kachita - maraton sam się nie pobiegnie...
Moderator: infernal
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
czwartek, 29 maja
7,62 km w 48:33
średnie tempo: 6:23
Buty: Skechers GoRun
Po Łodzi czułam się zmęczona, więc odpuściłam sztangi, odpuściłam wtorkowe bieganie, w międzyczasie inaugurując sezon dojeżdżania do pracy na rowerze. Miałam pobiegać w środę, ale tak zmokłam i zmarzłam wracając z pracy na wspomnianym, że nie było opcji, żebym wyszła spod koca. No to wypełzłam w czwartek. Nie pamiętam absolutnie, jak mi się biegło. Z tempa wynika, że nieźle.
niedziela, 1 czerwca
III Wolsztyńska Dziesiątka
Czas netto 1:03:59
Buty: Minimusy
W skrócie - na czwartym kilometrze umarłam i umierałam potem jeszcze kilka razy po drodze Upodlił mnie upał oraz te kilka piw wypitych wieczór wcześniej na firmowej imprezie Ale spotkałam się z Anią, Gife i Mimikiem, więc było wesoło Większej relacji nie chce mi się pisać
poniedziałek, 2 czerwca
60 min body pump
Ponieważ dwa tygodnie wcześniej przeciążyłam sobie tricepsy (10 dni mnie bolały), tym razem nie byłam ambitna i robiłam tylko część powtórzeń. Za to ambitnie zwiększyłam obciążenie na bica.
środa, 4 czerwca
5,43 km w 34:31
średnie tempo: 6:21
Buty: Skechers GoRun
Na totalnie skatowanych sztangami nogach, w kompletnym niedoczasie (po pracy, a tuż przed pedicurem ), ledwo ledwo człapałam, tak wolno, że myślałam, że się przewrócę. Upał, duchota, masakra. Na światłach usiadłam sobie na ławeczce przemyśleć swoje życie , a potem najkrótszą drogą popełzłam do domu. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam średnie tempo
piątek, 6 czerwca
6,77 km w 43:57
średnie tempo: 6:30
Buty: Skechers GoRun
Miałam właściwie już nie wychodzić, bo za 5 godzin muszę wstać na samolot, a jeszcze nie jestem nawet spakowana, ale jakoś tak wyszłam. Znowu wyszło dość żwawo, mimo, że starałam się zwolnić - ale nie dawało rady, bo już szurałam tak wolniutko, że bym się przewróciła prawie Ciepło na dworze, biomet niezbyt korzystny - mam dzisiaj migrenowe bóle głowy, pacyfikowane solpadeine, a u lekarza okazało się, że mam jak na mnie mega niskie ciśnienie (100/70, masakra, dziw, że się w pionie trzymałam ), no ale jakoś szło. Końcówka szybciej, bo dobra nuta w słuchawkach poszła
W niedzielę postaram się coś pobiec, ale nie wiem, jak będzie, gdyż albowiem rodzina oddawać się będzie konkurencyjnemu sportowi, czyli sączeniu drinków z palemką na plaży. To bardzo kusząca konkurencja, ale kto wie, może się uda coś potruchtać. Stay tuned!
7,62 km w 48:33
średnie tempo: 6:23
Buty: Skechers GoRun
Po Łodzi czułam się zmęczona, więc odpuściłam sztangi, odpuściłam wtorkowe bieganie, w międzyczasie inaugurując sezon dojeżdżania do pracy na rowerze. Miałam pobiegać w środę, ale tak zmokłam i zmarzłam wracając z pracy na wspomnianym, że nie było opcji, żebym wyszła spod koca. No to wypełzłam w czwartek. Nie pamiętam absolutnie, jak mi się biegło. Z tempa wynika, że nieźle.
niedziela, 1 czerwca
III Wolsztyńska Dziesiątka
Czas netto 1:03:59
Buty: Minimusy
W skrócie - na czwartym kilometrze umarłam i umierałam potem jeszcze kilka razy po drodze Upodlił mnie upał oraz te kilka piw wypitych wieczór wcześniej na firmowej imprezie Ale spotkałam się z Anią, Gife i Mimikiem, więc było wesoło Większej relacji nie chce mi się pisać
poniedziałek, 2 czerwca
60 min body pump
Ponieważ dwa tygodnie wcześniej przeciążyłam sobie tricepsy (10 dni mnie bolały), tym razem nie byłam ambitna i robiłam tylko część powtórzeń. Za to ambitnie zwiększyłam obciążenie na bica.
