Dream big: (20+40+90+180), cel: Łódź Maraton 2023 (3:30-3:45)

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

Podsumowanie ostatnich dni

Ostatnie bieganie przed urlopem to niedziela 2 sierpnia. Potem zrobiłem sobie 3 dni przerwy (świadomie, wiedziałem, że dużo zapłaciłem za te niedzielne 20km). W czwartek i piątek już na urlopie (ale jeszcze w domu), więc był plan pobiegać. I się nie zrealizował - logistyka wyjazdu 2+1 mnie przygniotła. A pogoda swoją drogą nie pomogła - temperatury +30 to nie jest mój żywioł do biegania - do plażingu owszem, do biegania nie.

Więc z piątku na sobotę o 3.30 ruszyliśmy do Mielna, żeby jak najwięcej trasy zrobić jak młody śpi. I od razu psikus - na wjeździe na Autobahna w Strykowie korek (0 3.30 przypominam - zderzyły się dwa TIRy... więc korzystając z Google Maps pojechaliśmy objazdem - zaoszczędziliśmy lekko licząc godzinę (ale i tak godzina w plecy). Przed Grudziądzem zjechaliśmy z Autostrady (aha, uważam, że za próbę wjazdu na lewy pas czegokolwiek jadącego poniżej 120km/h powinno się rozstrzeliwać na miejscu :wrrwrr: ) i potem na Koszalin. i 8,5h w trasie z dwoma postojami. Yanosik dał radę, wszystkie śmietniki ładnie wskazał, żaden mandat nie powinien przyjść :)

Wakacje przypadły na tę falę upałów - my mieliśmy 30-32 stopnie i trochę wiało, więc było bardzo przyjemnie, ale w Łodzi dochodziło do 38. Niemniej bieganie jakoś mi w głowie nie było - dopiero w środę, 12 sierpnia zrobiło się "chłodno" - 25 stopni :hahaha: i przyszło lekkie zachmurzenie, więc wyskoczyłem na szybką przebieżkę - zrobiłem 6,5km w 35 minut - z czego część plażą. Generalnie jak już chyba pisałem na Endomondo - ludzie patrzyli jakby zobaczyli kosmitę. Bo nie mogli uwierzyć, że: W Mielnie (!) ktoś biegnie (!!) z własnej woli (!!!) nie goniony przez nikogo (!!!!) :hejhej:

Aha, biegania po plaży nienawidzę. Szczerze - to chyba wolę już wizytę u dentysty. Nierówno, grząsko, ciężko, fale atakują, piach się sypie do buta, FUJ!

Dalej znów była pogoda plażowa, a nie biegowa, więc plan obiegnięcia jeziora Jamno (ca. 30 km) poszedł się walić. Trudno.

Powrót w niedzielę - okazało się, że trzeba było opuścić domki o 13.30 zamiast o 16 (więc plan wyjazdu o 19-20 poszedł na grzyby), więc po ostatnim spacerze i obiedzie - 17.30 ruszyliśmy do domu. I na samym początku, między Koszalinem a Bobolicami korek. Wypadek TIRa i 2 osóbowek, droga zakorkowana w obie strony, a że JESZCZE nie jechałem na GPSie (btw. Traffic Google Maps rządzi niemiłosiernie), to najpierw w nim stanęliśmy, zanim polecieliśmy na objazd. Godzina w plecy na wejściu :wrrwrr: a potem jeszcze tylko 4 mijanki przed Białym Borem i na trasę :D

Google któremu nakazaliśmy wybrać trasę najszybszą wybrał takową :taktak: tylko puścił nas takimi wsiami, że moja żona powiedziała, że jeszcze raz jej ustawię taki powrót, to mnie zabije (fakt, zawsze na nią trafia :bum: ). Asfalty były ładne i równe, ale jechaliśmy przez miejsca zapomniane przez boga i ludzi, że miałem wrażenie, że jak przejechaliśmy, to trzy dni będzie się kurzyło. Oczywiście o jakimkolwiek oświetleniu, a już nawet oznakowaniu poziomym marzyć tylko można było :hejhej: i tak do Bydgoszczy. Tam na autostradę, i zonk, bo jak inaczej nazwać korki na autrostradzie :niewiem: nie ma to jak lewy i prawy pas po horyzont zawalone autami i prędkoć 60-70km/h. Zgroza, ludzie nie umieją korzystać z takich dobrodziejstw jak autostrady. Niemniej już po 7,5h byłem w domu :chrap:

17 sierpnia - pierwsze bieganie po urlopie

Nic wielkiego, niecałe 7km w 37 minut - jak tylko wyszedłem, czułem, że "noga idzie". No to poszedłem. Pierwsze dwa kilometry po 5:59. Następny 5:30 (samo tak wyszło :jatylko: ), potem 4:59, i 4:50 - chciałem się przewentylować :) jak już doszedłem do prędkości progowej i poczułem,że nie czuję dyskomfortu - stwierdziłem, że nie jest źle i do domu wróciłem 5:30. Wiem, nierozsądne, ale jakoś tak chciałem sprawdzić, że mogę.

