To i ja coś napiszę w temacie o grubasach %-)
W 2008/2009 zacząłem sobie biegać rekreacyjnie po lasach i dość szybko dobiłem do nawet dość dobrej kondycji - biegałem różne trasy zależnie od ilości wolnego czasu, pogody i chęci - typowo w przedziale od 8 do 24km, przy dobrej pogodzie śmigałem prawie codziennie (bywały tygodnie, że biegałem 7 x 20km), zimą trochę odpuszczałem. Udawało się tak przez jakieś 3 lata.
Potem w 2013 przyszła zmiana trybu pracy z częściowo fizycznej na bardziej siedzącą (branża IT) i drastyczny spadek ilości wolnego czasu, co odbiło się na tym, że biegałem coraz mniej, aż prawie do zupełnego zaniku. Nawet nie zauważyłem momentu jak masa zaczęła rosnąć (jak to mawia mój znajomy: się administruje - się rośnie) i tym sposobem z ~85-87kg dobiłem do 107
Czerwona kontrolka zapaliła się dopiero w tym roku w maju, poziom stresu przekroczył mi dopuszczalne wartości i dla odstresowania zacząłem znów biegać, a tu się okazało że na wadze 107 a kondycja prawie znikła.
Na szczęście okazało się, że jakieś opary dawnej kondycji jeszcze mi gdzieś zostały, bo przez pierwsze etapy powrotu do biegania przeszedłem bardzo szybko.
Pierwszy tydzień - zrobiłem parę tras po 2-4km ledwo człapiąc i z przerwami na marsz, w drugim tygodniu zacząłem od 3km ciągłego człapania po czym stopniowo przeszedłem do biegania 3+3 z krótką przerwą w środku. Dalej już poszło lepiej, biegałem po 6-8km, po trochę ponad 3 tygodniach zrezygnowałem z przerwy i wkrótce dałem radę testowo pyknąć 10km.
Na początku czerwca masa dalej była w czerwonym polu, 105kg. Przez miesiąc zrobiłem jakieś 270km, biegając prawie codziennie. Od razu mówię, że nie polecam takiej metody nikomu kto dokładnie nie wie co robi, a szczególnie osobom z masą ponad normą.
W lipcu trochę odpuściłem bieganie - regeneracja zaczęła nie nadążać, wyjąłem stary zardzewiały rower z garażu i śmignąłem trochę trasek po 20-40km. Kolarz ze mnie żaden, ale trasa ~40km rowerem okazała się nawet mniej męcząca niż 10km biegu, a licznik spalonych kalorii wskazywał bardzo ładnie, dzienny bilans wychodził mi taki, że nawet ciężko miałbym to przejeść gdybym chciał.
No i nadszedł sierpień, po 2 miesiącach dociągania dziurek w pasku od spodni wskoczyłem pierwszy raz na wagę a tu 93kg %-) Obyło się przy tym bez żadnej restrykcyjnej diety, po prostu zmniejszyłem dawkowanie browarów i przestałem żreć badziewie typu pączki albo jakieś słodkie bułki na drugie śniadanie, reszty praktycznie nie zmieniałem, poza tym że przykręciłem trochę kurek na białe pieczywo.
Teraz zobaczymy co dalej - w planach mam dobicie gdzieś do 85kg i dalej się zobaczy - jestem dość wysoki (186) i raczej genetycznie już mam taką budowę, że mniejsza masa raczej nie przystoi.
Póki co dalej sobie latam rekreacyjnie, ze względu na brak czasu na razie trasy po 6-8km, stopniowo obserwując wzrost średniej prędkości (aczkolwiek nie taki, jak bym chciał).