MariNerrze,
napisałem, że na chwilę obecną jest to grubą przesadą, bo w privach - nie wszystko jest sens załatwiać na forum - wyraziłem chęć spotkania się z Adamem. I dlatego przesadą jest moim zdaniem pisanie, iż salwuję się ucieczką - bo uściślenie "nie nauczę nikogo przysiadów w jeden dzień" jeszcze nie oznacza, że wycofuję się z poglądów i boję się zobaczyć z osobą, która chciałaby moją opinię na ten temat poznać.
Niestety jak na razie Adam nie odpowiedział na priva.
(Wiem, co określa zwrot rejterada

).
Znowu mój błąd w poprzednim poście, znów muszę przeprosić. Miałem napisać, że nigdy nie chodziłem REGULARNIE na siłownię publiczną (w sensie nie należę w żaden sposób do subkultury "siłaczy z siłowni publicznej"

). Nawet w głowie zakodowało mi się, że tak napisałem, cofnąłem się o dwie strony, żeby zacytować... a tam zwrot "nigdy nie chodziłem na siłownię publiczną", sugerujący coś zupełnie innego. No i wtopa. Oczywiście, że chodziłem na siłownię publiczną, nie raz, nie dwa. (Skądinąd - z reguły dla znajomych). Nigdy jednak nie opierałem mojego treningu siłowego o regularne uczęszczanie na takową. Moich wizyt wystarczyło jednak, aby obserwować ludzi i ich technikę (naprawdę, naprawdę bardzo przykrą).
Wystarczyło ich również, żeby skosztować maszyn, wyciągów, suwnicy: też bym się głupio czuł, gdybym nigdy ich nie używał, a je krytykował. Jednak na podstawie pokaźnych doświadczeń z wolnymi ciężarami i tych pewnych doświadczeń z maszynami, jestem w stanie stworzyć dość radośnie dokładne porównanie. Mam znakomity przegląd maszyn i, jeśli będziesz chciał, to możemy kiedyś rozpatrzyć każdą z osobna z punktu widzenia ich niefajności dla przeciętnego człowieka. Możemy nawet pogadać o zaangażowaniu konkretnych głów czworogłowego w zależności od pozycji ćwiczącego przy prostowaniu nóg siedząc, jeśli bardzo Ci zależy na udowodnieniu, jak wielkie dziury w doświadczeniu posiadam.
Aha, mam własną siłownię w piwnicy i to jest główny powód niezbyt częstych wizyt w siłowniach publicznych.
Odnosząc się do Twojego ostatniego pytania: tak, bieganie też jest moją pasją, tylko że znakomicie zdaję sobie sprawę z tego, że zaawansowani biegacze się nie bieganiu znają. Chętnie podyskutuję o jakichś mniej istotnych, spornych kwestiach (np. metodologia), z przyjemnością pomogę początkującym, poprzynudzam, że regeneracja, że nie same wybiegania. Czyli przełomu nie ma, ale może komuś pomogę. Mnie tam to sprawia radochę.
A znajomy, z którym trenuję i którego trochę trenuję, na pierwszym swoim biegu wygrał kategorię wiekową. Radochę mieliśmy obaj. Co złego w takiej pasji?
Wróćmy do meritum.
Zbieram wśród znajomych grupę do eksperymentu. Będziemy się z kilkoma osobami, które nie umieją przysiadów, uczyć przysiadów.
Dzisiaj zarekrutowałem kumpla, z którym coś-niecoś zdarza się trenować. Pół roku temu omawialiśmy kwestię przysiadów; pamiętałem, że poszło mu bardzo kiepsko, tracił równowagę i schodził ledwo co do poziomu. Wobec tego, poprosiłem go o tę przysługę. Wynik testu początkowego okazał się dla mnie pewnym zdziwieniem.
Może nie perfekcyjny (bardzo słabo rozciągnięte dwugłowe), ale pełny i całkiem przyzwoity przysiad wyszedł mu bez problemu!
-Kurczę, stary, jak ci się to udało? - pytam.
Gość oglądnął, khem, "dokument" "W Świecie Prawilności". Zainspirowany pozycją wspomnianego tam słowiańskiego przykucu, nieświadom nawet, że to pozycja przysiadopodobna, wręcz będąca pewną formą przysiadu, uznał, że wypadałoby się tego nauczyć. Próbował przez jakiś czas. I nauczył się.
A była to jedna z tych osób, w których wypadku spodziewałem się trudności w czasie opanowywania przysiadu. Nie twierdzę, że to jest dowód potwierdzający w pełni moją teorię, ale myślę, że bardzo miły, pozytywny przykład już tak.
"Silikon nad kolanami zapobiega ślizganiu się rąk podczas wspinania się" - patrzcie no, jakie cuda teraz produkują!