mariuszbugajniak - 2015 - walczymy z dyszkami...
Moderator: infernal
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
3.09
kcal spożyte - 2670
kcal spalone rower - 250
kcal spalone bieg - 750
kcal suma - 1670
Środa to cały dzień bólu głowy, masakra, muszę się tym zająć, podejrzewam zatoki, już się na to leczyłem, pewnie znowu się przyplątało dziadostwo! Po pracy zjadłem obiad, położyłem się i spałem od 17.20 do 6.00 następnego dnia... Reset totalny... Dziś wstałem jak nowo narodzony. Ponad 12h snu... Mogło mnie dopiero teraz ściąć po niedzieli...
Po 6 rano wyszedłem na trening, miało być delikatnie, jednak pierwsze 2km weszły szybko i bezproblemowo, więc postanowiłem zrobić tempo maratońskie. Po 2km przyspieszyłem do okolic 4,15min/km, początkowe kilometry były może nie trudne, ale wymagające, widocznie niedostatecznie byłem dogrzany, jednak z każdym kilometrem było coraz łatwiej, musiałem się hamować, bo tempo schodziło poniżej 4,10min/km. Miałem zrobić 5km TM, zrobiłem 10km
Nie patrzyłem na tętno, dopiero teraz na kompie to analizuję i co mnie zaskakuje, kilometry po 4,08min to cały czas tylko II zakres! Dopiero kilometry po 4,06min i szybsze spowodowały wejście w początek III zakresu, czyli właśnie tempo maratońskie. Poniżej zdjęcie z poszczególnymi kilometrami, ostatni to już przyspieszenie na przewentylowanie płuc
4.09 2km rozgrzewki + 10km TM
12,11km 51.10min tempo 4,14
HRś 162
Cały dystans z rozgrzewką wyszedł mi w TM, czyli znowu za szybko... Waga na dziś 70,4kg...
kcal spożyte - 2670
kcal spalone rower - 250
kcal spalone bieg - 750
kcal suma - 1670
Środa to cały dzień bólu głowy, masakra, muszę się tym zająć, podejrzewam zatoki, już się na to leczyłem, pewnie znowu się przyplątało dziadostwo! Po pracy zjadłem obiad, położyłem się i spałem od 17.20 do 6.00 następnego dnia... Reset totalny... Dziś wstałem jak nowo narodzony. Ponad 12h snu... Mogło mnie dopiero teraz ściąć po niedzieli...
Po 6 rano wyszedłem na trening, miało być delikatnie, jednak pierwsze 2km weszły szybko i bezproblemowo, więc postanowiłem zrobić tempo maratońskie. Po 2km przyspieszyłem do okolic 4,15min/km, początkowe kilometry były może nie trudne, ale wymagające, widocznie niedostatecznie byłem dogrzany, jednak z każdym kilometrem było coraz łatwiej, musiałem się hamować, bo tempo schodziło poniżej 4,10min/km. Miałem zrobić 5km TM, zrobiłem 10km
Nie patrzyłem na tętno, dopiero teraz na kompie to analizuję i co mnie zaskakuje, kilometry po 4,08min to cały czas tylko II zakres! Dopiero kilometry po 4,06min i szybsze spowodowały wejście w początek III zakresu, czyli właśnie tempo maratońskie. Poniżej zdjęcie z poszczególnymi kilometrami, ostatni to już przyspieszenie na przewentylowanie płuc
4.09 2km rozgrzewki + 10km TM
12,11km 51.10min tempo 4,14
HRś 162
Cały dystans z rozgrzewką wyszedł mi w TM, czyli znowu za szybko... Waga na dziś 70,4kg...
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
4.09
kcal spożyte - 3000
kcal spalone rower - 220
kcal spalone bieg - 815
kcal suma - 1965
Zdrowa, zróżnicowana dieta i sen to niezastąpione dobro dla organizmu...
Dziś znowu wyjście o 6 rano. Miało być spokojne bieganie, nogi świeże, niosły elegancko, wyszedł niezamierzony bieg narastającą prędkością. Ostatnie 3km w II zakresie szybciej od tempa maratońskiego. Miło, przyjemnie, a na osłodę mamy dziś finał Diamentowej Ligi!!!!
5.09 BNP
12,15km 55.04min tempo 4,32
HRś 152
Poniżej zdjęcie z poszczególnymi kilometrami.
kcal spożyte - 3000
kcal spalone rower - 220
kcal spalone bieg - 815
kcal suma - 1965
Zdrowa, zróżnicowana dieta i sen to niezastąpione dobro dla organizmu...
Dziś znowu wyjście o 6 rano. Miało być spokojne bieganie, nogi świeże, niosły elegancko, wyszedł niezamierzony bieg narastającą prędkością. Ostatnie 3km w II zakresie szybciej od tempa maratońskiego. Miło, przyjemnie, a na osłodę mamy dziś finał Diamentowej Ligi!!!!
5.09 BNP
12,15km 55.04min tempo 4,32
HRś 152
Poniżej zdjęcie z poszczególnymi kilometrami.
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
5.09
kcal spożyte - 3010
kcal spalone rower - 350
kcal spalone bieg - 740
kcal suma - 1920
6.09
kcal spożyte - wesele
kcal spalone bieg - 485
kcal suma -
6.09 BC1
8,1km 37.50min tempo 4,40
HRś 146
Bieg na zaliczenie, na hamulcu ręcznym. Dobre tempo jak na rozbieganie. Sobota pod znakiem wesela i jedzenia
Niedziela... Po 4h snu i przy dodatkowym balaście po przepysznym jedzeniu pojechałem na świetną krosową trasę zrobić trening i dobić do 70km tygodniowego przebiegu. Trochę się obawiałem, bo pod względem układu pokarmowego nie czułem się dobrze, do tego masakryczne zmęczenie i niewyspanie. Wyszło dobrze. Pierwsze 5km I zakres, nawet ładnie nogi podawały, jak po nieprzespanej nocy. Na 5km wyzerowałem Garmina, kolejny akcent to 5km tempa maratońskiego. Chciałem zobaczyć jak organizm będzie się zachowywał na zmęczeniu, kiedy zrobić taki trening jak nie wtedy? 4km poleciałem lekko, oczywiście sporo za szybko. Ostatni kilometr - gaz do dechy na 95% i wyszedł w 3,24 minuty! Mocno, ale bez spinki i zajezdni.
7.09 kros BC1
5km 23.57min tempo 4,47
HRś 145
7.09 kros 4km TM + 1k T
5km 19.58min tempo 4,00
HRś 168 / HRmax 189
1km - 4.13
2km - 4.09
3km - 4.07
4km - 4.05
5km - 3.24
Potem szybko na Śląsk do Zoo i Wesołego Miasteczka! Miałem cudowne wspomnienia z dzieciństwa... gdy jeździłem kolejką "Elka", starą rozebrali, w 2013 roku postawili nową, wczoraj spełniłem marzenie i odświeżyłem wspomnienie z dzieciństwa
7.09
kcal spożyte - 1210 (po weselu nie mogę patrzeć na jedzenie)
kcal spalone bieg - 630
kcal suma - 580
Ten tydzień to już luzowanie, wybiegam około 30km do maratonu jeszcze. Sobota wolne, ostatnie bieganie w piątek. Dziś rano zamiast biegania wsiadłem na rower... Ostatni raz szosą jeździłem miesiąc temu! Nie do pomyślenia! Może jeszcze po południu wsiądę na rower.
8.09 Rower
20,03km 37.15min tempo 32,26km/h
HRś 138
kcal spożyte - 3010
kcal spalone rower - 350
kcal spalone bieg - 740
kcal suma - 1920
6.09
kcal spożyte - wesele
kcal spalone bieg - 485
kcal suma -
6.09 BC1
8,1km 37.50min tempo 4,40
HRś 146
Bieg na zaliczenie, na hamulcu ręcznym. Dobre tempo jak na rozbieganie. Sobota pod znakiem wesela i jedzenia
Niedziela... Po 4h snu i przy dodatkowym balaście po przepysznym jedzeniu pojechałem na świetną krosową trasę zrobić trening i dobić do 70km tygodniowego przebiegu. Trochę się obawiałem, bo pod względem układu pokarmowego nie czułem się dobrze, do tego masakryczne zmęczenie i niewyspanie. Wyszło dobrze. Pierwsze 5km I zakres, nawet ładnie nogi podawały, jak po nieprzespanej nocy. Na 5km wyzerowałem Garmina, kolejny akcent to 5km tempa maratońskiego. Chciałem zobaczyć jak organizm będzie się zachowywał na zmęczeniu, kiedy zrobić taki trening jak nie wtedy? 4km poleciałem lekko, oczywiście sporo za szybko. Ostatni kilometr - gaz do dechy na 95% i wyszedł w 3,24 minuty! Mocno, ale bez spinki i zajezdni.
7.09 kros BC1
5km 23.57min tempo 4,47
HRś 145
7.09 kros 4km TM + 1k T
5km 19.58min tempo 4,00
HRś 168 / HRmax 189
1km - 4.13
2km - 4.09
3km - 4.07
4km - 4.05
5km - 3.24
Potem szybko na Śląsk do Zoo i Wesołego Miasteczka! Miałem cudowne wspomnienia z dzieciństwa... gdy jeździłem kolejką "Elka", starą rozebrali, w 2013 roku postawili nową, wczoraj spełniłem marzenie i odświeżyłem wspomnienie z dzieciństwa
7.09
kcal spożyte - 1210 (po weselu nie mogę patrzeć na jedzenie)
kcal spalone bieg - 630
kcal suma - 580
Ten tydzień to już luzowanie, wybiegam około 30km do maratonu jeszcze. Sobota wolne, ostatnie bieganie w piątek. Dziś rano zamiast biegania wsiadłem na rower... Ostatni raz szosą jeździłem miesiąc temu! Nie do pomyślenia! Może jeszcze po południu wsiądę na rower.
8.09 Rower
20,03km 37.15min tempo 32,26km/h
HRś 138
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
8.09
kcal spożyte - 2130
kcal spalone rower - 630
kcal suma - 1500
Wtorek rano powrót do biegania. Już delikatnie z dystansem. Deczko ponad 8km w tym 7km I zakres dobrym tempem i ostatni 1km na odmulenie i podtrzymanie dyspozycji w 3.47 minuty. I tyle na dziś. 71.1kg na wadze.