Ogólnie: 6,81 km w 37:12

19 sierpnia - atak na interwały

Wyszedłem w południe - dymało mega, wiatr taki, że mi na balkonie przewrócił i potłukł dużą donice z rododendronem :wrrwrr: ale dzięki temu było chłodniej.Stwierdziłem,że zmierzę się z treningiem jaki planowałem przed urlopem:

5km BS + 5 × (3 min I w/2 min recovery jg) + 3 × (2 min I w/1 min jg) + 4 km BS (Q2 z 10 tygodnia planu 2Q z 3 edycji Danielsa). Na moich tempach wychodziło, że mam biegać 700 i 500 metrów w tempie I. Tylko że sobie tego planu nie wgrałem, więc zamierzałem "pilnować dystansu i biec na wyczucie". Jak z tym pilnowaniem było, zaraz będzie.

W każdym razie na początku biegu zaczął mnie ciągnąć lewy pośladek. To ile sobie nawrzucałem, za to szybkie bieganie dwa dni wcześniej po przerwie to moje - bo trzeba być ciężkim geniuszem, żeby zrobić ten sam patent dwa razy w trakcie tych samych przygotowań. No ale rozbiegałem, rozgrzałem, przed Interwałami porozciągałem dynamicznie i przeszło. :spoczko:

Realizacja: pierwszy odcinek dość ciężko - 2:52 (miało być w 3 minuty, więc ciut za szybko). Przerwa w marszu (wziąłem po d uwagę warunki). Drugi jeszcze ciężej - 2:50 (no żesz). Trzeci ciężkością uplasował się między pierwszymi dwoma, ale czas lapa 3:26 (WTF? :niewiem: ), czwarty - oddycham uszami, bo rękawami nie wystarcza (2:54), piąty, ze świadomością że kolejne będą krótsze - jakby lżej. Oczywiście trzeci i piąty pod wiatr (dość silny) i pod górkę (lekką). szósty miał być 500m (2 minuty) - już na czas, bo mi się dystans na wyświetlaczu zgubił i zorientowałem się, że na innym ekranie mam czas aktualnego okrążenia (debil...). Po czym 1,5 minuty przerwy (na 1 minucie przerwy bym nie dał rady) ostatni odcinek - ciężko szło, ale poszło, choć zauważalnie wolniej. Do domu 4km i prysznic.

I teraz tak - po zgraniu treningu okazało się, że odcinki biegłem ciut dłuższe i ciut szybciej. To ciut to wyszło 20 sekund na 700 metrach... I teraz nie wiem, czy płakać nad moim niewyczuciem tempa ("raptem" 30s/km), czy cieszyć się z tego, że domknąłem trening "interwałowy", na prędkościach szybszych niż prędkości rytmowe (większość poszedłem w okolicy 4:00, pierwsza pięćsetkę w 3:53 :szok: a tempo R z tabelki to 4:09) w w ciepły letni dzień? :niewiem: :niewiem: :niewiem:

Ogólnie: 15,56 km w 1:31:28 w tym 4700 m Rytmo-interwałów. Aha, HRmax z wczoraj to 188.

Obrazek

Obrazek

Szybkość chyba jest, za niecałe 1,5 tygodnia dycha, jak będzie znośna pogoda to pewnie zaatakuję to 46, jakby mi progi weszły w przyszłym tygodniu ładnie, to może 45 :bum:
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

Niedziela 23 sierpnia - długie wybieganie z TM
Bonus - zajęcia z fizyki - część pierwsza: tarcie

Trzeci trening w tygodniu wypadł w niedzielę - więc wybieganie. Ogólnie z tym bieganiem w niedzielę słabo u mnie było, mam nadzieję, że się nie zemści to w Warszawie.

Więc ponieważ postanowiliśmy zrobić sobie dzień wolnego (żadnych przyjść, wyjść, porządków, itp.), stwierdziłem - 24 km to jest to :bleble: rzuciłem okiem na plan Danielsa i było tam tak:
3 mile E + 12 mil TM + 1 mila E

Na plecy ten nowy plecak z Decathlonu, żeby go dalej testować, w kieszonki dwa małe snickersy i dwie galaretki (żele mi wyszły, a o bananach nie pomyślałem :bum: ) i w drogę. Godzina wyjścia - 11.30 (miało być pół godziny wcześniej, ale mój młody ostatnio bardziej niż zwykle odmawia spania, a usypianie na siłę już jest coraz cięższe, bo udaje śpiącego, a przy próbie odłożenia zaczyna fikać i procedurę zaczynamy od początku :grr: ). Ciepło (ze 25 stopni), ale pochmurno i bezwietrznie - więc bomba. Postanowiłem polecieć do Konstantynowa. Po 5km BSa (w wersji szybszej - 5:54) przeszedłem w TM. Podejrzewałem, że trening będzie ciężki, bo już na wejściu HR miałem pod 150, no ale na maratonie lżej nie będzie (to ostatnio moja ulubiona motywacja - działa).

