Ukłony wszystkim, bo pierwszy raz piszę. Ale czytam od dawna tu i tam
. I nie mogę wyjść z zadziwienia waszymi dobrymi wynikami w maratonie i połówce...
A czemuż to? Bo podobnie jak mój imiennik Kuba-Jabbur próbuję się trójkołamać w maratonie i też się odbijam
Krótkie info: 33 roki, amatorskie bieganie od 15 lat (o rety!) przede wszystkim dla radochy, od jakiś 8 poważniej i dłużej niż te pierwotne 10-12km. Od 5 lat z nastawieniem na maraton. Chudy ektomorfik jak z podręcznika, 178cm 64kg wagi (właściwie to widełki 63-66kg), otłuszczenie śladowe
- słowem, tylko takiego bić na ulicy.
Pisaliście tutaj o kalkulatorach - oczywiście u mnie też się nie sprawdzają, jak pewnie u każdego. Tylko że u siebie widzę bardzo dużą różnicę między krótkimi dystansami a długimi. Na 5 i 10 mam, wychodzi na to, bardzo dobre rekordy, w połówce raczej średno, a maraton to tragedia... Na 5 pobiegłem w 2013 17:44s (bieg ursynowa w czerwcu), na 10km 36:50s (biegnij warszawo 2013), ale już połówkę z tego roku mam 1:24:11 a najlepszy póki co maraton (warszawski z 2013) mam 3:05:06. I wszystkie prognozy mówią, że powinienem 3h złamać bez kłopotu, a realia są jednak inne. Mało tego, ten mój połmaraton jest jeszcze z dużym zapasem, bo miałem przerwę na WC ze 25s, więc realnie to było ok 1:23:45. I prognoza z tego daje mi jeszcze niższy czas na maraton.
Ale tak jak pisaliście - sama kalkulacja tempa to nie wszystko. Taktyczne rozplanowanie sił, ilość glikogenu, ściana itp. Rok temu byłem uważam dobrze przygotowany (jak na amatora i jak na mnie), pogoda była super, chłodno, pochmurno, na półmetku miałem idealnie 1:30h, czyli bajka... mało tego, na 25-27km jeszcze przyspieszyłem i ze 3km przebiegłem w tempie 4:02-4:05/km. Mijając ten mityczny 30km miałem siłę i śmiałem się w duchu że już nic mi nie wydrze 3h. Jadłem regularnie, piłem dużo (przez co z 1,5min spokojnie poszło na ToiToi'a
) I co.... na 35 poczułem zmęczenie, choć dalej jadłem, na 36km już musiałem na chwilkę stanąć, a następne 3km to była ostra walka z kompletnym osłabieniem, krótkie marsze co 300m... Choć jak się okazało straciłem na nich naprawdę niewiele. Katastrofa nastąpiła równo na 40km, pod palmą... Ścięło mnie już tak, że po prostu nie mogłem już biec, zawroty głowy... odrętwienie - no znam to u siebie. Nie miałem siły już nawet gryźć tego banana... Byłem gotów zasnąć na stojąco :uuusmiech: Po prostu zupełny shut-down. I ostatnie 2,2km musiałem w połowie iść. Miałem 8 minut do 3h i 2,2km... ale przez ten marsz dolazłem na 3:05h. Po prostu pusty bak, brak energii... Mięśnie dawałyby jeszcze radę... stawy... ale po prostu klasyczna ściana, której chyba pierwszy raz tak dotkliwie doświadczyłem.
I teraz co. Wyniki na 10km świetne - 37,5-38min mogę w zasadzie zrobić w każdej chwili, treningi robię w dobrym tempie, tydzień temu przebiegłem 32km z góry kalwarii z 3 krótkimi postojami na mikro-żarcie, w średnim tempie (samego biegu - bez tych postojów) 4:04... 14km ciągiem zrobiłem przedwczoraj w tempie 3:58 bez specjalnej spiny... Przebieżki, interwały, pod górę... gimnastyka... - ale jak znam życie za 2 tygodnie na maratonie warszawskim znowu coś się posypie
Mam po prostu wrażenie, że mam tak szybki metabolizm, że nie jestem w stanie zmagazynować dostatecznie dużo energii. Muszę jeść, a to zabiera czas i powoduje komplikacje żołądkowo-jelitowe (na orlenie wiosną 2014 testowałem strategię - jeść ile się da i mieć energię na końcu - skutek był taki, że latałem do klopa co chwilę i od połowy biegłem już w zasadzie dla zabawy, skończywszy na 3:34h. Ale owszem, siła na końcu była, tylko co z tego
).
Nie wiem - w tym roku robiłem jeszcze dłuższe trasy (takie biegowe wycieczki w zasadzie) niż rok temu, kilka przekroczyło maratoński dystans nawet (moja pierwsza treningowa 50km w życiu
), biegałem i na głodniaka wymuszając katabolizm i z jedzeniem cały czas się ładując, może nie mam takiej prędkości jak rok temu, życiówek na 5 i 10km bym dziś nie zrobił, ale może wreszcie w maratonie się coś uda. Zobaczymy.
Ale to wszystko sprawia, że naprawdę chylę przed wami czoła za tak dobre wyniki na długich dystansach. Ja jakoś zawsze puchnę, choć nic u mnie tego nie zapowiada.
Trzymam za wszystkich kciuki na Maratonie Warszawskim, Jabbur - łamiesz 3h i nie ma bata, z twoimi mocnymi stopami i łydkami od bosego biegania musisz już tylko mieć energię. Najwyżej spalisz w biegu trochę swoich bicepsów, a i tłuszczu zejdzie
Do zobaczenia wszystkim na mecie o 12:00