9.09 BC1 + 1km T (3.47)
8,19km 37.56min tempo 4,38
HRś 150 / HRmax 175
kcal spożyte - 2130
kcal spalone rower - 630
kcal suma - 1500
Wtorek rano powrót do biegania. Już delikatnie z dystansem. Deczko ponad 8km w tym 7km I zakres dobrym tempem i ostatni 1km na odmulenie i podtrzymanie dyspozycji w 3.47 minuty. I tyle na dziś. 71.1kg na wadze.
9.09 BC1 + 1km T (3.47)
8,19km 37.56min tempo 4,38
HRś 150 / HRmax 175
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
9.09
kcal spożyte - 4020
kcal spalone rower - 600
kcal spalone bieg - 510
kcal suma - 2910
Środa przed pracą przed ostatni trening biegowy przed Wrocławiem. Jeszcze tylko w piątek rano jakaś jednostka. Cięgnie mnie do biegania niesamowicie, ciężko tak luzować teraz... Co do treningu to deczko ponad 5km I zakresu i potem 3km delikatnie szybsze od tempa maratońskiego. Szybsze kilometry w 4.09, 4.07, 4.09.
10.09 BC1 + 3km TM
8,65km 38.53min tempo 4,30
HRś 149
kcal spożyte - 4020
kcal spalone rower - 600
kcal spalone bieg - 510
kcal suma - 2910
Środa przed pracą przed ostatni trening biegowy przed Wrocławiem. Jeszcze tylko w piątek rano jakaś jednostka. Cięgnie mnie do biegania niesamowicie, ciężko tak luzować teraz... Co do treningu to deczko ponad 5km I zakresu i potem 3km delikatnie szybsze od tempa maratońskiego. Szybsze kilometry w 4.09, 4.07, 4.09.
10.09 BC1 + 3km TM
8,65km 38.53min tempo 4,30
HRś 149
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
10.09
kcal spożyte - 2050
kcal spalone rower - 420
kcal spalone bieg - 550
kcal suma - 1080
Dziś rano jedynie rower. Ostatni bieg jutro rano wedle planu. Waga 69,9kg... idealnie! Pogoda ma być średnia, dosyć wysoka temperatura prawdopodobnie. No cóż, warunki trzeba przyjąć na klatę
11.09 Rower
20,03km 36.30min tempo 32,93km/h
HRś 146
A od dwóch dni rower ma nowe miejsce w mieszkaniu...
kcal spożyte - 2050
kcal spalone rower - 420
kcal spalone bieg - 550
kcal suma - 1080
Dziś rano jedynie rower. Ostatni bieg jutro rano wedle planu. Waga 69,9kg... idealnie! Pogoda ma być średnia, dosyć wysoka temperatura prawdopodobnie. No cóż, warunki trzeba przyjąć na klatę
11.09 Rower
20,03km 36.30min tempo 32,93km/h
HRś 146
A od dwóch dni rower ma nowe miejsce w mieszkaniu...
Ostatnio zmieniony 16 paź 2014, 10:22 przez mariuszbugajniak, łącznie zmieniany 1 raz.
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
11.09
kcal spożyte - 2150
kcal spalone rower - 590
kcal suma - 1560
Wczoraj był mega pechowy dzień! Zaczęło się od tego, że tynki w bloku są zdradliwe, o czym przekonał się Giant, na szczęście zawiesił się na koszyczku od bidonu i nawet się nie zarysował. Potem złapałem kapcia w aucie, odkręcając koło musiałem kopać w klucz, smyknęła mi się noga, tak się uderzyłem, pięta i kostka bolały do wieczora, myślałem, że już po maratonie, na szczęście dziś już nie czułem bólu... Potem z nerwów nie dokręciłem koła i prawie je zgubiłem... Na koniec poszedłem puścić totolotka, żeby zakończyć ten pechowy dzień i wygrałem 40zł
Dziś rano ostatni trening przed startem - już za mną. 5km spokojnie, ale wolno i 2km szybsze od tempa maratońskiego w 4.05 i 4.02 minuty. Rozciąganie, prysznic i do pracy. Od kilku dni makaron ze szpinakiem i kurczakiem, ser biały z jogurtem, shake'i z bananami, truskawkami, kakao i jogurtem naturalnym. Dziś na wadze 69,7kg... Może w końcu nie najem się jak świnia i będę się czuł lekko na starcie?
12.09 BC1 + 2km TM
6,8km 31.20min tempo 4,36
HRś 154
A wczoraj wieczorem skułem tynk, zapierdzieliłem kołki 12mm i teraz skuter można na tym powiesić... Nie spadnie Taki przed maratoński trening z wiertarką...
12.09
kcal spożyte - 3700
kcal spalone rower - 400
kcal spalone bieg - 460
kcal suma - 2840
kcal spożyte - 2150
kcal spalone rower - 590
kcal suma - 1560
Wczoraj był mega pechowy dzień! Zaczęło się od tego, że tynki w bloku są zdradliwe, o czym przekonał się Giant, na szczęście zawiesił się na koszyczku od bidonu i nawet się nie zarysował. Potem złapałem kapcia w aucie, odkręcając koło musiałem kopać w klucz, smyknęła mi się noga, tak się uderzyłem, pięta i kostka bolały do wieczora, myślałem, że już po maratonie, na szczęście dziś już nie czułem bólu... Potem z nerwów nie dokręciłem koła i prawie je zgubiłem... Na koniec poszedłem puścić totolotka, żeby zakończyć ten pechowy dzień i wygrałem 40zł
Dziś rano ostatni trening przed startem - już za mną. 5km spokojnie, ale wolno i 2km szybsze od tempa maratońskiego w 4.05 i 4.02 minuty. Rozciąganie, prysznic i do pracy. Od kilku dni makaron ze szpinakiem i kurczakiem, ser biały z jogurtem, shake'i z bananami, truskawkami, kakao i jogurtem naturalnym. Dziś na wadze 69,7kg... Może w końcu nie najem się jak świnia i będę się czuł lekko na starcie?
12.09 BC1 + 2km TM
6,8km 31.20min tempo 4,36
HRś 154
A wczoraj wieczorem skułem tynk, zapierdzieliłem kołki 12mm i teraz skuter można na tym powiesić... Nie spadnie Taki przed maratoński trening z wiertarką...
12.09
kcal spożyte - 3700
kcal spalone rower - 400
kcal spalone bieg - 460
kcal suma - 2840
Ostatnio zmieniony 16 paź 2014, 10:27 przez mariuszbugajniak, łącznie zmieniany 1 raz.
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
32 Wrocław Maraton – PB 3.04.15h ----> MIESZANE UCZUCIA
42,195km 3.04.15h tempo 4,22
Hrś 172
Hrmax 183
„Chcesz rozśmieszyć Boga?... Powiedz mu o swoich planach...”
Zaczynamy, tak sobie myślałem, co nie zagrało o co chodziło. Wszystko jest jasne jak słońce. Oczywiście, to że maraton i bieganie tego na życiówki, powiedzmy, że w górnej połowie wyników to masochistyczne hobby każdy z nas wie, ale do rzeczy...
1. Trening – podbudową było bieganie krosów, wolne, średnio długie, ale wartościowe, na pewno wzmacnia nogi, siła biegowa wchodzi. Potem elementy szybkościowe, ciągłe mocne dyszki na tartanie, mało interwałów. Pod koniec dużo tempówek, raczej krótkich, mocny start w półmaratonie, może 2 tygodnie to było za krótko na regenerację? Podsumowując trening idealny pod półmaraton, średni pod dyszkę, również niespecjalny pod maraton. 70-90km tygodniowo niby coś, ale... Sosik biega dobre treningi – długi BS + TM, ja biegałem rozgrzewkę + TM. Ale pomijając, mogłem dorzucić krosy w końcowej fazie, żeby tej siły biegowej nie zabrakło. Nie biegam trzydziestek w przygotowaniach, uważam je za zbyt kontuzyjne. Jednak na poziomie 3.10 można ich było nie biegać, teraz braki wychodzą. Czyli brakuje kilku długi obciążających treningów i siły biegowej. Tempowo bym powiedział, że jest aż nadto... 4,15min/km nie robi wrażenia. Po kryzysie, postoju, leżeniu gdy zaczynałem znowu odzyskiwałem swoje tempo i wymijałem po kolei zawodników. Wrażenie robi jedynie dystans...
2. Odżywianie, waga, regeneracja – tutaj jest poprawa, dbam w końcu o sen, nie chodzę na co dzień jak żywy trup, jakiś basen, masaż, rozciąganie, wszystko funkcjonuje świetnie. Liczenie kalorii jest w miarę pomocne. Na półmaratonie BMW byłem bardzo przejedzony, bałem się o reakcję żołądka, przed Wrocławiem dorzuciłem do pieca w piątek i sobotę. Wcześniej jadłem 4-5 dni więcej. Może tutaj też coś siedzi? W dzień startu zjadłem też mniej kcal niż, przed wspomnianym półmaratonem BMW. Dodatkowo 2h przed startem miałem biegunkę. Od czego nie wiem – może z nerwów? Przez to bałem się sięgać po banany na trasie, brałem tylko kostki cukru, do tego woda, mało izotoniku. Żel wciągnąłem nie wiem, sporo po 30km, błąd kolejny. Wytłumaczeniem było jeszcze uczucie kłucia w żołądku w okolicach 15-20km, ale to były niedogodności kilkuminutowe. Ostatnia noc przed startem wzorowa, sen od 21 do 6 rano. Odnośnie wagi udało się zrobić startową poniżej 70kg. W dzień startu pewnie nieznacznie przekraczała 70kg z uwagi na jedzenie. W Łodzi ważyłem 75kg... Może tutaj jest dylemat? Może za mało tłuszczu? Mięśni? Chociaż w końcu wykształciły mi się mięśnie ud, więc może nie jest tak źle...
13.09
kcal spożyte - 4340
kcal spalone rower - 200
kcal suma - 4140
14.09
kcal spożyte do momentu biegu - 1160 (chyba za mało, ale ile można zjeść do 9 rano...)