Biegnę, a tu po 3 km TM, gdzie stwierdziłem, że biegnie mi się dobrze, i te 18 km raczej AŻ TAKIEGO problemu nie sprawi, wyszło słońce. I się zaczęło - puls (i tak podwyższony) ze 162 poleciał pod 166-167, więc już tak lekko nie było. W dodatku trasa leciutko pod górkę. W słońcu. Wyczes. Trzymam tempo, w okolicy dychy trochę zacząłem zwalniać, ale jeszcze czułem, że jak przestanie tak świecić, to będzie ok. No ale nie przestało, a w dodatku na końcu 13 km mam mało przyjemny podbieg. Więc przeszedłem w marsz, wyjąłem galaretkę i snickersa, nażłopałem się wody, i po dłuższej chwili ruszyłem. Stwierdziłem, że moim celem jest 18 km TM, a nie zajechanie się w połowie treningu. I faktycznie, od tego czasu 8 następnych kilometrów poszło relatywnie łatwo, na pewno łatwiej niż przed przerwą. Po 21 kilometrze znów postój i powtórka - snickers, galaretka, woda i bieg - zrobiłem w tempie maratońskim dwa pozostałem kilometry, potem 1,5 km BSa do domu i 300m schłodzenia w marszu. W domu rozciąganie.

Ogólnie: 24,53 w 2:19:54 - w tym pełne 18km TM - jakby nie postoje, to by było 2:13, ale cóż.

Wrażenia? Niefajnie, że musiałem stawać, ale po prostu pogoda mnie zagotowała - jeszcze temperaturę bym zniósł, ale to słońce to było dobicie. Morale podnosi to, że mam świadomość, że bym ten trening zrobił w miarę bez problemów w normalnej pogodzie. A !@#$% to, że jak wróciłem do domu, po pół godzinie zaczął wiać ożywczy wiaterek i zachmurzenie zrobiło się pełne, a temperatura trochę spadła i warunki były wyśmienite, ale co tam, ja musiałem trafić na trzygodzinne okienko słońca :wrrwrr: :wrrwrr: :wrrwrr:

A teraz o fizyce i tarciu. Już dawno nie poobcierałem się AŻ TAK. Bo bo bilans wybiegania to:
1. otarcie od pulsometru - WTF? - w najgorszych przypadkach nie miałem połowy tego co tutaj
Obrazek
2. Otarcie pachwin - to miewałem, ale też mniejsze
3. Pęcherze na stopach sztuk 3 - raz, że założyłem złe skarpety (z Decathlnu mam 2 rodzaje czarnych, jedne są spoko na wybiegania, a drugie o kant dupy, więc chyba je wczoraj pomyliłem, a dwa, że miałem tonę piachu (a trzepałem buty 3x). Wspominałem, ze nienawidzę biegać po plaży? :ech: )

W dodatku mimo początkowego entuzjazmu coraz mniej jestem zadowolony z nowego plecaka - pas biodrowy mi przeszkadza (tzn. mega się pod nim pocę), a ustnik do bidonu sprawia, że napicie się wody w biegu nie jest najłatwiejsze - poprzedni był o NIEBO lepszy. Zobaczymy jak dalej.

Podsumowanie tygodnia:
bieganie: 46,9 km (w 3 treningach - w tym Interwały i wybieganie z TM) - niby tylko 3 treningi, ale dwa mocne akcenty, więc na plus - w dodatku to drugi największy kilometraż tygodniowy od zeszłego roku
rower: 25 km (2 dni rozruchowe w pracy na koniec zeszłego wygodnia to mało jeżdżenia)
Dodatkowo trochę pompek
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

czwartek 27 sierpnia - trochę szybkości

4km BS + 20' P (no ok, trochę szybciej :bleble: ale samo tak wyszło, bez zajezdni) + 1,5km BS. Niedużo, ale trzeba było przedmuchać płuca przed sobotą - Bieg Fabrykanta to trzecia z dużych łódzkich dyszek (po Biegu Piotrkowską i ALE 10k Run przy okazji Maratonu).

Ogólnie: 9,63 km w 52:19 w tym 20' w tempie P. Optymizm pełen :)
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

Sobota 29 sierpnia - dobra, dziś będzie tylko spoiler - życiówka na 10k znów pobita i to w tym upale

Pogoda nie rozpieszczała (ale i tak była 100% lepsza niż w piątek) - poszedłem full retard - atakowałem 45 minut :bum: :bum: :bum: piewsze 4km szło, miałem kilka sekund zapasu, siłę w nogach i dobre towarzystwo (Pozdro Kamil :taktak: ). Ale słoneczko zrobiło swoje. Była walka. Relacja jutro.

Niemniej czas z Garmina to 46:27 - życiówka puknięta o 18 sekund. A VDOT wskoczyło na 43,6 (o całe 0.3 :hahaha: )
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

10k w 46:29 - relacja

Tak jak pisałem wczoraj - życiówka znów padła. Skromnie, bo o 16 sekund, ale padła. Po kolei. Na bieg nie nastawiałem się jakoś strasznie, chciałem w nim pobiec (wreszcie), po 2 nieudanych próbach - 2 lata temu może pamiętacie, jak to wracam z mazur w niedzielę rano, wszystko przyszykowane, a 100km przed Łodzią sprawdzam, gdzie odebrać pakiet, a tu a stronie info że bieg był w sobotę :wrr: , za to rok temu zapisałem się, ale zapomniałem zapłacić, i wypadłem z listy :grr:

Więc w tym roku zapisany, zapłacony i czekałem. Nie był to start docelowy, ale ambitnie chciałem podejść. Tylko temperatury w tym tygodniu nie nastrajały zbyt optymistycznie - na plażing owszem, ale nie na bieging. Zwłaszcza piątek - lepko, parno i 30 stopni. No masakra.

