piątek 1 maja 2015
Po powrocie z pracy zrobiłem 7 km spokojnego BSa. Przede mną jechała na rowerze córka, która co chwilę krzyczała żebym przyśpieszył pod górę. No co za dzieciak.
Na stadionie jeszcze 4 ostre przebieżki i do domu.
Zacząłem powoli składać sprzęt na wyścig. Nie wyglądało to dobrze: długie spodnie - niedługo do wymiany, krótkie spodenki - do wymiany ASAP, żele - praktycznie brak, izotoniki - pustka.
niedziela 3 maja 2015
Wings for Life
Rodzina oczywiście opierała sie, ale w sobotę pojechaliśmy do decathlonu na zakupy. Z żeli były tam praktycznie tylko PowerGele. Pamiętałem, że ostatnio mi nie podeszły, ale cóż... na bezrybiu i rak ryba
Cały dzień szedł a zakupach. Nogi mi wchodziły w d*** i w dodatku na obiad nie znalazłem żadnego makaronu. Jedynym bieganiowym posiłkiem została sobotnia kolacja - wielka micha ryżu z dżemem.
W niedziele 7:30 pobudka. Zjedliśmy śniadanie i o 8:45 wyjechaliśmy do Ipres. Pogoda była średnia. Ciepło - ok 15 stopni, ale niebo całkowicie zachmurzone i co chwilę mżyło. Auto zostawiliśmy na parkingu pod miastem i do centrum podjechaliśmy autobusem. Tam o 11:00 wybraliśmy numer startowy dla mnie i dla Alicji (ona startowała w 1 km kids run).
Mieliśmy godzinę na zwiedzanie centrum.
W Iper po raz pierwszy w histroii użyty został w walce gaz bojowy. W 3 bitwach I wojny światowej zgineło tutaj kilkadzesiąt tysięcy żołnierzy i te wydarzenia są podkreślane na każdym kroku - od monumentalnego łuku na którym wyryto nazwiska ponad 54 tyś żołnierzy których nigdy nie odnaleziono po małe sklepiki z czekoladowymi żołnierzykami.
Po 12:30 ustawiliśmy sie na starcie. Żeby zsynchronizować starty na calym świecie musieliśmy tkwić w sektorach dość długo. Deszcz padał i trochę wiało. W mojej grupie były osoby z czasami maratonów od 3 do 4 godzin wiec zapowiadało sie dobre tempo. No właśnie. Tempo. Plan był, żeby jak najszybciej wejść w tempo maratońskie: 5:00 min/km i jak sił by mi wystarczyło to po 20-stym kilometrze przyśpieszyć do 4:45. Z kalkulatorów wynikało, że moge liczyc na wynik 27-28 km.
10 minut do startu. Jakiś lokalny celebryta skacze na podeście w różowym garniturze z różowymi skrzydłami. Tia...
1 minuta. Rzuciłem żonce bluzę, poprawiłem żele, buty, słuchawki. I go!
Start w tłumie - wiadomo. Marsz, potem powolny trucht. Na szczęście po 200 metrach było już całkiem luźno. Deszcz padał a ja szczękałem zębami z zimna. Droga prowadziła w dół po kostce brukowej wiec trzeba było uważać. Pierwszy kilometr
5:12. Ale potem już było tylko lepiej. Kolejny
4:48 i
5:00. Garmin dokładnie sie wstrzelił w trasę i pikał 10 metrów przed każdym znacznikiem kilometra.
W sekcjach po wiatr chowałem się za biegaczami przede mną i starałem się nie przyśpieszać. HR był niski (78-79%) i morale rosło w miarę wzrostu temperatury ciała
![uśmiech :)](./images/smilies/icon_e_smile.gif)
Od trzeciego kilometra biegłem obok gościa na wózku inwalidzkim. O ile na podbiegach mu uciekałem to na zbiegach nie miałem z nim najmniejszych szans. Czwarty kilometr:
4:54, piąty
4:48. Wróciliśmy do Ipres. Pierwszy pit-stop z wodą. Jeden kupek w siebie, drugi na głowę, bo zaczęło się robić za ciepło. Czekałem aż organizm włączy dwójkę i przejdzie na przemiany tłuszczowe. No i w końcu to nastąpiło. Było mega przyjemnie. Do 10-go kilometra tempo było cały czas w okolicach
4:55-5:01 z Hr 80-81%. Przed drugim wodopojem pierwszy żel - PowerGel kupiony wczoraj. OMG..... co za przerażająco słodka obrzydliwość. A liczyłem ze te "zielone jabłko" będzie spoko. No nie było. Dobrze ze zarzuciłem to teraz a nie pod koniec, bo kto wie co by się wtedy stało. Na drugim postoju zobaczyłem banany i wziąłem kawałek, żeby zabić smak żelu.
Wybiegliśmy na otwartą przestrzeń. Deszcz był bardzo delikatny, ale wiatr przeszkadzał. Powoli zacząłem wyprzedzać coraz więcej osób, które widocznie za mocno zaczęły.