środa, 4 czerwca
5,43 km w 34:31
średnie tempo: 6:21
Buty: Skechers GoRun
Na totalnie skatowanych sztangami nogach, w kompletnym niedoczasie (po pracy, a tuż przed pedicurem ), ledwo ledwo człapałam, tak wolno, że myślałam, że się przewrócę. Upał, duchota, masakra. Na światłach usiadłam sobie na ławeczce przemyśleć swoje życie , a potem najkrótszą drogą popełzłam do domu. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam średnie tempo
piątek, 6 czerwca
6,77 km w 43:57
średnie tempo: 6:30
Buty: Skechers GoRun
Miałam właściwie już nie wychodzić, bo za 5 godzin muszę wstać na samolot, a jeszcze nie jestem nawet spakowana, ale jakoś tak wyszłam. Znowu wyszło dość żwawo, mimo, że starałam się zwolnić - ale nie dawało rady, bo już szurałam tak wolniutko, że bym się przewróciła prawie Ciepło na dworze, biomet niezbyt korzystny - mam dzisiaj migrenowe bóle głowy, pacyfikowane solpadeine, a u lekarza okazało się, że mam jak na mnie mega niskie ciśnienie (100/70, masakra, dziw, że się w pionie trzymałam ), no ale jakoś szło. Końcówka szybciej, bo dobra nuta w słuchawkach poszła
W niedzielę postaram się coś pobiec, ale nie wiem, jak będzie, gdyż albowiem rodzina oddawać się będzie konkurencyjnemu sportowi, czyli sączeniu drinków z palemką na plaży. To bardzo kusząca konkurencja, ale kto wie, może się uda coś potruchtać. Stay tuned!
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
Tęskniliście?
We Francji oczywiście nie biegałam, bo oddawałam się albo jedzeniu, albo piciu, albo plażingowi. Wyglądało to mniej więcej tak:
Ogólnie można się przyzwyczaić do takiego lajfstajlu, nie powiem. Było mega gorąco (35 stopni), ale widziałam sporo ludzi biegnących i w Cannes, i w Nicei, rispekt. Ze mnie się lało nawet jak stałam. Po powrocie też jakoś nie miałam weny na bieganie, więc nie biegałam. Aż do soboty.
sobota, 14 czerwca
II Nocny Półmaraton Wrocław
Czas netto: 2:21:16
Open: 4639/4973
Open K: 973/1147
K35: 169/185
Buty: Skechers GoRun Czarne
Mój plan na tę połówkę był taki, że towarzyszę dwóm koleżankom - Ice, krejzolce, która w tym roku biegała może 3 razy, i Agacie, dla której to był debiut i w ogóle. Plan był, że lecimy negative splitem na 2:15.