Sobota od rana w rozjazdach, zakupy, itp. Wreszcie ruszamy. Oczywiście junior jak to on, miał rozregulowany timing - kimnął jak się zatrzymaliśmy, więc żona mnie wysłała na start, a sama została z małym w samochodzie. Krótka rozgrzewka, z 1-1,5km truchtu, potem kilka przebieżek. Piszczel boli...

Niemniej po przybiciu kilku piątek udaje się na start. Każdemu mówię, że CHCIAŁEM (czas przeszły) atakować 45 minut, ale nie ta pogoda. Więc jak będzie dobrze, to atakuję 46 minut, jak będzie kiepsko - 48. Tyle. Na starcie jeszcze szybka wymiana zdań z kumplem, który bieg od lutego, zrzucił kilka kg i atakował 50 minut, i do strefy. Bez balonów (dziwne, nie?), wyszukałem trzeci rząd strefy na 45-50 minut (zakładając, że tam będą tacy "moi" :) i spotkałem znajomego. Kamil mocno wkręcony w ultra, pisze bardzo fajne recenzje, obaj jakoś niepewni tego co biec. No dobra, wreszcie starter, kilka minut po 17. Ruszamy.

Pierwsze metry wolno, w tłoku, pierwszy zakręt o 90 stopni, zaraz następny. Biegniemy fabryczną Łodzią. W cieniu :taktak: patrzę na Garmina po 500m - 2.15 :szok: a mnie się biegnie w miarę przyjemnie. Żaden wysiłek jak na lotnisku, a tutaj czas podobny. Co jest?! Standardowo - na zawodach Garmin odwala - pierwszy KM piknął 4:16 :orany: co prawda trochę przed znacznikiem (atest PZLA - bieg był mistrzostwami Polski kobiet na 10 km). Mijam chorągiewkę w 4:24. Jest ciepło, nawet bardzo, ale znośnie. I biegnie mi się fajnie. Wciąż cień. Drugi km pod górkę - ciężej, ale akceptowalnie, choć mam świadomość, że nierozsądnie lecę na łamanie 45 minut, gdzie to był plan dawno zarzucony. Ale skoro idzie?

Drugi km - 4:30, z czego w końcówce dostaliśmy słońce w plecy. I poczułem. Ale lecimy, swobodnie jak na tę temperaturę i to tempo. WTF?! Trzeci kilometr - 4:24 na znaczniku (Garmin wciąż pika wcześniej) - wszystko ok, czuję wysiłek, ale w sumie biegnę na wyśrubowaną życiówkę. Ale. Ale koniec trzeciego kilometra to już bieg w słońcu - centralnie w plecy. I pod górkę. To było kilka minut które wyssały ze mnie życie, dosłownie czułem, jak ulatuje, w dodatku zgubiłem bidon, więc robiłem nawrotkę, przysiad, znów kilka sekund w plecy. Tętno oczywiście już dawno 180 :) Na czwartym kilometrze (tzn. na znaczniku) zalapowałem, żeby mi się czasy w miarę zgadzały - miałem już 120 m naddatku. Czas 18.10 więc szło na <45. Ale już bez energii i pod górę wciąż - więc czułem jak zwalniam, wyprzedziło mnie kilka osób. Piąty kilometr 4:40 - zauważalnie gorzej, i na myśl, że mam jeszcze piątkę przed sobą chciałem zejść z trasy :ojnie: ale tutaj pomogło to co sobie od dawna powtarzam - "na maratonie nie będzie łatwiej, ćwicz głowę". No to ćwiczę. Chwilowo jakiekolwiek rachuby typu "na jaki czas dobiegnę" poszły w pizdu, trzymam się schematu "lewa-prawa". Popijam z bidonów - woda i izo. Już wiem, że izo to nie jest dla mnie coś na wyścig w tej temperaturze - skleja mi paszczę.

W połowie 6km wodopój - kubek w siebie, kubek na głowę. W połączeniu z cieniem dało mi motywację, żeby biec dalej. Długa prosta w słońcu (bye bye siło tak niedawno odzyskana), i gdzieś w parku niedaleko nawrotki wyprzedziła mnie dziewczyna - mała (ze 140 cm), drobna, ale o tak lekkim biegu, że Legolas przy niej to tupał. Kto widział LOTR, ten wie o czym mówię :) Ja tu już w sumie siłą woli biegnę, nogi jak kołki. 8 km to bieg przez skansen, m. in stary drewniany kościółek, w którym odbywał się ślub :) miny gości widzących tłumy tuptaczy - bezcenne. Aha, jeszcze ścieżka zdrowia - kilkaset metrów po kocich łbach. Co tam kocich, tygrysich - serio, te kamienie były wielkie jak cholera. A moim kołkowym nogom nie pomogły wcale a wcale. Ale zacząłem czuć, że już niedaleko - Garmin to potwierdził :bum: zakręt w prawo i długa prosta - zostało z 1,5km, tylko kuffa pod górę. Przebiegłem obok nowego biurowca mojej firmy, ale jakoś mi to wtedy powiewało :hejhej: W sumie kilometry 5-9 w okolicy 4:40-4:45. Przed biegiem wziąłbym w ciemno, ale ja tu wiedziałem, co mi umknęło. Ostatni kilometr przyspieszyłem. Wiedziałem jakoś, że mogę - i jak przez ostatnie 2-3km nie licząc tej małej laski biegliśmy w miarę równo, sporadycznie kogoś łykając, to tutaj wyprzedziłem ze 30 osób, może więcej. W sumie to szacunek, bo skupiałem się nie na liczeniu, a na tym, żeby nie popieprzyć magicznego "lewa-prawa".

