Tydzień ósmy 25-31.08 czyli coś zupełnie innego
W tym tygodniu z plany Hansonów to zostało tylko bieganie na 6 dn i 3 akcentyi, reszta się zupełnie rozjechała. To troszkę pokłosie zbiegów na Perłach Małopolski i podejście pod start w sobotniej dyszce.
Akcent 1 - wtorek - 4x1,2 T10km (3,48) na przerwach 2'
We wtorek miałem strasznie drewniane nogi, po zbiegach wciąż uda totalnie zabite, kłopoty ze schodzeniem ze schodów i te rzeczy. Nie wiedziałem co się na tym treningu uda pobiec bo na rozgrzewce nogi bolały bardzo. Tempa jednak wychodziły nie najgorzej z tm, że tempo interwałowe odrzuciłem już z założenia i postanowiłem to biegać jak puszcza, chciałem pobiec 3x1,6km na nieco dłuższych przerwach ale zmieniłem zdanie w trakcie biegu gdyż nogi dawały się we znaki. Nie były to jednak zbyt lekkie odcinki, dosyć ciężko to wchodziło myślę, ze przez zmęczenie, przerwy jednak były absolutnie wystarczające dzięki czemu to nie był ciężki trening wydolnościowo.
W środę i czwartek nogi dalej bolały i zaczynałem mieć myśli o odpuszczeniu sobotniej dyszki. W ramach odpuszczania przed startem w czwartek skróciłem wybieganie do 8km a piątek zrobiłem sobie wolny, no i w piątek było już dużo lepiej z nogami.
Akcent 2 - Bieg na 10km Fundacji Tesco Dzieciom - czas ok. 38,25
W sobotę nogi nówka Pewex. Na początek 5km rozgrzewki, którą sobie biegnę najpierw z Wojtkiem Pannucim, gadamy, dwie fajne i szybkie przebieżki i czuję, że jest dobrze. Na starcie dużo znajomych, powitania, krótkie pogawędki itp - fajnie. Niestety nie ma niczego co by na starcie łapało chipy więc od razu konstatacja, że będzie tylko czas brutto, cóż. stoję w miarę z przodu więc 2-3 sek odejmę i będzie netto, trudno. Drugi zonk to brak wyraźnej linii startu - no lipa w sumie i od razu wiem, ze to nie będzie żaden bieg na życiówkę bo jeszcze brak atestu to mogę przeżyć ale taki pomiar na oko to jż zupełnie odpada. Ale dla mnie to była sprawa nieco wtórna, start treningowy i z treningu - bez nastawienia się na mocne łamanie życiówki, chciałem ją tylko minimalnie poprawiać i tą możliwość już na wejściu straciłem - trudno.
Po starcie starałem się biec spokojnie ale na budziku wciąż miałem 3.30, wydawało mi się, że to GPS coś chrzani bo wydawało mi się niemożliwe by tak spokojnie biegnąc mieć to tempo, po 500m nawrót i lecimy pod wiatr, ustawiam sięna końcu grupy, która pod ten wiatr nieco zwalnia i wykrusza się bo puchną bohaterowie pierwszego kilometra, tempo na budziku spada jednak okrutnie wolno. Równo przy oznaczeniu 1km odbija mi Garmnin i pokazuje tempo kilometra 3.38 - już wiem, ze przesadziłem i zrobiłem błąd. Biegnę dalej na końcu grupki a temp spada do 3,55, zaczynam ważyć czy to aby nie grupa słabnących co to za mocno wystartowali i nie chcąc tu ugrząść nieco przyspieszam, wyprzedzam ich i lecę już sam pod ten wiatr po 3,48 - i to był drugi błąd niestety. Od 3ciego kma postanawiam trzymać się już tempa 3,50, dochodzą mnie dwaj biegacze, którzy prowadzili nieszczęsną grupkę i to utwierdza mnie w głupocie, którą zrobiłem. Podczepiam się pod nich i oni ten 4km z wiatrem lecą po 3,45 - trochę dla mnie za szybko ale do zaakceptowania, nawrót i tempo pod wiatr znowu nam siada do 3,54, na 5km mam 19,03, na 6tym odpuszczam kolegów i staram się trzymać tempa 3,50, mam kryzys i zaczynam kalkulować jak biec by to w ogóle dobiec. Tempo jednak nie jest złe bo z wiatrem idę po 3,48, wyprzedza mnie jeden biegacz, ja też innego. Zaczyna się