22.09.2014
LUBELSKA DYCHA
10 km - 39'33" (3'57"/km)
Tydzień startowy był u mnie testowy,gdyż nawet przed maratonem biegałem zawsze prawie codziennie nabijając do zawodów 45-55km.Teraz postanowiłem zluzować.Poniedziałek był wolny,wtorek lekkie 400-setki,w środę miało być 14km i było ale w 2 rzutach przez brak czasu.Czwartek wolny,piątek rozruch 8km z przebieżkami i sobota bezbiegowa.Nosiło mnie jak diabli,ale wytrzymałem i do soboty miałem na liczniku tylko 32km
Waga niestety 4kg większa niż w grudniu,skąd pochodzi moja dyszkowa życiówka.Niby nie tak dużo,ale jednak to ponad 5% masy.
Od razu powiem,że przed maratonem w tygodniu startowym luzowanie na maksa.W nogach czuć ogromną różnicę i gdydby
tylko od nich zależał wczorajszy wynik to byłoby dużo szybciej.
Pogoda w dniu zawodów idealna.17 stopni,pochmurno i słaby wiatr.Na minus,duża wilgotność,duchota.
Niemniej o lepszą byłoby trudno.Dla mnie najważniejsze,że słoneczko za chmurami i nie wiało.
Pierwsze 1,5km rozgrzewki i byłem cały mokry.Trochę rozciągania i spotkanie z Magdą(neevle).Trochę wspólnie potruchtaliśmy,kilka przebieżek i rozciąganie.Na 10 minut do startu byłem gotowy,dogrzany po 4km roztruchtaniu i podjąłem decyzję jedyną możliwą.
Idę va bank i próbuję łamać 39 minut.Ponieważ pierwszy kilometr z góry a do nawrotu pod wiatr to założyłem,żeby być
na półmetku w 19:35-19:38.Wtedy ta strata będzie do odrobienia na finiszu a i wiatr nie będzie męczył w drugiej części biegu.
Założenia wypełniłem idealnie.Pierwszy kaem w 3:51,bo z górki a potem trzymałem tempo w okolicach 3:54-3:57/km.
Po mniej więcej 2km stawka się ustabilizowała,wyprzedziło się już tych "optymistycznych" którzy spuchli po kilometrze.
Biegło się komfortowo,ale ten wiaterek jednak trochę przeszkadzał a nikt nie biegł moim tempem.Wszyscy około 4:00/km
i to było za wolno,więc powolutku wyprzedzałem.Jak mnie ktoś minął to zwalniał i znów musiałem lekko szarpnąć,żeby
tempo nie spadało poniżej 3:57.Półmetek minąłem w 19:35,można rzec idealnie jak ktoś jest przygotowany na 38:59.
Ale ja nie jestem dotrenowany na ten czas,jeszcze nie teraz.
Na szóstym kilometrze dopadł mnie kryzys,lekka kolka.Wiedzałem,że to jest z za mocnego tempa,zresztą czułem to
po oddechu.Musiąłem zwolnić do 4:05/km,aby ten bieg dokończyć,ponieważ ból się nasilał.Tu mija mnie dwóch biegaczy,jednak nie tracę do nich dużo.Ten kilometr najsłabszy w całym biegu zamykam w 4:04.Myślę sobie,że już po ptokach i wynik mi ucieka.
Jednak na siódmym kilometrze kolka ustępuje a ja nabieram ochoty na walkę.Doganiam biegacza,który mnie połknął
przed chwilą,siedzę mu na plecach i ogień.Ponieważ ścieżka nad zalewem jest kręta i dość wąska,chcąc biec po optymalnej linii musiałem na "atak" wybrać odpowiednie miejsce,trzy-cztery mocniejsze depnięcia i po kliencie.