Puls dobija do 190, wiem, że czeka mnie max 4 minuty biegu, wyprzedzam i biegnę, nawet nie patrzę na zegarek, jak przyspieszałem, to obliczyłem,że jak polecę ostatni km w 4:30 to będzie życiówka. To dość duża motywacja :)

Ostatni zakręt w lewo, o 90 stopni, mijam jakichś dwóch gości. Garmin pokazuje 4:15. Widzę przed sobą gościa w koszulce Parkrun 100, i włączam 23 bieg - jakieś pieprzone nitro, lecę, nogi same kręcą, w końcu siłę zostawiłem na czwartym kilometrze :) na ostatnich 100m widzę kibiców, klaszczą, ja lecę 3:05, ręce uniesione do góry, wyprzedzam jeszcze 2 gości i wpadam na metę, stopując czas. 46:27 (oficjalnie 46:29). po 10 sekundach dochodzę do siebie, dostaję medal pakiet metowy i tyle.

Trzecia duża dycha - trzecia życiówka :) Kwiecień - 47:30, maj - 46:45, sierpień - 46:29. Lekki niedosyt jest, bo czułem, że jestem w formie i przy lepszej pogodzie te 46 to była formalność, a 45 w zasięgu, ale co się odwlecze... to po maratonie trzeba dychę z atestem znaleźć i złamać 45 minut. A teraz skupienie na głównym celu na jesień - Maratonie Warszawskim :)
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

So there's no way out then :hejhej:

PZU Maraton Warszawski - witamy na liście startowej!
Twój numer startowy to: 4365
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

środa 2 września - rozbieganie po zawodach

Miałem coś dobiegać do niby longa w niedzielę, ale temperatura + wilgotność nie zachęcały, więc się regenerowałem :) podobnie w poniedziałek i wtorek, który był jednym z najgorętszych dni tego lata (35 stopnie), dziękowałem za klimę w pracy :)

No i środa - wreszcie kilkanaście stopni, wietrznie i chłodnawo - super :) na bieganie wyszedłem o 20:30 - w planie tylko BS. Biegło mi się luźniutko, wszystko na poziomie albo poniżej 5:50, a tętno cały czas w okolicy 140. Bajka, tak mogłem biec i 30 km. Ale postanowiłem zrobić tyle ile zamierzałem - czyli dyszkę :bum:

Wróciłem do domu jakbym nie biegał wcale - gdyby nie piszczel... bo piszczel boli, muszę trochę wrócić do ćwiczeń wzmacniających mięśnie piszczelowe przednie, żeby się to na maratonie nie zemściło. Ehhh.

Ogólnie: 10,35 km w 1:00:22
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

5 września - kurde, trzeba coś napisać

No właśnie - tydzień podyszkowy zawierał w sobie mało biegania... właściwie jedyne na co się zdobyłem, to 7 km w weekend - i tak dobrze, że coś w ogóle wpadło, bo byliśmy w Krakowie u znajomych i nie sprzyjało to sportowi, oj nie :hejhej: zrobiłem te 7 km po mocno pagórkowatym terenie, mocno siłowo, bez wskazań pulsu (zapomniałem wziąć Garmina - tzn ja zapomniałem, moja żona mi wzięła, ale ja o tym nie wiedziałem, i biegłem z jej telefonem, bo w moim padła bateria :D)

Ogólnie: 7 km w 43 minuty

8 września - ostatni mocny trening przed maratonem

Mam dość mieszane uczucia w związku z tym treningiem. Zapowiadał się ciężko, zaczął nadspodziewanie lekko, ale mną pozamiatał. Po kolei. Trening wziąłem z Danielsa z właściwego tygodnia. 1,6 km BS + 13 km TM + 1,6 km BS + 9 km TM + 1,6 km BS. W teorii 27 km. Kosa. Tyle TM nie biegałem w życiu na treningu (generalnie chciałem i tak obciąć BS na końcu :) ). Więc pomyślałem, że jak nie teraz, to kiedy?

Wyszedłem z domu 20:15, trochę wiało, było dość chłodno, że aż założyłem longsleeva, wiatrówkę i długie leginsy. Trasę wymyśliłem w trakcie - ale wiedziałem, że pętle mnie wykończą. A trzeba było biegać te pętle :bleble: Początek - 5:45, tętno +- 146, więc jest ciężej. Albo niedobieganie ostatnio, albo to bieganie po pagórkach jeszcze we mnie siedzi. no nic, lecę swoje. Postanowiłem polecieć na swoje stare osiedle. Razem 17 km, plus jakaś pętla po Zdrowiu - wychodziło circa 25km, tyle ile trzeba.

