Ten post miał się zaczynać od "Dzisiaj, dzień mojej kolejnej rebeli przeciwko niedzielnemu planowi treningowemu", ale to miałoby sens tylko wtedy gdybym go opublikował wtedy kiedy zacząłem go pisać. W poniedziałek zmieniłem "Dzisiaj, dzień..." na "Wczoraj miała miejsce..." itd. We wtorek zrozumiałem, że moje posty nie mogą być tak precyzyjnie osadzone w czasie, a już w szczególności w swoim pierwszym akapicie, bo nigdy nie wiadomo kiedy uda mi się napisać ten ostatni. Na całe szczęście słowo
prokrastynacja nie występuje w słowniku języka polskiego, więc nie da się tego zjawiska nazwać po imieniu w kulturalnych słowach
Muszę przyznać, że choć to nie jest mój pierwszy dzień w internetach to jednak sposób w jaki to forum zakrzywia czasoprzestrzeń zrobił na mnie wrażenie. Dla porządku wspomnę coś o moim zeszłoniedzielnym treningu, ale mimo, że nastąpi to dopiero w kolejnym akapicie, a kompletny post doczeka się publikacji nie wiadomo kiedy, to i tak ów trening został już przedyskutowany w komentarzach
.
Zatem... W ubiegłą niedzielę znowu dokonałem aktu rebeli przeciwko planowi treningowemu
Endomondo przewidział wybieganie na 15km, a wyszło mi nieco ponad 16, ale mil
czyli 26km z małym okładem. Jak pisałem wcześniej wiem, że z programami ułożonymi przez mądrzejszych nie należy kombinować, ale biorąc pod uwagę cel tego treningu uznałem, że nie robię sobie krzywdy dokładając parę kilometrów. Jednak w poniedziałek na wieczornych przebieżkach wyraźnie czułem ciężkie nogi. Nie było dramatu, ale nie było normalnie. Coś jak z bieganiem na kacu, tylko że kac był w nogach. Tydzień temu nie miałem takiego problemu i zastanawiam się czy to te 3.5km o które ta niedziela była dłuższa od poprzedniej (26.3 vs. 22.8 km) robi tą różnicę czy to po prostu nawarstwiające się zmęczenie? Anyway, na dziś w planie było 15K to pobiegłem 15K, a dalej się zobaczy.
Podsumowanie tego tygodnia zrobię w osobnym poście, bo tu nie o tym miało być. Tylko o
tym plecaku co to go od żony na imieniny dostałem. Nigdy wcześniej nie biegałem z plecakiem, więc moje nowe doświadczenia dotyczą nie tyle tego konkretnego modelu, co biegania z plecakiem w ogóle. Już od jakiegoś czasu nosiłem się z zamiarem upgrade'owania swojego rynsztunku na długie wybiegania. Dotychczasowy składał się z pasa na bidon. Pas nie jest niewygodny i mam w nim wybiegane parę ładnych kilometrów w tym swój debiut w półmaratonie. Głównym problemem mojego pasa jest brak miejsca na mój wielgachny telefon. Tzn. telefon daje się wsadzić pionowo do kieszonki z przodu, ale wystaje, a włożony poziomo usztywnia pas na brzuchu, co jest bardzo niewygodne. Mój pierwszy wybór padł na
coś takiego (tzn. po uprzednim zapoznaniu się z cenami różnych Salomonów i Camelbac'ów). W szczególności do gustu przypadły mi w nim te przednie kieszenie na bidony. Nie to żebym odczuwał potrzebę uzupełnianie dwulitrowego bukłaka jeszcze dwoma bidonami, poprostu te kieszenie wydały mi się wygodnym i łatwodostępnym miejscem na telefon po jednej stronie i przekąski (czyt. żele i/lub suszone owoce) po drugiej. Jedno co mnie martwiło to wrażenie, że szelki są za szerokie i za mało przewiewne przez co pociłbym się jak juczne zwierze.
I wtedy w oko wpadła mi
ta mniejsza wersja. Wygląda wprawdzie nieco mniej solidnie, ale za to jest napewno lżejszy i przewiewniejszy, a to dla mnie kluczowe, szczególnie że nie zamierzam do niego nic pakować poza bukłakiem telefonem i żelami, a ten większy wygląda na zdjęciach na taki w który można się spakowac na jednodniową wycieczkę.