Przed zawodami było zabawnie, gdyż albowiem Agata miała straszną panikę - urocze to było, jakbym siebie przed pierwszym maratonem widziała Przed zawodami trochę padało, ale zaraz wyszło słońce i na niebie pojawiła się piękna podwójna tęcza - dobry znak
Rozgrzałyśmy się, ruszyłyśmy, no i oczywiście musiałam dziewczyny hamować, bo wyrwały w kopyta Na początku były dwie długie proste (przed nawrotką i po), nawet sporo kibiców było. Po nawrotce udowadniałam Agacie, że nie ma opcji, żeby była ostatnia, bo niech patrzy, ile jeszcze ludzi za nami, w tym dwóch żołnierzy w pełnym umundurowaniu oraz z wielkimi plecakami na plecach. Rispekt. Na wodopojach przechodziłyśmy na chwilę do marszu, plan na negative split działał nieźle, przyspieszałyśmy zgodnie z planem. Zaczęło się też zmierzchać. W okolicy 8. kilometra, tuż przed Mostem Grunwaldzkim, nagle z naprzeciwka pojawił się Kenijczyk - masakra! My jeszcze nie wybiegłyśmy do miasta, a on już prawie kończy! Pokibicowałyśmy czołówce, wbiegłyśmy na estakadę (taki podbieg to nie podbieg ) i wbiegłyśmy do miasta. Nadal sporo ludzi kibicowało, tym razem nie przybijałyśmy piątek dzieciakom, jak na początku, tylko podchmielonym panom i studentom. To już nie były miękkie piąteczki, o nie Przy dworcu minęłyśmy półmetek, pan konferansjer nawijał jak nakręcony ("Każdy, kto mnie minie, ma już blisko!"), ja zabawiałam się w przewodnika, ogólnie spoko Lecimy dalej, most za mostem - łącznie ich było 7. Widoki coraz lepsze, Odra, podświetlona katedra, Uniwerek, wielki księżyc nisko nad horyzontem - mega! W końcu biegniemy przez Ostrów Tumski - a tam ciemno i kostka brukowa, która mocno dawała się we znaki. Agata dostała skurczy w stopach, więc przeszłyśmy do marszu. Chwilę szłyśmy, potem znowu bieg. Kostka niestety była też i koło Galerii Dominikańskiej, więc znowu krótki marsz. Ikę zaczęły w marszu łapać skurcze nóg, więc jej mówię, żeby leciała bez nas. Nie chciała, ale trenejro (czyli ja) nakazał, no to pobiegła. A my z Agatą dalej marszobiegiem. Na asfalcie już było lepiej, znowu Most Grunwaldzki, ostatni wodopój, ja szybko liczę w pamięci i mówię, że nawet jeśli będziemy szły do końca, to spokojnie zmieścimy się w 2,5 godzinach. Ale motywuję do biegu, więc biegniemy. Agacie już lekko słabo, więc znowu przerwa na marsz. Zbliża się 20. kilometr, powoli widać światła wejścia na stadion, zarządzam, że od tabliczki znowu biegniemy. Motywuję, poganiam, Agata mówi, że już daje z siebie wszystko i mam przestać, bo ją wkur*iam , no to przestaję, ale biegnę dalej, wbiegamy na Aleję Gwiazd aka Aleję Zasłużonych, już tylko kilkaset metrów do mety, bez słowa przyspieszam i tylko się oglądam, czy jest za mną, przyspieszam nieco bardziej, znów się oglądam - i jest meta! Za metą znajduje nas Ika, która dobiegła w 2:16, uściski, wzruszenie, łzy, uśmiechy od ucha do ucha, super
Po drodze do depozytów spotkałam Kojera, przy depozytach ASK z koleżanką Kasią, z którą biegłam Bieg Firmowy, Kubę (?), który podszedł do mnie i powiedział, że czyta mojego bloga (hasztag sława ) i że mu poleciłam mojego ulubionego pana fizjo, widzę kilka innych znajomych osób, ale generalnie jesteśmy zmęczone, zimno, więc zbieramy się na tramwaj, żeby podjechać do parkingu, gdzie zostawiłyśmy samochód. Wrażenia z tramwaju przepełnionego spoconymi biegaczami - bezcenne Zero tlenu, zrobiło mi się słabo i niedobrze, przy haśle, że zaraz rzygnę nagle magicznie wszyscy się ścisnęli mocniej, żebyśmy mogły wysiąść, wysiadłyśmy w ostatniej chwili - parę sekund dłużej i bym zemdlała Ale udało się nam w końcu dotrzeć do domu, a tam meczyk i browareksy Tak można biegać
A tu gwiazdy:
We Francji oczywiście nie biegałam, bo oddawałam się albo jedzeniu, albo piciu, albo plażingowi. Wyglądało to mniej więcej tak:
Ogólnie można się przyzwyczaić do takiego lajfstajlu, nie powiem. Było mega gorąco (35 stopni), ale widziałam sporo ludzi biegnących i w Cannes, i w Nicei, rispekt. Ze mnie się lało nawet jak stałam. Po powrocie też jakoś nie miałam weny na bieganie, więc nie biegałam. Aż do soboty.
