Jak do tej pory pulsometr służył mi właściwie tylko jako stoper (do planu 10 tygodniowego) no i jako ciekawostka, bo w domciu mogłem sobie zobaczyć trasę jaką przebiegłem i ewentualnie zobaczyć że moje tempo nie nadaje się do nazwywania tego co robię biegiem.
Wszystko było OK, do momentu aż nie popatrzyłem na tętno...
Szczerze nie mam pojęcia jakie jest moje HRMax, może w sobotę spróbuję dać czadu przez 6 minut na maxa ale z najbardziej optymistycznego kalkulatora jaki znalazłem wychodzi 190 (WOW).
No i fajnie, ale ja w czasie truchtu mam średnio 160 - 170 (a max jaki miałem to 182). Nieistotne czy biegnę 30 minut czy godzinę w tempie dla mnie w miarę swobodnym (czyli cholernie wolno - aktualnie ok. 7,3/km) średnie tętno zawsze mieści się w tych widełkach. Sprawdzone na moim garminie i na żony suunto - wyniki prawie zawsze takie same...
No i teraz tak, generalnie to mi to lotto, ale czy biegając cały czas z takim tętnem nie zrobię sobie kuku

Zakończyłem plan 10 tygodniowy ale dalej biegam sobie luźno wt, czw, so, niedz., przy czym w sobotę i niedzielę trochę dłużej, tak do godzinki a w tygodniu po ok. 30-40 minut bez spinania się na tempo czy odległość (no byle do domu dotrzeć) i jeśli nie ma przeciwwskazań to chciałbym to kontynuować. Generalnie zdrowy jestem jak koń - ostatnie badania miałem pod koniec zeszłego roku, ale wiadomo - ciągle mam znaczną nadwagę (aktualnie 176 cm / 87 kg czyli -10kg od początku biegania i -11kg od początku roku) ale o to się specjalnie nie martwię, utrzymuję odpowiednią dietę na poziomie -600 kalorii/dzień i waga powolutku ale konsekwentnie spada.
Znajomy który zaraził mnie bieganiem (ale skubany biega od 15 lat) namawia mnie na HM pod koniec października. Musiałbym zacząć trochę konkretniejsze treningi od końca kwietnia (wtedy waga będzie prawdopodobnie około 82- 83kg, no ale jak to tętno nie zacznie spadać to sam nie wiem...