Niestety w najbliższym Decathlonie nie mieli ani jednego ani drugiego modelu więc nie mogłem ich obejrzeć ani porównać przed zakupem. Zdecydowałem się więc na zakup w ciemno przez internet. Plecaczek okazał się ciut większy niż sobie go wyobrażałem, ale to dobrze bo bałem się, że będzie przesadnie mały. Na polskiej stronie Deca nie ma żadnych komentarzy na temat tego plecaka, ale na belgijskiej jest trochę, więc oczywiście przejrzałem te negatywne. Były głównie trzy zarzuty:
- że bukłak strasznie śmierdzi plastikiem,
- że plecak ze wzdlędu na kiepski materiał wydaje upierdliwe odgłosy - squeek, squeek...
- że ramiączka plecaka zniszczyły komuś koszulkę techniczną,
- że bukłak jest bardzo blisko pleców i woda robi się ciepła
W pierwszej kolejności obwąchałem dokładnie bukłak. Mój nie miał żadnego zapachu - żadnego nawet delikatnego. Kompletnie bezwonny. Może zmienili materiał od czasu tamtego komentarza.
Biegam ze słuchawkami, więc "squeek, squeek" by mi pewnie nie przeszkadzało, ale z ciekawości wyjąłem słuchawki, żeby posłuchać odgłosów. Mój robi raczej "szkłak, szkłak", taki dźwięk wydawany przez ocierające się powierzchnie ze sztucznego materiału. Odgłos zupełnie nie przeszkadzający i dość cichy w poróbnaniu choćby z tętentem moich kopyt
, a moje niedzielne wybiegania w dużej części wiodą przez park i las gdzie jest naprawdę cicho. Przyjrzałem się też ptactwu - reakcje jak zwykle - łabędzie, kaczki i kormorany miały mnie i mój plecak tam gdzie zwykle, wrony uciekały, ale zawsze to robią. Wypłoszyła się czapla, ale nie mam pewności że to ja ją wystraszyłem bo ktoś inny biegł bliżej (a czaple i tak są dość płochliwe), więc raczej nie robiłem rumoru.
Ze względu na porę roku plecaka nie zakładałem bezpośrednio na koszulkę tylko na kurtkę do biegania, więc trudno powiedzieć czy plecak mógłby zniszczyć koszulkę. Tak, na macanie to te ramiączka są dość miękkie i nie powinny zrobić szkody. U mnie bez strat.
Co do bukłaka blisko pleców. Cóż wydaje mi się, że to jest najlepsze miejsce dla niego - czym większa odległość tym większe obciążenie pleców i ewentualnie "telepanie". Fakt, że testowałem swój plecaczek w listopadzie może mieć wpływ na to, że umknęło mi coś co być może jest dużym problemem w czerwcu czy lipcu. Jednak po dwóch biegach moje spostreżenie jest takie, że w większości przypadków ilość wody, którą pociągam za jednym łykiem nie przekracza objętością tego co mieści się w rurce, która nie grzeje się od ciała. Dopiero pociągnięcie baaardzo dużego łyka rzeczywiście powoduje, że na końcu jest ciepły kompot :D
Czyli wszystko super, same zalety, strzał w dziesiątkę i w ogóle? No nie.
Te kieszonki na szelkach plecaka - wiedziałem, że w mniejszym plecaku są mniejsze i że nie są pomyślane na bidon, ale ponieważ ze zdjęć na stronie Deca nie wynikało zbyt jasno jaki jest ich rozmiar - miałem nadzieję, że wcisnę tam telefon. Nic z tego. Ze cztery tubki żelu może się zmieszczą :D
Ale to nic, bo ku memu zaskoczeniu mój telefon mieści się w... kieszonce na telefon. Zaskoczenie bierze się stąd, że biegam z Note 3, który nie mieści się w sportowych akcesoriach przewidzianych na telefon. Co prawda musiałem go wyłuskać z S-View i założyć normalną obudowę, ale i tak jestem zadowolony.
O wiele większym zdziwieniem był za to dla mnie wysiłek jaki muszę włożyć, żeby się poprostu napić. Przy piciu z bidonu sprzyja mi grawitacja jak chcę się napić większego łyka to ściskam lekko bidon i voila! Przy bukłaku nie ma tak prosto, choć oczywiście to może być kwestia złej techniki, ale fizyka zdaje się być nieubłagana - bukłak jest niżej niż ustnik kiedy z niego piję. Co za tym idzie woda nie wypływa samoczynnie - trzeba "zassać". Ssanie to czynność, która zmusza to zmianny rytmu oddechowego, a to jednak nie jest zbyt przyjemne.
W sumie jednak bieganie z plecakiem przypadło mi do gustu i że zostanę już przy tym rozwiązaniu. Pas idzie chyba w odstawkę