ostatnia prosta (1,6km) pod wiatr, idzie wolniej bo ósmy km w 3,54 ale już na dziewiątym słabiej (3,57) - mam problem z motywacja bo wychodzi mi, że jak pobiegnę dwa ostatnie po 3,50 to tylko nieznacznie będę poniżej życiówki a tego i tak dokładnie nie zmierzę, biegacz przede mną daleko, za mną też i nieco zrobiło się jak w piosence Sztywnego Palu Azji - "Nie walczę już z niczym, nie walczę już o nic". Na ostatnim musiałbym zejść niżej 3,40 a to by wymagało wejścia w strefę mroku, nie mam na to woli, spinam się tylko trochę ale niestety wpadam w biegaczy dublowanych na stosunkowo wąskim odcinku, troszkę slalomuję i tracę do reszty ducha walki. Kawałek przed metą rzucam jeszcze okiem na zegar - mam jeszcze minute a to niedaleko, to się może udać - odpalam całkowicie, przeciążenie wciska mnie w fotel i tak na oparach osiągam metę
Tak wyglądałem z 50m przed metą:
DSCF2671 (Kopiowanie) (Kopiowanie).JPG
Meta też dziwna, nie wiem gdzie linia mety, jestem wykończony i nie wyłączam zegarka, nie mam swojego pomiaru a zmierzony mi czas brutto 38,27 nie do końca wydaje mi się czasem zmierzonym z należytą starannością. Pomiary z tych zawodów rok temu też mi się wydawały nieco dziwne - coś tu generalnie nie gra. No i 16 OPEN
Po biegu dosyć szybko dochodzę do siebie - to jest pozytyw.
Wnioski:
- z formy jestem bardzo zadowolony zaś z samego biegu nie do końca, zepsułem go ale mimo tego dobiegłem w założeniach wiec są tu pewne plusy jak i minusy.
- warunki były trudne i tak obiektywnie patrząc w nieco lepszych warunkach i nie robiąc głupich błędów mógłbym powalczyc o okolice 38 minut.
- w tym biegu wyraźnie odczułem jak ważne jest nastawienie i sprawy mentalne, jak to dużo daje na końcówce, bez tego biegłem bardzo mocno ale nie było tego bolesnego depnięcia - brakło wyraźnie motywacji. Mam nadzieję, ze to pojedyńcze wydarzenie a nie syndrom wypalenia
Potem były biegi dzieci gdzie córa ma w rywalizacji 10 latek wygrała na 400m i dostała w nagrodę fajny rower :hej, czyli tradycji stało się zadość i "jakieś pudło w rodzinie wpadło"
DSCF2738 (Kopiowanie).JPG
A na koniec bieg rodzinny (3,5km), który moje dwie starsze córy pokonały w tempie 6,00
DSCF2773 (Kopiowanie).JPG
Najmłodsza, zaś z Krzychem i jego pociechą pochłonęła dystans w tempie śr. 7,45 - dzięki Krzychu
Akcent 3 -niedziela - bieg długi w terenie - 26km - 2.14 godz
Trening ze stajni Jurka Skarżyńskiego czyli długie wybieganie po starcie na 10km. Nieco się tego obawiałem bo w sobotę wszystkiego wokoło tej dyszki zrobiłem 19km a longa robiłem rano i bez śniadania by coś tam wyrabiać w kwestii odżywiania, spodziewałem się bardzo ciężkiego biegu na zmęczeniu bo w nogach jednak swoje czułem a i podbiegów zapowiadało się bardzo dużo by dobrze dodać do pieca. Na pierwszy kmie było strasznie, tempo nikczemne i duży ból prawego achillesa; nawet chciałem to przerwać i odpuścić. Po 2-3kmach to się rozbiegało. Dalej biegło się bardzo dobrze i moje obawy były niepotrzebne - poszło dobrze choć końcówka już mecząca - słońce to był dziś cichy zabójca.
Sierpień zakończony - 372km przebiegu, to o 3km więcej, niż rok temu jak brałem się za pierwsze łamanie trójki, ciekawostka, że biegłem ten dystans w tym roku o godzinę krócej (31 godz - 32 godziny) mimo sporej dawki biegania bardzo wolno. Start testowy na tej samej trasie w nieco gorszych warunkach o 50 sek szybszy z podobnego obciążenia i zmęczenia. Jest ok
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.