sobota, 14 czerwca
II Nocny Półmaraton Wrocław
Czas netto: 2:21:16
Open: 4639/4973
Open K: 973/1147
K35: 169/185
Buty: Skechers GoRun Czarne
Mój plan na tę połówkę był taki, że towarzyszę dwóm koleżankom - Ice, krejzolce, która w tym roku biegała może 3 razy, i Agacie, dla której to był debiut i w ogóle. Plan był, że lecimy negative splitem na 2:15.
Przed zawodami było zabawnie, gdyż albowiem Agata miała straszną panikę - urocze to było, jakbym siebie przed pierwszym maratonem widziała Przed zawodami trochę padało, ale zaraz wyszło słońce i na niebie pojawiła się piękna podwójna tęcza - dobry znak
Rozgrzałyśmy się, ruszyłyśmy, no i oczywiście musiałam dziewczyny hamować, bo wyrwały w kopyta Na początku były dwie długie proste (przed nawrotką i po), nawet sporo kibiców było. Po nawrotce udowadniałam Agacie, że nie ma opcji, żeby była ostatnia, bo niech patrzy, ile jeszcze ludzi za nami, w tym dwóch żołnierzy w pełnym umundurowaniu oraz z wielkimi plecakami na plecach. Rispekt. Na wodopojach przechodziłyśmy na chwilę do marszu, plan na negative split działał nieźle, przyspieszałyśmy zgodnie z planem. Zaczęło się też zmierzchać. W okolicy 8. kilometra, tuż przed Mostem Grunwaldzkim, nagle z naprzeciwka pojawił się Kenijczyk - masakra! My jeszcze nie wybiegłyśmy do miasta, a on już prawie kończy! Pokibicowałyśmy czołówce, wbiegłyśmy na estakadę (taki podbieg to nie podbieg ) i wbiegłyśmy do miasta. Nadal sporo ludzi kibicowało, tym razem nie przybijałyśmy piątek dzieciakom, jak na początku, tylko podchmielonym panom i studentom. To już nie były miękkie piąteczki, o nie Przy dworcu minęłyśmy półmetek, pan konferansjer nawijał jak nakręcony ("Każdy, kto mnie minie, ma już blisko!"), ja zabawiałam się w przewodnika, ogólnie spoko Lecimy dalej, most za mostem - łącznie ich było 7. Widoki coraz lepsze, Odra, podświetlona katedra, Uniwerek, wielki księżyc nisko nad horyzontem - mega! W końcu biegniemy przez Ostrów Tumski - a tam ciemno i kostka brukowa, która mocno dawała się we znaki. Agata dostała skurczy w stopach, więc przeszłyśmy do marszu. Chwilę szłyśmy, potem znowu bieg. Kostka niestety była też i koło Galerii Dominikańskiej, więc znowu krótki marsz. Ikę zaczęły w marszu łapać skurcze nóg, więc jej mówię, żeby leciała bez nas. Nie chciała, ale trenejro (czyli ja) nakazał, no to pobiegła. A my z Agatą dalej marszobiegiem. Na asfalcie już było lepiej, znowu Most Grunwaldzki, ostatni wodopój, ja szybko liczę w pamięci i mówię, że nawet jeśli będziemy szły do końca, to spokojnie zmieścimy się w 2,5 godzinach. Ale motywuję do biegu, więc biegniemy. Agacie już lekko słabo, więc znowu przerwa na marsz. Zbliża się 