Tyle słów wprowadzenia. Po pracy wyjechałem do Wrocławia, podróż szybka i bezproblemowa, 300km autostradami leci moment. Sprawny odbiór pakietu, zakup żeli Nutrend, witamin ALE i jadę do hostelu. Płaciłem za pokój z łazienką, pobyt przedłużony do 15. Zapłaciłem z góry. Co dostałem? Pokój bez łazienki i nakaz dopłacenia 50zł, za możliwość wykąpania po starcie, czyli przedłużenie pobytu do 15. Podziękowałem Panu, zdenerwowałem się, ale trudno. Na start było tylko 2,5km więc tak źle nie było. Zjadłem, obejrzałem trochę TV, zacząłem czytać książkę „14 minut” Alberto Salazara, polecam każdemu... 21 oznaczała początek snu. Rano śniadanie o 6. Potem poleżałem, poczytałem. Długa toaleta – biegunka – jakoś się ogarnąłem i pojechałem na start. Wcześniej w pokoju solidna porcja rozciągania. Po zaparkowaniu auta zacząłem rozgrzewkę.
14.09 rozgrzewka
2,1km 11.12min tempo 5,20
Hrś 140
Po rozgrzewce rozciąganie i seria przebieżek: 120m tempo 3,12 / 118m 3,23 / 114m 3,13
I udałem się na start. Chwilkę musiałem się przeciskać od strony biura zawodów. Start! Zaczynamy. Miał być jakiś zająć na 3h, niestety albo nie było albo nie zauważyłem. Zaczynam spokojnie, jednak trzeba się przeciskać przez tabuny wolniejszych biegaczy, którzy ustawili się jako elita. W końcu bieg się normuję, pilnuję czasu. Pierwszy kilometr 4.12 no deczko szybko, nie przyspieszam delikatnie staram się pochłaniać trasę, pilnować zakrętów, żeby nie nadrabiać. Kolejne kilometry wchodzą w miarę równo. Jednak jakiś idiota przestawił znacznik 3-4km i były jaja. Na szczęśnie na 5km był pomiar. Wyszło mi idealnie 21.18min tempo 4,16, ale Garmin pokazywał średnie 4,12 już. Po tych 5km zaczął się samotny bieg, praktycznie do końca. Kontrolowałem kilometry i czas, Garmin pokazywał swoje, czyli po lapowaniu pokazywał tempo średnie aktualne okrążenie wolniejsze niż rzeczywiste, ja przyspieszałem osiągałem 4,15 i potem rosło do 4,08 – musiałem zwalniać, i tak w kółko – frycowe za bieg samemu – ale nie było nikogo, albo dużo wolniej zawodnicy biegli lub ciągnęli bardzo mocno. Jaja się działy. Wyprzedam dwóch chłopaków biegnących wolno, pytam na co biegną, mówią, że na 3h i zwalniają, bo mają zapas, wyprzedzam ich, za kawałek dochodzi mi zawodnik, wyprzedza szybko, pytam na co biegnie – na 3h – odpowiada... No bez jaj! Cuda były wczoraj... Potem bieg bez historii, tempo nie robiło wrażenia, piłem wodę, bałem się lekko gazowanego izo, kilka razy wciągnąłem cukier w kostkach, za mało niestety. Dobrze, że miałem czapeczkę, 20-22 stopnie przy bezchmurnym niebie nie było pomocne, nie było też tragedii, ogólnie znośnie. Wiatr wiał w twarz przed około 5km trasy, ale też nie jakoś mocno. Na warunki nie można zganiać, mogłyby być lepsze, ale nie były złe. Osobiście chciałem następnym razem pobiec w 8-10 stopniach przy pełnym zachmurzeniu. Kolejne kilometry upływały cały czas wyprzedzałem. Kontrolowałem tempo, jako, że Garmin pokazywał 4,12 przy realnym 4,15 postanowiłem trzymać Garminowskie 4,12. No i na półmetku miałem prawie minutę zapasu, którego NIE CHCIAŁEM MIEĆ! Żeby było jasno, to nie było przyspieszanie, czy coś takiego, to efekt biegu w pojedynkę, nie czucia tempa – tutaj wychodzi bieganie tempówek po 4,08, a nie w idealnym TM – przejechałem się na tym, bo realne kilometry niekiedy wchodziły grupo niżej 4,10. Ogólnie na półmetku była minuta przewagi, a ja już 5km wcześniej czułem, że dziś nic z tego nie będzie. Od 15km głowa mówiła, prosiła, żebym szukał tramwaju, pojazdu obsługi maratonu lub jakiegoś środka transportu i wrócił sobie na metę. Nie miałem tak nigdy, totalny brak głowy. Psycha siadła mi jak nigdy. Co 10 kroków miałem myśl o zatrzymaniu – zatrzymaj się, odpuść, nie dasz rady, i tak nie dociągniesz – no katorga, to jak dostałem po dupie wczoraj, nie sposób tego opisać, jakby jakiś diabeł siedział mi na ramieniu i coś szeptał co chwilę. Zawsze co jak co, ale głowa była moją mocną stroną, nigdy tak nie odpuszczałem. Ale dalej... Niby puszczałem nogi, niby zwalniałem, ale poszczególne kilometry dalej wchodziły w tempie na 3h. Niby chce się zatrzymać, niby nie mogę, ale czemu? Tempo komfortowe, nogi nie bolą, oddech ok... I tak myślę o co chodzi? I gdy myślałem, gdy sobie mówiłem, że przecież wszystko jest w normie, to wtedy słyszałem tylko w głowie – i tak nie dasz rady, wiesz ile to jeszcze kilometrów, jak teraz wytrzymasz to za 2km odpuścisz – serio, to była masakra. Minąłem tak 30km, na którym cały czas miałem czas na 3h. I zrobiłem fajne bum na trawę. Poleżałem tak sobie z minutę, popatrzyłem jak biegną Ci, których wyprzedzałem, wysikałem się pod drzewem. Miałem siadać, zobaczyłem grupkę biegaczy i nagle ogień, gonie ich i dochodzę. Kilkaset metrów biegnę z nimi, ale jest za wolno i wyprzedam. Znowu łapę swoje tempo. Wiem, że już szans nie ma na 3h, ale cisnę. Po kilku kilometrach znowu nie mogę utrzymać 4,15. Zwalniam, postanawiam pobiec sporo wolniej do mety. Nie ma opcji, bieg wolniejszy sprawia ból, jedynie przedział 4,15-4,25 wydaje się komfortowy, staram się kogoś złapać, nie bardzo jest ktoś na trasie. Zatrzymuje się przy punkcie odżywczym, jem 3 kawałki banana, popijam 3 kubkami izo, już się nie bałem, że coś się stanie z żołądkiem, 3h i tak poszły w las – czekam na jakąś grupkę, do której mógłbym się dołączyć. Jest gorąco, na każdym punkcie nie liczę sekund, zatrzymuję się, zanurzam całą głowę w wiaderku. Na 20km wylałem całe 10 litrowe wiadro na siebie, kibice mieli niezły ubaw. Sekundy straty na te czynności bez problemu kasuję podczas biegu. Delikatna przerwa, dosłownie sekundy pozwalają mi kontynuować w prawie zakładanym tempie. Jest w miarę dobrze, na 7km do mety kalkuluję, może jest szansa. Wychodziło, że jak pobiegnę delikatnie powyżej 4min to się uda. Pierwszy zakładany kilometr wchodzi w 4,08 ale na więcej nie ma głowy już. No i tak biegnę do mety. Ostatnie 2km to już finisz. Nie było klasycznego wyciskania ostatnich soków. Może jedynie ostatnie 500m szybciej, żeby wyprzedzić kilku zawodników, którzy już nie mieli szans odeprzeć ataku. A magiczne 3h wybiły mi dokładnie jak byłem na 41km! Już słyszałem odgłosy z mety. Tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Ostatnie 2km przebiegłem w 9.09min – tempo 4,10 – nie czułem, żebym jakoś cisnął.
Na mecie, medal, banan, poszedłem na stół do masażu, na chwilę się położyć. Wstałem potem truchtem do auta po telefon, powrót do grawerowania medalu, od razu wsiadłem do auta i szybko, póki nie było tłumów na stadionie do domku.
I tak, niby jest niedosyt, ale to, że miałem kryzys od 15km, że to wytrzymałem, nie wiem sam jak! Naprawdę totalnie mnie sponiewierało psychicznie. Przeklinałem, że zapisałem się na Warszawę, przeklinałem ten dystans, przecież można biegać szybko i krócej, po co tak się niszczyć. Już na fotelu do masażu wiedziałem, że wygram z nim... Pokonam maraton poniżej 3h...
Cieszę się, że jednak nie zszedłem, wtedy to byłbym załamany chyba, teraz z perspektywy czasu widzę, że dużo mi dał ten start. Udany i nie. Zawsze miałem respekt przed maratonem. Teraz mam jeszcze większy. Następnym razem biegnę w grupie z zającem. I nie wzoruję się na Garminie co do kilometrów, tylko oznaczenie punktów pomiarowych przez organizatorów – mam nadzieję, że można na nich liczyć.
Jedno tylko mnie zastanawia. Lepiej się czułem na 20km półmaratonu BMW przy tempie 3,57 niż wczoraj na 20km przy tempie 4,15...(no może było wtedy 4,12)... Czy to szczyt formy przypadł 2 tygodnie temu, przetrenowanie w ostatnich 2 tygodniach, przesadzenie z tempówkami, brak wolnych wybiegań sporo powyżej 5min/km. Może brak obżarstwa, które zawsze mi towarzyszyło przed startami? Dodatkowo na wykresie widzę zbyt wysoki puls i jego gwałtowny skok przed momentem, gdy położyłem się na trawie... Maksymalnym puls 183 odzwierciedla brak walki na finiszu...
Co jeszcze? Mimo kryzysu cały czas wyprzedzałem:
5km – 21.18min miejsce 139
10km – 42.25min miejsce 128
15km – 1.03.25h miejsce 114
21km – 1.29.06h miejsce 90
25km – 1.46.21h miejsce 75
30km – 2.08.08h miejsce 73
35km – 2.31.56h miejsce 73
40km – 2.55.06h miejsce 67
42,195km – 3.04.15h miejsce 61
Poszczególne 5km:
5km – 21.18min – tempo 4,16
5km – 21.07min – tempo 4,13
5km – 21.00min – tempo 4,12
6,097km – 25.41min – tempo 4,13
3,903km – 17.15min – tempo 4,25
5km – 21.47min – tempo 4,21
5km – 23.48min – tempo 4,46 (minuta leżenia, sikanie, postój na picie i jedzenie, itp...)
