Z czasem to straciło na znaczeniu bo już od pewnego czasu ten blog generuje znikomą ilość komentarzy czy dyskusji. Po co więc, trochę może człowiek się łudzi, że to co pisze komuś się gdzieś tam przyda. A co może śmieszne przydaje chyba się to najbardziej mnie samemu. Czasem wracam do opisu treningów czy momentów w cyklach i porównuje ze swoim teraz i to bywa bardzo pomocne. Wiec ten wpis może głównie kieruję do samego siebie bo do tego miejsca zapewne niewiele osób dotarło
Postanowiłem więc jednak dopisać podsumowanie tego roku bo nie jestem w stanie sensownie podsumować treningu do maratonu w oderwaniu od tego co było wcześniej. To był jednak cykl całoroczny a bieganie maratońskie nie było wyrwane z kontekstu. Może to jakoś poukładam i coś mi w głowie zakiełkuje na przyszły rok, coś co będę widział na tyle konkretnie, ze się tego chwycę i będę w stanie obudować to gęstą substancją.
Moje pewne rozterki nie są wyłącznie abstrakcyjne, one mają też swoje dodatkowe zasilanie w problemach zdrowotnych i ograniczeniach, które mam od dawna i które zmuszają mnie do wielu różnych kompromisów. To, że coś boli nie sprzyja budowaniu planów i realizowaniu ambitnych planów. Nadal nie mogę biegać tyle ile bym potrzebował i chciał, dodatkowo pojawiły się problemy z ręką i wygląda na to, że chyba nie będę mógł pływać tyle ile potrzebuje albo wogóle co jakby w zarodku dusi plany treningów i startów w triatlonie na wymarzonym i wydaje się nie tak odległym poziomie. Ale dobrze, starczy tego marudzenia bo przecież nie jestem jakąś beksą i jeszcze nie zakopuje zabawek.
To nie będzie wpis o mocy, tempach, jednostkach i treningu. Będzie egzystencjalnie, o bieganiu, blogowaniu, motywacji i treningu mentalnym ale i o kontuzjach niestety. To będzie taki tekst ogólny o sensie robienia wielu rzeczy, które spaja wydawałoby się jeden cel i które dają sumę większą niż w rzeczywistości ma się na stole. Przeskakiwanie siebie, być może.
Pisałem tu ostatnio o moim problemie z motywacją i poczuciu wejścia w obszary bez jasnych punktów odniesienia. Nie chodzi mi o brak motywacji do biegania bo przecież biegam, lekko ale jednak i nie mam z tym żadnego problemu. Jestem w okresie delikatnego treningu na podtrzymanie pewnej minimalnej formy z trzymaniem przyzwoitej wagi i brakiem jakiegokolwiek ciśnienia. To fajny czas bo nic nie muszę, biegam jak lubię czyli około godziny, pływam na basenie elementy techniczne bez dawania sobie w jakąkolwiek dupę i raz w tygodniu kręcę na rowerku; 6-8 godzin takiej aktywności tygodniowo - fajny kryzysik
Ale tu nie problem leży, on leży bardziej w braku pomysłu na siebie czy dokładniej na możliwe cele. Niby czas na to jest wiec spokojnie trzeba to sobie poukładać. Nie problem? Nie wiem, zawsze to parcie na przód samo wchodziło a cele były jakby naturalne, jasne i definiowane z marszu z wyprzedzeniem. Dlaczego o tym piszę? Bo jasność i klarowność celu to podstawa tworzenia pewnego modelu motywacyjnego i sens czegoś co nazywam treningiem mentalnym. To ważne dlatego, że spójność celu, metody, sposobu treningu jak i sposobu wykonania daje różne motywacje cząstkowe pozwalające w sumie wycisnąć więcej niż się da samą posiadaną fizycznością. To jest to, co mnie najbardziej fascynuje w bieganiu czyli szukanie i znajdowanie rezerw mentalnych dających dodatkowe zyski i dające przewagę nad sobą samym. Bełkotliwe?
Zawsze próbuje stworzyć sobie pewien model motywacyjny, który obejmuje nie tylko sam cel (wynik) ale też sposób jego osiągnięcia, sposób, który zarówno ogranicza ale też powoduje, ze sam jest też sztuką i zadaniem. Tak w drodze do ostatniego maratonu cele pośrednie wynikały z ograniczeń czasowo zdrowotnych więc na wstępie postanowiłem sobie:
Cel główny: złamać 2.50 i po drodze 1.20 mw HM
Cel pomocniczy: oba wyniki atakować w perwersyjnie równych biegach, choćby moc była piekielna na wejściu, choćby warun był cudny to mam to zrobić równo a nawet pokazowo równo - do tego od początku się przygotowywałem fizycznie więc taka taktyka była logiczna ale i za razem była celem sama w sobie
Cel przygotowawczy: złamać 2.50 z małego treningu objętościowego i z małej ilości długich wybiegań. Tu motywacja wynika z ograniczeń, czasu i zdrowia mało, nie ma kiedy upchać longów wiec na wariata ich biegać nie ma co choćby "rozsądek" i wrażenia mocy treningowej podpowiadały by to robić. Tak to czułem w cyklu, ze mogę więcej, że jest rezerwa ale zadanie było inne - no i nakaz biegania tygodniowo nie więcej niż max 9x km - taki bezpiecznik. Niby nie mało ale na ten wynik nie za bogato. Wmawiam sobie na wejściu, ze tak to zrobić to jest coś, jakieś tam "osiągnięcie" i to mnie napędza dodatkowo, chroni i zabezpiecza. Taki model po prostu. Do głowy wbijam sobie, ze wole równo pobiec 2.49 niż np 2.48 jakimś ryzykownym PSem z pruciem flaków i umieralnią - no i chyba naprawdę tak to odbieram . To daje pewien spokój na początku biegu bo ma być cholernie równo i tak jest. A na końcu też odbiór pełniejszy bo jest zrobione i to dokładnie i w zgodzie z założeniami i planem
To tak ogólnie by wytłumaczyć o co mi chodzi i by było mniej bełkotliwie. To w sumie proste sprawy ale trening mentalny polega na tym w mojej opinii by korzystać z prostych, dostępnych narzędzi i nimi się napędzać dodatkowo, wmawiać sobie rożne rzeczy, tworzyć być może nie do końca obiektywne motywatory pozwalające skupić się na tym, na czym mamy się skupić by odnieść sukces i zrealizować cel.
W zasadzie miałem już tu nic nie pisać ale może ta pisanina pomoże mi się zdefiniować i poukładać to lepiej. Bloga prowadziłem tu przez 4 lata (nieregularnie trochę). Po co to blogowanie? To się zmieniało w czasie. Początkowo jako biegowy neofita traktowałem to jako dodatkowy dopalacz motywacyjny oraz jako miejsce, w którym znajduje ludzi o podobnych zainteresowaniach. Do biegania jak większość trafiłem przypadkowo a że nie biegam z żadną grupą to moja samotność długodystansowca jest do kwadratu. Z czasem widziałem to jako platformę do rozmów o bieganiu i treningu (a zwłaszcza o moim bieganiu), chłonąłem uwagi, krytykę jak i pochwały. Z czasem to straciło na znaczeniu bo już od pewnego czasu ten blog generuje znikomą ilość komentarzy czy dyskusji. Po co więc, trochę może człowiek się łudzi, że to co pisze komuś się gdzieś tam przyda. A co może śmieszne przydaje chyba się to najbardziej mnie samemu. Czasem wracam do opisu treningów czy momentów w cyklach i porównuje ze swoim teraz i to bywa bardzo pomocne. Wiec ten wpis może głównie kieruję do samego siebie bo do tego miejsca zapewne niewiele osób dotarło
Postanowiłem więc jednak dopisać podsumowanie tego roku bo nie jestem w stanie sensownie podsumować treningu do maratonu w oderwaniu od tego co było wcześniej. To był jednak cykl całoroczny a bieganie maratońskie nie było wyrwane z kontekstu. Może to jakoś poukładam i coś mi w głowie zakiełkuje na przyszły rok, coś co będę widział na tyle konkretnie, ze się tego chwycę i będę w stanie obudować to gęstą substancją.
Moje pewne rozterki nie są wyłącznie abstrakcyjne, one mają też swoje dodatkowe zasilanie w problemach zdrowotnych i ograniczeniach, które mam od dawna i które zmuszają mnie do wielu różnych kompromisów. To, że coś boli nie sprzyja budowaniu planów i realizowaniu ambitnych planów. Nadal nie mogę biegać tyle ile bym potrzebował i chciał, dodatkowo pojawiły się problemy z ręką i wygląda na to, że chyba nie będę mógł pływać tyle ile potrzebuje albo wogóle co jakby w zarodku dusi plany treningów i startów w triatlonie na wymarzonym i wydaje się nie tak odległym poziomie. Ale dobrze, starczy tego marudzenia bo przecież nie jestem jakąś beksą i jeszcze nie zakopuje zabawek.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Jesienne rege
Drugi miesiąc lecę z delikatnym treningiem regeneracyjnym. Celem jest pozostawanie w jako-takiej formie i poprawianie delikatne kilku rzeczy by na wejściu w trening właściwy nie być w dołku całkowitym. Ten delikatny trening to 1-3x pływanie (technika, nogi, krótkie formy kraulowe 50-100m), 1x rower (bez celu) i 4-5x krótkie i spokojne bieganie (40-60km). W treningi biegowe wplatam trochę przebieżek czy rytmów oraz 1x w tygodniu siłę biegową ale niespecjalnie ciężką. Biega mi się teraz całkiem dobrze, wychodzę z dużą chęcią i czas podczas tego biegania zajmują mi różne przemyślenia o życiu, pracy ale głównie o bieganiu. Po prostu układam się sam ze sobą i porównuje swoje dziś z tym co było. W tych przemyśleniach pomaga mi to tu sporadyczne pisanie; staram się napisać coś z sensem, tak by było przemyślane więc to co tu pisze to proste przekazanie myśli biegowych. I tu doszedłem do kilku ciekawych konotacji jak to mój własny umysł wyprowadza mnie na manowce i tworzy fałszywy obraz rzeczywistości. Pisałem o poczuciu braku czucia celu, braku tego potrzebnego napięcia. Ale czy to prawda, że zawsze to miałem? Nie do końca. W myślach cofnąłem się rok do tyłu i wtedy miałem napinkę tylko na triatlon, na poprawę w pływaniu i rowerze co miało przełożyć się na kosmiczny postęp Plan biegowy na początku 2016 roku to było złamać 1.21 w HMie i może przy okazji zrobić skromną życiówkę w całym. To co nabiegałem w tym roku to jako ambitne cele objawiło się dopiero późną wiosną. A dwa lata temu? Po maratonie w Walencji miałem kontuzję. Biegałem z nią w grudniu trenując do sylwestrowego by złamać 38 min (poległem wtedy). To był błąd bo pogłębiłem problemy i później tylko myślałem o kontuzji, biegałem mało. Wiosną jeszcze zrobiłem z niczego życiówkę w HMie a później przestałem praktycznie biegać. Trenując do maratonu rok temu chciałem tylko w nim wystartować a cel tego biegu zrodził się dopiero w trakcie przygotowań.
Jakie z tego wnioski? Ano takie, że na dziś nie mam co sobie cyframi czy celami zwymiarowanymi zawracać głowy, że to przyjdzie samo ai jeśli nie będę czuł potrzeby do silnego napierania to poszukam wyniku z napierania mniejszego, bardziej sposobem czy fortelem niż masą i rzeźbą. Dlatego teraz bardziej myślę o swoich ograniczeniach i słabiznach, o tym jak to poprawić i obmyślam na to plan. To nie będą jednak żadne rewolucje czy modernistyczne metody. Nie zamierzam zmieniać wiele bo system jaki wypracowałem działa dobrze, chodzi tylko o wprowadzenie nowych ćwiczeń i nieco inne poukładanie akcentów. Dużo nad tym myślę ostatnio.
Zawsze przed trudnym startem pod koniec udanego cyklu mam taką świadomość, że jestem dzięki tej pracy lepszym biegaczem niż byłem. Stara się sobie to mocno wbić do głowy by zdjąć z siebie presję startu i podnieść pewność siebie. To działa zawsze bo to prawda, przecież bardziej trenuję po to by być lepszym biegaczem niż by zrobić jakąś cyfrę. To kwestia konsekwencji i długofalowości treningu. Bieganie to jednak projekt na lata a nie na sezon i o tym warto pamiętać, po każdym cyklu treningowym jest kolejny a po każdym starcie następny, budowa trwa i nie kończy się tu i teraz na takiej czy innej liczbie.
Gdy zaczynałem biegać to przeczytałem gdzieś, że ciało biegacza przez 7 pierwszych lat ulega przebudowie i dopiero po takim okresie jesteśmy w stanie osiągnąć okolice swoich możliwości, że dalej o postęp trudniej. Pomyślałem wtedy, ze po tych 7 latach będę miał 50 lat i właśnie do tej pięćdziesiątki muszę złamać trójkę w maratonie. Z trójką poszło jednak szybko bo pękła już gdy byłem w wieku mickiewiczowskim a ja zapomniałem o tym maksymalizowaniu osiągów na swoje półwiecze. Tak sobie myślę, by do tego wrócić, by spokojnie przez dwa lata teraz przygotować się do tego momentu i w wiek już poważnie zgredowski wejść godnie szukając wtedy właśnie swoich możliwości maksymalnych na ten moment.
Jak widać moje motywacje zaczynają nabierać ciała i kształtów bliżej jeszcze nie określonych ale jednak zaczynają być co mnie cieszy. Muszę jeszcze popracować nad głową by zmusić się do cięższego treningu od stycznie bo takie ślizganie się jak teraz to może i fajne, przyjemne, w formie nie najgorszej utrzymuje ale na takim piasku to zamku nie zbuduję, co najwyżej przytulny domeczek. To może też jest pomysł na przyszłość ale na półwiecze wolałbym celować w zameczek chociaż.
Dla dekoracji fotkę dodam com sobie zakupił w promocji ostatnio (dużo fotek i filmiki nawet), na obrazie osiemnasty km Półmaratonu Królewskiego; nawet źle nie wyglądam i tak też się czułem. Musze przyznać jednak, że na niektórych fotkach wyglądam nieco słabiej No i na niektórych choć nie spięty to walę z pięty Ale na nie wszystkich
Drugi miesiąc lecę z delikatnym treningiem regeneracyjnym. Celem jest pozostawanie w jako-takiej formie i poprawianie delikatne kilku rzeczy by na wejściu w trening właściwy nie być w dołku całkowitym. Ten delikatny trening to 1-3x pływanie (technika, nogi, krótkie formy kraulowe 50-100m), 1x rower (bez celu) i 4-5x krótkie i spokojne bieganie (40-60km). W treningi biegowe wplatam trochę przebieżek czy rytmów oraz 1x w tygodniu siłę biegową ale niespecjalnie ciężką. Biega mi się teraz całkiem dobrze, wychodzę z dużą chęcią i czas podczas tego biegania zajmują mi różne przemyślenia o życiu, pracy ale głównie o bieganiu. Po prostu układam się sam ze sobą i porównuje swoje dziś z tym co było. W tych przemyśleniach pomaga mi to tu sporadyczne pisanie; staram się napisać coś z sensem, tak by było przemyślane więc to co tu pisze to proste przekazanie myśli biegowych. I tu doszedłem do kilku ciekawych konotacji jak to mój własny umysł wyprowadza mnie na manowce i tworzy fałszywy obraz rzeczywistości. Pisałem o poczuciu braku czucia celu, braku tego potrzebnego napięcia. Ale czy to prawda, że zawsze to miałem? Nie do końca. W myślach cofnąłem się rok do tyłu i wtedy miałem napinkę tylko na triatlon, na poprawę w pływaniu i rowerze co miało przełożyć się na kosmiczny postęp Plan biegowy na początku 2016 roku to było złamać 1.21 w HMie i może przy okazji zrobić skromną życiówkę w całym. To co nabiegałem w tym roku to jako ambitne cele objawiło się dopiero późną wiosną. A dwa lata temu? Po maratonie w Walencji miałem kontuzję. Biegałem z nią w grudniu trenując do sylwestrowego by złamać 38 min (poległem wtedy). To był błąd bo pogłębiłem problemy i później tylko myślałem o kontuzji, biegałem mało. Wiosną jeszcze zrobiłem z niczego życiówkę w HMie a później przestałem praktycznie biegać. Trenując do maratonu rok temu chciałem tylko w nim wystartować a cel tego biegu zrodził się dopiero w trakcie przygotowań.