20. kilometr, powoli widać światła wejścia na stadion, zarządzam, że od tabliczki znowu biegniemy. Motywuję, poganiam, Agata mówi, że już daje z siebie wszystko i mam przestać, bo ją wkur*iam , no to przestaję, ale biegnę dalej, wbiegamy na Aleję Gwiazd aka Aleję Zasłużonych, już tylko kilkaset metrów do mety, bez słowa przyspieszam i tylko się oglądam, czy jest za mną, przyspieszam nieco bardziej, znów się oglądam - i jest meta! Za metą znajduje nas Ika, która dobiegła w 2:16, uściski, wzruszenie, łzy, uśmiechy od ucha do ucha, super
Po drodze do depozytów spotkałam Kojera, przy depozytach ASK z koleżanką Kasią, z którą biegłam Bieg Firmowy, Kubę (?), który podszedł do mnie i powiedział, że czyta mojego bloga (hasztag sława ) i że mu poleciłam mojego ulubionego pana fizjo, widzę kilka innych znajomych osób, ale generalnie jesteśmy zmęczone, zimno, więc zbieramy się na tramwaj, żeby podjechać do parkingu, gdzie zostawiłyśmy samochód. Wrażenia z tramwaju przepełnionego spoconymi biegaczami - bezcenne Zero tlenu, zrobiło mi się słabo i niedobrze, przy haśle, że zaraz rzygnę nagle magicznie wszyscy się ścisnęli mocniej, żebyśmy mogły wysiąść, wysiadłyśmy w ostatniej chwili - parę sekund dłużej i bym zemdlała Ale udało się nam w końcu dotrzeć do domu, a tam meczyk i browareksy Tak można biegać
A tu gwiazdy:
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
wtorek, 17 czerwca
5,53 km w 36:11
średnie tempo: 6:33
Buty: Skechers GoRun
W niedzielę jeszcze świętowałyśmy udany debiut, w poniedziałek miałam lenia, więc zebrałam się dopiero we wtorek, między meczami. Przez ten mundial się nie wysypiam, kto to widział mecze o północy puszczać Wypiłam też zdecydowanie za mało (kubek herbaty i pół litra coli przez cały dzień), więc biegło się bardzo słabo. Skróciłam pętelkę, no bo bez sensu. Ale zawsze lepiej cokolwiek niż nic
piątek, 20 czerwca
7 km w 44:44
średnie tempo: 6:24
Buty: Skechers GoRun
Drugi bieg w tym tygodniu, średnia rośnie Znowu między meczami. W żołądku przewracało się sushi, które zjadłam 2,5 godziny wcześniej, no ale szło zdecydowanie lepiej niż we wtorek. Po pierwszym kilometrze na uszach mój non plus ultra power song, pognałam nagle po 5:45 z bananem na twarzy Ludzie się nieco dziwnie patrzyli, ale to norma Muszę sobie to częściej przy bieganiu puszczać, bo dawno nie było mi tak fajnie
W niedzielę biorę udział w Biegu Śladem Konia - mam pod nosem, to czemu nie. Dwa kółka po torze wyścigowym na Partynicach, trochę ponad 4 km, podłoże to przeorana kopytami trawa i kawałek przeoranego kopytami piachu. Ścigać się nie będę, w końcu ktoś musi być ostatni Gdzieś widziałam, ze ma padać, byłoby fajnie! Stay tuned!