Początek po w miarę równym, szedł gładko, mimo wyższego tętna. Piik, początek odcinka TM - jeszcze genialnie zrobiłem, bo ustawiłem trening na odcinki odległości, a Garmin wtedy nie lapuje co 1km... Więc 13 km TM leciałem na tempie średnim odcinka i tempie chwilowym. Kicha. Tym bardziej, że biegłem nie-zawsze-równymi-chodnikami, przejściami dla pieszych, itp. Ale trzymałem się mocno, wszystko komfortowo jak na 2 zakres, jak podłoże robiło się gorsze , puls wypełzał > 160 bpm. A noga podawała szybciej niż chciałem, więc musiałem się pilnować. A właściwie powinienem, bo stwierdziłem, że dobrze byłoby podbudować psychikę i te 22 km TM zrobić w tempie TM - 5-6 sekund (no przecież tak mi wyszło pierwsze kilka kilometrów TM, więc pewnie reszta też wejdzie, prawda?). Błąd. A przynajmniej błąd na tej trasie, bo kosztowała mnie ciut więcej niż powinna, plus tempo kosztowało mnie ciut więcej niż powinno. A dwa ciuty pomnożone przez siebie dają większe zmęczenie niż zakładane.

W międzyczasie stwierdziłem jeszcze, że po co biegać z przerwą w BSie, od razu sieknę całość w TM :bum:

No i poleciałem. Pierwsze 13 km TM w 5:16 średnio, HR średnie 163, max 171 (podbieg na wiadukt). 1,6 km TM - 5:18. Zostało mi 7,5 km, a ja już byłem dość wypruty, w każdym razie bardziej niż zamierzałem (to "TM - 5 s" odpłaciło w negatywny sposób). Jeszcze leciałem pod górkę, walcząc o tempo - musiałem mocno trzymać, bo inaczej spadało. To, że ostatni posiłek zjadłem o 17.30 też nie pomogło i biegłem we wtórze burczącego żołądka, not cool. Leciałem już do domu, aż trafiłem na długie światła (wcześniej jakoś udawało mi się ich uniknąć), na których stanąłem, i po prostu czułem zawroty głowy. na liczniku 19.5 km. Dramat. Postałem z minutę, zapaliło się zielone i byłem w stanie dociągnąć dalej TM do 20 km TM przy relatywnie niedużym zmuszaniu się. Ostatnie 600 m to spacer na przemyślenie tematu.

Z planowanych 23 km TM zrobiłem 20 po sporej męce. Na maratonie łatwiej nie będzie. Cały trening 22 km w 1:57:27 , najszybsza połówka w 1:53:37

I teraz tak, na maratonie na 3:45 będę musiał biec kilka sekund wolniej niz dziś, po lepszej nawierzchni, co jest plusem, ale 22 km więcej, co stanowi spory minus. :echech: ten trening miał mnie utwierdzić w przekonaniu, że 3:45 jest w zasięgu, a zasiał wątpliwości, więc mam jeszcze dwa tygodnie na wybór strefy startowej i tempo 5:20 vs 5:27.

A piszczel boli, spuchł, i czuję, ze mam zaburzoną motorykę :grr: a już myślałem, że tym razem bez kontuzji się obejdzie, a tu proszę. Więc teraz rozciąganie, wałek i Dip Rilif miejscowo, a po maratonie lekarze.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

13 września - dwa wybiegania w tygodniu? Dlaczego nie?

No właśnie - ten tydzień rozlazł mi się, bo niedzielne wybieganie zrobiłem we wtorek, i trochę się spacyfikowałem. Więc postanowiłem dać sobie co najmniej 48h na regenerację. Ale tak to jest, że jak nie biegam rano (a ten tydzień nie sprzyjał temu - późne chodzenie spać, sporo rzeczy w ciągu dnia, więc snu było z 5h na dobę, więc obcięcie jeszcze z godziny na trening racze by nie pomogło), to mi treningi wypadają. No i czwartek i piątek wypadły, miałem zrobić luźną dyszkę w sobotę, ale od rana zakupy, potem dość niespodziewana wczesnopopołudniowa wizyta szwagra z żoną, która przeciągnęła się do wieczora, a wieczorem wyjście z żoną - pierwsze bez młodego - więc bieganie zeszło na dalszy plan.

Więc powitaliśmy niedzielę. W trasę ruszyłem wieczorem, po 20. Plan żywcem wzięty z Danielsa - 1,6 km BS + 2x 3,2 km P - 2' przerwy + 60' BS - łącznie 19 km. Potrzebowałem tego treningu. Pierwsze 2 km BSa rozgrzewkowo - poniżej 6' na kilometr, na średnim tętnie 131-133 :spoczko: w ogóle jak patrzę na wartości mojego pulsu w porównaniu z tym co miałem przed Poznaniem, to jest niebo a ziemia, tak samo jak to jak wchodzą mi jednostki treningowe. Rok temu jakbym miał biegać 2 x 3,2 P to bym wychodził a trening niemalże ze łzami w oczach, a teraz? BRING IT ON! :hahaha:

