II New Balance Maraton - Rzeszów
czas netto: 3:57:41
To był mój trzeci maraton w życiu, ale bolał prawie tak samo jak pierwszy... Źle chyba oceniłem swój poziom (choć to nie tak do końca – bo tym razem postanowiłem nie kalkulować, tylko pobiec na granicy? możliwości i zobaczyć
co będzie, a nie myśleć po biegu
co by było gdybym spróbował szybciej) a do tego wiatr mocny i porywisty i temperatura, której nie było czuć a zrobiła swoje (jak dobiegłem było 18 stopni)
Jakoś tak się potoczyło w ostatnim czasie, że musiałem zrezygnować ze wszystkich biegów o których myślałem przed rzeszowskim maratonem. A szkoda... Niby widziałem w treningach postęp, ale to nie to samo co zawody, a te ostatnio biegałem w maju (Cracovia Maraton) bo Rudawy nie liczę gdyż biegłem tam tylko towarzysko jako wóz techniczny mojego brata... Zabrakło na pewno przetarcia i walki w warunkach bojowych... Ale po kolei
Pobudka o 4.00. Jako, że wszystko miałem spakowane to szybka toaleta i do auta. Po drodze odebrałem brata, szybkie śniadanie i dalej do Rzeszowa. Dotarliśmy ok. 7.30. Jako, że nie zdążyłem wcześniej opłacić pakietu to szybka rejestracja na miejscu i odbiór pakietu i tu przykra niespodzianka... Mimo, że wspominali o tym organizatorzy, że ilość pełnych pakietów w dniu startu ograniczona to jednak przykro było, że nie załapałem się na koszulkę (fajna New Balance) i w reklamówce oprócz jednego żelu dostałem tylko makulaturę... (a przecież dopisało się w niedzielę raptem kilkanaście osób).
Chwilę poszwendaliśmy się po stoiskach, szybka toaleta (wszystko to usytuowane było w galerii handlowej) i do auta. Tak jakoś szybko czas zleciał, że ledwo zdążyliśmy się przebrać, potem szybka akcja z wolną toaletą, depozyt i tu … pierwszy jak mniemam duży błąd – za mało czasu na rozgrzewkę. No cóż taki stary a taki głupi... Zimno było w ogóle rano i okrutnie piździło, więc worek na plecy, rękawiczki i na start... Tętno jak zwykle skoczyło z emocji do góry i mieściłem się w pierwszym zakresie (ok 60% - ok. 115 bpm) , ale to mi się nigdy nie zdarza podczas treningów (kiedy zaczynam mam ok 80 – 90 bpm)
Start. Poszło. Nie ma co rozmyślać. Po raz ostatni przekonuję sam siebie, że lecę na to 3:40 co sobie wymyśliłem i nie ma zmiłuj (a cały czas gdzieś daleko w głowie słyszę, że 3:45 przy takich warunach to wszystko co jest możliwe, a może jeszcze ciut wolniej – Jest takie słowo POKORA, ale wtedy nie chciałem go słyszeć).
No nic lecimy mimo że wbiegliśmy po kilkuset metrach w słońce to zimno mi, ale po ok. 1,5 km jest już lepiej i zrywam z siebie worek. Na razie wszystko planowo. Lecę po ok. 5:23 – 5:25. Cała strategi biegu oparta wg MARCO – czyli 5:23 – 5:17 – 5:13 – 5: 07 – he, he, he... Tempo wydaje się komfortowe. Po 3 km wchodzę na 5:17. Odczuciowo jest ok. ale niepokoi mnie tętno. Myślę tak. Stresik na starcie, wiatr (który wieje ale na razie daję sobie z tym radę), lawirowanie między zawodnikami, jakiś delikatny podbieg na most, podbieg na starówkę, to wszystko składa się na to wyższe tętno – ale przecież zaraz wszystko się unormuje i będzie dobrze. Nie było dobrze.
Gdzieś na 6 km spostrzegam, że to co ustawiłem sobie w zegarku i miało być stoperem, pokazuje mi tylko tempo bieżącego kilometra. Nosz k..a mać! Po co mi takie dane skoro cały czas na tym samym ekranie mam sednie tempo. Jako, że jeszcze jest w miarę spoko, to usuwam te pola z zegarka, żeby mi nie przeszkadzało. Myślę sobie, że na głównym ekranie mam przecież ustawiony czas biegu (co prawda bez sekund), ale przecież dam radę... Taaak. Na pewno. Na 9 km sprawdzam międzyczas z opaską na ręku i co widzę??? G...o. Ta sama historia. Zamiast czasu biegu, mam tam ustawione czas bieżącego okrążenia. Co jest?!? wiem. Na ostatnim wybieganiu chciałem sobie wszystko usprawnić przed maratonem (choć biegam ze stałymi ustawieniami w zegarku ponad rok) i zmieniam nieco ustawienia w widokach na polach, ale zapominam po biegu włączyć właściwe pola.
Dobrze , że nie zapomniałem zabrać do Rzeszowa butów i rzeczy do biegania...