5,53 km w 36:11
średnie tempo: 6:33
Buty: Skechers GoRun
W niedzielę jeszcze świętowałyśmy udany debiut, w poniedziałek miałam lenia, więc zebrałam się dopiero we wtorek, między meczami. Przez ten mundial się nie wysypiam, kto to widział mecze o północy puszczać Wypiłam też zdecydowanie za mało (kubek herbaty i pół litra coli przez cały dzień), więc biegło się bardzo słabo. Skróciłam pętelkę, no bo bez sensu. Ale zawsze lepiej cokolwiek niż nic
piątek, 20 czerwca
7 km w 44:44
średnie tempo: 6:24
Buty: Skechers GoRun
Drugi bieg w tym tygodniu, średnia rośnie Znowu między meczami. W żołądku przewracało się sushi, które zjadłam 2,5 godziny wcześniej, no ale szło zdecydowanie lepiej niż we wtorek. Po pierwszym kilometrze na uszach mój non plus ultra power song, pognałam nagle po 5:45 z bananem na twarzy Ludzie się nieco dziwnie patrzyli, ale to norma Muszę sobie to częściej przy bieganiu puszczać, bo dawno nie było mi tak fajnie
W niedzielę biorę udział w Biegu Śladem Konia - mam pod nosem, to czemu nie. Dwa kółka po torze wyścigowym na Partynicach, trochę ponad 4 km, podłoże to przeorana kopytami trawa i kawałek przeoranego kopytami piachu. Ścigać się nie będę, w końcu ktoś musi być ostatni Gdzieś widziałam, ze ma padać, byłoby fajnie! Stay tuned!
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
niedziela, 22 czerwca
15 Bieg Śladem Konia
Czas brutto: 26:39
Open 140/158
K30 14/18
Buty: Puma Faas Trail
Hm, od czego tu zacząć. Może od rozgrzewki - na tor wyścigowy mam blisko, 1,5 km, to sobie potruchtałam. I od razu wiedziałam, że szału nie będzie Zawody bardzo kameralne, zgłosiło się 160 osób, tak więc była szansa, że będę ostatnia, aczkolwiek wiem, że to wcale nie takie proste No ale nic to. Rozgrzałam się, porozciągałam, spociłam zanim stanęłam na starcie (pogoda była taka przeddeszczowa, wietrznie i parno), stuknęłam w głowę, pogadałam z mimikiem. A potem ruszyliśmy. Oczywiście przy tak małej ilości uczestników rusza się z kopyta - początek po 5:00, mimo, że zdawało mi się, że przecież lecę wolniutko. No nic, zwalniam, ale słabo mi to idzie. No i w sumie wiedziałam, że jest po ptakach, teraz trzeba było tylko trzymać fason Trzymałam go przez jakieś 2,5 km, potem spuchłam Pospacerowałam, pobiegłam, znowu pospacerowałam, ale u nas na tyłach w sumie było spoko, większość osób, które wyprzedziłam na początku, już za mną zostało, oprócz jednej laski w fioletowym, która mnie wyprzedziła na ostatniej prostej i trochę tym zdemotywowała No ale dotarłam do mety, zegarek pokazał 4,35 km, ile to naprawdę było, to kto tam wie
I ten, ciężko się biegnie po takim podłożu. Te kępy trawy i dziury od kopyt sprawiały, że nogi trzeba było podnosić wyżej niż zwykle A u mnie z siłą biegową to ostatnio kiepściutko. Tak więc w sumie nie było aż tak źle, a do ostatniego miejsca jednak sporo zabrakło
Bieg odbył się w ramach pikniku olimpijskiego, były pokazy różnych sportów (m.in. karate, kendo, boks, szermierka), prezentacja olimpijczyków z Dolnego Śląska - bardzo sympatyczna, było ich naprawdę dużo, starszych i młodszych, m.in. Stanisław Gościniak, Mieczysław Łopatka, Jan Brzeźny, Janusz Zarenkiewicz, Renata Mauer-Różańska, Wojciech Bartnik, Rafał Kubacki, Maciej Zegan, Kazimierz Naskręcki, Leszek Rajski i Andrzej Rządkowski. Wielu tych nazwisk nie znałam, no ale nie mogę pamiętać Igrzysk z Tokio w 1964
I tylko trochę żałuję, że nie startowaliśmy z tych fajnych bloków
Oraz że nie biegłam tak rączo jak te konie
Zdjęcia są moje, z partynickiego toru oczywiście
W tym tygodniu pewnie znów pobiegam mało, bo w środę jadę na konwent się poniewierać. Stay tuned!
