Ostatnie bieganie przed urlopem to niedziela 2 sierpnia. Potem zrobiłem sobie 3 dni przerwy (świadomie, wiedziałem, że dużo zapłaciłem za te niedzielne 20km). W czwartek i piątek już na urlopie (ale jeszcze w domu), więc był plan pobiegać. I się nie zrealizował - logistyka wyjazdu 2+1 mnie przygniotła. A pogoda swoją drogą nie pomogła - temperatury +30 to nie jest mój żywioł do biegania - do plażingu owszem, do biegania nie.
Więc z piątku na sobotę o 3.30 ruszyliśmy do Mielna, żeby jak najwięcej trasy zrobić jak młody śpi. I od razu psikus - na wjeździe na Autobahna w Strykowie korek (0 3.30 przypominam - zderzyły się dwa TIRy... więc korzystając z Google Maps pojechaliśmy objazdem - zaoszczędziliśmy lekko licząc godzinę (ale i tak godzina w plecy). Przed Grudziądzem zjechaliśmy z Autostrady (aha, uważam, że za próbę wjazdu na lewy pas czegokolwiek jadącego poniżej 120km/h powinno się rozstrzeliwać na miejscu


Wakacje przypadły na tę falę upałów - my mieliśmy 30-32 stopnie i trochę wiało, więc było bardzo przyjemnie, ale w Łodzi dochodziło do 38. Niemniej bieganie jakoś mi w głowie nie było - dopiero w środę, 12 sierpnia zrobiło się "chłodno" - 25 stopni


Aha, biegania po plaży nienawidzę. Szczerze - to chyba wolę już wizytę u dentysty. Nierówno, grząsko, ciężko, fale atakują, piach się sypie do buta, FUJ!
Dalej znów była pogoda plażowa, a nie biegowa, więc plan obiegnięcia jeziora Jamno (ca. 30 km) poszedł się walić. Trudno.
Powrót w niedzielę - okazało się, że trzeba było opuścić domki o 13.30 zamiast o 16 (więc plan wyjazdu o 19-20 poszedł na grzyby), więc po ostatnim spacerze i obiedzie - 17.30 ruszyliśmy do domu. I na samym początku, między Koszalinem a Bobolicami korek. Wypadek TIRa i 2 osóbowek, droga zakorkowana w obie strony, a że JESZCZE nie jechałem na GPSie (btw. Traffic Google Maps rządzi niemiłosiernie), to najpierw w nim stanęliśmy, zanim polecieliśmy na objazd. Godzina w plecy na wejściu

Google któremu nakazaliśmy wybrać trasę najszybszą wybrał takową





17 sierpnia - pierwsze bieganie po urlopie
Nic wielkiego, niecałe 7km w 37 minut - jak tylko wyszedłem, czułem, że "noga idzie". No to poszedłem. Pierwsze dwa kilometry po 5:59. Następny 5:30 (samo tak wyszło


Ogólnie: 6,81 km w 37:12
19 sierpnia - atak na interwały
Wyszedłem w południe - dymało mega, wiatr taki, że mi na balkonie przewrócił i potłukł dużą donice z rododendronem

5km BS + 5 × (3 min I w/2 min recovery jg) + 3 × (2 min I w/1 min jg) + 4 km BS (Q2 z 10 tygodnia planu 2Q z 3 edycji Danielsa). Na moich tempach wychodziło, że mam biegać 700 i 500 metrów w tempie I. Tylko że sobie tego planu nie wgrałem, więc zamierzałem "pilnować dystansu i biec na wyczucie". Jak z tym pilnowaniem było, zaraz będzie.
W każdym razie na początku biegu zaczął mnie ciągnąć lewy pośladek. To ile sobie nawrzucałem, za to szybkie bieganie dwa dni wcześniej po przerwie to moje - bo trzeba być ciężkim geniuszem, żeby zrobić ten sam patent dwa razy w trakcie tych samych przygotowań. No ale rozbiegałem, rozgrzałem, przed Interwałami porozciągałem dynamicznie i przeszło.

Realizacja: pierwszy odcinek dość ciężko - 2:52 (miało być w 3 minuty, więc ciut za szybko). Przerwa w marszu (wziąłem po d uwagę warunki). Drugi jeszcze ciężej - 2:50 (no żesz). Trzeci ciężkością uplasował się między pierwszymi dwoma, ale czas lapa 3:26 (WTF?

I teraz tak - po zgraniu treningu okazało się, że odcinki biegłem ciut dłuższe i ciut szybciej. To ciut to wyszło 20 sekund na 700 metrach... I teraz nie wiem, czy płakać nad moim niewyczuciem tempa ("raptem" 30s/km), czy cieszyć się z tego, że domknąłem trening "interwałowy", na prędkościach szybszych niż prędkości rytmowe (większość poszedłem w okolicy 4:00, pierwsza pięćsetkę w 3:53




Ogólnie: 15,56 km w 1:31:28 w tym 4700 m Rytmo-interwałów. Aha, HRmax z wczoraj to 188.


Szybkość chyba jest, za niecałe 1,5 tygodnia dycha, jak będzie znośna pogoda to pewnie zaatakuję to 46, jakby mi progi weszły w przyszłym tygodniu ładnie, to może 45