Jakie z tego wnioski? Ano takie, że na dziś nie mam co sobie cyframi czy celami zwymiarowanymi zawracać głowy, że to przyjdzie samo ai jeśli nie będę czuł potrzeby do silnego napierania to poszukam wyniku z napierania mniejszego, bardziej sposobem czy fortelem niż masą i rzeźbą. Dlatego teraz bardziej myślę o swoich ograniczeniach i słabiznach, o tym jak to poprawić i obmyślam na to plan. To nie będą jednak żadne rewolucje czy modernistyczne metody. Nie zamierzam zmieniać wiele bo system jaki wypracowałem działa dobrze, chodzi tylko o wprowadzenie nowych ćwiczeń i nieco inne poukładanie akcentów. Dużo nad tym myślę ostatnio.
Zawsze przed trudnym startem pod koniec udanego cyklu mam taką świadomość, że jestem dzięki tej pracy lepszym biegaczem niż byłem. Stara się sobie to mocno wbić do głowy by zdjąć z siebie presję startu i podnieść pewność siebie. To działa zawsze bo to prawda, przecież bardziej trenuję po to by być lepszym biegaczem niż by zrobić jakąś cyfrę. To kwestia konsekwencji i długofalowości treningu. Bieganie to jednak projekt na lata a nie na sezon i o tym warto pamiętać, po każdym cyklu treningowym jest kolejny a po każdym starcie następny, budowa trwa i nie kończy się tu i teraz na takiej czy innej liczbie.
Gdy zaczynałem biegać to przeczytałem gdzieś, że ciało biegacza przez 7 pierwszych lat ulega przebudowie i dopiero po takim okresie jesteśmy w stanie osiągnąć okolice swoich możliwości, że dalej o postęp trudniej. Pomyślałem wtedy, ze po tych 7 latach będę miał 50 lat i właśnie do tej pięćdziesiątki muszę złamać trójkę w maratonie. Z trójką poszło jednak szybko bo pękła już gdy byłem w wieku mickiewiczowskim a ja zapomniałem o tym maksymalizowaniu osiągów na swoje półwiecze. Tak sobie myślę, by do tego wrócić, by spokojnie przez dwa lata teraz przygotować się do tego momentu i w wiek już poważnie zgredowski wejść godnie szukając wtedy właśnie swoich możliwości maksymalnych na ten moment.
Jak widać moje motywacje zaczynają nabierać ciała i kształtów bliżej jeszcze nie określonych ale jednak zaczynają być co mnie cieszy. Muszę jeszcze popracować nad głową by zmusić się do cięższego treningu od stycznie bo takie ślizganie się jak teraz to może i fajne, przyjemne, w formie nie najgorszej utrzymuje ale na takim piasku to zamku nie zbuduję, co najwyżej przytulny domeczek. To może też jest pomysł na przyszłość ale na półwiecze wolałbym celować w zameczek chociaż.
Dla dekoracji fotkę dodam com sobie zakupił w promocji ostatnio (dużo fotek i filmiki nawet), na obrazie osiemnasty km Półmaratonu Królewskiego; nawet źle nie wyglądam i tak też się czułem. Musze przyznać jednak, że na niektórych fotkach wyglądam nieco słabiej No i na niektórych choć nie spięty to walę z pięty Ale na nie wszystkich
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Fajny sezon
Koniec roku i czas podsumowań, wyciągania wniosków i poszukiwań drogowskazów na przyszłość. Tytuł pożyczyłem od Jozefa Skvoreckiego z jego cudownej książki, w której w kwestiach biegowych jest tylko o bieganiu za dziewczynami. Zawsze coś a i ważny element treningowy w pewnej fazie rozwoju. Ale ja to mam już dawno za sobą i o tym pisać nie będę (może szkoda). Długo myślałem o tym jak to wszystko zgrabnie i sensownie ująć i uniknąć powtórzeń i banałów. Wyszło mi, że nie da się tego uniknąć, podsumowania składają się w dużej mierze z powtórzeń a najlepsze wnioski są po prostu banalne i na pierwszy rzut mało odkrywcze.
Plan czy projekt
Stoję sobie przy trasie Półmaratonu Królewskiego 2015 i patrzę na biegnących. Wiem, że w tych idealnych warunkach i w tej formie pobiegłbym 1.20. Za dwa tygodnie start w maratonie więc nie biegnę połówki, za mały odstęp by to miało sens. Szkoda mi trochę.
Dwa tygodnie później biegnę 2.53 z treningu łatwego i niewymagającego i żal po połówce znika. Później zimowe roztrenowanie i czas budowy planu na 2016. Rok temu nastawiałem się na wynik w triatlonie, po kilku udanych startach bez specjalnego triatlonowego treningu coś mi mówi, ze to jest sport, w którym mogę zajść dalej niż w bieganiu. Obmyślam trening do pływania i roweru bo tu wydaje mi się, ze mam ogromną przestrzeń dla robienia postępów . Na to się właśnie nastawiałem. A co z bieganiem? W rozmowach o triatlonie wielokrotnie słyszałem taką opinie, że jak zabiorę się za ten trening to moje wyniki w bieganiu się pogorszą. Że ponoć każdy biegacz biorący się za tri idzie w tym porcie do przodu ale kosztem wyników biegowych. Nic mnie tak nie motywuje jak zaprzeczenie pewnym obiegowym prawdą i stereotypom. Lubię robić rzeczy pod prąd, udowadniać, ze coś da się zrobić inaczej. Nie nastawiałem się jednak na jakieś specjalne wyniki biegowe, miałem się nie cofnąć czyli robić trening do tri i jednocześnie pobiegać niewielkie życiówki. Pierwsza to właśnie złamanie 1.21 w Hmie wiosną. Czyli sprawa prosta, na tyle już się czułem w październiku 2015 więc „tylko odfajkować”. Tak, łatwizna. Wystarczy pobiec po 3.50 i załatwione.
Wiosna nasza
Od stycznia zaczynam budować bazę do triatlonu. Początkowo to 10 godzin treningu tygodniowo. Sporo basenu, troszkę roweru i 8 tygodni planu pod połówkę. 4 tygodnie interwałów a potem 4 kolejne biegów w tempie progowym co ma być docelowo tempem półmaratonu. Do tego II zakresy 10-13km co też można je nazwać treningami tempa maratońskiego (TM). Interwały wchodzą ciężko ale dobrze i od razu tempo TM podskakuje mi do 4.03-4.05. Biegi progowe w tempie 3.49 wchodzą różnie i tu szału nie ma. Przed połówką mam wrażenie, że spokojnie pobiegłbym życiówkę w maratonie ale tempa P idą mi na poziomie z jesieni. Niby nie ma problemu bo to było już na wyczucie wystarczająco ale nie czuję się lepszym biegaczem. Nie czuje się też gorszym. Start treningowy na 10km wyszedł zdecydowanie pozytywnie i miast planowanego 37.30 weszło niespodziewanie 36.55. Jeśli poprawiłem się o 50 sek na 10km to w Hmie może to się przełożyć na półtorej minuty!? Tak zaczynam myśleć i to jest zła ścieżka bo z treningów nic nie wskazuje na możliwość złamania 1.20, na to trzeba biegać treningi po 3.47 minimum i wszystkie tak zamykać, mi się tak udawało zamykać co najwyżej pojedyncze odcinki. Mało. Liczę jednak na magiczne podbicie, dzień konia, runershaje i wiatr w plecy. Udawało mi się wielokrotnie biegać lepszy wynik w Hmie niż planowałem, pojawiała się jakaś biegowa magia i siły nadprzyrodzone. Ale nie tym razem. By tak pobiec trzeba mieć poza wytrenowanym poziomem idealne warunki. Gorsze warunki to straty a błędy taktyczne to straty dodatkowe. Te dwa czynniki się czasem dodają a czasem mnożę. Na Marzannie w marcu byłem na 10km poniżej 38 minut i to było na te warunki za mocno bo później na długich odcinkach pod wiatr tylko traciłem tak czas jak i wiarę, To był zły bieg i słaby wynik. 1.21.18 – życiówka, która nie cieszy. Trzy tygodnie później spontaniczna poprawka w Dąbrowie. Pomiędzy połówkami biegało mi się fatalnie, waga też gorsza (ponad 72kg) więc miałem respekt. Tym razem pobiegłem już tylko na pewne złamanie 1.21 i udało się, wynik 1.20.30 był jak załatwienie sprawy.
Wnioski z wiosny miałem dwa:
- trening łączony (triatlonowy) to dobre narzędzie na poprawienie progu tlenowego
- by biegać wynik w Hmie trzeba biegać planowanym tempem odcinki w treningu, zapinając wszystkie treningi w 3.49 po tyle pobiegłem połówkę w dobrych warunkach, gorsze dały 2 sek/km straty.
Lato Muminków
Po kumulacji HM-ów wsiadłem na rower i odpłynąłem. Biegałem mało (30-40km/tydz) i często od razu po zejściu z roweru. Do połowy maja biegałem jeden akcent czysto biegowy. Najczęściej 10km TM jako, że to intensywność startów w maratonie czy średnich triatlonach (1/4IM, Olimpijka). Z pewnym zdziwieniem zaobserwowałem, ze TM zaczynam ogarniać prawie w tempie 4,00 co potwierdzało mój pierwszy wiosenny wniosek. W połowie maja pomyślałem sobie, że jeśli się nie zajadę triatlonem i we wrześniu będę tak biegał TM to „tylko” się wydłużyć i łamać 2.50. Takie niespodziewane marzenie pierwszy raz się mgliście urealniło. Później biegałem tzw zakładki czyli mocny II zakres po rowerze i zapomniałem o tej idei. W lipcu przed docelowym startem w 1/4IM chciałem pobiec jakiś mocniejszy trening czysto biegowy. Pomyślałem, że pobawię się z tabelkowym, nowym tempem progowym czyli 3.45, Ku swojemu zdziwieniu pobiegłem bez problemu 6x1.6km na 400m truchtu i to w upalne popołudnie. To jużbieganie na 1.19 w Hmie i znowu zwiewna myśl, jak tak będę biegać progowe we wrześniu to może zapisać się na królewski i łamać 1.20? Szaleństwo. Druga połowa lipca to lekkie roztrenowanie, wakacje, piwo i takie tam. Końcem lipca zaczynam mikrocykl pod start w ½ IM. Ciężki objętościowy trening, w którym staram się upchać 4 tygodnie interwałów w tempie 3.28. Idzie mi to strasznie, bieganie na granicy cierpienia i zamykanie treningów nadludzkim wysiłkiem woli. Do tego zakładki po 60-90 min roweru biegane w II zakresie (tempo 4.07 bo po rowerze wszystko biegam wolniej i jakoś ciężej). Ostatni start w tri, tydzień regeneracyjnego biegania i niespokojnej obserwacji co ze mnie zostanie.
Jesień marzeń
Z pewnym zdziwienie stwierdzam, że w tydzień po ciężkim starcie jestem już dobry, mogę się brać za maraton. Zakopuje rower, zasypuje basen i tylko biegam. Biegam nie za wiele bo po ok 90 km tygodniowo, rozbijam to na sporo treningów bo 2xtydzień biegam 2x dziennie (6dni biegowych w tydzień i 8 treningów). Po treningu triatlonowym mentalnie to bieganie wchodzi mi jak aktywne roztrenowanie, fizycznie też jest ok i z każdym tygodniem lepiej. Tylko pierwszy trening TM pokazuje mi, że z bieganiem 2.50 może być kłopot, później już jest dosyć stabilnie na ten poziom. Treningi tempem progowym wszystkie zamykam w tempie 3.45 co wskazuje na pewne złamanie 1.20. Biegi długie (dwa) wchodzą pewnie, biegi długie szybsze (24km po 4.30) również. Jestem spokojny i pewny. Start w połówce znów w tragicznych warunkach. No niby mam zapas tempa ale i maraton na karku i nie mogę się przepalić. Biegnę spokojnie, niesłychanie konsekwentnie i bez imperatywu złamania 1.20. Mam szczęście, bo łapię się do mocnej grupy ale do końca nie wierzę w to 1.19. Doganiam wynik na 21kmie, wtedy łapię się rąbka nadziei i finiszuje w 1.19.59. To jest tak wspaniałe, ze aż śmieszne. Jednocześnie spełniam marzenie biegiem w zasadzie treningowym wypełniając wszystkie założenia i ograniczenia związane z tym startem.
Trzy tygodnie później znowu w deszczu biegnę bardzo równo i pewnie maraton w 2.49.22. To jest piękny bieg, bez żadnego kryzysu i ze złamaniem 40 min na ostatniej dyszce co też było jakimś tam cząstkowym celem.
Wnioski z wiosny znajdują potwierdzenie a wnioski z jesieni.
Też są:
- do maratonu można się przygotować biegając 2-3 długie wybiegania ale trzeba mieć zrobioną bazę
- rozbijanie objętości na wiele mniejszych i łatwiejszych treningów daje dobre efekty w budowaniu wytrzymałości
- trening łączony buduje dobrą wytrzymałość, można biegać nieco mniej i uzupełniać trening np rowerem, to dobra droga dla osób kontuzjogennych.
Jest okres świąteczno-noworoczny więc krótkie życzenia biegowe dla osób, które doczytały do tego miejsca: żeby jedyna samotność jakiej doświadczacie to była samotność długodystansowca. Jedyna fajna jaka znam.
Koniec roku i czas podsumowań, wyciągania wniosków i poszukiwań drogowskazów na przyszłość. Tytuł pożyczyłem od Jozefa Skvoreckiego z jego cudownej książki, w której w kwestiach biegowych jest tylko o bieganiu za dziewczynami. Zawsze coś a i ważny element treningowy w pewnej fazie rozwoju. Ale ja to mam już dawno za sobą i o tym pisać nie będę (może szkoda). Długo myślałem o tym jak to wszystko zgrabnie i sensownie ująć i uniknąć powtórzeń i banałów. Wyszło mi, że nie da się tego uniknąć, podsumowania składają się w dużej mierze z powtórzeń a najlepsze wnioski są po prostu banalne i na pierwszy rzut mało odkrywcze.
Plan czy projekt
Stoję sobie przy trasie Półmaratonu Królewskiego 2015 i patrzę na biegnących. Wiem, że w tych idealnych warunkach i w tej formie pobiegłbym 1.20. Za dwa tygodnie start w maratonie więc nie biegnę połówki, za mały odstęp by to miało sens. Szkoda mi trochę.
Dwa tygodnie później biegnę 2.53 z treningu łatwego i niewymagającego i żal po połówce znika. Później zimowe roztrenowanie i czas budowy planu na 2016. Rok temu nastawiałem się na wynik w triatlonie, po kilku udanych startach bez specjalnego triatlonowego treningu coś mi mówi, ze to jest sport, w którym mogę zajść dalej niż w bieganiu. Obmyślam trening do pływania i roweru bo tu wydaje mi się, ze mam ogromną przestrzeń dla robienia postępów . Na to się właśnie nastawiałem. A co z bieganiem? W rozmowach o triatlonie wielokrotnie słyszałem taką opinie, że jak zabiorę się za ten trening to moje wyniki w bieganiu się pogorszą. Że ponoć każdy biegacz biorący się za tri idzie w tym porcie do przodu ale kosztem wyników biegowych. Nic mnie tak nie motywuje jak zaprzeczenie pewnym obiegowym prawdą i stereotypom. Lubię robić rzeczy pod prąd, udowadniać, ze coś da się zrobić inaczej. Nie nastawiałem się jednak na jakieś specjalne wyniki biegowe, miałem się nie cofnąć czyli robić trening do tri i jednocześnie pobiegać niewielkie życiówki. Pierwsza to właśnie złamanie 1.21 w Hmie wiosną. Czyli sprawa prosta, na tyle już się czułem w październiku 2015 więc „tylko odfajkować”. Tak, łatwizna. Wystarczy pobiec po 3.50 i załatwione.