15 Bieg Śladem Konia
Czas brutto: 26:39
Open 140/158
K30 14/18
Buty: Puma Faas Trail
Hm, od czego tu zacząć. Może od rozgrzewki - na tor wyścigowy mam blisko, 1,5 km, to sobie potruchtałam. I od razu wiedziałam, że szału nie będzie Zawody bardzo kameralne, zgłosiło się 160 osób, tak więc była szansa, że będę ostatnia, aczkolwiek wiem, że to wcale nie takie proste No ale nic to. Rozgrzałam się, porozciągałam, spociłam zanim stanęłam na starcie (pogoda była taka przeddeszczowa, wietrznie i parno), stuknęłam w głowę, pogadałam z mimikiem. A potem ruszyliśmy. Oczywiście przy tak małej ilości uczestników rusza się z kopyta - początek po 5:00, mimo, że zdawało mi się, że przecież lecę wolniutko. No nic, zwalniam, ale słabo mi to idzie. No i w sumie wiedziałam, że jest po ptakach, teraz trzeba było tylko trzymać fason Trzymałam go przez jakieś 2,5 km, potem spuchłam Pospacerowałam, pobiegłam, znowu pospacerowałam, ale u nas na tyłach w sumie było spoko, większość osób, które wyprzedziłam na początku, już za mną zostało, oprócz jednej laski w fioletowym, która mnie wyprzedziła na ostatniej prostej i trochę tym zdemotywowała No ale dotarłam do mety, zegarek pokazał 4,35 km, ile to naprawdę było, to kto tam wie
I ten, ciężko się biegnie po takim podłożu. Te kępy trawy i dziury od kopyt sprawiały, że nogi trzeba było podnosić wyżej niż zwykle A u mnie z siłą biegową to ostatnio kiepściutko. Tak więc w sumie nie było aż tak źle, a do ostatniego miejsca jednak sporo zabrakło
Bieg odbył się w ramach pikniku olimpijskiego, były pokazy różnych sportów (m.in. karate, kendo, boks, szermierka), prezentacja olimpijczyków z Dolnego Śląska - bardzo sympatyczna, było ich naprawdę dużo, starszych i młodszych, m.in. Stanisław Gościniak, Mieczysław Łopatka, Jan Brzeźny, Janusz Zarenkiewicz, Renata Mauer-Różańska, Wojciech Bartnik, Rafał Kubacki, Maciej Zegan, Kazimierz Naskręcki, Leszek Rajski i Andrzej Rządkowski. Wielu tych nazwisk nie znałam, no ale nie mogę pamiętać Igrzysk z Tokio w 1964
I tylko trochę żałuję, że nie startowaliśmy z tych fajnych bloków
Oraz że nie biegłam tak rączo jak te konie
Zdjęcia są moje, z partynickiego toru oczywiście
W tym tygodniu pewnie znów pobiegam mało, bo w środę jadę na konwent się poniewierać. Stay tuned!
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
poniedziałek, 23 czerwca
7,52 km w 48:21
średnie tempo: 6:26
Buty: Skechers GoRun
Chciało mi się iść pobiegać, to wyszłam, bo kto wie, kiedy zachce mi się po raz kolejny. Podobno było ciepło i duszno, a ja niewyspana i odwodniona, ale zupełnie już tego nie pamiętam
czwartek, 3 lipca
6,56 km w 42:05
średnie tempo: 6:25
Buty: Skechers GoRun
Oranyboskie, jak ja się zmarnowałam na tym konwencie Masakra Ale było fajowo, jak zawsze Jak już doszłam w miarę do siebie, to wyszłam pobiegać, bo w sumie nawet mi się chciało. No i do maratonu 51 dni, do następnego 100, a do obozów biegowych 3 tygodnie, więc wypadałoby się ruszyć. Nie powiem, że było lekko, bo nie było, ale myślałam, że będzie gorzej. Zaskakująco żwawe tempo.