5km – 23.10min – tempo 4,38 (postój, chłodzenie, polewanie wodą)
2,195km – 9,09min – tempo 4,10
Czego szkoda? No kibiców, bardzo mało w porównaniu z innymi topowymi maratonami w Polsce...
Był piękny NS w Łodzi, wczoraj było całkowite przeciwieństwo idealnego biegu... A ten czas w sumie na osłodę nie taki zły.
Odegram się, obiecuję
42,195km 3.04.15h tempo 4,22
Hrś 172
Hrmax 183
„Chcesz rozśmieszyć Boga?... Powiedz mu o swoich planach...”
Zaczynamy, tak sobie myślałem, co nie zagrało o co chodziło. Wszystko jest jasne jak słońce. Oczywiście, to że maraton i bieganie tego na życiówki, powiedzmy, że w górnej połowie wyników to masochistyczne hobby każdy z nas wie, ale do rzeczy...
1. Trening – podbudową było bieganie krosów, wolne, średnio długie, ale wartościowe, na pewno wzmacnia nogi, siła biegowa wchodzi. Potem elementy szybkościowe, ciągłe mocne dyszki na tartanie, mało interwałów. Pod koniec dużo tempówek, raczej krótkich, mocny start w półmaratonie, może 2 tygodnie to było za krótko na regenerację? Podsumowując trening idealny pod półmaraton, średni pod dyszkę, również niespecjalny pod maraton. 70-90km tygodniowo niby coś, ale... Sosik biega dobre treningi – długi BS + TM, ja biegałem rozgrzewkę + TM. Ale pomijając, mogłem dorzucić krosy w końcowej fazie, żeby tej siły biegowej nie zabrakło. Nie biegam trzydziestek w przygotowaniach, uważam je za zbyt kontuzyjne. Jednak na poziomie 3.10 można ich było nie biegać, teraz braki wychodzą. Czyli brakuje kilku długi obciążających treningów i siły biegowej. Tempowo bym powiedział, że jest aż nadto... 4,15min/km nie robi wrażenia. Po kryzysie, postoju, leżeniu gdy zaczynałem znowu odzyskiwałem swoje tempo i wymijałem po kolei zawodników. Wrażenie robi jedynie dystans...
2. Odżywianie, waga, regeneracja – tutaj jest poprawa, dbam w końcu o sen, nie chodzę na co dzień jak żywy trup, jakiś basen, masaż, rozciąganie, wszystko funkcjonuje świetnie. Liczenie kalorii jest w miarę pomocne. Na półmaratonie BMW byłem bardzo przejedzony, bałem się o reakcję żołądka, przed Wrocławiem dorzuciłem do pieca w piątek i sobotę. Wcześniej jadłem 4-5 dni więcej. Może tutaj też coś siedzi? W dzień startu zjadłem też mniej kcal niż, przed wspomnianym półmaratonem BMW. Dodatkowo 2h przed startem miałem biegunkę. Od czego nie wiem – może z nerwów? Przez to bałem się sięgać po banany na trasie, brałem tylko kostki cukru, do tego woda, mało izotoniku. Żel wciągnąłem nie wiem, sporo po 30km, błąd kolejny. Wytłumaczeniem było jeszcze uczucie kłucia w żołądku w okolicach 15-20km, ale to były niedogodności kilkuminutowe. Ostatnia noc przed startem wzorowa, sen od 21 do 6 rano. Odnośnie wagi udało się zrobić startową poniżej 70kg. W dzień startu pewnie nieznacznie przekraczała 70kg z uwagi na jedzenie. W Łodzi ważyłem 75kg... Może tutaj jest dylemat? Może za mało tłuszczu? Mięśni? Chociaż w końcu wykształciły mi się mięśnie ud, więc może nie jest tak źle...
13.09
kcal spożyte - 4340
kcal spalone rower - 200
kcal suma - 4140
14.09
kcal spożyte do momentu biegu - 1160 (chyba za mało, ale ile można zjeść do 9 rano...)
Tyle słów wprowadzenia. Po pracy wyjechałem do Wrocławia, podróż szybka i bezproblemowa, 300km autostradami leci moment. Sprawny odbiór pakietu, zakup żeli Nutrend, witamin ALE i jadę do hostelu. Płaciłem za pokój z łazienką, pobyt przedłużony do 15. Zapłaciłem z góry. Co dostałem? Pokój bez łazienki i nakaz dopłacenia 50zł, za możliwość wykąpania po starcie, czyli przedłużenie pobytu do 15. Podziękowałem Panu, zdenerwowałem się, ale trudno. Na start było tylko 2,5km więc tak źle nie było. Zjadłem, obejrzałem trochę TV, zacząłem czytać książkę „14 minut” Alberto Salazara, polecam każdemu... 21 oznaczała początek snu. Rano śniadanie o 6. Potem poleżałem, poczytałem. Długa toaleta – biegunka – jakoś się ogarnąłem i pojechałem na start. Wcześniej w pokoju solidna porcja rozciągania. Po zaparkowaniu auta zacząłem rozgrzewkę.
14.09 rozgrzewka
2,1km 11.12min tempo 5,20
Hrś 140
Po rozgrzewce rozciąganie i seria przebieżek: 120m tempo 3,12 / 118m 3,23 / 114m 3,13
I udałem się na start. Chwilkę musiałem się przeciskać od strony biura zawodów. Start! Zaczynamy. Miał być jakiś zająć na 3h, niestety albo nie było albo nie zauważyłem. Zaczynam spokojnie, jednak trzeba się przeciskać przez tabuny wolniejszych biegaczy, którzy ustawili się jako elita. W końcu bieg się normuję, pilnuję czasu. Pierwszy kilometr 4.12 no deczko szybko, nie przyspieszam delikatnie staram się pochłaniać trasę, pilnować zakrętów, żeby nie nadrabiać. Kolejne kilometry wchodzą w miarę równo. Jednak jakiś idiota przestawił znacznik 3-4km i były jaja. Na szczęśnie na 5km był pomiar. Wyszło mi idealnie 21.18min tempo 4,16, ale Garmin pokazywał średnie 4,12 już. Po tych 5km zaczął się samotny bieg, praktycznie do końca. Kontrolowałem kilometry i czas, Garmin pokazywał swoje, czyli po lapowaniu pokazywał tempo średnie aktualne okrążenie wolniejsze niż rzeczywiste, ja przyspieszałem osiągałem 4,15 i potem rosło do 4,08 – musiałem zwalniać, i tak w kółko – frycowe za bieg samemu – ale nie było nikogo, albo dużo wolniej zawodnicy biegli lub ciągnęli bardzo mocno. Jaja się działy. Wyprzedam dwóch chłopaków biegnących wolno, pytam na co biegną, mówią, że na 3h i zwalniają, bo mają zapas, wyprzedzam ich, za kawałek dochodzi mi zawodnik, wyprzedza szybko, pytam na co biegnie – na 3h – odpowiada... No bez jaj! Cuda były wczoraj... Potem bieg bez historii, tempo nie robiło wrażenia, piłem wodę, bałem się lekko gazowanego izo, kilka razy wciągnąłem cukier w kostkach, za mało niestety. Dobrze, że miałem czapeczkę, 20-22 stopnie przy bezchmurnym niebie nie było pomocne, nie było też tragedii, ogólnie znośnie. Wiatr wiał w twarz przed około 5km trasy, ale też nie jakoś mocno. Na warunki nie można zganiać, mogłyby być lepsze, ale nie były złe. Osobiście chciałem następnym razem pobiec w 8-10 stopniach przy pełnym zachmurzeniu. Kolejne kilometry upływały cały czas wyprzedzałem. Kontrolowałem tempo, jako, że Garmin pokazywał 4,12 przy realnym 4,15 postanowiłem trzymać Garminowskie 4,12. No i na półmetku miałem prawie minutę zapasu, którego NIE CHCIAŁEM MIEĆ! Żeby było jasno, to nie było przyspieszanie, czy coś takiego, to efekt biegu w pojedynkę, nie czucia tempa – tutaj wychodzi bieganie tempówek po 4,08, a nie w idealnym TM – przejechałem się na tym, bo realne kilometry niekiedy wchodziły grupo niżej 4,10. Ogólnie na półmetku była minuta przewagi, a ja już 5km wcześniej czułem, że dziś nic z tego nie będzie. Od 15km głowa mówiła, prosiła, żebym szukał tramwaju, pojazdu obsługi maratonu lub jakiegoś środka transportu i wrócił sobie na metę. Nie miałem tak nigdy, totalny brak głowy. Psycha siadła mi jak nigdy. Co 10 kroków miałem myśl o zatrzymaniu – zatrzymaj się, odpuść, nie dasz rady, i tak nie dociągniesz – no katorga, to jak dostałem po dupie wczoraj, nie sposób tego opisać, jakby jakiś diabeł siedział mi na ramieniu i coś szeptał co chwilę. Zawsze co jak co, ale głowa była moją mocną stroną, nigdy tak nie odpuszczałem. Ale dalej... Niby puszczałem nogi, niby zwalniałem, ale poszczególne kilometry dalej wchodziły w tempie na 3h. Niby chce się zatrzymać, niby nie mogę, ale czemu? Tempo komfortowe, nogi nie bolą, oddech ok... I tak myślę o co chodzi? I gdy myślałem, gdy sobie mówiłem, że przecież wszystko jest w normie, to wtedy słyszałem tylko w głowie – i tak nie dasz rady, wiesz ile to jeszcze kilometrów, jak teraz wytrzymasz to za 2km odpuścisz – serio, to była masakra. Minąłem tak 30km, na którym cały czas miałem czas na 3h. I zrobiłem fajne bum na trawę. Poleżałem tak sobie z minutę, popatrzyłem jak biegną Ci, których wyprzedzałem, wysikałem się pod drzewem. Miałem siadać, zobaczyłem grupkę biegaczy i nagle ogień, gonie ich i dochodzę. Kilkaset metrów biegnę z nimi, ale jest za wolno i wyprzedam. Znowu łapę swoje tempo. Wiem, że już szans nie ma na 3h, ale cisnę. Po kilku kilometrach znowu nie mogę utrzymać 4,15. Zwalniam, postanawiam pobiec sporo wolniej do mety. Nie ma opcji, bieg wolniejszy sprawia ból, jedynie przedział 4,15-4,25 wydaje się komfortowy, staram się kogoś złapać, nie bardzo jest ktoś na trasie. Zatrzymuje się przy punkcie odżywczym, jem 3 kawałki banana, popijam 3 kubkami izo, już się nie bałem, że coś się stanie z żołądkiem, 3h i tak poszły w las – czekam na jakąś grupkę, do której mógłbym się dołączyć. Jest gorąco, na każdym punkcie nie liczę sekund, zatrzymuję się, zanurzam całą głowę w wiaderku. Na 20km wylałem całe 10 litrowe wiadro na siebie, kibice mieli niezły ubaw. Sekundy straty na te czynności bez problemu kasuję podczas biegu. Delikatna przerwa, dosłownie sekundy pozwalają mi kontynuować w prawie zakładanym tempie. Jest w miarę dobrze, na 7km do mety kalkuluję, może jest szansa. Wychodziło, że jak pobiegnę delikatnie powyżej 4min to się uda. Pierwszy zakładany kilometr wchodzi w 4,08 ale na więcej nie ma głowy już. No i tak biegnę do mety. Ostatnie 2km to już finisz. Nie było klasycznego wyciskania ostatnich soków. Może jedynie ostatnie 500m szybciej, żeby wyprzedzić kilku zawodników, którzy już nie mieli szans odeprzeć ataku. A magiczne 3h wybiły mi dokładnie jak byłem na 41km! Już słyszałem odgłosy z mety. Tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Ostatnie 2km przebiegłem w 9.09min – tempo 4,10 – nie czułem, żebym jakoś cisnął.
