W weekend wszyscy szykowali się na biegi uliczne, a ja postanowiłem sprawdzić się w biegu terenowym z przeszkodami - konkretnie w Spartan Race. Do przebiegnięcia było ledwie 6.5km, ale organizatorzy zadbali o to, żeby przypadkiem zbyt krótko na trasie nie przebywać. Generalnie zabawa polega na przemieszczaniu się od jednej przeszkody do drugiej. Jeśli czegoś nie uda ci się pokonać, to konieczne jest karne wykonanie 30 burpees – to takie pajacyko-pompki, które potrafią sponiewierać każdego. Generalnie to ciekawa odskocznia od monotonnego tłuczenia kilometrów na asfalcie.
Miałem spory dylemat jakie buty zabrać, bo spodziewałem się że może być wilgotno i błotniście. Dotychczas tereny biegałem w Nike Wild Horse – fajny but, ale niestety z niewielkim bieżnikiem, no i nieco się sfatygował po jesiennym i zimowym bieganiu po górach. Szczęśliwym trafem stałem się posiadaczem Reebok All Terrain Super i problem się rozwiązał. Ciekawostką jest to, że te buty są przygotowane właśnie z myślą Spartan Race. Pierwsze wrażenie jest dziwne – but jest taki jakiś plastikowy, język nie ma jakiejkolwiek wyściółki, ma potężny bieżnik (niczym Speedcross Salomona albo i lepiej), minimalny drop i jest dosyć sztywny. Nie miałem kiedy go przetestować, więc sporo ryzykowałem, ale to w końcu ledwie 6km, a but świetnie leżał na nodze. No i wygląda rasowo...

W Warszawie spotkałem ponad 700 miłośników tego typu rozrywek. Pierwsze wrażenie nieco dziwne – w przeciwieństwie do biegów płaskich, tutaj praktycznie każdy facet wygląda jak instruktor z siłowni z kaloryferem na brzuchu i łapą jak Rambo. Wyglądałem przy nich jak wieszak na ubrania, więc jako jeden z nielicznych nie paradowałem z gołą klatą. Co zresztą było całkiem rozsądne, gdyż temperatura wynosiła koło 8 stopni. Nie było czasu na głębszą refleksję jak dorobić się takich mięśni, bo pan starter rzucił granatem dymnym pod nogi i ruszyliśmy niczym konie po Służewcu. Pewnie dlatego, że bieg odbywał się na Służewcu. Na początku spokojny bieg po trawce, przez opony i jakieś nieduże płotki. Reeboki idealnie trzymają się na trawie, ich sztywność i bardzo niska waga pozwalają na dynamiczny bieg. Bieg w tempie szybkim, ale bez szaleństwa. Wszystko co miłe szybko się kończy i tak było i tym razem. Wypadłem zza zakrętu i władowałem się w błoto. Mówię „błoto”, a Wy myślicie o lekko rozmokniętej ścieżce. Nic bardziej mylnego – wpadliśmy w błoto po pas. Zapadłem się tak głęboko, że każde wyciągnięcie butów ze tej mazi wymagało potężnej siły. Sąsiad zrobił 3 kroki i krzyknął „nie mam buta”. I na tym karierę zakończył Reeboki trzymały się idealnie, a sztywna podeszwa chroniła stopy przez kamieniami i różnymi podwodnymi niespodziankami. Wybiegłem z wody i co się okazało – but po chwili wyrzucił ze środka całą wodę i nie zmienił nic a nic swojej wagi. Biegło mi się dokładnie tak samo jak przed zamoczeniem się. Potem trzeba było przejść po drabinkach (zwis na rękach) i dobiegłem do mojej Golgoty, a konkretnie do liny, na którą należało się wspiąć. Tu się wyjaśniło po co te mięśnie były potrzebne. Dodatkowym problemem było to, że biegłem w ostatniej grupie i lina była cała mokra i brudna. Wlazłem do połowy i widowiskowo spadłem. Pani z obsługi zaprosiła mnie na bok celem odbycia kary - 30 burpees mnie zmasakrowało. Ledwo ruszyłem dalej. Potem też było wesoło – trzeba było załadować na plecy worek z piaskiem (na oko ze 20kg) i ruszyć z nim w jedyne okoliczne bajoro. Potem zafundowano nam ścianę wysokości ponad 2 metrów i drugą niewiele mniejszą, ale za to pochyloną nie w tą stronę co trzeba. Ciężkie to były chwile, ale jakoś się udało. Szczęśliwym trafem potem był dłuższy odcinek biegowy. Po nim okazało się, że mam całkiem przyzwoitą pozycję, co mnie tak ucieszyło, że dwukrotnie dałem ciała. Najpierw nie trafiłem oszczepem do celu, a potem zleciałem z równoważni. I dobry wynik poszedł się paść (60 burpees kary to jak sprint na 3 kilometry). Potem przeczołgano nas po błocie i wykąpano w basenie. Organizatorzy nie popisali się – nie było podgrzewanej wody. ;) Na metę na czworakach wbiegłem. Dostałem medal, którego waga powoduje ból karku, browara i koszulkę. Lekki szok przeżyłem, kiedy się okazało, że prysznic jest pod gołym niebem, a temperatura wody jest dokładnie taka sama jak we wspomnianym wcześniej basenie. Ale Spartanin nie narzeka.
Podsumowując – Spartan Race to fantastyczna zabawa. Daje po kościach strasznie i uczy pokory. Wróciłem posiniaczony i obolały, z zakwasami mięśni brzucha i ramion. Jeśli chodzi o buty, to mnie zachwyciły. Trakcja w każdych warunkach znakomita, waga minimalna, dopasowanie perfekcyjne i, co równie istotne, żadna woda im niestraszna. Do biegania po lasach i wzniesieniach są idealne. W tym tygodniu przetestuję je w górach i zobaczymy jak tam się sprawdzą – tekst uzupełnię. Na pewno nie nadają się do biegania po asfalcie – po prostu szkoda ich bieżnika, który na asfalcie zapewne zniknie w oczach (tego testować nie zamierzam). Jak wszystko będzie ok, to pobiegnę w nich w tegorocznym Chudym Wawrzyńcu. A na razie polecam i Reebok All Terrain Super i Spartan Race.