Zaczynam progi - na chodniku, przed dobiegiem do parku, trochę, żeby zasymulować warunki uliczne. I lecę. Tempo mi wachluje niestety, więc będę musiał pilnować pejsa w Warszawie. I już wiem, że przy takim nietrzymaniu tempa jak u mnie ostatnio tempo odcinka jako wskazanie na zawody jest z MEGA z dupy - przynajmniej jeśli chodzi o mój zegarek - znacznie bardziej wiarygodne jest chwilowe z footppoda - mniejszy rozrzut daje. niemniej lecę progi:
1. 4:44
2. 4:48 (pod górkę - ciężej, ale z kontrolą tempa i oddechu)
3. 4:45
Średnie tętno - 161-162 - weszło miodzio, aż się zdziwiłem, że tak łatwo :bum: 2 minuty przerwy w truchcie, gdzie już po niecałej minucie puls wrócił w okolice 142 uderzeń. WTF? Zaczynam drugie powtórzenie, leci się trochę ciężej, ale w sumie cały czas komfortowo.
1. 4:47 (aż miałem wątpliwości, czy nie za wolno biegnę :bleble: )
2. 4:47
3. 4:52 (pod górkę)

Po progu 1,5' truchtu i 30'' marszu (w sumie nie wiem po co, chyba żeby zbić puls poniżej 135 :bum: ). I godzinka BSa a rozmyślanie o niebieskich migdałach. Wszystko wchodziło w okolicy 5:50-5:55, czasem ciut mniej, czasem ciut więcej, wszystko na rozsądnym tętnie, średnie nie wychodziło ponad 147, a bardziej oscylowało <145, więc miodzio. I na trzynastym (nomen omen) kilometrze, przebiegając ścieżynką pod drzewkami (mając ją dokładnie obieganą), czuję, jak mój but zahacza o coś czubkiem, a mój błędnik rejestruje poziome ułożenie ciała w połączeniu z brakiem kontaktu z podłożem. Wyje...przyłem się aż miło, ale w jakiś dziwny sposób, poździerane lewe przedramię (od góry), lewe kolano, ale główny impet przejął lewy bark/łopatka :bum: nie wiem JAK to zrobiłem, nie pytajcie :)

Jaki to czowiek głupi w takich sytuacjach pokazuje to, jakie myśli przeszły mi przez myśl:
1. "Żebym nie rozpieprzył Garmina 2 tygodnie przed mataronem" :bum:
2. "Żebym nie podarł mojego ukochanego longsleeva z debiutu maratońskiego" :bum: :bum: :bum:

Niemniej wstałem, lekko wstrząśnięty i zmieszany, zweryfikowałem stan cielesny, na obdukcję za mało, więc ruszyłem dalej :) Aha, żeby było śmieszniej - wyłożyłem się, bo się potknąłem o wystający poprzeczny krawężnik, którego nie zauważyłem, bo był ciemno. Ale czołówkę na czole to miałem, nie? Tylko po co włączać, przecież biegam po oświetlonej trasie, a po ciemku tylko 10 m do przebiegnięcia, i znam te 10 m :D ZONK

Więc poleciałem w stronę domu robiąc swoją pętelkę, trochę mi brakło do 19 km, walczyłem ze sobą, czy jednak nie skończyć na 17 km (nie ze zmęczenia, po prostu byłem obok domu :bleble: ), ale stwierdziłem, że trenuję głowę i poleciałem robić dokrętkę na lotnisko.

W sumie: 19,8 km w 1:50:10, średnie tempo 5:34

Podbudowało mnie to, że wszystko weszło tak luźno, łatwo i przyjemnie, potrzebowałem tego. Zostały niecałe 2 tygodnie :)
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

16 września - szybka siódemka

Trening miał być zrobiony we wtorek, ale jak wyszedłem z domu zorientowałem się że pada, a jakoś po zeszłym roku średnio mam ochotę na chorobę przed maratonem. Więc nazad :)

Środa - wyszedłem o 20.30 zrobić 7 km. Od początku biegło mi się dziwnie... z jednej strony wydolność super, niskie tętno i oddech, ale jakoś tak ciężkawo. I piszczel bolał :/ nie jakoś mocno, ale od samego prawie początku. Zrobiłem 5km BSa, lekko narastającym tempem, potem 2km TM, a następnie 500m. Tempem T10. Bardzo przyjemnie.

Ogólnie: 7,51 km w 43:01

17 września - trening dzień po dniu, ostatnio mocny w planie

Trening wzięty z Danielsa, Q2 z właściwego tygodnia. W planie 6km BS + 1,6km P + 3,2km TM + 1,6km BS+ 1,6km P + 3,2km TM + 1,6km BS - łącznie 19 km

Jako że biegałem dzień wcześniej, postanowiłem trochę przyciąć BSy.

Jaka była pogoda w czwartek każdy wie - gorąco i wilgotno, nawet o 20 jak wchodziłem. Mało biegowo. Rezultat - tętno o 15 bpm wyższe niż przy poprzednich terminach. Ale lecimy.

Po 3km przeszedłem w tempo progowe, weszło w punkt - 4:46. Potem TM - trochę za szybko, ale komfortowo, kolejne kilometry 5:18, 5:13, 5:21, potem przerwa w BSie i kolejne zestaw próg (4:56 - trochę pod górkę), i maratońskie, kolejno 5:17, 5:12, 5:12.