Wiosna nasza
Od stycznia zaczynam budować bazę do triatlonu. Początkowo to 10 godzin treningu tygodniowo. Sporo basenu, troszkę roweru i 8 tygodni planu pod połówkę. 4 tygodnie interwałów a potem 4 kolejne biegów w tempie progowym co ma być docelowo tempem półmaratonu. Do tego II zakresy 10-13km co też można je nazwać treningami tempa maratońskiego (TM). Interwały wchodzą ciężko ale dobrze i od razu tempo TM podskakuje mi do 4.03-4.05. Biegi progowe w tempie 3.49 wchodzą różnie i tu szału nie ma. Przed połówką mam wrażenie, że spokojnie pobiegłbym życiówkę w maratonie ale tempa P idą mi na poziomie z jesieni. Niby nie ma problemu bo to było już na wyczucie wystarczająco ale nie czuję się lepszym biegaczem. Nie czuje się też gorszym. Start treningowy na 10km wyszedł zdecydowanie pozytywnie i miast planowanego 37.30 weszło niespodziewanie 36.55. Jeśli poprawiłem się o 50 sek na 10km to w Hmie może to się przełożyć na półtorej minuty!? Tak zaczynam myśleć i to jest zła ścieżka bo z treningów nic nie wskazuje na możliwość złamania 1.20, na to trzeba biegać treningi po 3.47 minimum i wszystkie tak zamykać, mi się tak udawało zamykać co najwyżej pojedyncze odcinki. Mało. Liczę jednak na magiczne podbicie, dzień konia, runershaje i wiatr w plecy. Udawało mi się wielokrotnie biegać lepszy wynik w Hmie niż planowałem, pojawiała się jakaś biegowa magia i siły nadprzyrodzone. Ale nie tym razem. By tak pobiec trzeba mieć poza wytrenowanym poziomem idealne warunki. Gorsze warunki to straty a błędy taktyczne to straty dodatkowe. Te dwa czynniki się czasem dodają a czasem mnożę. Na Marzannie w marcu byłem na 10km poniżej 38 minut i to było na te warunki za mocno bo później na długich odcinkach pod wiatr tylko traciłem tak czas jak i wiarę, To był zły bieg i słaby wynik. 1.21.18 – życiówka, która nie cieszy. Trzy tygodnie później spontaniczna poprawka w Dąbrowie. Pomiędzy połówkami biegało mi się fatalnie, waga też gorsza (ponad 72kg) więc miałem respekt. Tym razem pobiegłem już tylko na pewne złamanie 1.21 i udało się, wynik 1.20.30 był jak załatwienie sprawy.
Wnioski z wiosny miałem dwa:
- trening łączony (triatlonowy) to dobre narzędzie na poprawienie progu tlenowego
- by biegać wynik w Hmie trzeba biegać planowanym tempem odcinki w treningu, zapinając wszystkie treningi w 3.49 po tyle pobiegłem połówkę w dobrych warunkach, gorsze dały 2 sek/km straty.
Lato Muminków
Po kumulacji HM-ów wsiadłem na rower i odpłynąłem. Biegałem mało (30-40km/tydz) i często od razu po zejściu z roweru. Do połowy maja biegałem jeden akcent czysto biegowy. Najczęściej 10km TM jako, że to intensywność startów w maratonie czy średnich triatlonach (1/4IM, Olimpijka). Z pewnym zdziwieniem zaobserwowałem, ze TM zaczynam ogarniać prawie w tempie 4,00 co potwierdzało mój pierwszy wiosenny wniosek. W połowie maja pomyślałem sobie, że jeśli się nie zajadę triatlonem i we wrześniu będę tak biegał TM to „tylko” się wydłużyć i łamać 2.50. Takie niespodziewane marzenie pierwszy raz się mgliście urealniło. Później biegałem tzw zakładki czyli mocny II zakres po rowerze i zapomniałem o tej idei. W lipcu przed docelowym startem w 1/4IM chciałem pobiec jakiś mocniejszy trening czysto biegowy. Pomyślałem, że pobawię się z tabelkowym, nowym tempem progowym czyli 3.45, Ku swojemu zdziwieniu pobiegłem bez problemu 6x1.6km na 400m truchtu i to w upalne popołudnie. To jużbieganie na 1.19 w Hmie i znowu zwiewna myśl, jak tak będę biegać progowe we wrześniu to może zapisać się na królewski i łamać 1.20? Szaleństwo. Druga połowa lipca to lekkie roztrenowanie, wakacje, piwo i takie tam. Końcem lipca zaczynam mikrocykl pod start w ½ IM. Ciężki objętościowy trening, w którym staram się upchać 4 tygodnie interwałów w tempie 3.28. Idzie mi to strasznie, bieganie na granicy cierpienia i zamykanie treningów nadludzkim wysiłkiem woli. Do tego zakładki po 60-90 min roweru biegane w II zakresie (tempo 4.07 bo po rowerze wszystko biegam wolniej i jakoś ciężej). Ostatni start w tri, tydzień regeneracyjnego biegania i niespokojnej obserwacji co ze mnie zostanie.
Jesień marzeń
Z pewnym zdziwienie stwierdzam, że w tydzień po ciężkim starcie jestem już dobry, mogę się brać za maraton. Zakopuje rower, zasypuje basen i tylko biegam. Biegam nie za wiele bo po ok 90 km tygodniowo, rozbijam to na sporo treningów bo 2xtydzień biegam 2x dziennie (6dni biegowych w tydzień i 8 treningów). Po treningu triatlonowym mentalnie to bieganie wchodzi mi jak aktywne roztrenowanie, fizycznie też jest ok i z każdym tygodniem lepiej. Tylko pierwszy trening TM pokazuje mi, że z bieganiem 2.50 może być kłopot, później już jest dosyć stabilnie na ten poziom. Treningi tempem progowym wszystkie zamykam w tempie 3.45 co wskazuje na pewne złamanie 1.20. Biegi długie (dwa) wchodzą pewnie, biegi długie szybsze (24km po 4.30) również. Jestem spokojny i pewny. Start w połówce znów w tragicznych warunkach. No niby mam zapas tempa ale i maraton na karku i nie mogę się przepalić. Biegnę spokojnie, niesłychanie konsekwentnie i bez imperatywu złamania 1.20. Mam szczęście, bo łapię się do mocnej grupy ale do końca nie wierzę w to 1.19. Doganiam wynik na 21kmie, wtedy łapię się rąbka nadziei i finiszuje w 1.19.59. To jest tak wspaniałe, ze aż śmieszne. Jednocześnie spełniam marzenie biegiem w zasadzie treningowym wypełniając wszystkie założenia i ograniczenia związane z tym startem.
Trzy tygodnie później znowu w deszczu biegnę bardzo równo i pewnie maraton w 2.49.22. To jest piękny bieg, bez żadnego kryzysu i ze złamaniem 40 min na ostatniej dyszce co też było jakimś tam cząstkowym celem.
Wnioski z wiosny znajdują potwierdzenie a wnioski z jesieni.
Też są:
- do maratonu można się przygotować biegając 2-3 długie wybiegania ale trzeba mieć zrobioną bazę
- rozbijanie objętości na wiele mniejszych i łatwiejszych treningów daje dobre efekty w budowaniu wytrzymałości
- trening łączony buduje dobrą wytrzymałość, można biegać nieco mniej i uzupełniać trening np rowerem, to dobra droga dla osób kontuzjogennych.
Jest okres świąteczno-noworoczny więc krótkie życzenia biegowe dla osób, które doczytały do tego miejsca: żeby jedyna samotność jakiej doświadczacie to była samotność długodystansowca. Jedyna fajna jaka znam.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Siła z wielu stron
Rok temu jak sobie robiłem przedsezonowy remanent osobisty oparty na metodzie z książki Friela to wyszło mi, że mój najsłabszy element to siła i nad tym muszę popracować. To była ogólna konkluzja, która miała się przełożyć na różne treningi w różnych dyscyplinach z akcentem na siłę. W pływaniu szybko mnie naprostowała trenerka i miast siły rąbałem tylko technikę, w rowerze rzeźbiłem siłę ale w rowerze składam się z samych słabości więc to było mocno chaotyczne a w bieganiu nie zrobiłem w tej sprawie prawie nic bo w bieganiu byłem przecież świetny . Teraz sobie to wszystko jeszcze raz przemyślałem i to bardzo dokładnie, rozbiłem to na atomy dla potrzeb własnych i popróbowałem poskładać wzmianki i ogólniki z różnych stron do potrzeb własnych, indywidualnych i spróbuję się tym nieco podzielić opisując co ostatnio czynię a poczyniam właśnie w tym kierunku. Staram się poprawić siłę ale co to znaczy dokładnie, o co chodzi, jaką siłę i co to jest ta cholerna siła? Po co mnie ona i na co, gdzie się przyda i co ma poprawić? Są różne przełożenia, zyski mniejsze czy chwilowe a jedne mają się niby przekładać na drugie. Szukam tradycyjnie efektywności i myślę jak najwięcej tu zyskać a jak najmniej się przy okazji narobić.
Siła statyczna"
Od niej trzeba wyjść bo tu się wszystko zaczyna. Definicja jest prosta, ile mamy siły w nodze, jak potrafimy z niej zadać, jaki ciężar podnieść, jaki trybik na rowerze przekręcić itp. itd. No fajnie. Jak to jest użyteczne. Jakoś tam jest choć nie tak prosto bo to w bieganiu tylko element składowy i jest milion silnych kolesi co nigdy nic nie pobiegną i zapewne milion słabych co biegają aż miło. Element waży i lepiej być silniejszym niż słabszym, lepiej tu mieć więcej niż mniej. To banał. Z moich przemyśleń wychodzi, że też większa siła jest elementem istotniejszym w krótszych biegach, im dłuższy tym to mniej ważne ale daleki jestem od opinii, że nie ważne. Ta obserwacja jednak pokazuje jak bardzo trzeba się na tym skupić i ile tego wrzucić do kociołka by zrobić dobrą proporcję do swoich celów i możliwości. Co ja robię teraz? Ćwiczeń siły statycznej jest mnóstwo i są stosunkowo łatwe. Ja to muszę przyznać zawsze zaniedbywałem i nie robiłem ich prawie wcale wiec robię teraz ćwiczenia dla przedszkolaków. Wprowadziłem sporo przysiadów, półprzysiadów na jednej nodze, troszkę przysiadów z ciężarkami i różnych dziwnych wypadów czy klimatów z ministerstwa dziwnych kroków. Żadne cuda, przysiady ze sztangą, wypychania na siłce i żadne ilości hurtowe. Zapewne można i tak ale ja na razie nie idę w tą stronę. W każdym razie ta siła statyczna to źródło wszystkiego o czym piszę dalej ale myślę, że działania dalej opisywane też ja w mniejszym lub większym stopniu poprawiają
Chamska siła
Może powinienem tu napisać siła dynamiczna ale tą rozbijam na kilka odcieni i znaczeń a i ta nazwa jakoś mi się podoba. Pod tą piękną nazwą widzę taka ruchomość biegową, w której właśnie siła jest decydująca a sama mobilność, szybkość czy ekonomia ruchu już mniej a może i mało. Przykładem może tu być bardzo stromy podbieg, który pokonuje się bardzo wolno lub częstogęsto marszem. Zapewne każdy, kto startował w biegach górskich wie o czym mówimy. Ja tu widzę sytuację gdy ledwie ciągnę pod górkę a w tym momencie dosyć dziarsko wyprzedza mnie znajomy misiek, który napiera jak lokomotywa. Znam go i na płaskim bym go obiegał tyłem ale na takim podbiegu to jestem bezradny. Inna sytuacja, biegnę w długim biegu górskim w grupie, no mamy różne przygody i po godzinie zaczyna się cholernie stromy podbieg, wszyscy zaczynają dziarsko maszerować i ja z rozpaczą widzę, ze panowie powolutku mi odchodzą a ja nic z tym nie mogę zrobić. Chamska siła Co tu czynie na dziś? Robię sobie takie strome podbiegi, 300m z tego 100-150 bardzo stromego, staram się to robić średnio na intensywności 80% co daje na końcu podbiegu 100% ale ma byc bez rzeźby, bez cofania bioder, luźno i właśnie na siłę a nie na płuca, mięśnie mają być dotlenione i mają zdrowo popracować. 10 x takie 300m nieźle daje w kość ale t nie jest przesadnie ciężki trening jeśli się nie biega tego zbyt szybko. Uważać trzeba bo granica bywa płynna. Kilka ćwiczeń z kolejnej części zapewne też można by tu dopisać ale ja je widzę bardziej pod kolejny punkt
Siła tempowa
Znam paru kolesi, którzy są w stanie biegać odcinki do 1000m nawet w powtórzeniach o charakterze interwałów znacznie powyżej swoich wyników na wszystkich dłuższych dystansach. Znam ich nawet całkiem wielu. Każdy taki kolo określa się jako szybkościowiec, znaczy, że ma szybkość. Czy aby na pewno? Ja tu widzę pewne uproszczenie i raczej bardziej tu od szybkości widzę siłę, siłę którą którą bym nazwał tempową i która w takim wykonaniu wiąże się z posiadaną szybkością, którą widzę bardziej jako pewną naturalna predyspozycję ruchową, mobilność, efektywność itp itd. Kolesie tylko silni ale nie mający tej naturalnej szybkości (mobilności ruchowej) nic z taką siłą nie uczynią i to ich raczej trwale ogranicza biegowo ale to już inna tematyka. Tu widzę kwestię swojej słabości czyli jestem słabosilny, nie mam takiej siły i pomimo całkiem dobrej szybkości i mobilności to im dystans dłuższy do biegania pełnym piecem tym gorzej. To już jest pewne ograniczenie w bieganiu długodystansowym bo to zaczynają być tempa treningowe i pewne wzorce ruchowe i sposób pracy mięśni już jest zbliżony. To muszę poprawić. Ćwiczenia siły statycznej i chamskiej na pewno coś pomogą ale to na pewno za mało. Tu bardziej skuteczne będą treningi siły tempowej czyli rzeczy, których nigdy nie robiłem. Powoli zatem wprowadzam do treningów ćwiczenia dynamiczne na zwiększenie siły i wydłużenie kroku biegowego, są to głównie: skipy A i C, różne wieloskoki, defilada czy treningi siły "ekplozywnej" czyli pojedyncze wskoki obunóż na wysoką ławkę czy na któryś tam schodek (co jest pod ręką albo nogą w zasadzie). Nie będę tu mędrkował bo zielony jestem w tym temacie i muszę zobaczyć jak sie w tym poruszać. No i uważać trzeba bo się można skontuzjować, ćwiczenia nie dla starców a mnie coś po tym ostatnio przy piszczelu deko ćmi. Achtung!
Siła biegowa
Do biegania płaskiego na dłuższych dystansach zbyt dużo siły nie potrzeba, jakąś trzeba jednak mieć, dobrać jej stosowanie do dystansu i czasu i robić to tak by ją do końca utrzymać. Jako siłę biegową wiec widzę już takie ćwiczenia gdzie więcej mamy dynamiki, ekonomiki ruchu a siła jest tylko istotnym dodatkiem. Czyli już bieganie przy użyciu siły a nie ćwiczenia głównie na siłę. Tu robię klasyczne lekko nachylone podbiegi o długości 130m, które staram się robić w intensywności rytmów a do tego luźno i jak najlepiej technicznie. To ma być bieganie dynamiczne. Do tego cała masa przebieżek, rytmówek. Wszystko na wypoczynku, bieganie na wzorzec ruchowy, na poprawę współdziałania układu nerwowego z układem ruchu. Bardziej wiec to widzę jako trening na efektywne czerpanie z zysków z treningów siłowych i przekładanie tego na bieganie.
Siła spokoju
Nie wrzucam sobie na głowę żadnych czasów i wyników. Mam się poprawić, coś zmienić i przemienić. Nie wiem czy to dobra droga, nie mam na tej ścieżce doświadczeń ale może ich tu poszukam bo intuicja mi podpowiada, ze tu są właśnie spore rezerwy. Czy tak będzie to się dopiero okaże. To troszkę nawiązuje do mojego wpisu sprzed dwóch tygodni o przemianie ciała biegacza, myślę, że nierozerwalna z tym jest też przemiana ducha. Chciałem tu wrzucić zdjęcia ilustrujące taką moją przemianę ale serwer bieganie.pl już w tym blogowym wątku żadnych fotek przyjmować nie chce. Cóż, została mi już tylko grafomania. Wrzucam wiec te dwie fotki w komentarzach bo one więcej mówią niż milion słów. Jedna jest z mojego pierwszego maratonu, kwiecień 2012 i umieralnia na równo 3.30. Tak zaczynałem, druga z mety ostatniego. Tak to ten sam facet
No na razie nie wrzucę tych fotek bo mi w komentach też nie chce przyjąć
W nowym roku życzę każdemu "dobrej przemiany", takoż fizycznej jak i duchowo moralnej. Bądźmy lepsi jako ludzie a przy okazji jeśli staniemy się lepszymi biegaczami to też fajnie. Tego zamierzam się trzymać
Rok temu jak sobie robiłem przedsezonowy remanent osobisty oparty na metodzie z książki Friela to wyszło mi, że mój najsłabszy element to siła i nad tym muszę popracować. To była ogólna konkluzja, która miała się przełożyć na różne treningi w różnych dyscyplinach z akcentem na siłę. W pływaniu szybko mnie naprostowała trenerka i miast siły rąbałem tylko technikę, w rowerze rzeźbiłem siłę ale w rowerze składam się z samych słabości więc to było mocno chaotyczne a w bieganiu nie zrobiłem w tej sprawie prawie nic bo w bieganiu byłem przecież świetny . Teraz sobie to wszystko jeszcze raz przemyślałem i to bardzo dokładnie, rozbiłem to na atomy dla potrzeb własnych i popróbowałem poskładać wzmianki i ogólniki z różnych stron do potrzeb własnych, indywidualnych i spróbuję się tym nieco podzielić opisując co ostatnio czynię a poczyniam właśnie w tym kierunku. Staram się poprawić siłę ale co to znaczy dokładnie, o co chodzi, jaką siłę i co to jest ta cholerna siła? Po co mnie ona i na co, gdzie się przyda i co ma poprawić? Są różne przełożenia, zyski mniejsze czy chwilowe a jedne mają się niby przekładać na drugie. Szukam tradycyjnie efektywności i myślę jak najwięcej tu zyskać a jak najmniej się przy okazji narobić.