Krajobraz wiejsko-wojenny: zwierzęta na polach i cmentarz lub pomnik co chwilę. Żołnierzom brytyjskim, szkockim, nowozelandzkim.
Kolejne kilometry. 11 km -
5:06 (bo wodopój), 12 km -
5:01, 13 km -
4:53, zaczęła się sekcja z wiatrem i znów było łatwiej: 14 km -
4:49, 15 km -
4:52. Pojawili się pierwsi piechury. Zaraz po trzecim punkcie z wodą zaczął się ostrzejszy podbieg i znów przeskoczyłem kilkanaście osób. 16 km -
5:00. Zrobiło się płasko i mogłem trochę przyśpieszyć. 17 km -
4:50. HR podskoczył już do 82-84% ale czułem się świetnie. Wiedziałem, że są rezerwy a morale rosło z każdym wyprzedzonym biegaczem. Oczywiście co chwile zdarzało się, że ktoś mnie przeskakiwał, ale takich osób było zdecydowanie mniej
![oczko ;)](./images/smilies/icon_e_wink.gif)
18 km -
4:53
19 km -
4:50 - drugi żel, tym razem stary - dobry - carrfurowy
![uśmiech :)](./images/smilies/icon_e_smile.gif)
. No to co... zgodnie z planem trzeba przyśpieszyć, chodź już nogi czuły kilometry.
20 i 21 km -
4:39 - HR już wskoczył na 85% i zaczął się wmordewind. Teren jest pofałdowany ale na szczęście cały czas fajny asfalt. Półmaraton 1h 43 min.
22 km - zrobiło się płasko i od razu wyszło
4:33
23 km -
4:38, 24 km -
4:53. Dużo krótkich podbiegów i zbiegów. Wyprzedzam coraz więcej osób. Od dawna nie widziałem, żeby ktoś mnie wyprzedził. Cholerne motocykle trąbieniem przeszkadzają w słuchaniu muzyki
![uśmiech :)](./images/smilies/icon_e_smile.gif)
25 - ostry podbieg. Dużo osób idzie. Jakaś dziewczyna krzyczy trzymając się za łydkę.
4:44 i avg HR: 170 (90%). Zaczyna być naprawdę ciężko. Ostatni pit-stop. Podejrzewam, że przed kolejnym zostanę złapany. Ostatni żel, wypiłem 2 kubki wody. Kiedy skończyłem pić zobaczyłem, że cała grupa z którą biegłem została i zrezygnowała z dalszego biegu. Tego się szczerze mówiąc nie spodziewałem. Do kolejnej grupy miałem jakieś 70-100 metrów. Za mną było 50 metrów wolnego.
Skoro i tak zaraz kończę to już nie ma sensu się oszczędzać. 26 km -
4:34. I w tym momencie lunęło. Zrobiło się pod wiat i pod mega deszcz.
27 km -
4:47. Leje jak cholera ale gęba mi się cieszy bo wiem ze cel został osiągnięty. HR: 89%. Nogi ciężkie ale bez dramatu.
28 km - biegniemy polami. Za ostrym zakrętem widze za sobą drogę którą biegłem. Niebo szare, deszcz leje, wszystko ciemne. A na końcu niebieskie światła auta pościgowego. No w końcu
![oczko ;)](./images/smilies/icon_e_wink.gif)
. Przyspieszam do
4:34 i wyprzedzam kolejną grupę.
29 km - leje na całego. Wbiegamy do jakiegoś miasteczka. W moim otoczeniu biegaczy jest tak mało, ze biegniemy gęsiego. Gość przede mną wydaje co chwile okrzyki, żeby zachęcić siebie do walki.
4:36min/km
30 km - wieje, leje, ale jest !@#$%. Widzę auta 100 metrów za mną. Mijam przystanek z woda i tym razem nie biorę niczego bo nie ma sensu. Doganiam kolejna grupę
4:41 HR 90%
Auto 30 metrów za mną. Wyprzedzam grupkę i biegnę sam. Ile fabryka dała
![uśmiech :)](./images/smilies/icon_e_smile.gif)
4:20 min/km HR: 181 - 95%. Po lewej pojawia sie maska auta, otwarte okno i jakaś dziewczyna pokazuje mi kciuk uniesiony do góry.
30.79km
Do Ipres wróciliśmy autobusem. Wyszło słońce, chyba po raz pierwszy dzisiaj. Rodzynki, batony, porcja makaronu z budki, woda. Do auta i o 20 byliśmy w domu. Zaskoczony byłem, że nie czułem się wyjechany. Zmęczony tak, ale nie zarżnięty. We wtorek pewnie lekki BS, a we środę zobaczę. Jak będę wypoczęty to zrobię może jakieś progi, jeżeli nie, to tylko BS.
Fajny ten bieg.
Bilans: 30,79 km. avgPace: 4:49 min/km avgHR/maxHR: 159(84%) / 181 (95%)