Schody. Wszędzie widzę schody!
Do
MER 2015 zostało dziesięć dni. Myślałem, że uda mi się podejść do zawodów na pełnym luzie, ale
niedasie. Chodzę po mieście i patrzę, gdzie są jakie schody. Chodzę po schodach i obserwuję technikę. Kiedy nie chodzę to myślę o tym kiedy i gdzie będę mógł pochodzić. Szaleństwo
W to szaleństwo wpisuje się też mój
wczorajszy trening w Marriottcie. Poszedłem obejrzeć sobie trasę zawodów. Wąska ciemna klatka schodowa bez okien i szczególnych atrakcji, a w niej upchniętych ponad 90-ciu uczestników treningu. Wchodząc na górę zastanawiałem się nad tym co ja tu do cholery robię i jak mam wytrzymać w takim miejscu przez dobę. Trzeba będzie zabrać muzykę. I naładowane telefony. I dużo medytować.
Natomiast, abstrahując od mało atrakcyjnych okoliczności przyrody, to wejście na 41-te piętro okazało się czymś bardziej niż banalnym (pewnie dlatego, że wszystkie dotychczasowe treningi robiłem wbiegając, a nie drepcząc). Zapewne wejście numer 30-ci tak proste nie będzie, niemniej wchodząc w czasie
9:00 (tak planuję, po drodze da się klepać posty na FB) trzymam tętno poniżej 50% maksymalnego, a rozpędzając się do wejścia w
6:30 (szaleńczy sprint) dobijam do 80% maksa. Czyli luzik. Jeżeli kondycyjnie i psychicznie wytrzymam, to nie będzie problemu z tym by całe zawody zrobić na tłuszczu (
i boso, a jak!).
Chciałem podzielić się z Wami zdjęciem z widokiem na panoramę Wawy, ale jak już wspomniałem - na trasie nie ma okien. Toteż dzielę się zdjęciem z widokiem na nic
Dłuższa relacja z treningu i garść przemyśleń schodowej dziewicy:
tutaj
Aha, znacie może w Wawie jakieś miejsce z ruchomymi schodami idącymi w dół, z których nikt nie przegoni, jak człowiek sobie przez godzinę czy dwie pochodzi po nich w miejscu?
Moje okołobiegowe refleksje na FB. Można czytać. Można hejtować. Można polubić.
>> KOMENTARZE <<