Siła statyczna"
Od niej trzeba wyjść bo tu się wszystko zaczyna. Definicja jest prosta, ile mamy siły w nodze, jak potrafimy z niej zadać, jaki ciężar podnieść, jaki trybik na rowerze przekręcić itp. itd. No fajnie. Jak to jest użyteczne. Jakoś tam jest choć nie tak prosto bo to w bieganiu tylko element składowy i jest milion silnych kolesi co nigdy nic nie pobiegną i zapewne milion słabych co biegają aż miło. Element waży i lepiej być silniejszym niż słabszym, lepiej tu mieć więcej niż mniej. To banał. Z moich przemyśleń wychodzi, że też większa siła jest elementem istotniejszym w krótszych biegach, im dłuższy tym to mniej ważne ale daleki jestem od opinii, że nie ważne. Ta obserwacja jednak pokazuje jak bardzo trzeba się na tym skupić i ile tego wrzucić do kociołka by zrobić dobrą proporcję do swoich celów i możliwości. Co ja robię teraz? Ćwiczeń siły statycznej jest mnóstwo i są stosunkowo łatwe. Ja to muszę przyznać zawsze zaniedbywałem i nie robiłem ich prawie wcale wiec robię teraz ćwiczenia dla przedszkolaków. Wprowadziłem sporo przysiadów, półprzysiadów na jednej nodze, troszkę przysiadów z ciężarkami i różnych dziwnych wypadów czy klimatów z ministerstwa dziwnych kroków. Żadne cuda, przysiady ze sztangą, wypychania na siłce i żadne ilości hurtowe. Zapewne można i tak ale ja na razie nie idę w tą stronę. W każdym razie ta siła statyczna to źródło wszystkiego o czym piszę dalej ale myślę, że działania dalej opisywane też ja w mniejszym lub większym stopniu poprawiają
Chamska siła
Może powinienem tu napisać siła dynamiczna ale tą rozbijam na kilka odcieni i znaczeń a i ta nazwa jakoś mi się podoba. Pod tą piękną nazwą widzę taka ruchomość biegową, w której właśnie siła jest decydująca a sama mobilność, szybkość czy ekonomia ruchu już mniej a może i mało. Przykładem może tu być bardzo stromy podbieg, który pokonuje się bardzo wolno lub częstogęsto marszem. Zapewne każdy, kto startował w biegach górskich wie o czym mówimy. Ja tu widzę sytuację gdy ledwie ciągnę pod górkę a w tym momencie dosyć dziarsko wyprzedza mnie znajomy misiek, który napiera jak lokomotywa. Znam go i na płaskim bym go obiegał tyłem ale na takim podbiegu to jestem bezradny. Inna sytuacja, biegnę w długim biegu górskim w grupie, no mamy różne przygody i po godzinie zaczyna się cholernie stromy podbieg, wszyscy zaczynają dziarsko maszerować i ja z rozpaczą widzę, ze panowie powolutku mi odchodzą a ja nic z tym nie mogę zrobić. Chamska siła Co tu czynie na dziś? Robię sobie takie strome podbiegi, 300m z tego 100-150 bardzo stromego, staram się to robić średnio na intensywności 80% co daje na końcu podbiegu 100% ale ma byc bez rzeźby, bez cofania bioder, luźno i właśnie na siłę a nie na płuca, mięśnie mają być dotlenione i mają zdrowo popracować. 10 x takie 300m nieźle daje w kość ale t nie jest przesadnie ciężki trening jeśli się nie biega tego zbyt szybko. Uważać trzeba bo granica bywa płynna. Kilka ćwiczeń z kolejnej części zapewne też można by tu dopisać ale ja je widzę bardziej pod kolejny punkt
Siła tempowa
Znam paru kolesi, którzy są w stanie biegać odcinki do 1000m nawet w powtórzeniach o charakterze interwałów znacznie powyżej swoich wyników na wszystkich dłuższych dystansach. Znam ich nawet całkiem wielu. Każdy taki kolo określa się jako szybkościowiec, znaczy, że ma szybkość. Czy aby na pewno? Ja tu widzę pewne uproszczenie i raczej bardziej tu od szybkości widzę siłę, siłę którą którą bym nazwał tempową i która w takim wykonaniu wiąże się z posiadaną szybkością, którą widzę bardziej jako pewną naturalna predyspozycję ruchową, mobilność, efektywność itp itd. Kolesie tylko silni ale nie mający tej naturalnej szybkości (mobilności ruchowej) nic z taką siłą nie uczynią i to ich raczej trwale ogranicza biegowo ale to już inna tematyka. Tu widzę kwestię swojej słabości czyli jestem słabosilny, nie mam takiej siły i pomimo całkiem dobrej szybkości i mobilności to im dystans dłuższy do biegania pełnym piecem tym gorzej. To już jest pewne ograniczenie w bieganiu długodystansowym bo to zaczynają być tempa treningowe i pewne wzorce ruchowe i sposób pracy mięśni już jest zbliżony. To muszę poprawić. Ćwiczenia siły statycznej i chamskiej na pewno coś pomogą ale to na pewno za mało. Tu bardziej skuteczne będą treningi siły tempowej czyli rzeczy, których nigdy nie robiłem. Powoli zatem wprowadzam do treningów ćwiczenia dynamiczne na zwiększenie siły i wydłużenie kroku biegowego, są to głównie: skipy A i C, różne wieloskoki, defilada czy treningi siły "ekplozywnej" czyli pojedyncze wskoki obunóż na wysoką ławkę czy na któryś tam schodek (co jest pod ręką albo nogą w zasadzie). Nie będę tu mędrkował bo zielony jestem w tym temacie i muszę zobaczyć jak sie w tym poruszać. No i uważać trzeba bo się można skontuzjować, ćwiczenia nie dla starców a mnie coś po tym ostatnio przy piszczelu deko ćmi. Achtung!
Siła biegowa
Do biegania płaskiego na dłuższych dystansach zbyt dużo siły nie potrzeba, jakąś trzeba jednak mieć, dobrać jej stosowanie do dystansu i czasu i robić to tak by ją do końca utrzymać. Jako siłę biegową wiec widzę już takie ćwiczenia gdzie więcej mamy dynamiki, ekonomiki ruchu a siła jest tylko istotnym dodatkiem. Czyli już bieganie przy użyciu siły a nie ćwiczenia głównie na siłę. Tu robię klasyczne lekko nachylone podbiegi o długości 130m, które staram się robić w intensywności rytmów a do tego luźno i jak najlepiej technicznie. To ma być bieganie dynamiczne. Do tego cała masa przebieżek, rytmówek. Wszystko na wypoczynku, bieganie na wzorzec ruchowy, na poprawę współdziałania układu nerwowego z układem ruchu. Bardziej wiec to widzę jako trening na efektywne czerpanie z zysków z treningów siłowych i przekładanie tego na bieganie.
Siła spokoju
Nie wrzucam sobie na głowę żadnych czasów i wyników. Mam się poprawić, coś zmienić i przemienić. Nie wiem czy to dobra droga, nie mam na tej ścieżce doświadczeń ale może ich tu poszukam bo intuicja mi podpowiada, ze tu są właśnie spore rezerwy. Czy tak będzie to się dopiero okaże. To troszkę nawiązuje do mojego wpisu sprzed dwóch tygodni o przemianie ciała biegacza, myślę, że nierozerwalna z tym jest też przemiana ducha. Chciałem tu wrzucić zdjęcia ilustrujące taką moją przemianę ale serwer bieganie.pl już w tym blogowym wątku żadnych fotek przyjmować nie chce. Cóż, została mi już tylko grafomania. Wrzucam wiec te dwie fotki w komentarzach bo one więcej mówią niż milion słów. Jedna jest z mojego pierwszego maratonu, kwiecień 2012 i umieralnia na równo 3.30. Tak zaczynałem, druga z mety ostatniego. Tak to ten sam facet
No na razie nie wrzucę tych fotek bo mi w komentach też nie chce przyjąć
W nowym roku życzę każdemu "dobrej przemiany", takoż fizycznej jak i duchowo moralnej. Bądźmy lepsi jako ludzie a przy okazji jeśli staniemy się lepszymi biegaczami to też fajnie. Tego zamierzam się trzymać
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Nadrabiam zaległości i kończę ostatni wpis. Było o tej magicznej przemianie jakiej wszyscy ulegamy. Najczęściej chodzi o tą fizyczną by lepiej wyglądać, lepiej się czuć ale bieganie przynosi też przemianę mentalną bo gdzieś tam powolutku nabieramy szacunku do samych siebie, uczymy się konsekwencji i cierpliwości, pokonywanie dotkliwych porażek a tolerowanie wyrzeczeń staje się codziennością i chlebem powszednim. Bieganie zmienia, zmienia wiele w wielu płaszczyznach.
U mnie zmieniło sporo takoż fizycznie jak i mentalnie, organizacyjnie, rodzinnie. Jak to fajnie moja żona powiedziała kiedyś, że bieganie sprawiło, że przestała być małostkowa. Taka obserwacja nie znaczy może nic a może bardzo wiele. Może warto
Jak to u mnie wyglądało przez te 5 lat od wstania z kanapy?
Ano tak, pisać nie będę, wrzucę dwa obrazki, ktore sporo mówią
Cracovia Maraton 2012 - kwiecień, gdzieś tak 38km - debiut i napieram pchając ścianę na 3.30 Lago Maggiore Maraton 2016 - listopad - Jezu jak się cieszę No i w zasadzie ta fotka kończy tą część mojego bloga, która nosiła podtytuł Pizza za 2.50. Najlepsze, ze moja żona mnie ostatnio pytała co ten tytuł ma niby znaczyć, powiedziałem, że w zasadzie nic
Z notatnika statystyka wychodzi, że ten wynik w maratonie był 280tym wynikiem w maratonie w Polsce w 2016 roku i 16tym w kategorii m45. Co ciekawe bezpośrednio przede mną w kategorii są 14 ty Tomasz Lipiec (2.49.03) i 11 ty Robert Korzeniowski (2.47.53) . Niezłe towarzystwo
Tak nawiasem to w grudniu Lidka była 3 cia Open w kobietach na 23km w Grand Prix Krakowa w Biegach Górskich. Taki mały sukcesik do kolekcji.
U mnie zmieniło sporo takoż fizycznie jak i mentalnie, organizacyjnie, rodzinnie. Jak to fajnie moja żona powiedziała kiedyś, że bieganie sprawiło, że przestała być małostkowa. Taka obserwacja nie znaczy może nic a może bardzo wiele. Może warto
Jak to u mnie wyglądało przez te 5 lat od wstania z kanapy?
Ano tak, pisać nie będę, wrzucę dwa obrazki, ktore sporo mówią
Cracovia Maraton 2012 - kwiecień, gdzieś tak 38km - debiut i napieram pchając ścianę na 3.30 Lago Maggiore Maraton 2016 - listopad - Jezu jak się cieszę No i w zasadzie ta fotka kończy tą część mojego bloga, która nosiła podtytuł Pizza za 2.50. Najlepsze, ze moja żona mnie ostatnio pytała co ten tytuł ma niby znaczyć, powiedziałem, że w zasadzie nic
Z notatnika statystyka wychodzi, że ten wynik w maratonie był 280tym wynikiem w maratonie w Polsce w 2016 roku i 16tym w kategorii m45. Co ciekawe bezpośrednio przede mną w kategorii są 14 ty Tomasz Lipiec (2.49.03) i 11 ty Robert Korzeniowski (2.47.53) . Niezłe towarzystwo
Tak nawiasem to w grudniu Lidka była 3 cia Open w kobietach na 23km w Grand Prix Krakowa w Biegach Górskich. Taki mały sukcesik do kolekcji.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Ponad miesiąc nie pisałem ale w sumie nie było o czym a i mnie trochę nie było w kraju i w sieci. Tymczasem z wielu powodów zmiany w moim bieganiu wielkie nie zaszły a już na plus to nie warte rozpisywania się. Mimo tego pozwolę sobie się rozpisać
Pierwsze - zmieniłem tytuł bloga jeśli to tu można tą nazwą jeszcze opisywać, cóż, wpisy na dziś nieregularne, epizodyczne i tak chyba na razie będzie. Dlaczego? O tym za chwilę choć moze nie wprost
Drugie - w definicji celów nic się u mnie nie zmieniło. Na dziś czegoś namacalnego brak. To dziwna i nietypowa sytuacja jak dla mnie bo nie jestem zapisany na żaden bieg czy inny start i nic konkretnego czy zadaniowego nie planuję. Może pobiegnę Marzannę ale to na razie raczej mglisty plan i kwestia do rozstrzygnięcia za czas jakiś bo na dziś sensu w takim starcie nie widzę. To trochę wynika z braku zapału do startów oraz z nie dostrzegania takiego sensu na dziś bo nie wiem gdzie jestem z formą o czym niżej słów kilka.
Trzecie czyli trening:
Z uwagi na zimę i różne niekorzystne zależności meteorologiczno smogowe oraz wyjazd narciarski w pierwszej połowie lutego nie zabrałem się za żaden metodyczny trening. Do połowy stycznia było śniegowo i nie było sensu biegać żadnego tempa więc rypałem dalej treningi siły, siły biegowej i siły chamskiej. Później w Krakowie zrobił się ciężki smog i stwierdziłem, że bieganie trenów tempowych sensu nie ma i bieganie przeniosłem na okolice swojego domu czyli na zaśnieżone i zalodzone polne drożyny na polach uprawnych. Tam mogłem jedynie rypać podbiegi wiec dalej siła, siła chamska i biegowa. Dopiero na przełomie stycznie i lutego zrobiłem dwa treny tempowe bo zima nieco odpuściła a i smog jakby zelżał do 2-3 krotnie przekroczonych norm toksu. Śmieszny tren interwałowy typu 12x400m (tempo 3.28) wszedł niezgorzej, ciężko było jak to przy tempie I ale weszło jako tako. Spodziewanych pokładów wypracowanej siły nie odczułem niestety. No cóż, na dziś czuje to na średnich podbiegach o długości 300-400m ale to dziwna specjalizacja. Wcisnąłem jeszcze 10km w TMie co poszło w 39,54 i nawet poszło nieciężko. Tu już była radość ale i warun był idealny. Siły nie dostrzegłem nadmiaru ale może ona jest jako ten przyczajony tygrys czy ukryty smok bo przecież nogi me i płuca na dziś muszą obsługiwać nieco przyciężką dupę.
I tu pewna kolizja faktów, pomimo tego, że celów i startów brak to jednak biegam regularnie, minimum 5x tydzień i powyżej 60km ale w formach raczej krótkich (do 15km). No i mimo niespecjalnych warunków biega mi się dobrze i biegam bardzo chętnie. Cienia kryzysu tu nie ma. W lutym narty wpadły wiec 2 tygodnie wyszły takie powiedzmy roztrenowujące trochę, piwo wino i żarcie tyrolskie znowu deczko poszerzyły dupę ale i z tym balastem udało mi się wczoraj zrobić śmieszny trening interwałowy 8x600m po 3.28. Weszło ciężko ale weszło i cały czas mi się wydaję, ze tak wcale daleko nie biegam od jesiennej dyspozycji. Że może jakbym coś podostrzył, podkręcił, docisnął i zgubił ze 2-3kg to bym już był w ogródeczku, już witał się z gąską. Ale na dziś biegam sobie raczej spokojnie, treny robię raczej łatwe, flaków nie pruję i za cel mam utrzymywanie się w przyzwoitej formie. Cierpliwie czekam na lepsze meteo, poprawę cech wolicjonalnych, poukładanie sobie tego w głowie i szukanie motywacji. Na dziś jedyne co mnie jako tako grzeje to pobieganie maratonu tempem średnim poniżej 4,00 ale z lamerskiego, łatwego treningu bez ciężkich jednostek, bez pierdyljona kilometrów i wielokrotnych długich wybiegań. Wiem, ze na to mnie stać. Bo na to, że stać mnie takie coś pobiec z normalnego, ciężkiego planu treningowego, nie no, to by był truizm i banał. Może wiec spróbuję pobiec taki maraton w tym roku z pół-przygotowania. Takie tempo 3.59 z byleczego
A pozostałe rzeczy bo przecież są i je robię czyli:
Czwarte: triatlon
No tu też szału ni mo. Coś tam robię ale jadę siłą inercji raczej. Pływanie poczyniam bo wożę córki na basen na treningi więc zimą o 6.30 wolę już pływać niż biegać. To pływanie 2-3x tydzień. Z treningów z trenerem zrezygnowałem ale metodykę nieco liznąłem, coś mi tam córka podszepnie i robię sobie taki swój trening. To jest pływanie lżejsze, spokojniejsze i głównie staram się nie przesadzać by się nie zniechęcić. Olałem wszystkie zamordystyczne ćwiczenia, których nienawidziłem, olałem próbę zamiany sposobu oddychania i staram się skupić na poprawie techniki i trochę też motoryki. I co? No i tu zaskoczenie bo idzie to całkiem fajnie. Poprawiłem kadencję (pływam na mniejszej bo tu jest odwrotnie niż w bieganiu), pływam minimalnie szybciej i na pewno szybciej na zmęczeniu, wydaje mi się, ze poprawiłem ekonomikę ruchu, wydajność. Po prostu pływam bardzo spokojnie i pewnie czyli wolno i lekko macham a sunę do przodu. To już miałem trochę latem ale teraz mam wrażenie, że jest nawet lepiej. Nie robię żadnych sprawdzianów ale różnica na styczeń jest taka, że dziś pływam 100m na zmęczeniu w tempie w jakim robiłem to rok temu z wiosełkami na rękach. Oceniam to na zysk na ok 5 sek na 100m. Na co to się przełoży na otwartym akwenie? Czas pokaże.