Lecimy dalej. Zaczynam koncentrować się na tym co jest a nie co było. Jest nieźle. Odczucie tempa i samopoczucie OK. Martwi mnie tętno, ale cały czas łudzę się, że może jest teraz dość wysokie, ale już nie będzie tak dryfowało. Odcinek tak między 9 a 12 km daje mi nadzieję, że będzie dobrze. Lecimy co prawda wzdłuż rzeki, ale tętno się normuje – biegnie się dużo lepiej. Potem nawrotka i lecimy w drugą stronę. Wieje. Nie jest dobrze. Po jakimś czasie wybiegamy znów na drogę ponad rzeką parę zakrętów, punkt z wodą, jest lepiej. I znowu na bulwary wzdłuż Wisłoka. Tu już nie wieje tylko podmuchuje. Tempo spada. W końcu koniec tego odcinka. Zawracamy i powracam do zamierzonego tempa. Zaczyna mi się to nie podobać. Ale nie zamierzam jeszcze odpuszczać. Dobiegam do półmetka. 1:52:43. Mam stratę, kiepskie samopoczucie, wysokie tętno i zaczynam odczuwać zmęczenie.
Lecę dalej, ale zmieniam założenia. Próbuję nie dopuścić do wzrostu tętna i nieco zwalniam. Zaczyna być ciężko. Ok. 25 km zwalniam jeszcze bardziej bo tętno rośnie. Tu się zaczyna moja „golgota” Wiem, że już po wszystkim, ale ciekaw jestem ile jeszcze pociągnę z takim tętnem i samopoczuciem. Oprócz tego zaczynam czuć potężne pragnienie. Mam ze sobą dwa bidony z izo i powoli je opróżniam (zacząłem jeszcze przed półmetkiem). Cierpię. Wytrwałem do 31 km. Punkt z wodą. Przechodzę w marsz i nagle widzę, że wszyscy przede mną robią to samo. Biorę wodę, izo, wodę i wchodzę do toi-toia (sam nie wiem po co, przecież nie było żadnych sygnałów że mi się coś chce... ale skoro już tam jestem to robię siku i w drogę...) Powrót do biegu dość bolesny i tempo siadło, a ja nawet nie wiem ile czasu już biegnę. Do końca – czyli do mety to samo, z tym że już nie korzystam z toi-toi'ów. Przy każdym bufecie wypijam mnóstwo wody i izo i dalej. Jakieś 2 km przed metą przebiegam obok „Żabki”... Dobrze, że nie miałem kasy bo prawdopodobnie bym sobie zrobił tam „pit-stopa”

Linię mety przebiegam, a właściwie przechodzę gdy na zegarze wybija 3:58:xx.
Ból, pragnienie, przygnębienie. To na mnie czekało za metą. Ledwo doszedłem do auta. Na tym kończę tą relację.
Dziś się czuję już lepiej i psychicznie i fizycznie, ale jeszcze nie wiem czego oczekuję od siebie w przyszłości. Pierwsze wnioski, które mi się nasuwają to: przerwa (roztrenowanie) budowa bazy. Treny które podniosą moją prędkość, udział w zawodach na krótszych dystansach (max. półmaraton) i dopiero przymiarka do kolejnego maratonu. Może pod koniec przyszłego roku. Pożyjemy, zobaczymy!
Pozdrawiam
Tabelki i cyferki:
1. 1km 000m 5min 29s 05:29 152 162
2. 1km 000m 5min 23s 05:23 157 160
3. 1km 000m 5min 25s 05:25 158 163
4. 1km 000m 5min 18s 05:18 159 163
5. 1km 000m 5min 16s 05:16 160 164
6. 1km 000m 5min 13s 05:13 166 171
7. 1km 000m 5min 22s 05:22 163 168
8. 1km 000m 5min 16s 05:16 164 168
9. 1km 000m 5min 13s 05:13 163 165
10. 1km 000m 5min 14s 05:14 163 166
11. 1km 000m 5min 16s 05:16 166 169
12. 1km 000m 5min 16s 05:16 166 168
13. 1km 000m 5min 18s 05:18 168 171
14. 1km 000m 5min 22s 05:22 169 174
15. 1km 000m 5min 19s 05:19 171 174
16. 1km 000m 5min 12s 05:12 171 174
17. 1km 000m 5min 23s 05:23 171 173
18. 1km 000m 5min 17s 05:17 174 176
19. 1km 000m 5min 16s 05:16 174 176
20. 1km 000m 5min 09s 05:09 176 179
21. 1km 000m 5min 12s 05:12 178 180
22. 1km 000m 5min 19s 05:19 180 183
23. 1km 000m 5min 16s 05:16 180 182
24. 1km 000m 5min 19s 05:19 180 183
25. 1km 000m 5min 31s 05:31 181 184
26. 1km 000m 5min 20s 05:20 181 184
27. 1km 000m 5min 27s 05:27 183 186
28. 1km 000m 5min 35s 05:35 181 185
29. 1km 000m 5min 33s 05:33 183 185
30. 1km 000m 5min 30s 05:30 182 185
31. 1km 000m 5min 44s 05:44 181 183
32. 1km 000m 6min 39s 06:39 175 182
33. 1km 000m 5min 35s 05:35 181 185
34. 1km 000m 6min 01s 06:01 180 184
35. 1km 000m 6min 25s 06:25 179 181
36. 1km 000m 7min 45s 07:45 168 181
37. 1km 000m 5min 42s 05:42 178 181
38. 1km 000m 5min 47s 05:47 180 182
39. 1km 000m 6min 55s 06:55 173 182
40. 1km 000m 5min 45s 05:45 177 180
41. 1km 000m 6min 15s 06:15 177 182
42. 1km 000m 7min 06s 07:06 169 181
43. 328m 1min 43s 05:14 163 179