Tak wyprzedziłem jeszcze dwóch biegaczy a zabawa w wyprzedzanie powodała,że za bardzo nie myślałem jak jest ciężko. Siódmy kilometr zamykam w 3:58.Za wolno,ale się nie poddaje i walczę dalej.Początek ósmego jeszcze daję radę biec po 3:57 ale czuję,że odcina mi zapłon i muszę zwolnić.
Już wiem,że nie będzie 38:59,ledwo dyszę,jest mega ciężko!A nogi cały czas świeże,jak nigdy na zawodach.Kolejne
kilometry to 4:01 i 4:02 i myśl jak daleko jeszcze?Na kilometr przed metą patrzę na Garmina i szybko obliczam,że aby zrobić życiówkę muszę
pobiec ostatni kilometr w 3:55 a ja już nie mam czym oddychać i do tego jest jeszcze duży podbieg,22m w górę!Już do mety nie patrzę na zegarek,wyprzedza mnie dwóch biegaczy,w tym jeden sporo starszy ode mnie.Postanowiłem siedzieć mu na plecach na podbiegu a potem się zobaczy.Wleciałem na górkę i wtedy moje nogi zrobiły świetną robotę.Ja co prawda nie mogłem już oddychać ale na 300m końcowej prostej wyprzedziłem nie tylko tych dwóch co mnie mykneli na podbiegu,ale kolejnych trzech.Jeden próbował dotrzymać mi kroku,ale nie dał rady.
Garmin pokazał mi ostatnie 200m w tempie 2:45/km.
Chyba nogi znacznie wyprzedziły moją wydolność,bo ma mecie nie mogłem złapać powietrza i pytali się czy coś mi nie jest.
To się nazywa finisz w trupa.Dopiero po 3-4 minutach doszedłem jako tako do siebie.
Kątem oka widziałem zegar i wiedziałem,że życiówka jest,ale o ile to nie miałem pojęcia.Garmina nie wyłączyłem.
Jak się później okazało życiówka poprawiona o całe 3 sekundy(nie liczę Krynicy 38:55) czyli przeliczając na metry jakieś 13 i to od grudnia zeszłego roku.Ogólnie brak progresu a bieg w trupa.
Poczekałem na mecie i podopingowem Magdzie na finiszu.Graty za życiówkę,choć też początek podobnie jak ja
pobiegła za szybko.
Ja zaryzykowałem,tylko złamanie 39 minut mogło mnie w pełni usatysfakcjonować,choć wszystkie znaki na niebie mówiły,że nie mam szans.Niemniej jak zobaczyłem wyniki i że do
pudła w kategorii zabrakło 20 sekund to miałem mieszane uczucia.
Czy gdybym zaczął wolniej,byłaby szansa urwać te 20 sekund?Tego się nie dowiem,ale zrobiłem sporego PS i gdybym nie zawalczył o 39:59 tylko biegł swoje,coś bym tam jeszcze urwał.W mojej kategorii M40 było ciasno,zająłem dopiero siódme miejsce.Na pocieszenie wygrałem w losowaniu
techniczną koszulkę z maratonu Lubelskiego.
Chyba nie będę wpisywał moich treningów codziennie,wszak to zwykłe człapanie.Następna relacja za 2 tygodnie po Silesii.
Mam już pewne przemyślenia co trzeba zmienić w treningach.Skonsultowane z dwoma trenerami lekkiej podczas dość
długiej pogawędki po zawodach.(jeden z życiówką 2:27 w M).
Ale to dopiero po roztrenowaniu a oprócz maratonu czeka mnie jeszcze połówka w Krakowie.
Widzę tylko jeden plus,że ze sporo większą wagą startową jestem wstanie nabiegać taki sam wynik,szkoda że nie lepszy.
Open 43/901 :atest PZLA
M40 - 7
10km - 39'33" (3'57"/km) netto
1. 3'51" - z górki
2. 3'55"
3. 3'57"
4. 3'58"
5. 3'54" / 19'35"
6. 4'04"
7. 3'58"
8. 4'01"
9. 4'02"
10. 3'53" / 19'58" - pod górkę