Za to rower to zupełna porażka, coś tam robiłem na trenażerze, w styczniu 2xtydzień po 45-50 minut. No wejście na ten rower to mentalnie mi wchodziło z przyjemnością walnięcia się kijem w łeb. Głupie trzy kwadranse trwają wieki, pedałuję nędznie i do niczego nie mogę się zmusić, męczy mnie to urządzenie i zniechęca. Kręcę wolniej niż rok wcześniej, z zapałem mniejszym. Traktuję to jak zapchaj dziurę. W lutym jeszcze nic w tym zakresie nie zrobiłem, może dziś spróbuję bo smog w Kraku iście wawelski wiec w garażu pokręcić chyba lepiej niż się truć.
Na żaden triatlon się nie zapisałem i nawet o tym na dziś nie myślę. Jest czas. Z rowerem poczekam na lepsze meteo, coś na góralu czy na szosie się wtedy porobi i może nadrobię zaległości. Taka myśl mi tylko przyszła czy nie poszukać zawodów w aquatlonie. Nie wiem czy takie coś znajdę w formule jednak długodystansowej bo coś w stylu 600-800m pływania i 5km biegu to mnie nie interesuje. Muszę poszperać w temacie bo to mi wczoraj tak spontanicznie do głowy wpadło podczas schłodzenia po interwałach. W każdym razie na jakieś super wyniki i megaprogres w tri na ten sezon się nie nastawiam. Robię spokojnie swoje i się zobaczy co będzie
Pierwsze - zmieniłem tytuł bloga jeśli to tu można tą nazwą jeszcze opisywać, cóż, wpisy na dziś nieregularne, epizodyczne i tak chyba na razie będzie. Dlaczego? O tym za chwilę choć moze nie wprost
Drugie - w definicji celów nic się u mnie nie zmieniło. Na dziś czegoś namacalnego brak. To dziwna i nietypowa sytuacja jak dla mnie bo nie jestem zapisany na żaden bieg czy inny start i nic konkretnego czy zadaniowego nie planuję. Może pobiegnę Marzannę ale to na razie raczej mglisty plan i kwestia do rozstrzygnięcia za czas jakiś bo na dziś sensu w takim starcie nie widzę. To trochę wynika z braku zapału do startów oraz z nie dostrzegania takiego sensu na dziś bo nie wiem gdzie jestem z formą o czym niżej słów kilka.
Trzecie czyli trening:
Z uwagi na zimę i różne niekorzystne zależności meteorologiczno smogowe oraz wyjazd narciarski w pierwszej połowie lutego nie zabrałem się za żaden metodyczny trening. Do połowy stycznia było śniegowo i nie było sensu biegać żadnego tempa więc rypałem dalej treningi siły, siły biegowej i siły chamskiej. Później w Krakowie zrobił się ciężki smog i stwierdziłem, że bieganie trenów tempowych sensu nie ma i bieganie przeniosłem na okolice swojego domu czyli na zaśnieżone i zalodzone polne drożyny na polach uprawnych. Tam mogłem jedynie rypać podbiegi wiec dalej siła, siła chamska i biegowa. Dopiero na przełomie stycznie i lutego zrobiłem dwa treny tempowe bo zima nieco odpuściła a i smog jakby zelżał do 2-3 krotnie przekroczonych norm toksu. Śmieszny tren interwałowy typu 12x400m (tempo 3.28) wszedł niezgorzej, ciężko było jak to przy tempie I ale weszło jako tako. Spodziewanych pokładów wypracowanej siły nie odczułem niestety. No cóż, na dziś czuje to na średnich podbiegach o długości 300-400m ale to dziwna specjalizacja. Wcisnąłem jeszcze 10km w TMie co poszło w 39,54 i nawet poszło nieciężko. Tu już była radość ale i warun był idealny. Siły nie dostrzegłem nadmiaru ale może ona jest jako ten przyczajony tygrys czy ukryty smok bo przecież nogi me i płuca na dziś muszą obsługiwać nieco przyciężką dupę.
I tu pewna kolizja faktów, pomimo tego, że celów i startów brak to jednak biegam regularnie, minimum 5x tydzień i powyżej 60km ale w formach raczej krótkich (do 15km). No i mimo niespecjalnych warunków biega mi się dobrze i biegam bardzo chętnie. Cienia kryzysu tu nie ma. W lutym narty wpadły wiec 2 tygodnie wyszły takie powiedzmy roztrenowujące trochę, piwo wino i żarcie tyrolskie znowu deczko poszerzyły dupę ale i z tym balastem udało mi się wczoraj zrobić śmieszny trening interwałowy 8x600m po 3.28. Weszło ciężko ale weszło i cały czas mi się wydaję, ze tak wcale daleko nie biegam od jesiennej dyspozycji. Że może jakbym coś podostrzył, podkręcił, docisnął i zgubił ze 2-3kg to bym już był w ogródeczku, już witał się z gąską. Ale na dziś biegam sobie raczej spokojnie, treny robię raczej łatwe, flaków nie pruję i za cel mam utrzymywanie się w przyzwoitej formie. Cierpliwie czekam na lepsze meteo, poprawę cech wolicjonalnych, poukładanie sobie tego w głowie i szukanie motywacji. Na dziś jedyne co mnie jako tako grzeje to pobieganie maratonu tempem średnim poniżej 4,00 ale z lamerskiego, łatwego treningu bez ciężkich jednostek, bez pierdyljona kilometrów i wielokrotnych długich wybiegań. Wiem, ze na to mnie stać. Bo na to, że stać mnie takie coś pobiec z normalnego, ciężkiego planu treningowego, nie no, to by był truizm i banał. Może wiec spróbuję pobiec taki maraton w tym roku z pół-przygotowania. Takie tempo 3.59 z byleczego
A pozostałe rzeczy bo przecież są i je robię czyli:
Czwarte: triatlon
No tu też szału ni mo. Coś tam robię ale jadę siłą inercji raczej. Pływanie poczyniam bo wożę córki na basen na treningi więc zimą o 6.30 wolę już pływać niż biegać. To pływanie 2-3x tydzień. Z treningów z trenerem zrezygnowałem ale metodykę nieco liznąłem, coś mi tam córka podszepnie i robię sobie taki swój trening. To jest pływanie lżejsze, spokojniejsze i głównie staram się nie przesadzać by się nie zniechęcić. Olałem wszystkie zamordystyczne ćwiczenia, których nienawidziłem, olałem próbę zamiany sposobu oddychania i staram się skupić na poprawie techniki i trochę też motoryki. I co? No i tu zaskoczenie bo idzie to całkiem fajnie. Poprawiłem kadencję (pływam na mniejszej bo tu jest odwrotnie niż w bieganiu), pływam minimalnie szybciej i na pewno szybciej na zmęczeniu, wydaje mi się, ze poprawiłem ekonomikę ruchu, wydajność. Po prostu pływam bardzo spokojnie i pewnie czyli wolno i lekko macham a sunę do przodu. To już miałem trochę latem ale teraz mam wrażenie, że jest nawet lepiej. Nie robię żadnych sprawdzianów ale różnica na styczeń jest taka, że dziś pływam 100m na zmęczeniu w tempie w jakim robiłem to rok temu z wiosełkami na rękach. Oceniam to na zysk na ok 5 sek na 100m. Na co to się przełoży na otwartym akwenie? Czas pokaże.
Za to rower to zupełna porażka, coś tam robiłem na trenażerze, w styczniu 2xtydzień po 45-50 minut. No wejście na ten rower to mentalnie mi wchodziło z przyjemnością walnięcia się kijem w łeb. Głupie trzy kwadranse trwają wieki, pedałuję nędznie i do niczego nie mogę się zmusić, męczy mnie to urządzenie i zniechęca. Kręcę wolniej niż rok wcześniej, z zapałem mniejszym. Traktuję to jak zapchaj dziurę. W lutym jeszcze nic w tym zakresie nie zrobiłem, może dziś spróbuję bo smog w Kraku iście wawelski wiec w garażu pokręcić chyba lepiej niż się truć.
Na żaden triatlon się nie zapisałem i nawet o tym na dziś nie myślę. Jest czas. Z rowerem poczekam na lepsze meteo, coś na góralu czy na szosie się wtedy porobi i może nadrobię zaległości. Taka myśl mi tylko przyszła czy nie poszukać zawodów w aquatlonie. Nie wiem czy takie coś znajdę w formule jednak długodystansowej bo coś w stylu 600-800m pływania i 5km biegu to mnie nie interesuje. Muszę poszperać w temacie bo to mi wczoraj tak spontanicznie do głowy wpadło podczas schłodzenia po interwałach. W każdym razie na jakieś super wyniki i megaprogres w tri na ten sezon się nie nastawiam. Robię spokojnie swoje i się zobaczy co będzie
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
No i zapisałem się na Marzannę. Sercem. Bo rozum pyta po co?
Się okaże się
Może z żoną pobiegnę na zająca?
Zobaczę.
Bo raczej na życiówkę szanse marne. No jakbym miał dzień konia, warunki były idealne i cały czas było z wiatrem (i może z górki) to jakieś szanse by były ale na taki splot wypadków się nie zanosi. Sam nie wiem gdzie jestem z formą. No tragedii to nie ma ale by powalczyć o sensowny wynik bez treningu pod zawody to będzie trudno. Teraz staram się troszkę podkręcić i łatwo nie jest a i o wnioski ciężko.
Może tylko własny rekord tej trasy (1.21.18) - to bardziej realne na dziś ale czy motywujace?
W sobotę zrobiłem sobie tren 4x2,4km w progu (3.45) na przerwach 600m truchtu. No warunek był nieszczególny czyli wiało. Biegałem to tak, ze końcówki czy drugie połówki każdego odcina szły pod wiatr. Bardzo ciężko mi się to biegało i w odczuciu to nawet odcinki z wiatrem choć szły w te 3.45 to były za trudne, za ciężkie. Dwa pierwsze odcinki jeszcze jakoś pociągnąłem ale na trzecim i czwartym na odcinkach pod wiatr to już traciłem i gasłem w oczach. Umieralnia. Brak wytrzymałości tempowej na takim poziomie niestety i trochę brakuje do poziomu z jesieni gdy takie coś jednak domykałem w podobnych warunkach. Można szukać dziury w całym i w warunkach ale żona ma w ten dzień spokojnie pobiegła sobie 10km drugiego zakresu po 4,35 czyli na swoim dobrym poziomie i warunek jej nie przeszkadzał. Niby załamka ale jedna zdechła jaskółka nie czyni tu smuty, bo może dzień miałem słabszy albo coś nie stykło i nie jest tak źle jak to wyglądało tego dnia.
Wczoraj zaś zrobiłem sobie interwały 6x800m. Tempo miało być 3.28 i takie weszło równo. A że pogoda była średnia bo trochę wiało w podmuchach to niecoi sprawę sobie ułatwiłem i biegałem tempa po bulwarach wiślanych tak by tempo było z wiatrem a przerwy pod wiater. Nawet trafiłem na taki warun, ze nie wiało specjalnie mocno i może niepotrzebny był ten zabieg ale jak mawiają, przezorny zawsze w UB. No i poszło to całkiem inaczej niż sobotnie progi bo fajnie i bez żadnej umieralni czy dramatyzowania. W sumie jak na trening interwałowy to weszło dziwnie łatwo czyli było tylko bardzo trudno. U mnie takie treningi są jednak powyżej skali bardzo trudno i wchodzą w strefę cierpientniczą. Tym razem była lekka rezerwa ale nie na tempie bo szybciej bym tego nie pobiegł. Ale po ostatnim powtórzeniu byłbym w stanie jeszcze coś tam pobiegać dalej po te 3.28. Tu wiec był plusik dodatni. Ale to za mało na wnioski bo u mnie z treningów interwałowych nic nie wynika. Ale zawsze to jednak lepiej mieć niż nie mieć. Więc jakieś tam światełko w tunelu się pokazało.
Meteo na najbliższe dni trudne, dużo mocnego wiatru i deszczu. Ciężka pogoda na długie odcinki progowe w bezpośrednim sąsiedztwie terminu startowego. Nie mogę sobie pozwolić na ryzyko położonego treningu tak fizycznie jak i psychicznie. Mało czasu kurka,mało.
Się okaże się
Może z żoną pobiegnę na zająca?
Zobaczę.
Bo raczej na życiówkę szanse marne. No jakbym miał dzień konia, warunki były idealne i cały czas było z wiatrem (i może z górki) to jakieś szanse by były ale na taki splot wypadków się nie zanosi. Sam nie wiem gdzie jestem z formą. No tragedii to nie ma ale by powalczyć o sensowny wynik bez treningu pod zawody to będzie trudno. Teraz staram się troszkę podkręcić i łatwo nie jest a i o wnioski ciężko.
Może tylko własny rekord tej trasy (1.21.18) - to bardziej realne na dziś ale czy motywujace?
W sobotę zrobiłem sobie tren 4x2,4km w progu (3.45) na przerwach 600m truchtu. No warunek był nieszczególny czyli wiało. Biegałem to tak, ze końcówki czy drugie połówki każdego odcina szły pod wiatr. Bardzo ciężko mi się to biegało i w odczuciu to nawet odcinki z wiatrem choć szły w te 3.45 to były za trudne, za ciężkie. Dwa pierwsze odcinki jeszcze jakoś pociągnąłem ale na trzecim i czwartym na odcinkach pod wiatr to już traciłem i gasłem w oczach. Umieralnia. Brak wytrzymałości tempowej na takim poziomie niestety i trochę brakuje do poziomu z jesieni gdy takie coś jednak domykałem w podobnych warunkach. Można szukać dziury w całym i w warunkach ale żona ma w ten dzień spokojnie pobiegła sobie 10km drugiego zakresu po 4,35 czyli na swoim dobrym poziomie i warunek jej nie przeszkadzał. Niby załamka ale jedna zdechła jaskółka nie czyni tu smuty, bo może dzień miałem słabszy albo coś nie stykło i nie jest tak źle jak to wyglądało tego dnia.
Wczoraj zaś zrobiłem sobie interwały 6x800m. Tempo miało być 3.28 i takie weszło równo. A że pogoda była średnia bo trochę wiało w podmuchach to niecoi sprawę sobie ułatwiłem i biegałem tempa po bulwarach wiślanych tak by tempo było z wiatrem a przerwy pod wiater. Nawet trafiłem na taki warun, ze nie wiało specjalnie mocno i może niepotrzebny był ten zabieg ale jak mawiają, przezorny zawsze w UB. No i poszło to całkiem inaczej niż sobotnie progi bo fajnie i bez żadnej umieralni czy dramatyzowania. W sumie jak na trening interwałowy to weszło dziwnie łatwo czyli było tylko bardzo trudno. U mnie takie treningi są jednak powyżej skali bardzo trudno i wchodzą w strefę cierpientniczą. Tym razem była lekka rezerwa ale nie na tempie bo szybciej bym tego nie pobiegł. Ale po ostatnim powtórzeniu byłbym w stanie jeszcze coś tam pobiegać dalej po te 3.28. Tu wiec był plusik dodatni. Ale to za mało na wnioski bo u mnie z treningów interwałowych nic nie wynika. Ale zawsze to jednak lepiej mieć niż nie mieć. Więc jakieś tam światełko w tunelu się pokazało.