Na mecie, medal, banan, poszedłem na stół do masażu, na chwilę się położyć. Wstałem potem truchtem do auta po telefon, powrót do grawerowania medalu, od razu wsiadłem do auta i szybko, póki nie było tłumów na stadionie do domku.
I tak, niby jest niedosyt, ale to, że miałem kryzys od 15km, że to wytrzymałem, nie wiem sam jak! Naprawdę totalnie mnie sponiewierało psychicznie. Przeklinałem, że zapisałem się na Warszawę, przeklinałem ten dystans, przecież można biegać szybko i krócej, po co tak się niszczyć. Już na fotelu do masażu wiedziałem, że wygram z nim... Pokonam maraton poniżej 3h...
Cieszę się, że jednak nie zszedłem, wtedy to byłbym załamany chyba, teraz z perspektywy czasu widzę, że dużo mi dał ten start. Udany i nie. Zawsze miałem respekt przed maratonem. Teraz mam jeszcze większy. Następnym razem biegnę w grupie z zającem. I nie wzoruję się na Garminie co do kilometrów, tylko oznaczenie punktów pomiarowych przez organizatorów – mam nadzieję, że można na nich liczyć.
Jedno tylko mnie zastanawia. Lepiej się czułem na 20km półmaratonu BMW przy tempie 3,57 niż wczoraj na 20km przy tempie 4,15...(no może było wtedy 4,12)... Czy to szczyt formy przypadł 2 tygodnie temu, przetrenowanie w ostatnich 2 tygodniach, przesadzenie z tempówkami, brak wolnych wybiegań sporo powyżej 5min/km. Może brak obżarstwa, które zawsze mi towarzyszyło przed startami? Dodatkowo na wykresie widzę zbyt wysoki puls i jego gwałtowny skok przed momentem, gdy położyłem się na trawie... Maksymalnym puls 183 odzwierciedla brak walki na finiszu...
Co jeszcze? Mimo kryzysu cały czas wyprzedzałem:
5km – 21.18min miejsce 139
10km – 42.25min miejsce 128
15km – 1.03.25h miejsce 114
21km – 1.29.06h miejsce 90
25km – 1.46.21h miejsce 75
30km – 2.08.08h miejsce 73
35km – 2.31.56h miejsce 73
40km – 2.55.06h miejsce 67
42,195km – 3.04.15h miejsce 61
Poszczególne 5km:
5km – 21.18min – tempo 4,16
5km – 21.07min – tempo 4,13
5km – 21.00min – tempo 4,12
6,097km – 25.41min – tempo 4,13
3,903km – 17.15min – tempo 4,25
5km – 21.47min – tempo 4,21
5km – 23.48min – tempo 4,46 (minuta leżenia, sikanie, postój na picie i jedzenie, itp...)
5km – 23.10min – tempo 4,38 (postój, chłodzenie, polewanie wodą)
2,195km – 9,09min – tempo 4,10
Czego szkoda? No kibiców, bardzo mało w porównaniu z innymi topowymi maratonami w Polsce...
Był piękny NS w Łodzi, wczoraj było całkowite przeciwieństwo idealnego biegu... A ten czas w sumie na osłodę nie taki zły.
Odegram się, obiecuję
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
Koniec laby.
Środa po pracy, na początek rower. Powyżej 30km/h średnia na dużej kadencji. Potem po chwili w domu wyszedłem pobiegać. Nie sądziłem, że można mieć tak świeże nogi. Niosły mnie niesamowicie! Zero bólu, ciężkości, zmęczenia... Fajnie, fajnie...
17.09 Rower
19,49km 38.28min tempo 30,40km/h
17.09 BC1
10,21km 51.22min tempo 5,02
HRś 144
Waga 73,1kg
Środa po pracy, na początek rower. Powyżej 30km/h średnia na dużej kadencji. Potem po chwili w domu wyszedłem pobiegać. Nie sądziłem, że można mieć tak świeże nogi. Niosły mnie niesamowicie! Zero bólu, ciężkości, zmęczenia... Fajnie, fajnie...
17.09 Rower
19,49km 38.28min tempo 30,40km/h
17.09 BC1
10,21km 51.22min tempo 5,02
HRś 144
Waga 73,1kg
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
Dawno tak wolno nie biegałem, ale miło, przyjemnie... Kros na świetnej leśnej trasie, obok Paulina na rowerze. Jedynie mega przejedzony byłem i początek niezbyt komfortowy.
18.09 kros BC1-
10km 56.55min tempo 5,42
HRś 135
18.09 kros BC1-
10km 56.55min tempo 5,42
HRś 135
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
Trzeci dzień z rzędu. Kros po pracy, tempo bardzo swobodne. Nogi nie zmęczone, zero urazów, nic tylko biegać. Pozytywne jest to, że po takim urypaniu psychicznym w niedziele mam dużą ochotę na bieganie. Odnośnie PZU Maratonu Warszawskiego nie wypowiadam się na razie. Jedynie, to to, że 2 tygodnie po maratonie w 3.04 raczej nie ma szans na 2.59...
19.09 kros BC1
12,63km 1.03.13h tempo 5,00
HRś 143
Na takim HRś to biegałem grubo poniżej 5min/km przed maratonem... Wiadomo, na razie organizm w dołku, za kilka dni może się odbije, tymczasem będę biegałem sam I zakres.
19.09 kros BC1
12,63km 1.03.13h tempo 5,00
HRś 143
Na takim HRś to biegałem grubo poniżej 5min/km przed maratonem... Wiadomo, na razie organizm w dołku, za kilka dni może się odbije, tymczasem będę biegałem sam I zakres.
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
Spontanicznie postanowiliśmy uciec na 2 dni do Sopotu. Z racji tego sobota była wolna, za to w niedziele po 6 rano już byłem na nogach. Spaliśmy w okolicy Aqua Parku w Sopocie, tam też zacząłem, I zakres wzdłuż morza alejką rowerowo - pieszą. I tak leciałem sobie, pilnowałem pulsu, żeby był w okolicach <145, potem delikatne przyspieszenie i utrzymywanie <150... Zobaczyłem, że zaczynam znowu grubo poniżej 5min/km biegać na tym pulsie. Tak biegnąc zobaczyłem koniec ścieżki, potem jakimiś alejkami parkowymi dobiegłem do siatki Stoczni, dalej koło ogrodzenia, aż do samego końca do wlotu do Stoczni. Wybiło wtedy dokładnie 10km...
Szybko decyzja, może dobra, może zła, wracam 10km do hotelu TM. Takich treningów brakowało, na zmęczeniu, a właśnie 10km grubo poniżej 5min/km było w nogach. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Poszło dosyć gładko, początek jedynie cięższy, potem pilnowałem, żeby nie schodzić poniżej 4,10, ale jakoś nie mogłem wyczuć tempa i rwałem, częściej musiałem hamować. Przy tempie średnim 4,12 po 8km miałem HRś 167. Mocny II zakres u mnie. Ostatni kilometr to w całości podbieg z poziomu molo do Aqua Parku. Chciałem wytrzymać w TM i mocno puls poszedł w górę pod 190.
Czuję się dobrze po tym treningu, już w domu. Ten tydzień już luźny. Tempówek nie biegam. Wyszło 20km. A odcinek TM znowu za szybko wyszedł i tak... Waga 72,8kg, ponad 3kg więcej w niczym nie przeszkadza, a może pomaga?
21.09 10km BC1 + 10km TM
BC1 10km 48.18min tempo 4,50
HRś 147
TM 10km 41.54min tempo 4,11
HRś 169
Szybko decyzja, może dobra, może zła, wracam 10km do hotelu TM. Takich treningów brakowało, na zmęczeniu, a właśnie 10km grubo poniżej 5min/km było w nogach. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Poszło dosyć gładko, początek jedynie cięższy, potem pilnowałem, żeby nie schodzić poniżej 4,10, ale jakoś nie mogłem wyczuć tempa i rwałem, częściej musiałem hamować. Przy tempie średnim 4,12 po 8km miałem HRś 167. Mocny II zakres u mnie. Ostatni kilometr to w całości podbieg z poziomu molo do Aqua Parku. Chciałem wytrzymać w TM i mocno puls poszedł w górę pod 190.
Czuję się dobrze po tym treningu, już w domu. Ten tydzień już luźny. Tempówek nie biegam. Wyszło 20km. A odcinek TM znowu za szybko wyszedł i tak... Waga 72,8kg, ponad 3kg więcej w niczym nie przeszkadza, a może pomaga?
