1) Możecie mnie nazywać jak chcecie. Zawodowiec, amator, wyczynowiec, profesjonalista, pół-profesjonalista, wyczynowiec-amator czy skryty zawodowiec. Naprawdę mam to głęboko w nosie. Będę się podpisywał "biegacz amator", jak kogoś to tak bardzo boli to trudno. Będzie się zmagał z tym bólem do końca swoich dni. Może w tym czasie robić wielką kampanię promocyjną i uświadamiającą ludzi, że nie jesteśmy amatorami. Dobrze mieć jakąś misję w życiu.
2) Biegnąć WfL miałem średnią w granicach 3:53 min/km. Rekordzista Polski na 100 km miał średni czas 3:50. Przebiegł 26 kilometrów więcej. To znakomity rezultat, to medalista imprez międzynarodowych. Ale czy można mówić o tym, że zmiótłby mnie w międzyczasie. 3 sekundy to raczej nie jest różnica o której można tak pisać.
3) Serio, ja mam świadomość tego, że moje 2:25 w maratonie to nie jest wynik na poziomie klasy mistrzowskiej. Nawet o tym pisałem na blogu pokazując, że plasuję się gdzieś w drugiej dziesiątce w zestawieniu rocznym. I co z tego, że nie jest? Mam zaczynać każdą wypowiedź od słów "moja życiówka w maratonie to 2:25, ale to beznadziejny wynik, jest dużo lepszych"?
4) Co do sponsorów, to długi temat. Jednak jeżeli profesjonalny zawodnik myśli, że ja albo jakiś innym biegacz amator (ups, wyczynowiec) podprowadza mu sponsora i będzie siedział w cieniu i biadoli, to sorry, ale sam sobie jest winien. Zawodowi biegacze mają mnóstwo ciekawych treści do przekazania, informacji. Jednak prawda jest taka, że 99% z nich nie potrafi tego robić. Bardzo mądrze napisał Qba:
Qba Krause pisze:z tego punktu widzenia sporo wyników sportowo "bardziej wartościowych" nie ma dla mnie żadnego znaczenia, obchodzi mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg. nie stoi za nimi żadna ciekawa (dla mnie) historia, ci zawodnicy nic mi nie dają, nie dzielą się ze mną w żaden sposób.
5) Idziemy dalej. Jeżeli ktoś myśli, że ja na blogu i bieganiu zbijam kokosy, to sorry, ale niech się w głowę stuknie. Wygrałem konkurs podczas Festiwalu Biegowego za bloga. Za pracę w którą wkładam kilkanaście, a czasem kilkadziesiąt godzin w tygodniu. Licząc zdjęcia, spotkania, relacje itd. to wyjdzie co najmniej pół etatu. Przez ten czas zyskałem kilkadziesiąt tys. stałych czytelników, którzy postanowili mi wynagrodzić tą pracę. Takie proste, prawa? Proponuję spróbować. 27 tys (podatki dotyczą również blogerów) leży na stole...
I na koniec. Możecie dalej siedzieć w cieniu i biadolić jakie to życie jest niesprawiedliwe. Albo może warto się zastanowić jak to jest, że ktoś biega ponad 10 minut wolniej maraton a jest bardziej rozpoznawany i wspierany przez ludzi. Może warto w końcu zrozumieć, to co już wiele razy padało w tych komentarzach. Że ludzi nie interesuje suchy wynik. Interesują go stojące za tym emocje, opowiedziane historie. Muszę się w jakiś sposób identyfikować z biegaczem, widzieć, że to tak samo jak oni człowiek z krwi i kości. Chcą wiedzieć z czym zjadł bułkę na śniadanie. A nie koniecznie poznać wartości zakwaszenia podczas kolejnych odcinków interwałowych.
Koniec tego wykładu.
Pozdrawiam Wszystkich
Bartek Olszewski
Biegacz Amator