Meteo na najbliższe dni trudne, dużo mocnego wiatru i deszczu. Ciężka pogoda na długie odcinki progowe w bezpośrednim sąsiedztwie terminu startowego. Nie mogę sobie pozwolić na ryzyko położonego treningu tak fizycznie jak i psychicznie. Mało czasu kurka,mało.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Ta moja nieporadna próba przygotowania się ekspresowego do półmaratonu ma swój głębszy cel. Po prostu chciałbym biegowo wejść wczesną wiosną na sensowny poziom tak by od kwietnia biegając mniej jakoś ten poziom trzymać mniej więcej.
Działam więc sobie dalej niby spokojnie ale jakby niespokojnie bo czasu mało a zaległości nadrabiać trzeba i nie na skróty.
W czwartek zeszłym tygodniu wyszedłem sobie pobiegać spokojnie i trafiłem przypadkiem na świetne warunki. Miało wiać cholernie a tu cisza, asfalt błoniowy pozamiatany z piachu i nic tylko napierać. Przez pierwsze trzy kilometry biegu spokojnego wadziłem się z sobą bo nie byłem mentalnie przygotowany do wysiłku a i nogi jakoś niby nie podawały. Na czwartym się zamyśliłem i naglę widzę, ze biegnę niechcący BSa leniwie po 4.30 a to znak, że z noga jednak podawać chce.
Postanowiłem uderzyć z partyzanta, spróbować choć tego jak wchodzi tempo progowe. Plan 3x3,2km na przerwach 800m; niby po 3,45 ale i po 3,47 będzie ok. No i pobiegłem to i weszło bardzo fajnie a i do tego 3.45 brakło niewiele, może sekundę średnio, może najbardziej na trzecim powtórzeniu ale przynajmniej umieralnie nie było, tempo progowe było biegane z wytrzymałości na końcówkach a nie z siły (luźno znaczy się) i na zmęczeniu już gasłem mniej. Wyszło więc to bardzo fajnie i choć do biegania z jesieni jeszcze ździebko brakuje to jestem więcej niż zadowolony. Na dziś biegam na pewno lepiej niż rok temu na tym etapie, szkoda trochę, że słabiej niż jesienią ale przeszkody coraz wyższe i o postęp coraz trudniej a pewne rzeczy wymagają więcej czasu gdy ja go poświęcam mniej. No nic, broni nie zakopuję i dziś w planie 2x5km HM - spróbuję po 3,47 ale to może być bardzo trudne bo po tyle to jesienią biegałem. Jak wejdzie deczko wolniej to też ok, akceptuję to; no wyjścia nie mam.
Działam więc sobie dalej niby spokojnie ale jakby niespokojnie bo czasu mało a zaległości nadrabiać trzeba i nie na skróty.
W czwartek zeszłym tygodniu wyszedłem sobie pobiegać spokojnie i trafiłem przypadkiem na świetne warunki. Miało wiać cholernie a tu cisza, asfalt błoniowy pozamiatany z piachu i nic tylko napierać. Przez pierwsze trzy kilometry biegu spokojnego wadziłem się z sobą bo nie byłem mentalnie przygotowany do wysiłku a i nogi jakoś niby nie podawały. Na czwartym się zamyśliłem i naglę widzę, ze biegnę niechcący BSa leniwie po 4.30 a to znak, że z noga jednak podawać chce.
Postanowiłem uderzyć z partyzanta, spróbować choć tego jak wchodzi tempo progowe. Plan 3x3,2km na przerwach 800m; niby po 3,45 ale i po 3,47 będzie ok. No i pobiegłem to i weszło bardzo fajnie a i do tego 3.45 brakło niewiele, może sekundę średnio, może najbardziej na trzecim powtórzeniu ale przynajmniej umieralnie nie było, tempo progowe było biegane z wytrzymałości na końcówkach a nie z siły (luźno znaczy się) i na zmęczeniu już gasłem mniej. Wyszło więc to bardzo fajnie i choć do biegania z jesieni jeszcze ździebko brakuje to jestem więcej niż zadowolony. Na dziś biegam na pewno lepiej niż rok temu na tym etapie, szkoda trochę, że słabiej niż jesienią ale przeszkody coraz wyższe i o postęp coraz trudniej a pewne rzeczy wymagają więcej czasu gdy ja go poświęcam mniej. No nic, broni nie zakopuję i dziś w planie 2x5km HM - spróbuję po 3,47 ale to może być bardzo trudne bo po tyle to jesienią biegałem. Jak wejdzie deczko wolniej to też ok, akceptuję to; no wyjścia nie mam.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Pracowicie i szybko staram się odpracować zaległości. W tym zapale i pościgu trochę brak czasu i weny na sensowne i ciekawe wpisy. O ile bieganie mam przemyślane to pisanie o nich nie bardzo.
No nic, pozostaje literatura faktu, nie najwyższych lotów ale czas ucieka i to co jest aktualne teraz jutro już będzie li tylko wspomnieniem.
W grudniu i styczniu biegało mi się bardzo marnie. Po ciężkim sezonie miałem fizycznie i mentalnie dosyć. Zupełnie nie miałem melodii na bieganie niczego ciężkiego czy długiego samotnie w parku wieczorową porą gdy marznie morda, dłonie czy inne członki. Zmęczenie materiału i ryba psuje się od głowy.
W połowie lutego wracam do treningu i pierwsze biegi tempowe pożerają mnie, mielą na miazgę i wypluwają na asfalt niczym zużytą gumę do żucia. Nie jest miło, łatwo i przyjemnie. Drugi tydzień już lepszy, może jeszcze nie jestem Sprite a tren to nie pragnienie ale osiągamy w tej konfrontacji stan pewnej równowagi, niby go nie zamykam w pożądanych tempach ale braki są już niewielkie a ciało i beret umordowane w granicach normy. Jeden tydzień odpękany i w drugim już jestem przynajmniej level wyżej choć jeszcze nie tam gdzie już byłem ustabilizowany.
No i trzeci tydzień u bram.
W sobotę 17,02 umierałem na trenie 4x2,4P a dziesięć dni później stoję i sobie myślę, czy 2x5km w tempie HM (plan ambitny 3.47) mnie znowu pozamiata czy też krzywa rośnie i jakoś to zmogę. Jak pisałem, muszę biegać z defensywy ale nie o treningi defensywne tu idzie. Treningi mają być jakie mają być ( ha ha!). Zaczynam więc pierwszą piątkę z lekkim lękiem ale bi8egnie się ją nieźle, rzekłbym powyżej oczekiwań. No nie powiem, ze lekko weszła, no skłamałbym. Ale weszła tak jak powinna, z luźnego, nie siłowego biegu do samego końca i w tempie założonym. Fajnie. Zgięło mnie troszkę ale też w normie. To dziwne doświadczenie typu 5km ledwo przebiegłem więc gdzie tu szanse na ponad 4x więcej i to ciągiem - a one sie czają za rogiem. Tego wytłumaczyć nie sposób ale z doświadczenia wiem, że takie zmęczenie po piątce na treningu daje perspektywę na 21km, to ma szanse i udać się może. Gwarancji brak ale w dobrym warunku gdzieś to był bieg na poziom 1.20 w HMie. Tak na styk.
Ale co tu wieszczyć, co przepowiadać jak kilometr truchtu się nagle kończy i czas drugą piątkę zapodawać.
Z pewną nieśmiałością otwieram i mimo lekkiej i odczuwalnej podcinki zaczyna mi się biec jakoś tak dziwnie luźno i łatwo. Dwa pierwsze kilometry niżej 3,45 wchodzą od tak, mam taki cudowny swing, biegnę zupełnie transowo i to jest czysta przyjemność. Zmęczenie jednak zaczyna narastać i kończę z rumakowaniem, grzecznie wracam do tempa planowanego i już mam ostatnią prostą. Myśl pada by przyspieszyć ostatniego tysiączka. Swobodnie i delikatnie podkręcam, mam sporo zapasu ale postanawiam przyspieszyć bez siłowania, pobiec szybciej ale tylko luźno, jakby bez stosowania tego zapasu siły, tej rezerwy mocy ostatecznej. 3.42 ten kilosik wchodzi, staję, na obuwie spoglądam i zgięty jestem jakby mniej niż po pierwszej piątce, odgiąć mnie łatwiej i szybciej a proces ten przebiega zupełnie automatycznie.
To był tren na poziomie z października czuli wygląda jakbym się w 2 tygodnie i 5 akcentów odbudował. Oczywiście taka forma jest nieco kryształowa, krucha i ryzykowna bo mniej podparta litrami potu i kilometrami rypania, mniej obuwia oglądaniem i krótszym w odpowiednich, zakresach przebywaniem. Ale na to utrwalenie czasu brak i ta świadomość była, jest i będzie. Trzeba to póki co mieć na uwadze i zawody pobiec z planowanej defensywy by kopa za mocnego w to miękkie podbrzusze nie dostać, by po ciosie, który niechybnie nastąpi ustać i napierać konsekwentnie ku wyznaczonym celom
No nic, pozostaje literatura faktu, nie najwyższych lotów ale czas ucieka i to co jest aktualne teraz jutro już będzie li tylko wspomnieniem.
W grudniu i styczniu biegało mi się bardzo marnie. Po ciężkim sezonie miałem fizycznie i mentalnie dosyć. Zupełnie nie miałem melodii na bieganie niczego ciężkiego czy długiego samotnie w parku wieczorową porą gdy marznie morda, dłonie czy inne członki. Zmęczenie materiału i ryba psuje się od głowy.
W połowie lutego wracam do treningu i pierwsze biegi tempowe pożerają mnie, mielą na miazgę i wypluwają na asfalt niczym zużytą gumę do żucia. Nie jest miło, łatwo i przyjemnie. Drugi tydzień już lepszy, może jeszcze nie jestem Sprite a tren to nie pragnienie ale osiągamy w tej konfrontacji stan pewnej równowagi, niby go nie zamykam w pożądanych tempach ale braki są już niewielkie a ciało i beret umordowane w granicach normy. Jeden tydzień odpękany i w drugim już jestem przynajmniej level wyżej choć jeszcze nie tam gdzie już byłem ustabilizowany.
No i trzeci tydzień u bram.
W sobotę 17,02 umierałem na trenie 4x2,4P a dziesięć dni później stoję i sobie myślę, czy 2x5km w tempie HM (plan ambitny 3.47) mnie znowu pozamiata czy też krzywa rośnie i jakoś to zmogę. Jak pisałem, muszę biegać z defensywy ale nie o treningi defensywne tu idzie. Treningi mają być jakie mają być ( ha ha!). Zaczynam więc pierwszą piątkę z lekkim lękiem ale bi8egnie się ją nieźle, rzekłbym powyżej oczekiwań. No nie powiem, ze lekko weszła, no skłamałbym. Ale weszła tak jak powinna, z luźnego, nie siłowego biegu do samego końca i w tempie założonym. Fajnie. Zgięło mnie troszkę ale też w normie. To dziwne doświadczenie typu 5km ledwo przebiegłem więc gdzie tu szanse na ponad 4x więcej i to ciągiem - a one sie czają za rogiem. Tego wytłumaczyć nie sposób ale z doświadczenia wiem, że takie zmęczenie po piątce na treningu daje perspektywę na 21km, to ma szanse i udać się może. Gwarancji brak ale w dobrym warunku gdzieś to był bieg na poziom 1.20 w HMie. Tak na styk.
Ale co tu wieszczyć, co przepowiadać jak kilometr truchtu się nagle kończy i czas drugą piątkę zapodawać.
Z pewną nieśmiałością otwieram i mimo lekkiej i odczuwalnej podcinki zaczyna mi się biec jakoś tak dziwnie luźno i łatwo. Dwa pierwsze kilometry niżej 3,45 wchodzą od tak, mam taki cudowny swing, biegnę zupełnie transowo i to jest czysta przyjemność. Zmęczenie jednak zaczyna narastać i kończę z rumakowaniem, grzecznie wracam do tempa planowanego i już mam ostatnią prostą. Myśl pada by przyspieszyć ostatniego tysiączka. Swobodnie i delikatnie podkręcam, mam sporo zapasu ale postanawiam przyspieszyć bez siłowania, pobiec szybciej ale tylko luźno, jakby bez stosowania tego zapasu siły, tej rezerwy mocy ostatecznej. 3.42 ten kilosik wchodzi, staję, na obuwie spoglądam i zgięty jestem jakby mniej niż po pierwszej piątce, odgiąć mnie łatwiej i szybciej a proces ten przebiega zupełnie automatycznie.
To był tren na poziomie z października czuli wygląda jakbym się w 2 tygodnie i 5 akcentów odbudował. Oczywiście taka forma jest nieco kryształowa, krucha i ryzykowna bo mniej podparta litrami potu i kilometrami rypania, mniej obuwia oglądaniem i krótszym w odpowiednich, zakresach przebywaniem. Ale na to utrwalenie czasu brak i ta świadomość była, jest i będzie. Trzeba to póki co mieć na uwadze i zawody pobiec z planowanej defensywy by kopa za mocnego w to miękkie podbrzusze nie dostać, by po ciosie, który niechybnie nastąpi ustać i napierać konsekwentnie ku wyznaczonym celom
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
TYDZIEŃ TRZECI
Muszę trochę usystematyzować te wpisy bo chaotycznie tu troszkę sie zrobiło. Są jednak pewne granice niedbalstwa nawet dla mnie. Czyli w niedzielę (wczoraj) zakończyłem trzeci tydzień w moim pięciotygodniowym cyklu pośpiesznych przygotowań do półmaratonu. Celem było głównie podbicie formy do poziomu z jesieni by dalej trening kontynuować na przyzwoitym poziomie z myślą o startach raczej jesiennych bo wiosenne traktuję jednak treningowo a może nawet i doświadczalnie. Co wymagać z 4 tygodni solidnego treningu, bardziej to widzę jako eksperyment niż dążenie ku liczbowym celom. Ale w tym trzecim tygodniu udało się pierwszy cel osiągnąć i pobiegałem treningi na poziomie z jesieni, ba, może nawet na delikatnie wyższym. Szybko to poszło, sam jestem zaskoczony tempem tej odbudowy zarówno ciała jak i morale.
Ale po kolei
To był ciężki tydzień i to z kilku powodów
- przez pięć dni (pon-pt) wstawałem codziennie rano by o 6.30 być juz w basenie. Pięć trenów na basenie w tydzień, to moja basenowa, frekwencyjna życiówka , do tego poza środą w każde popołudnie solidnie biegałem.
- w poniedziałek po południu mocny tren biegowy (2x5km P) i to z bagażem porannego basenu w mieśniach.
- na-biegane 75km w 5 trenach
- do tego w weekend 2x po ponad godzinie na szosie, sobotnia godzinka zaraz po mocnym treningu biegowym
- razem 12 godzin treningowych - cudnie, zwłaszcza biorac pod uwagę, ze na razie nie zapisałem się na żadne zawody tri i nawet nie mam ni9c w planie - ciekawostka
Ten drugi mocny tren biegowy to:
14km TM - tempo średnie 3.58min/km
Jako, że biegam bez planu to do końca nie wiedziałem co pobiec. Pomysły były 3: interwały danielskowe 3x5km po 3.28, interwały polskie 8x1km po 3.35 albo 12km TMu po 4.00. W sobotę rano pogoda była cudna i można było pierwszy raz pobiegać na całkiem lekko jak latem. Dla mnie idealne warunki bo jeszcze nie ciepło a już w nic nie zimna, do tego światło jakieś takie optymistyczne co daje nastrój mogący góry przenosić. Na Błoniach wiatr umiarkowany i nietypowy bo z południa i pomyślałem, ze to warun dobry do biegu ciągłego, że to chcę pobiegać i to mej głowie potrzebne jest5 najbardziej. Interwały przecież zrobię dokładnie takie czy takie, będzie ciężko jak zawsze i chyba tyle. A ciągły daje więcej odpowiedzi bo i zbada nogę, płuco, wytrzymałkę, to trening mocno sądujący pewne możliwości i to w kierunkach mnie najbardziej interesujących.
Zacząłem spokojnie ale początek szedł po 3,57-3,59, pierwsza piątka weszła gładziutko jak marzenie maratończyka o otwarciu swojego biegu, no po prostu łatwizna i luz w pupie. Pomyślałem sobie wtedy, że jak tak fajnie pójdzie to może coś przedłużę i spróbuje wszystkie kilometry niżej 4,00 zamknąć ale trzymając intensywność maratońską. Chyba tym zamierzeniem wywołałem złość niebios bo nagle wiatr o charakterze halnego zaczął się z każdą minutą nasilać. Zrobiło się wyraźnie trudniej ale powiedzmy do stopnia "przestało być łatwo". Wiatr halny na Błoniach wali głównie z przodoskosa lub tyłoskosa, no i z 500m jest pod ten wiatr. To w sumie nie najgorsza opcja na tej miejscówce. Trzymałem się wiec założeń i jedynie trzykrotne forsowanie pięćsetki pod wiatr powodowało chwilowy wjazd w okolice III zakresu. Optymizmem jednak wiało po zejściu z linii wiatru bo jadąc dalej tempem przelotowym szybko wracałem we właściwe i w miarę komfortowe poziomy intensywności. Dołożyłem jeszcze dwa kmy na deser, były trudne bo to był ten przodoskos i wmordewind męski (podmuchuje) - ale dałem radę i nawet nie byłem mocno zmęczony. Kurde, jakbym tak złapał na maratonie warun bez upierdliwego wiatru to takie 3.59 średniego tempa nie wygląda jakoś ciężko . Ale ochłoń chłopaczku bo na razie żadnego maratona nie biegasz i z szacunkiem bo się skończy źle....