21.09 10km BC1 + 10km TM
BC1 10km 48.18min tempo 4,50
HRś 147
TM 10km 41.54min tempo 4,11
HRś 169
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
Objadam się, nie patrzę na wagę, a wynik tego jest taki, że dziś mógłbym biec i biec, może już się zregenerowałem po Wrocławiu? Tętno też się obniżyło przy tempie 4,50. Leśny kros, po pracy. Już zimno niestety/stety.
23.09 kros BC1
12,42km 1.00.01h tempo 4,50
HRś 147
23.09 kros BC1
12,42km 1.00.01h tempo 4,50
HRś 147
Ostatnio zmieniony 24 wrz 2014, 21:28 przez mariuszbugajniak, łącznie zmieniany 1 raz.
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
Kopia wczorajszego treningu, deczko szybciej wyszło. Piękny las, piękna pogoda, skostniałe dłonie...
24.09 kros BC1
12,5km 1.00.01h tempo 4,48
HRś 148
24.09 kros BC1
12,5km 1.00.01h tempo 4,48
HRś 148
- mariuszbugajniak
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2131
- Rejestracja: 02 lip 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: 37.29
- Życiówka w maratonie: 2.59.02
- Lokalizacja: Włoszczowa
36 PZU Maraton Warszawski – „Wiara czyni cuda...”
PB – 2.59.02
Open – 136/6675
M20 – 38
Hrś 179 !!! (to jest 90% mojego Hrmax!!!)
Hrmax 196
Międzyczasy organizatora:
5km - 21:43
10km - 42:53
15km - 1:04:07
20km - 1:25:07
21km - 1:29:46
25km - 1:46:10
30km - 2:07:32
35km - 2:28:44
40km – 2:50:11
42,195km – 2.59.02
I połówka – 1.29.46
II połówka – 1.29.16
Czyli udało się zrobić 30 sekundowy NS! Jak w Łodzi, o to chodzi!
Międzyczasy z Garmina. Postanowiłem nie popełnić błędu z Wrocławia i wyłączyłem Autolap'a co 1km. Ręcznie odcinałem poszczególne 5km. Z dokładnością.
5km – 21.40 tempo 4,20
5km – 21.11 tempo 4,14
5km – 21.14 tempo 4,15
5km – 20.58 tempo 4,12
5km – 21.05 tempo 4,13
5km – 21.21 tempo 4,16
5km – 21.14 tempo 4,15
5km – 21.29 tempo 4,18
2,195km – 8.46 tempo 3,59
Garmina włączyłem dokładnie na linii startu, dokładnie przy czujniku pomiarowym, dokładnie tak samo go wyłączyłem na mecie. Różnica 5 sekund. Garmin pokazał 2.58.57, pomiar organizatora 2.59.02. Oczywiście jedyny słuszny wynik to pomiar organizatora, ale dla przebiegu całego biegu dla mnie liczą się moje ręcznie odcinane piątki. Tylko co ma wpływ na taki błąd? Garmin źle nalicza czas, na stoperze? Taki błąd na 3 godzinach? Jak myślicie? W Krakowie biegłem z kumplem, wystartowaliśmy ramię w ramię i tak samo przekraczaliśmy metę. Kilka sekund różnicy między nami było w wynikach. Dziwne!
Ale przenieśmy się do początku tej historii.
Wrocław zmasakrował moją psychikę, ściorał mnie i upodlił, wskazał też miejsce w szeregu. Fizycznie nie było źle, czułem ten maraton, ale mało mnie naruszył. Oczywiście, jak było naprawdę wyszło w ostatnią niedzielę Wszyscy mi pisali, żebym dał sobie spokój, żebym nie ryzykował, że nie dam rady pobiec mocno w 2 tygodnie, po też nie słabym wyniku 3.04. Oczywiście, z każdym z tych głosów się zgadzałem, wiedziałem, że to nic mądrego z mojej strony, ale mam sentyment do Maratonu Warszawskiego. Tutaj debiutowałem. Tutaj też rok temu zostałem zdewastowany przez kolkę, miałem więc rachunki do wyrównania. Dodatkowo miałem wszystko już opłacone i biegł mój kumpel, chciałem tam być. Zaraz po Wrocławiu nastawiałem się na odpuszczenie walki o 3h i pobiegnięcie dla frajdy, towarzystwo dla Artura na 3.15 też było fajną opcją. Z upływem dni coś w mojej głowie uświadamiało mi, że muszę spróbować jednak powalczyć. Dużo tutaj zawdzięczam mojej kochanej Paulince. Motywowała mnie przez całe te 2 tygodnie między maratonami. Jeszcze na progu, kiedy wyjeżdżałem, ostatniej jej słowa, to „złamiesz tą 3-kę”. W Sopocie tydzień po i tydzień przed maratonem pobiegłem fajny trening, który też mi coś pokazał, że jednak jakoś funkcjonuję po Wrocławiu. Po wrocławskim biegu odstawiłem dietę w kąt. Jadłem wszystko, większość to syf. Nie miałem już nic do stracenia, a wiedziałem, że potrzebuję dużo żarcia do regeneracji. Przeanalizowałem swoje maratony i wyszło mi, że w każdym, w którym ważyłem 70kg nie poszło mi. A każdy z wagą 75kg był idealny. Brak ściany, Negative Split... Dlatego waga przez te 2 tygodnie odeszła na drugi plan. Tydzień po maratonie to 53km, więc sporo. Ale już w ostatnim tygodniu zrobiłem nietypowy trening. Dwa krosowe biegu we wtorek i środę. Około 12,5km w ciągu godziny. I tyle. Czwartek, piątek, sobota wolne! Do tego sporo jedzenia. Przez 2 tygodnie przytyłem 5kg. Zbliżał się dzień maratonu. W piątek czułem, że coś wisi w powietrzu, przeziębienie, katar? Krople do nosa, Teraflu, witaminy, miód. W sobotę było gorzej, poprawiło się już wieczorem. Pisałem o tym w komentarzach. Profilaktycznie wziąłem Teraflu przed snem. Noc była szarpana, kilka razy się budziłem. Dodatkowo miałem załatwić pewną sprawę w stolicy. Przebijałem się ponad godzinę autem i w pokoju byłem dopiero około 21. Do czego zmierzam, przed Wrocławiem wszystko było idealnie, waga, dieta, przygotowanie, regeneracja, sen. A tutaj, wszystko nie tak. Przeziębienie, nerwy, waga, złe odżywiania, brak regeneracji, brak snu praktycznie w całym tygodniu. Czyli jednak może na przyszłość więcej luzu w dupie i będzie optymalnie Wstałem o 6 rano. Dwie bułki z nutellą i bananem, paczka herbatników. Potem jeszcze izotonik i żel przed biegiem. Wszystko miałem wcześniej przygotowane, przebrałem się wcześniej i ruszyłem. W międzyczasie jeszcze po śniadaniu, a przed wyjazdem lektura „14 minut” Salazara, tak dla motywacji. Auto zaparkowałem przy ulicy Londyńskiej, może 1km do Narodowego, a ruchu tak nie ma. Zorientowałem się, że zapomniałem worka depozytowego. Noc nic, będę musiał biec z kluczykiem w kieszonce. Dobrze, że w pakiecie była frotka, więc upchnąłem tam żele. Z parkingu zacząłem rozgrzewkę w kierunku stadionu. Wolny truchcik, przy stadionie spotkałem Artura, potem wspólny truchcik. Spotkaliśmy kilku znajomych, chwilka rozmowy, kilka razy siku i ostatnie chwile przed startem. Jeszcze 3 mocne przebieżki już po Moście Poniatowskiego.