Zostało 700m BSa do domu na schłodzenie i koniec. Wszystko luźno, przyjemnie, piszczel czułem w niewielkim stopniu. Teraz tylko 90 minut BSa w niedzielę i luzowanie :)

Ogólnie: 15,1 km w 1:21:23

Fajny trening :)
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

20 września - 80 minut BS

Niedziela - ostatni długi trening. Daniels proponuje 90 minut BSa. Postanowiłem, że trochę go przytnę, tak, żeby wyszło 13km, czyli około 1h15.

Jaj wyszedłem, to zacząłem wolno, żeby "rozgrzać układ", bo piszczel od razu zaczął ćmić. I faktycznie, pierwszy km >6.15, kolejne trochę szybciej, bo poniżej 5.45 i faktycznie, chociaż piszczel czułem, to ból był minimalny. Więc da się ogarnąć bez problemu na maratonie.

Ogólnie samo bieganie jak to BS, skupem się na tym żeby biec luźno, bez spięć, żeby mu światła nie przeszkadzały. I jaja tak nogi niosły, że wszystko co wpadło to poniżej 5.45, na ciężkim luzie i niskim pulsie. Super wydolność przed maratonem, zobaczymy jak siłowo.

Ogólnie: 13,85 km w 1:19:11
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

No właśnie, wydolność - jest. Wybiegania - były. Prędkość - jest. Bojowe nastawienie - jest.

Złamanie zmęczeniowe piszczeli - jest...

Właśnie dostałem telefon z luxmedu, gdzie dziś byłem na RTG. Technik widzi szczelinę w kości, zaleca szybką wizytę u ortopedy. Przez godzinę biłem się z myślami, czy iść teraz, czy po niedzieli, czy w ogóle mówić żonie i pobiec... Ale trochę za poważny człowiek jestem, żeby takie głupoty odwalać, więc wbijam do ortopedy i niech wyda wyrok. Generalnie szanse na start w niedzielę oceniam na 1%, bo nie podejrzewam, żeby mi lekarz pozwolił z tym wystartować. Chyba że...?

Jest tu jakiś lekarz albo fizjoterapeuta i coś doradzi?

Morale - szkoda gadać...
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

Życzę wszystkim, żeby to było JEDYNE zdjęcie tego typu jakie kiedykolwiek zobaczycie...

Obrazek
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

No właśnie.

W tym roku już za wiele nie pobiegam, na pewno nie będzie to nic wielkiego, a tym bardziej maraton. Ale przyszły rok to przyszły rok :hejhej:

Więc żeby mieć motywację do ćwiczeń, postanowiłem się zapisać zawczasu na maraton w Łodzi. Ba, zrobiłem to już w sobotę, żeby sobie poprawić humor. Wszyscy tylko gadają o bieganiu, na FB bieganie, na ulicach biegacze, jakby nie było innych, lepszych zajęć, typu oglądanie Na Nspólnej i żłopanie browara zagryzanego paczką chipsów z Biedronki. A nie jakieś tam bieganie :bum:

Kod: Zaznacz cały

Dziękujemy za rejestrację na bieg i dokonanie opłaty startowej.

Twój numer startowy to: 235
Informacje o wykupionych usługach dodatkowych są dostępne na Twoim koncie.
http://www.lodzmaraton.pl/logowanie

Do zobaczenia w Łodzi!


Pozdrawiamy,
Zespół organizacyjny DOZ Maraton Łódź z PZU
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

Byłem u fizjoterapeuty.

Jak zobaczył mój piszczel, stwierdził "konkret". Ja pomyślałem "oho..."

Jak zaczął mnie badać, był niemalże zszokowany - "nigdy nie widziałem złamania przeciążeniowego w tym miejscu, to mega nietypowe". Ja pomyślałem: "o kur..." Nie mógł uwierzyć, że mam złamanie na zewnętrznej stronie piszczela (bo zazwyczaj są po wewnętrznej i albo kilka cm wyżej albo niżej niż moje).

2x pytał, czy nie przywaliłem w nic tą nogą, czy tam nie było jakiegoś dodatkowego, starego urazu. Nie jest fajnie wiedzieć, że ma się coś niestandardowego, wolałbym chyba usłyszeć, że "to klasyka, trzeba robić to i to, za 2 miesiące zaczynamy biegać". Opukał mi cały piszczel, zdziwił się, że nie boli, więc prawdopodobnie złamanie zaczęło się już zasklepiać tylko nie wypełniło się jeszcze w pełni tkanką, stąd na rtg jeszcze widać szczerbę (używał tutaj fachowych sformułowań których nie zapamiętałem :hejhej: )

Posprawdzał mi cały piszczel, nie stwierdził w okolicy NIC, co mogłoby być przyczyną - mięśnie prawidłowo napięte/rozluźnione, żadnych przeciążeń, powięź normalnie prawidłowo się przesuwa, no nic.

No ale ma pomysł, niemniej kolejnym zaleceniem jest to, że mam wyjść potruchtać i nagrać jak biegam en face i z profilu - dzięki temu potwierdzi albo wykluczy swoją hipotezę. Zależnie od tego albo czeka nas trochę pracy (ale jak stwierdził, może być lepiej niż zakładałem), albo za tydzień będę mógł wrócić do biegania :szok: pod jego ścisłą kontrolą oczywiście.

Więc zobaczymy co dalej, ale optymizm znów się pojawił :taktak:
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
ODPOWIEDZ