To w sumie była "treningowa życiówka" w bieganiu ciągłego w TMie czy tam II zakresie. Udawało mi się biegać już TM niżej śr. 4.00 ale tylko 10km, tu było nieco więcej i muszę stwierdzić, że dobrze weszło. Jesienią biegałem takie coś po 4.01 ale też trzeba stwierdzić, ze wtedy było takie założenie, taki kaganiec celu, wyniku, taktyki i zapewne jakbym sobie powiedział wszystkie kmy niżej 4.00 to też by weszło ale tak nie było. Wolność taktyczna, swoboda i ofensywne bieganie treningów też ma swój urok. Powoli dochodzę do wniosków, ze w zasadzie nie potrzebuję zawodów by mieć swoje radości. Chyba jestem typ treningowy
Muszę trochę usystematyzować te wpisy bo chaotycznie tu troszkę sie zrobiło. Są jednak pewne granice niedbalstwa nawet dla mnie. Czyli w niedzielę (wczoraj) zakończyłem trzeci tydzień w moim pięciotygodniowym cyklu pośpiesznych przygotowań do półmaratonu. Celem było głównie podbicie formy do poziomu z jesieni by dalej trening kontynuować na przyzwoitym poziomie z myślą o startach raczej jesiennych bo wiosenne traktuję jednak treningowo a może nawet i doświadczalnie. Co wymagać z 4 tygodni solidnego treningu, bardziej to widzę jako eksperyment niż dążenie ku liczbowym celom. Ale w tym trzecim tygodniu udało się pierwszy cel osiągnąć i pobiegałem treningi na poziomie z jesieni, ba, może nawet na delikatnie wyższym. Szybko to poszło, sam jestem zaskoczony tempem tej odbudowy zarówno ciała jak i morale.
Ale po kolei
To był ciężki tydzień i to z kilku powodów
- przez pięć dni (pon-pt) wstawałem codziennie rano by o 6.30 być juz w basenie. Pięć trenów na basenie w tydzień, to moja basenowa, frekwencyjna życiówka , do tego poza środą w każde popołudnie solidnie biegałem.
- w poniedziałek po południu mocny tren biegowy (2x5km P) i to z bagażem porannego basenu w mieśniach.
- na-biegane 75km w 5 trenach
- do tego w weekend 2x po ponad godzinie na szosie, sobotnia godzinka zaraz po mocnym treningu biegowym
- razem 12 godzin treningowych - cudnie, zwłaszcza biorac pod uwagę, ze na razie nie zapisałem się na żadne zawody tri i nawet nie mam ni9c w planie - ciekawostka
Ten drugi mocny tren biegowy to:
14km TM - tempo średnie 3.58min/km
Jako, że biegam bez planu to do końca nie wiedziałem co pobiec. Pomysły były 3: interwały danielskowe 3x5km po 3.28, interwały polskie 8x1km po 3.35 albo 12km TMu po 4.00. W sobotę rano pogoda była cudna i można było pierwszy raz pobiegać na całkiem lekko jak latem. Dla mnie idealne warunki bo jeszcze nie ciepło a już w nic nie zimna, do tego światło jakieś takie optymistyczne co daje nastrój mogący góry przenosić. Na Błoniach wiatr umiarkowany i nietypowy bo z południa i pomyślałem, ze to warun dobry do biegu ciągłego, że to chcę pobiegać i to mej głowie potrzebne jest5 najbardziej. Interwały przecież zrobię dokładnie takie czy takie, będzie ciężko jak zawsze i chyba tyle. A ciągły daje więcej odpowiedzi bo i zbada nogę, płuco, wytrzymałkę, to trening mocno sądujący pewne możliwości i to w kierunkach mnie najbardziej interesujących.
Zacząłem spokojnie ale początek szedł po 3,57-3,59, pierwsza piątka weszła gładziutko jak marzenie maratończyka o otwarciu swojego biegu, no po prostu łatwizna i luz w pupie. Pomyślałem sobie wtedy, że jak tak fajnie pójdzie to może coś przedłużę i spróbuje wszystkie kilometry niżej 4,00 zamknąć ale trzymając intensywność maratońską. Chyba tym zamierzeniem wywołałem złość niebios bo nagle wiatr o charakterze halnego zaczął się z każdą minutą nasilać. Zrobiło się wyraźnie trudniej ale powiedzmy do stopnia "przestało być łatwo". Wiatr halny na Błoniach wali głównie z przodoskosa lub tyłoskosa, no i z 500m jest pod ten wiatr. To w sumie nie najgorsza opcja na tej miejscówce. Trzymałem się wiec założeń i jedynie trzykrotne forsowanie pięćsetki pod wiatr powodowało chwilowy wjazd w okolice III zakresu. Optymizmem jednak wiało po zejściu z linii wiatru bo jadąc dalej tempem przelotowym szybko wracałem we właściwe i w miarę komfortowe poziomy intensywności. Dołożyłem jeszcze dwa kmy na deser, były trudne bo to był ten przodoskos i wmordewind męski (podmuchuje) - ale dałem radę i nawet nie byłem mocno zmęczony. Kurde, jakbym tak złapał na maratonie warun bez upierdliwego wiatru to takie 3.59 średniego tempa nie wygląda jakoś ciężko . Ale ochłoń chłopaczku bo na razie żadnego maratona nie biegasz i z szacunkiem bo się skończy źle....
To w sumie była "treningowa życiówka" w bieganiu ciągłego w TMie czy tam II zakresie. Udawało mi się biegać już TM niżej śr. 4.00 ale tylko 10km, tu było nieco więcej i muszę stwierdzić, że dobrze weszło. Jesienią biegałem takie coś po 4.01 ale też trzeba stwierdzić, ze wtedy było takie założenie, taki kaganiec celu, wyniku, taktyki i zapewne jakbym sobie powiedział wszystkie kmy niżej 4.00 to też by weszło ale tak nie było. Wolność taktyczna, swoboda i ofensywne bieganie treningów też ma swój urok. Powoli dochodzę do wniosków, ze w zasadzie nie potrzebuję zawodów by mieć swoje radości. Chyba jestem typ treningowy
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Tydzień czwarty
Krótki cykl to i start zbliża się szybko. Jakże szybko zmieniły się moje oczekiwania co do tego biegu. Jeszcze 3 tygodnie temu nie bardzo wiedziałem po co to mam biegać, w głowie były trociny a na trenach ciągnąłem językiem po asfalcie. Kilka mocnych jednostek i zaczynam nieśmiało myśleć o sprzyjających okolicznościach przyrody i okolicach życiówki. Się porobiło.
A tymczasem ten tydzień lżejszy w ogólności, nie zamierzam pływać tak zaciekle jak w poprzednich tygodniach a i rower na razie zakopię w ogrodzie za domem. Czas na lepszą regenerację i szukanie magicznej świeżości startowej. Nie wiem czy to konieczne bo przecież tak krótki trening nie mógł mnie za bardzo zmęczyć. Ale pociskanie wielu sportów na raz w ilościach ponadnormatywnych też coś tam z człowiekiem robi. Na razie skupiam się wiec tylko na bieganiu.
Wczoraj machnąłem kolejny tren w drodze do połówki
2x5km P - tempo średnie 3.45
Chciałem powtórzyć mocny trening w tempie HM a może i w progowym jak da radę. Nie biegam dłuższych odcinków niż 5km ani w tempie HM a już tym bardziej w progu więc dwie piątki to swego rodzaju maks - ma się zasady . Czasem to jeszcze wzmacniam jakąś objętością i miast 1-2km BSa miedzy odcinakami wciskam tam 8-10km. Ale tym razem mi się nie chciało ani czasu na to nie miałem. Trochę może szkoda ale trudno.
Warunki wczoraj były dobre, 9 stopni i tylko nieco upierdliwie odczuwalny wiatr zachodni bruździł w tej sielance. W każdej piątce wychodziło 1,6km ciągiem pod wiatr i plan maks ofensywny był taki by pod wiatr biegać w tempie HM( nie wolniej niż 3.48) a pozostałe odcinki zamykać w 3.45. Jakby było za ciężko to tempo 3.47 było też do kupienia z uśmiechem.
Biegło się jednak lepiej niż dobrze i szło to po tych bardziej optymistycznych scenariuszach.Tempo niżej 3.45 było spokojne, 3.47 pod wiatr dużo cięższe ale też dawałem radę bez rzeźby antycznej. Obie piątki poszły bardzo dobrze, można nawet powiedzieć, ze jak na taki trening to w miarę łatwo choć to swego rodzaju eufemizm. To weszło chyba nieco lepiej niż podobne bieganie tydzień wcześniej, chyba nieco łatwiej i mniej to było męczące, tempo też średnio o 1 sek/km szybsze. Te różnice to oczywiście detaliczne i w odczuciach jak i euforycznych nastrojach więc to nieco nieprecyzyjne może być. Wnioski się jednak pewne nasuwają:
- biegam już dosyć swobodnie na poziomie z jesieni
- jestem w stanie próbować pobiec HM na strategii identycznej jak Półmaraton Królewski czyli starać się zamykać wszystkie piątki ok 19 min. Tu jednak trasa jest nieco gorsza i trzecią piątkę ciężko tak będzie zamknąć a straty z niej trzeba odrabiać na czwartej, trzeba być niżej 1.16 na dwudziestym i wtedy coś przyspieszyć by deko urwać. Ale na taki plan potrzeby jest warunek bez silnego wiatru zachodniego. Tylko tyle i aż tyle.
- i jeszcze jeden problem, waga. Niestety jestem nieco cięższy niż zwykle bywałem. Nie wiem czego to efekt pracy nad siłą, za dużego apetytu.... Żona twierdzi, ze schudłem ale pani waga twierdzi coś innego. Jest kilo-dwa za dużo (czyli więcej niż moja normalna waga startowa) ale może to nadrabiam wypracowaną siłą, może na dźwiganie przyciężkiej dup... ją pożytkuję?
W nieświadomości pozostający
Krótki cykl to i start zbliża się szybko. Jakże szybko zmieniły się moje oczekiwania co do tego biegu. Jeszcze 3 tygodnie temu nie bardzo wiedziałem po co to mam biegać, w głowie były trociny a na trenach ciągnąłem językiem po asfalcie. Kilka mocnych jednostek i zaczynam nieśmiało myśleć o sprzyjających okolicznościach przyrody i okolicach życiówki. Się porobiło.
A tymczasem ten tydzień lżejszy w ogólności, nie zamierzam pływać tak zaciekle jak w poprzednich tygodniach a i rower na razie zakopię w ogrodzie za domem. Czas na lepszą regenerację i szukanie magicznej świeżości startowej. Nie wiem czy to konieczne bo przecież tak krótki trening nie mógł mnie za bardzo zmęczyć. Ale pociskanie wielu sportów na raz w ilościach ponadnormatywnych też coś tam z człowiekiem robi. Na razie skupiam się wiec tylko na bieganiu.
Wczoraj machnąłem kolejny tren w drodze do połówki
2x5km P - tempo średnie 3.45
Chciałem powtórzyć mocny trening w tempie HM a może i w progowym jak da radę. Nie biegam dłuższych odcinków niż 5km ani w tempie HM a już tym bardziej w progu więc dwie piątki to swego rodzaju maks - ma się zasady . Czasem to jeszcze wzmacniam jakąś objętością i miast 1-2km BSa miedzy odcinakami wciskam tam 8-10km. Ale tym razem mi się nie chciało ani czasu na to nie miałem. Trochę może szkoda ale trudno.
Warunki wczoraj były dobre, 9 stopni i tylko nieco upierdliwie odczuwalny wiatr zachodni bruździł w tej sielance. W każdej piątce wychodziło 1,6km ciągiem pod wiatr i plan maks ofensywny był taki by pod wiatr biegać w tempie HM( nie wolniej niż 3.48) a pozostałe odcinki zamykać w 3.45. Jakby było za ciężko to tempo 3.47 było też do kupienia z uśmiechem.
Biegło się jednak lepiej niż dobrze i szło to po tych bardziej optymistycznych scenariuszach.Tempo niżej 3.45 było spokojne, 3.47 pod wiatr dużo cięższe ale też dawałem radę bez rzeźby antycznej. Obie piątki poszły bardzo dobrze, można nawet powiedzieć, ze jak na taki trening to w miarę łatwo choć to swego rodzaju eufemizm. To weszło chyba nieco lepiej niż podobne bieganie tydzień wcześniej, chyba nieco łatwiej i mniej to było męczące, tempo też średnio o 1 sek/km szybsze. Te różnice to oczywiście detaliczne i w odczuciach jak i euforycznych nastrojach więc to nieco nieprecyzyjne może być. Wnioski się jednak pewne nasuwają:
- biegam już dosyć swobodnie na poziomie z jesieni
- jestem w stanie próbować pobiec HM na strategii identycznej jak Półmaraton Królewski czyli starać się zamykać wszystkie piątki ok 19 min. Tu jednak trasa jest nieco gorsza i trzecią piątkę ciężko tak będzie zamknąć a straty z niej trzeba odrabiać na czwartej, trzeba być niżej 1.16 na dwudziestym i wtedy coś przyspieszyć by deko urwać. Ale na taki plan potrzeby jest warunek bez silnego wiatru zachodniego. Tylko tyle i aż tyle.
- i jeszcze jeden problem, waga. Niestety jestem nieco cięższy niż zwykle bywałem. Nie wiem czego to efekt pracy nad siłą, za dużego apetytu.... Żona twierdzi, ze schudłem ale pani waga twierdzi coś innego. Jest kilo-dwa za dużo (czyli więcej niż moja normalna waga startowa) ale może to nadrabiam wypracowaną siłą, może na dźwiganie przyciężkiej dup... ją pożytkuję?
W nieświadomości pozostający
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
- mihumor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6204
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
- Życiówka na 10k: 36:47
- Życiówka w maratonie: 2:48:13
- Lokalizacja: Kraków
Tydzień 4 cd czyli ballada o wytrzymałości tempowej i samopoczuciu przedstartowym
Po wtorkowym super-treningu doszedłem do wniosku, ze skoro biegam luźno piątki w 3.45 to powinno udać się z tego zaatakować dychę średnim 3.41. Sprawdziłem meteo na niedzielę, prognoza była obiecująca i rzutem na taśmę zapisałem siebie i żoną na III Bieg Myślenicki. Dyszka, w której już dwa razy robiłem życiówkę i zawsze zapis z partyzanta i z treningu. Taka tradycja widać. We wtorek lekko bolało mnie gardło. Tak to bywa, że w chwilach mocnego podostrzania formy spada nieco odporność i łatwo coś tam złapać. Ale to było takie nic więc to zlekceważyłem. W środę bolało jakby bardziej ale nadal to było nic godnego uwagi więc w środę zaliczyłem basen i po południu pobiegałem. W czwartek poczułem się gorzej, nie jakoś źle ale zacząłem przyjmować jakieś medykamenty a popołudniowe 14km BSa było nędzne i nawet zrezygnowałem z przebieżek bo czułem się jak wykręcony ręcznik i nie było opcji na żaden większy wysiłek. W piątek jeszcze słabiej, darowałem sobie bieganie i inne aktywności, zacząłem myśleć o rezygnacji z niedzielnej dyszki, zwiększyłem aktywność medyczną i wieczorem wydawało sie, ze się prostuję. W nocy jednak obudził mnie masakryczny ból gardła. Masakra, przez to delikatne przeziębienie przez cały tydzień kiepsko sypiałem i w weekend miałem tego kulminację. W sobotę czułem się słabo, dalej medykamenty i równia pochyła. Męczył mnie każdy ruch i nawet podejście pięterka po schodach wydawało się mocno absorbujące. Ale z drugiej strony to ja przeważnie też tak reaguje przed trudnymi startami i dzien przed startem często łapię taka dziwaczną niemoc. Nazywam to anemią przedstartową i nie mogę sobie wytłumaczyć tego zjawiska. Dzień przed każdym maratonem czy połówką mam dziwaczne osłabienie i dół fizyczny. To chyba kwestia psychiczna i w sobotę mam wrażenie nastąpiła kumulacja tego zjawiska i efektów przeziębienia. W sobotę wieczorem jakby gardło zaczęło puszczać. Noc jednak przespałem bardzo dobrze i rano czułem się całkiem dobrze.