28.09 rozgrzewka
2,81km 15.40min tempo 5,35
w tym 3 przebieżki po 150m w tempie 3.20-3.30min/km
Przemek Babiarz, Sen o Warszawie, końcowe odliczanie i START! Ustawiłem się z przodu, bardzo blisko, specjalnie nie chciałem być w grupie na 3h. Liczyłem na to, że będę mógł pobiec pierwszy kilometr wolniej, wdrożyć się w bieg, nie podbijać za mocno pulsu, a grupa na 3h sama mnie dogoni po tym pierwszym kilometrze. I tak dokładnie się stało. Już za rondem z palmą grupa mnie dogoniła. Tempo oscylowało poniżej 4,20 a nie wydawało się na zbyt komfortowe. Początkowo grupa mi uciekała, potem szybko się z nią scaliłem. Byłem na końcu. Nie chciałem walczyć o kubki na punktach. Zresztą już trochę się nauczyłem, nic mi nie da machanie szabelką, żeby być przy zającu bardzo blisko i co chwile tracić energię na przepychanie i zmiany kierunków biegu. Pierwsze 10km poleciało szybko, tempo było coraz bardziej znośne. Ale puls cały czas powyżej 170... Sporo za dużo. Przy tym tempie mam około 165 tak normalnie na treningach. A to dopiero pierwsze 10km trasy. Na 10km pierwszy żel. Już nie popełnię więcej błędu z Wrocławia. Odżywianie i picie – podstawa. Piłem po troszku na każdym punkcie + polewanie wodą. Na którym kilometrze dostałem nawet butelkę wody, prawie całą wylałem na głowę i plecy. Najgorszy było odcinek 10-15km. Można powiedzieć, taki pierwszy kryzys. Już początek myśli i zejściu, o zatrzymaniu. Głowa, głowa, głowa! Pomyślałem sobie o Paulinie, o tylu osobach, które na mnie liczą, o ludziach z forum, którzy siedzą i patrzą na czasy na poszczególnych pomiarach, w duchu już się śmiałem, że chłopaki nie dowierzają, że wytrzymuję. Powiedziałem sobie... „gorzej już nie będzie”, dobrze wiedziałem na co się zdecydowałem, postanowiłem otworzyć się na ból, nie byłem widocznie na to gotowy we Wrocławiu. Jak nie ja to kto? Jak nie teraz to kiedy? Dużo motywacyjnych haseł, dużo myśli o bliskich. Cały czas słowa Pauliny mi towarzyszyły. Kiedy o tym myślałem podczas jakiś kryzysów, momentalnie przecinał mnie dreszcz i kryzys odpuszczał. To nie są czcze hasła, tak było naprawdę. Dodatkowo gdzieś koło 15km jakiś trener krzyczał, do kogoś, rozluźnij się, luz, luz, luz. Od razu zastosowałem, byłem mocno spięty, zacząłem biec lżej, bardziej luźno, kryzys minął. Dalej to już czysty bieg w grupie, grupie z której odpadały kolejne osoby. Byłem już blisko zająca. Gdy dopadały mnie jakieś chwile zwątpienia mówiłem, że to tylko preludium i po 32km przyspieszam. Taaa! Ale działało! W Wilanowie na agrafce zobaczyłem Artura, pyta jak się czuję. Odpowiedziałem tak: „Jak to spierdolę to jestem dziad!”. Te słowa również powtarzałem sobie w chwilach zwątpienia w dalszej części wyścigu. Wtedy czułem się już mocny, to był 25km. Potem podbieg na Arbuzowej, skrócenie kroku i jakoś weszło. Nie straciłem. Dalej Ursynów i wspaniali kibice! Na całej trasie zresztą kibiców było mega dużo! Każdemu z osobna wypadałoby podziękować, to niesamowite wsparcie. Nie byli bierni, krzyczeli i dopingowali każdego! Wrocław może się uczyć od stolicy sztuki kibicowania! Wiadukt Szosta, krótki krok – zaliczony. Mija kilka minut po podbiegu, to już 33km. Odrywa się 4 chłopaków i 1 dziewczyna od grupy na 3h. Niby jest we mnie strach, niby mam kilkanaście sekund przewagi nad 3h. Wystarczy dociągnąć z grupą, po co ryzykować? I wtedy przypominają mi się słowa Steve'a Prefontaine'a „Wiele ludzi biega po to, aby zobaczyć, kto jest najszybszy. Ja ścigam się po to, aby zobaczyć, kto ma najwięcej odwagi”. Bez zawahania ruszam. Dojście do ucieczki zajmuje mi kilka minut. Wydaję się, że mamy mocne tempo, odliczamy kolejne kilometry. Dziewczyna jest mocna, prowadzi grupę, po jakimś czasie, dochodzę równo do niej i pomagam ciągnąć, potem krzyczę do chłopaków z tyłu, żeby się zmienili, pociągnęli i pomogli, bez wahania dają zmianę. W Łodzi na tym etapie miałem Heńka Kempińskiego z Bełchatowa i dzięki niemu przyspieszyłem, w niedziele ta sama sytuacja, trzeba korzystać z doświadczenia. Na którym punkcie odżywczym w tłoku nasza grupka się rozrywa, dziewczyna z jednym z chłopaków odrywa się na 50m, ja z drugim kolegą zostaję sam. Ciśniemy, kolega odpada. Samemu ciężko się biegnie, mega kryzys, wydaje mi się, że zwalniam, ale po mijanych zawodnikach widzę, że chyba trzymam prędkość, odwracam się, grupy na 3h nie widać, jest dobrze myślę. Nie puszczę już tego, nie puszczę. Ostatnie 5km to totalny ból nóg, to stary znajomy Wrocław... On się właśnie wtedy odezwał. Nie wierzcie w regenerację w 2 tygodnie po maratonie. Taki start to brak odpowiedzialności i majstrowanie na własnym organizmie, ale byłem tego świadom, wiedziałem na co się porywam i jakie mogą być konsekwencje. Waliłem strasznie nogami, dwa betonowe klocki. Tempo było dobre, braki w sile biegowej są duże. Zobaczyłem palmę, łyk wody i cisnę przez most, początek z górki, potem deczko pod górkę. Zbieg ślimakiem, no tam nogi już pokazały mi ból do 10 potęgi! Wypłaszczenie, patrzę na zegarek, w duszy uśmiech, cisnę. Wbiegam na stadion, podnoszę rękę, META! Okrzyk radość! Mega okrzyk! Odbieram medal i wracam w okolice mety, czekam na Artura, ma być na 3.15. Dociera do mnie co zrobiłem. Zaczynam płakać, nie mogę sobie poradzić z emocjami przez kilka minut. Wolontariuszka pyta, czy przyprowadzić wózek, odpowiadam jej, że to ze szczęścia. Tyle lat, tyle pracy, tyle wyrzeczeń, tyle wybieganych kilometrów. To było coś tak odległego i nierealnego, a teraz to mam i nikt mi tego nie odbierze. Powiem kiedyś dziecku jak będzie cwaniakowało „Taki jesteś mądry synku, to złam 3'kę w maratonie” Artur wbiega na metę w dobrym stanie, połamał 3.15 z dużym zapasem. Przybijamy piątkę! Wstaję, idziemy do depozytu, po posiłek, potem troszkę siedzimy. Kolega Artura robi nam super zdjęcia. Był z nami też na trasie, podziękowania dla niego! Po jakimś czasie rozchodzimy się. No w moim przypadku to duże słowa. W sumie ja się toczę, z nogami jest źle... Doczłapuje do auta. Potem do pokoju. Prysznic, forum, wcześniej telefon do Paulinki. Tego dnia płakałem jeszcze kilka razy. Miałem do tego prawo, chciałem płakać, tak rzadko w życiu mamy szansę i prawo doświadczyć takich emocji, dotknąć głębi siebie w takim wysiłku i bólu. Powrót do domu prosto na imprezę urodzinową mojej Narzeczonej. Nastrój bajeczny! Podziękowania raz jeszcze dla Paulinki i mojej rodziny za wsparcie jakie cały czas miałem.
Za maraton zapłaciłem w dniu następnym o czym zaraz napiszę...
Zdjęcie z 42km, tragicznie nie wyglądałem
Edit: Właśnie oglądam relacje online i zobaczyłem zająca na 3h wbiegającego na metę. Miał czas 3.00.40 więc jakbym nie ruszył za grupą, która się oderwała, to mogłoby być lipnie
http://pzumaratonwarszawski.com/transmi ... szawskiego
Tak myślałem, że zając zwolnił w końcówce...
PB – 2.59.02
Open – 136/6675
M20 – 38
Hrś 179 !!! (to jest 90% mojego Hrmax!!!)
Hrmax 196
Międzyczasy organizatora:
5km - 21:43
10km - 42:53
15km - 1:04:07
20km - 1:25:07
21km - 1:29:46
25km - 1:46:10
30km - 2:07:32
35km - 2:28:44
40km – 2:50:11
42,195km – 2.59.02
I połówka – 1.29.46
II połówka – 1.29.16
Czyli udało się zrobić 30 sekundowy NS! Jak w Łodzi, o to chodzi!
Międzyczasy z Garmina. Postanowiłem nie popełnić błędu z Wrocławia i wyłączyłem Autolap'a co 1km. Ręcznie odcinałem poszczególne 5km. Z dokładnością.
5km – 21.40 tempo 4,20
5km – 21.11 tempo 4,14
5km – 21.14 tempo 4,15
5km – 20.58 tempo 4,12
5km – 21.05 tempo 4,13
5km – 21.21 tempo 4,16
5km – 21.14 tempo 4,15
5km – 21.29 tempo 4,18
2,195km – 8.46 tempo 3,59
Garmina włączyłem dokładnie na linii startu, dokładnie przy czujniku pomiarowym, dokładnie tak samo go wyłączyłem na mecie. Różnica 5 sekund. Garmin pokazał 2.58.57, pomiar organizatora 2.59.02. Oczywiście jedyny słuszny wynik to pomiar organizatora, ale dla przebiegu całego biegu dla mnie liczą się moje ręcznie odcinane piątki. Tylko co ma wpływ na taki błąd? Garmin źle nalicza czas, na stoperze? Taki błąd na 3 godzinach? Jak myślicie? W Krakowie biegłem z kumplem, wystartowaliśmy ramię w ramię i tak samo przekraczaliśmy metę. Kilka sekund różnicy między nami było w wynikach. Dziwne!
Ale przenieśmy się do początku tej historii.
Wrocław zmasakrował moją psychikę, ściorał mnie i upodlił, wskazał też miejsce w szeregu. Fizycznie nie było źle, czułem ten maraton, ale mało mnie naruszył. Oczywiście, jak było naprawdę wyszło w ostatnią niedzielę Wszyscy mi pisali, żebym dał sobie spokój, żebym nie ryzykował, że nie dam rady pobiec mocno w 2 tygodnie, po też nie słabym wyniku 3.04. Oczywiście, z każdym z tych głosów się zgadzałem, wiedziałem, że to nic mądrego z mojej strony, ale mam sentyment do Maratonu Warszawskiego. Tutaj debiutowałem. Tutaj też rok temu zostałem zdewastowany przez kolkę, miałem więc rachunki do wyrównania. Dodatkowo miałem wszystko już opłacone i biegł mój kumpel, chciałem tam być. Zaraz po Wrocławiu nastawiałem się na odpuszczenie walki o 3h i pobiegnięcie dla frajdy, towarzystwo dla Artura na 3.15 też było fajną opcją. Z upływem dni coś w mojej głowie uświadamiało mi, że muszę spróbować jednak powalczyć. Dużo tutaj zawdzięczam mojej kochanej Paulince. Motywowała mnie przez całe te 2 tygodnie między maratonami. Jeszcze na progu, kiedy wyjeżdżałem, ostatniej jej słowa, to „złamiesz tą 3-kę”. W Sopocie tydzień po i tydzień przed maratonem pobiegłem fajny trening, który też mi coś pokazał, że jednak jakoś funkcjonuję po Wrocławiu. Po wrocławskim biegu odstawiłem dietę w kąt. Jadłem wszystko, większość to syf. Nie miałem już nic do stracenia, a wiedziałem, że potrzebuję dużo żarcia do regeneracji. Przeanalizowałem swoje maratony i wyszło mi, że w każdym, w którym ważyłem 70kg nie poszło mi. A każdy z wagą 75kg był idealny. Brak ściany, Negative Split... Dlatego waga przez te 2 tygodnie odeszła na drugi plan. Tydzień po maratonie to 53km, więc sporo. Ale już w ostatnim tygodniu zrobiłem nietypowy trening. Dwa krosowe biegu we wtorek i środę. Około 12,5km w ciągu godziny. I tyle. Czwartek, piątek, sobota wolne! Do tego sporo jedzenia. Przez 2 tygodnie przytyłem 5kg. Zbliżał się dzień maratonu. W piątek czułem, że coś wisi w powietrzu, przeziębienie, katar? Krople do nosa, Teraflu, witaminy, miód. W sobotę było gorzej, poprawiło się już wieczorem. Pisałem o tym w komentarzach. Profilaktycznie wziąłem Teraflu przed snem. Noc była szarpana, kilka razy się budziłem. Dodatkowo miałem załatwić pewną sprawę w stolicy. Przebijałem się ponad godzinę autem i w pokoju byłem dopiero około 21. Do czego zmierzam, przed Wrocławiem wszystko było idealnie, waga, dieta, przygotowanie, regeneracja, sen. A tutaj, wszystko nie tak. Przeziębienie, nerwy, waga, złe odżywiania, brak regeneracji, brak snu praktycznie w całym tygodniu. Czyli jednak może na przyszłość więcej luzu w dupie i będzie optymalnie Wstałem o 6 rano. Dwie bułki z nutellą i bananem, paczka herbatników. Potem jeszcze izotonik i żel przed biegiem. Wszystko miałem wcześniej przygotowane, przebrałem się wcześniej i ruszyłem. W międzyczasie jeszcze po śniadaniu, a przed wyjazdem lektura „14 minut” Salazara, tak dla motywacji. Auto zaparkowałem przy ulicy Londyńskiej, może 1km do Narodowego, a ruchu tak nie ma. Zorientowałem się, że zapomniałem worka depozytowego. Noc nic, będę musiał biec z kluczykiem w kieszonce. Dobrze, że w pakiecie była frotka, więc upchnąłem tam żele. Z parkingu zacząłem rozgrzewkę w kierunku stadionu. Wolny truchcik, przy stadionie spotkałem Artura, potem wspólny truchcik. Spotkaliśmy kilku znajomych, chwilka rozmowy, kilka razy siku i ostatnie chwile przed startem. Jeszcze 3 mocne przebieżki już po Moście Poniatowskiego.
