Od kilku dni nie biegam, i nie podoba mi się to, ale obiecałam, że będę grzeczna...
wczoraj druga wizyta u fizjo z moją nogą - mięsień płaszczkowaty nadal napięty, już dużo lepiej, ale przy wysiłku spina się i znowu boli - mam go rozluźnić, żeby doszedł do siebie, i potem dopiero biegać
wczoraj zostałam oklejona "twarzową" różową taśmą, potraktowana "prądem" (nie mam pojęcia, jak to się nazywa, ale działa cuda jeśli chodzi o mocno napięty mięsień), dostałam listę ćwiczeń do wykonywania, i za kilka dni powtórka (tzn na samo potraktowanie prądem jadę jeszcze dzisiaj po pracy, ale normalna wizyta w przyszłym tygodniu)
no i mam nadzieję, że powiedzmy od przyszłego weekendu będę już mogła swobodnie biegać...
a w miedzy czasie ćwiczę ręce - postanowiłam jakiś czas temu, że przed runmageddonem będę w stanie się podciągnąć
na razie mój największy sukces to doskoczenie do drążka, utrzymanie się nachwytem ok 3s i powolne opuszczenie...
wiem, że niby nic, ale biorąc pod uwagę, że nie byłam w stanie się w ogóle utrzymać, a ręce mam wybitnie słabe, to cieszę się, że są naprawdę niemałe postępy
no i ogólnie sporo ćwiczę, skoro nogę mam oszczędzać i nie mogę biegać, to coś przecież robić muszę...