Pogoda jednak pod psem, plus jeden i lekki opad deszczu ze śniegiem. Jechaliśmy autem w minorowych nastrojach bo strach nam d... ściskał a pogoda doprowadzała do rozpaczy. Zimno i pada.
III Myślenicki Bieg Uliczny -10km
Na miejscu krótkie spotkanie z kilkoma znajomymi również z forum ale czasu brak na kwestie towarzyskie. Pakiety, przebranie i krótka rozgrzewka - 2km wolno z kilkoma przebieżkami i truchtem na start.
Ruszamy:
Początek jak zwykle szybko bo pierwsze dwa kilometry są lekko z górki. Staram się biec minimalnie szybciej niż rok wcześniej bo przecież teraz biegam nieco mocniej tempa treningowe i stać mnie na nieco lepszy wynik. Plan jest jeden, minimalna życiówka bo rok temu pobiegłem świetnie, ponad stan i to był świetny bieg i to jednak wysoko wiesza poprzeczkę. Ale stać mnie na poprawkę i takie jest zadanie. Na trzecim mamy nawrót na słupku i widzę, że w tym roku ten słupek jest trochę bliżej, nie dużo ale wyraźnie jednak. Co jest grane? Po nawrocie widzę, ze jestem przed dziewczyną i chłopakiem, z którymi biegłem w grupce do końca Półmaraton Królewski. Ona ma życiówkę 36.10 więc pierwsza myśl, że za szybko otwarłem. Ale to jest tylko minimalnie szybciej niż rok wcześniej wiec się uspokajam. Po nawrocie podbiegami odrabiamy wcześniejsze zbiegi ale bez problemu realizuję strategię i na półmetku mam 18.16 czyli jestem 14 sekund szybciej niż rok wcześniej. Dalej idzie nieźle ale na ósmym, najcięższym kilometrze bo będącym w całości prawie sztywnym, delikatnym podbiegiem łapię kryzys. Tracę i mam wyraźnie dosyć. Na tabliczce 8km mam 29.33 czyli 12 sek szybciej niż rok wcześniej, nie mało i nie dużo. Niby w sam raz. Ale. Tak jest pewne ale. Rok temu miałem dzień konia i dwa ostatnie kilometry pobiegłem 3.38- 3.33. Teraz nie było na to szans. Miałem po prostu dosyć. Próbowałem podjąć walkę ale kryzys wyraźnie się pogłębiał a tempo było o 10 sek za wolne. Myślałem by zejść i dać sobie spokój bo szansa się oddalała. Czułem się jak człowiek trzymający piasek w dłoniach, któremu się on przesypuje między palcami i nie da się z tym nic zrobić, bezradność i bezsilność. Niby jeszcze walczyłem, niby jeszcze płynąłem ale już lód nade mną zamarzał. I nagle niespodziewanie pomoc przyszła z tyłu. Zaczęła mnie wyprzedzać wspomniana dwójka moich towarzyszy z trasy Półmaratonu Królewskiego. Dospawałem do nich nadludzkim wysiłkiem woli i postanowiłem trzymać ich tempo do póki się da. Uwolniłem głowę od kalkulacji oraz myśli o porażce i złapałem się ostatniej deski ratunku. Tempo podskoczyło i ten dziewiąty kilometr zamknąłem w 3.40 - wróciła nadzieja. Ale na ostatnim kilometrze znowu kryzys i zaczynam tracić delikatnie kontakt z grupką, odbiegają mi. Nie myślę już o niczym tylko o mecie i o tym by nie biec Jestem bierny i tracę powoli władzę nad wymiarami i ocenę tego co robię. Z letargu mnie budzi widok budynków szkolnych gdzie ma być meta. Mobilizuję się, włączam jakieś nie wiedzieć skąd brane rezerwy i rzucam się do rozpaczliwego finiszu. To chyba moje żałosne włókna szybkokurczliwe, które mi zostały w odwodzie i są. Patrzę na zegar i widzę grubą życiówkę. Zbyt grubą. Nie, to nie możliwe, coś tu nie pasuje. Ludzie przede mną nie skręcają do szkoły ale biegną dalej. Załamka, meta jest dalej i trzeba jeszcze biec. Ten przesunięty nawrót na początku! Fuck! Skręcają za szkoła, tyle jeszcze dam radę, skręcam i dalej lecę tempem finiszu, niestety mety nie widać. Lecę, oczy już bielmem zachodzą i widzę metę za kolejnym zakrętem z tyłu na szkolnym podwórku. meta, widzę brutto poniżej 36,50, jest życiówka (netto 36,47), nie wiem jak to się udało. Później długo podziwiam fugi w kostce brukowej, kilka piątek z towarzyszami niedoli, kilka słów z finiszerami. Czekam na żoną, czekam nie za długo bo dobiega z piękną życiówką 41.55 i jest szósta w open i pierwsza (tradycyjnie w Myślenicach) w kategorii. Mocna impreza, ja byłem 46ty open, 12ty w kategorii - 900 biegaczy łącznie. Trasa fajna ale nie najłatwiejsza, trzeba powalczyć zdrowo.
Troszkę przypadkowo i wysiłkiem woli niezwykłym udało się wykonać plan. Dobrze, że nie wiedziałem, że ta meta jest dalej bo ta wiedza w kryzysie by mnie zapewne pogrążyła. Do tego na pewno nie zacząłbym tak wcześniej wariackiego finiszu, który przez przymusowe wydłużenie pozwolił urwać kilka cennych sekund. Muszę przyznać, że trochę mnie zabrakło, że ta końcówka była ciężka i mocno dramatyczna, oparta na wadzeniu się ze sobą i wyrwaniu tego z gardła. To nie była euforyczna mocna finisza, to był ból, pot i łzy. No i z tego pobiegłem tylko 8 sek szybciej. Mieszane uczucia bo na tyle liczyłem ale styl słaby, brakło wytrzymałości tempowej i zdrowia w ogólności. Rok temu pobiegłem lepiej a i warunki były nieco trudniejsze. Ale co tam, zwycięzców się nie sądzi
Kilka wniosków:
- źródła swojej słabości na końcówce upatruję w dwóch kwestiach, skutkach tego przeziębienia sprzed startu oraz w krótkości treningu. Szybko podbiło mi dyspozycję ale ciężkich treningów jednak było trochę mało i o tej obawie pisałem wcześniej, że to może być pewien problem.
- drugi problem to zbyt krótki trening nie dał czasu na wypracowanie dobrej wagi startowej, jednak 1,5kg więcej niż rok temu nieco ciążyło.
- rok temu na Marzannie w dobrych warunkach może była szansa na łamanie 1.20, byłem wtedy w wielkiej formie i czułem to. No i ubiegłoroczną dyszkę dalej oceniam jako jeden ze swoich najlepszych biegów, gdzie wycisnąłem dużo więcej niż miałem. Dziś gdybym nie zesłabł na ostatnich trzech kilometrach to może z 10-15 sek bym urwał; na tyle optymalnie jestem z takich treningów. Jest pewien postęp, to cieszy ale na tym dystansie jeśli do przodu to dalej już tylko małymi krokami będzie. Ale takiego biegania nie trenuję, to tak przy okazji tylko wiec przyjmuję to z zadowoleniem.
Po wtorkowym super-treningu doszedłem do wniosku, ze skoro biegam luźno piątki w 3.45 to powinno udać się z tego zaatakować dychę średnim 3.41. Sprawdziłem meteo na niedzielę, prognoza była obiecująca i rzutem na taśmę zapisałem siebie i żoną na III Bieg Myślenicki. Dyszka, w której już dwa razy robiłem życiówkę i zawsze zapis z partyzanta i z treningu. Taka tradycja widać. We wtorek lekko bolało mnie gardło. Tak to bywa, że w chwilach mocnego podostrzania formy spada nieco odporność i łatwo coś tam złapać. Ale to było takie nic więc to zlekceważyłem. W środę bolało jakby bardziej ale nadal to było nic godnego uwagi więc w środę zaliczyłem basen i po południu pobiegałem. W czwartek poczułem się gorzej, nie jakoś źle ale zacząłem przyjmować jakieś medykamenty a popołudniowe 14km BSa było nędzne i nawet zrezygnowałem z przebieżek bo czułem się jak wykręcony ręcznik i nie było opcji na żaden większy wysiłek. W piątek jeszcze słabiej, darowałem sobie bieganie i inne aktywności, zacząłem myśleć o rezygnacji z niedzielnej dyszki, zwiększyłem aktywność medyczną i wieczorem wydawało sie, ze się prostuję. W nocy jednak obudził mnie masakryczny ból gardła. Masakra, przez to delikatne przeziębienie przez cały tydzień kiepsko sypiałem i w weekend miałem tego kulminację. W sobotę czułem się słabo, dalej medykamenty i równia pochyła. Męczył mnie każdy ruch i nawet podejście pięterka po schodach wydawało się mocno absorbujące. Ale z drugiej strony to ja przeważnie też tak reaguje przed trudnymi startami i dzien przed startem często łapię taka dziwaczną niemoc. Nazywam to anemią przedstartową i nie mogę sobie wytłumaczyć tego zjawiska. Dzień przed każdym maratonem czy połówką mam dziwaczne osłabienie i dół fizyczny. To chyba kwestia psychiczna i w sobotę mam wrażenie nastąpiła kumulacja tego zjawiska i efektów przeziębienia. W sobotę wieczorem jakby gardło zaczęło puszczać. Noc jednak przespałem bardzo dobrze i rano czułem się całkiem dobrze.
Pogoda jednak pod psem, plus jeden i lekki opad deszczu ze śniegiem. Jechaliśmy autem w minorowych nastrojach bo strach nam d... ściskał a pogoda doprowadzała do rozpaczy. Zimno i pada.
III Myślenicki Bieg Uliczny -10km
Na miejscu krótkie spotkanie z kilkoma znajomymi również z forum ale czasu brak na kwestie towarzyskie. Pakiety, przebranie i krótka rozgrzewka - 2km wolno z kilkoma przebieżkami i truchtem na start.
Ruszamy:
Początek jak zwykle szybko bo pierwsze dwa kilometry są lekko z górki. Staram się biec minimalnie szybciej niż rok wcześniej bo przecież teraz biegam nieco mocniej tempa treningowe i stać mnie na nieco lepszy wynik. Plan jest jeden, minimalna życiówka bo rok temu pobiegłem świetnie, ponad stan i to był świetny bieg i to jednak wysoko wiesza poprzeczkę. Ale stać mnie na poprawkę i takie jest zadanie. Na trzecim mamy nawrót na słupku i widzę, że w tym roku ten słupek jest trochę bliżej, nie dużo ale wyraźnie jednak. Co jest grane? Po nawrocie widzę, ze jestem przed dziewczyną i chłopakiem, z którymi biegłem w grupce do końca Półmaraton Królewski. Ona ma życiówkę 36.10 więc pierwsza myśl, że za szybko otwarłem. Ale to jest tylko minimalnie szybciej niż rok wcześniej wiec się uspokajam. Po nawrocie podbiegami odrabiamy wcześniejsze zbiegi ale bez problemu realizuję strategię i na półmetku mam 18.16 czyli jestem 14 sekund szybciej niż rok wcześniej. Dalej idzie nieźle ale na ósmym, najcięższym kilometrze bo będącym w całości prawie sztywnym, delikatnym podbiegiem łapię kryzys. Tracę i mam wyraźnie dosyć. Na tabliczce 8km mam 29.33 czyli 12 sek szybciej niż rok wcześniej, nie mało i nie dużo. Niby w sam raz. Ale. Tak jest pewne ale. Rok temu miałem dzień konia i dwa ostatnie kilometry pobiegłem 3.38- 3.33. Teraz nie było na to szans. Miałem po prostu dosyć. Próbowałem podjąć walkę ale kryzys wyraźnie się pogłębiał a tempo było o 10 sek za wolne. Myślałem by zejść i dać sobie spokój bo szansa się oddalała. Czułem się jak człowiek trzymający piasek w dłoniach, któremu się on przesypuje między palcami i nie da się z tym nic zrobić, bezradność i bezsilność. Niby jeszcze walczyłem, niby jeszcze płynąłem ale już lód nade mną zamarzał. I nagle niespodziewanie pomoc przyszła z tyłu. Zaczęła mnie wyprzedzać wspomniana dwójka moich towarzyszy z trasy Półmaratonu Królewskiego. Dospawałem do nich nadludzkim wysiłkiem woli i postanowiłem trzymać ich tempo do póki się da. Uwolniłem głowę od kalkulacji oraz myśli o porażce i złapałem się ostatniej deski ratunku. Tempo podskoczyło i ten dziewiąty kilometr zamknąłem w 3.40 - wróciła nadzieja. Ale na ostatnim kilometrze znowu kryzys i zaczynam tracić delikatnie kontakt z grupką, odbiegają mi. Nie myślę już o niczym tylko o mecie i o tym by nie biec Jestem bierny i tracę powoli władzę nad wymiarami i ocenę tego co robię. Z letargu mnie budzi widok budynków szkolnych gdzie ma być meta. Mobilizuję się, włączam jakieś nie wiedzieć skąd brane rezerwy i rzucam się do rozpaczliwego finiszu. To chyba moje żałosne włókna szybkokurczliwe, które mi zostały w odwodzie i są. Patrzę na zegar i widzę grubą życiówkę. Zbyt grubą. Nie, to nie możliwe, coś tu nie pasuje. Ludzie przede mną nie skręcają do szkoły ale biegną dalej. Załamka, meta jest dalej i trzeba jeszcze biec. Ten przesunięty nawrót na początku! Fuck! Skręcają za szkoła, tyle jeszcze dam radę, skręcam i dalej lecę tempem finiszu, niestety mety nie widać. Lecę, oczy już bielmem zachodzą i widzę metę za kolejnym zakrętem z tyłu na szkolnym podwórku. meta, widzę brutto poniżej 36,50, jest życiówka (netto 36,47), nie wiem jak to się udało. Później długo podziwiam fugi w kostce brukowej, kilka piątek z towarzyszami niedoli, kilka słów z finiszerami. Czekam na żoną, czekam nie za długo bo dobiega z piękną życiówką 41.55 i jest szósta w open i pierwsza (tradycyjnie w Myślenicach) w kategorii. Mocna impreza, ja byłem 46ty open, 12ty w kategorii - 900 biegaczy łącznie. Trasa fajna ale nie najłatwiejsza, trzeba powalczyć zdrowo.
Troszkę przypadkowo i wysiłkiem woli niezwykłym udało się wykonać plan. Dobrze, że nie wiedziałem, że ta meta jest dalej bo ta wiedza w kryzysie by mnie zapewne pogrążyła. Do tego na pewno nie zacząłbym tak wcześniej wariackiego finiszu, który przez przymusowe wydłużenie pozwolił urwać kilka cennych sekund. Muszę przyznać, że trochę mnie zabrakło, że ta końcówka była ciężka i mocno dramatyczna, oparta na wadzeniu się ze sobą i wyrwaniu tego z gardła. To nie była euforyczna mocna finisza, to był ból, pot i łzy. No i z tego pobiegłem tylko 8 sek szybciej. Mieszane uczucia bo na tyle liczyłem ale styl słaby, brakło wytrzymałości tempowej i zdrowia w ogólności. Rok temu pobiegłem lepiej a i warunki były nieco trudniejsze. Ale co tam, zwycięzców się nie sądzi
Kilka wniosków:
- źródła swojej słabości na końcówce upatruję w dwóch kwestiach, skutkach tego przeziębienia sprzed startu oraz w krótkości treningu. Szybko podbiło mi dyspozycję ale ciężkich treningów jednak było trochę mało i o tej obawie pisałem wcześniej, że to może być pewien problem.
- drugi problem to zbyt krótki trening nie dał czasu na wypracowanie dobrej wagi startowej, jednak 1,5kg więcej niż rok temu nieco ciążyło.
- rok temu na Marzannie w dobrych warunkach może była szansa na łamanie 1.20, byłem wtedy w wielkiej formie i czułem to. No i ubiegłoroczną dyszkę dalej oceniam jako jeden ze swoich najlepszych biegów, gdzie wycisnąłem dużo więcej niż miałem. Dziś gdybym nie zesłabł na ostatnich trzech kilometrach to może z 10-15 sek bym urwał; na tyle optymalnie jestem z takich treningów. Jest pewien postęp, to cieszy ale na tym dystansie jeśli do przodu to dalej już tylko małymi krokami będzie. Ale takiego biegania nie trenuję, to tak przy okazji tylko wiec przyjmuję to z zadowoleniem.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880