28.09 rozgrzewka
2,81km 15.40min tempo 5,35
w tym 3 przebieżki po 150m w tempie 3.20-3.30min/km
Przemek Babiarz, Sen o Warszawie, końcowe odliczanie i START! Ustawiłem się z przodu, bardzo blisko, specjalnie nie chciałem być w grupie na 3h. Liczyłem na to, że będę mógł pobiec pierwszy kilometr wolniej, wdrożyć się w bieg, nie podbijać za mocno pulsu, a grupa na 3h sama mnie dogoni po tym pierwszym kilometrze. I tak dokładnie się stało. Już za rondem z palmą grupa mnie dogoniła. Tempo oscylowało poniżej 4,20 a nie wydawało się na zbyt komfortowe. Początkowo grupa mi uciekała, potem szybko się z nią scaliłem. Byłem na końcu. Nie chciałem walczyć o kubki na punktach. Zresztą już trochę się nauczyłem, nic mi nie da machanie szabelką, żeby być przy zającu bardzo blisko i co chwile tracić energię na przepychanie i zmiany kierunków biegu. Pierwsze 10km poleciało szybko, tempo było coraz bardziej znośne. Ale puls cały czas powyżej 170... Sporo za dużo. Przy tym tempie mam około 165 tak normalnie na treningach. A to dopiero pierwsze 10km trasy. Na 10km pierwszy żel. Już nie popełnię więcej błędu z Wrocławia. Odżywianie i picie – podstawa. Piłem po troszku na każdym punkcie + polewanie wodą. Na którym kilometrze dostałem nawet butelkę wody, prawie całą wylałem na głowę i plecy. Najgorszy było odcinek 10-15km. Można powiedzieć, taki pierwszy kryzys. Już początek myśli i zejściu, o zatrzymaniu. Głowa, głowa, głowa! Pomyślałem sobie o Paulinie, o tylu osobach, które na mnie liczą, o ludziach z forum, którzy siedzą i patrzą na czasy na poszczególnych pomiarach, w duchu już się śmiałem, że chłopaki nie dowierzają, że wytrzymuję. Powiedziałem sobie... „gorzej już nie będzie”, dobrze wiedziałem na co się zdecydowałem, postanowiłem otworzyć się na ból, nie byłem widocznie na to gotowy we Wrocławiu. Jak nie ja to kto? Jak nie teraz to kiedy? Dużo motywacyjnych haseł, dużo myśli o bliskich. Cały czas słowa Pauliny mi towarzyszyły. Kiedy o tym myślałem podczas jakiś kryzysów, momentalnie przecinał mnie dreszcz i kryzys odpuszczał. To nie są czcze hasła, tak było naprawdę. Dodatkowo gdzieś koło 15km jakiś trener krzyczał, do kogoś, rozluźnij się, luz, luz, luz. Od razu zastosowałem, byłem mocno spięty, zacząłem biec lżej, bardziej luźno, kryzys minął. Dalej to już czysty bieg w grupie, grupie z której odpadały kolejne osoby. Byłem już blisko zająca. Gdy dopadały mnie jakieś chwile zwątpienia mówiłem, że to tylko preludium i po 32km przyspieszam. Taaa! Ale działało! W Wilanowie na agrafce zobaczyłem Artura, pyta jak się czuję. Odpowiedziałem tak: „Jak to spierdolę to jestem dziad!”. Te słowa również powtarzałem sobie w chwilach zwątpienia w dalszej części wyścigu. Wtedy czułem się już mocny, to był 25km. Potem podbieg na Arbuzowej, skrócenie kroku i jakoś weszło. Nie straciłem. Dalej Ursynów i wspaniali kibice! Na całej trasie zresztą kibiców było mega dużo! Każdemu z osobna wypadałoby podziękować, to niesamowite wsparcie. Nie byli bierni, krzyczeli i dopingowali każdego! Wrocław może się uczyć od stolicy sztuki kibicowania! Wiadukt Szosta, krótki krok – zaliczony. Mija kilka minut po podbiegu, to już 33km. Odrywa się 4 chłopaków i 1 dziewczyna od grupy na 3h. Niby jest we mnie strach, niby mam kilkanaście sekund przewagi nad 3h. Wystarczy dociągnąć z grupą, po co ryzykować? I wtedy przypominają mi się słowa Steve'a Prefontaine'a „Wiele ludzi biega po to, aby zobaczyć, kto jest najszybszy. Ja ścigam się po to, aby zobaczyć, kto ma najwięcej odwagi”. Bez zawahania ruszam. Dojście do ucieczki zajmuje mi kilka minut. Wydaję się, że mamy mocne tempo, odliczamy kolejne kilometry. Dziewczyna jest mocna, prowadzi grupę, po jakimś czasie, dochodzę równo do niej i pomagam ciągnąć, potem krzyczę do chłopaków z tyłu, żeby się zmienili, pociągnęli i pomogli, bez wahania dają zmianę. W Łodzi na tym etapie miałem Heńka Kempińskiego z Bełchatowa i dzięki niemu przyspieszyłem, w niedziele ta sama sytuacja, trzeba korzystać z doświadczenia. Na którym punkcie odżywczym w tłoku nasza grupka się rozrywa, dziewczyna z jednym z chłopaków odrywa się na 50m, ja z drugim kolegą zostaję sam. Ciśniemy, kolega odpada. Samemu ciężko się biegnie, mega kryzys, wydaje mi się, że zwalniam, ale po mijanych zawodnikach widzę, że chyba trzymam prędkość, odwracam się, grupy na 3h nie widać, jest dobrze myślę. Nie puszczę już tego, nie puszczę. Ostatnie 5km to totalny ból nóg, to stary znajomy Wrocław... On się właśnie wtedy odezwał. Nie wierzcie w regenerację w 2 tygodnie po maratonie. Taki start to brak odpowiedzialności i majstrowanie na własnym organizmie, ale byłem tego świadom, wiedziałem na co się porywam i jakie mogą być konsekwencje. Waliłem strasznie nogami, dwa betonowe klocki. Tempo było dobre, braki w sile biegowej są duże. Zobaczyłem palmę, łyk wody i cisnę przez most, początek z górki, potem deczko pod górkę. Zbieg ślimakiem, no tam nogi już pokazały mi ból do 10 potęgi! Wypłaszczenie, patrzę na zegarek, w duszy uśmiech, cisnę. Wbiegam na stadion, podnoszę rękę, META! Okrzyk radość! Mega okrzyk! Odbieram medal i wracam w okolice mety, czekam na Artura, ma być na 3.15. Dociera do mnie co zrobiłem. Zaczynam płakać, nie mogę sobie poradzić z emocjami przez kilka minut. Wolontariuszka pyta, czy przyprowadzić wózek, odpowiadam jej, że to ze szczęścia. Tyle lat, tyle pracy, tyle wyrzeczeń, tyle wybieganych kilometrów. To było coś tak odległego i nierealnego, a teraz to mam i nikt mi tego nie odbierze. Powiem kiedyś dziecku jak będzie cwaniakowało „Taki jesteś mądry synku, to złam 3'kę w maratonie” Artur wbiega na metę w dobrym stanie, połamał 3.15 z dużym zapasem. Przybijamy piątkę! Wstaję, idziemy do depozytu, po posiłek, potem troszkę siedzimy. Kolega Artura robi nam super zdjęcia. Był z nami też na trasie, podziękowania dla niego! Po jakimś czasie rozchodzimy się. No w moim przypadku to duże słowa. W sumie ja się toczę, z nogami jest źle... Doczłapuje do auta. Potem do pokoju. Prysznic, forum, wcześniej telefon do Paulinki. Tego dnia płakałem jeszcze kilka razy. Miałem do tego prawo, chciałem płakać, tak rzadko w życiu mamy szansę i prawo doświadczyć takich emocji, dotknąć głębi siebie w takim wysiłku i bólu. Powrót do domu prosto na imprezę urodzinową mojej Narzeczonej. Nastrój bajeczny! Podziękowania raz jeszcze dla Paulinki i mojej rodziny za wsparcie jakie cały czas miałem.
Za maraton zapłaciłem w dniu następnym o czym zaraz napiszę...
Zdjęcie z 42km, tragicznie nie wyglądałem
Edit: Właśnie oglądam relacje online i zobaczyłem zająca na 3h wbiegającego na metę. Miał czas 3.00.40 więc jakbym nie ruszył za grupą, która się oderwała, to mogłoby być lipnie
http://pzumaratonwarszawski.com/transmi ... szawskiego
Tak myślałem, że zając zwolnił w końcówce...
Ostatnio zmieniony 02 paź 2014, 11:01 przez mariuszbugajniak, łącznie zmieniany 2 razy.