sobota, 5 lipca
6,57 km w 42:20
średnie tempo: 6:27
Buty: Skechers GoRun
Faaaak, ale orka. Pogoda najgorsza z możliwych - upał, duchota, powietrze stoi. Niby popadało przez chwilę godzinę przed wyjściem, ale po deszczu nie było w ogóle śladu (no dobra, na ławeczce, na której przysiadłam w połowie, było parę mokrych kropel). Było źle, ale jakoś z przerwami dokulałam.
niedziela, 6 lipca
5,48 km w 36:20
średnie tempo: 6:38
Buty: Skechers GoRun
Jeśli myślałam, że w sobotę było gorąco i źle się biegło, i że gorzej być nie może, to się grubo myliłam. Może. I było Stojąc pociłam się bardziej niż biegnąc. Do tego zero siły w nogach i płucach, drama, drama, drama. Skróciłam trasę, bo bym się nie doturlała.
Cóż, nie zniechęcam się, nie ma tak, że na każdym treningu jest super. Ale w razie co zrobię te przepisane badania krwi, bo może znów mi cholera anemia wróciła.
Stay tuned!
7,52 km w 48:21
średnie tempo: 6:26
Buty: Skechers GoRun
Chciało mi się iść pobiegać, to wyszłam, bo kto wie, kiedy zachce mi się po raz kolejny. Podobno było ciepło i duszno, a ja niewyspana i odwodniona, ale zupełnie już tego nie pamiętam
czwartek, 3 lipca
6,56 km w 42:05
średnie tempo: 6:25
Buty: Skechers GoRun
Oranyboskie, jak ja się zmarnowałam na tym konwencie Masakra Ale było fajowo, jak zawsze Jak już doszłam w miarę do siebie, to wyszłam pobiegać, bo w sumie nawet mi się chciało. No i do maratonu 51 dni, do następnego 100, a do obozów biegowych 3 tygodnie, więc wypadałoby się ruszyć. Nie powiem, że było lekko, bo nie było, ale myślałam, że będzie gorzej. Zaskakująco żwawe tempo.
sobota, 5 lipca
6,57 km w 42:20
średnie tempo: 6:27
Buty: Skechers GoRun
Faaaak, ale orka. Pogoda najgorsza z możliwych - upał, duchota, powietrze stoi. Niby popadało przez chwilę godzinę przed wyjściem, ale po deszczu nie było w ogóle śladu (no dobra, na ławeczce, na której przysiadłam w połowie, było parę mokrych kropel). Było źle, ale jakoś z przerwami dokulałam.
niedziela, 6 lipca
5,48 km w 36:20
średnie tempo: 6:38
Buty: Skechers GoRun
Jeśli myślałam, że w sobotę było gorąco i źle się biegło, i że gorzej być nie może, to się grubo myliłam. Może. I było Stojąc pociłam się bardziej niż biegnąc. Do tego zero siły w nogach i płucach, drama, drama, drama. Skróciłam trasę, bo bym się nie doturlała.
Cóż, nie zniechęcam się, nie ma tak, że na każdym treningu jest super. Ale w razie co zrobię te przepisane badania krwi, bo może znów mi cholera anemia wróciła.
Stay tuned!
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
wtorek, 8 lipca
6,62 km w 42:51
średnie tempo: 6:28
Buty: Skechers GoRun
Nadal ciepło... I nadal niezbyt dobrze, ale coś jakby idzie ku lepszemu, bo nieco później puchnę i robię przerwę Jak kończyłam pracę, to padało, ale zanim się wybrałam, to przestało - a ja oczywiście ubrana na deszcz. Jak już wzięłam tę czapeczkę, to ją po drodze zmoczyłam, chociaż tyle dobrego.
czwartek, 10 lipca
7,04 km w 45:47
średnie tempo: 6:30
Buty: Skechers GoRun
Pół środy i całą noc ze środy na czwartek padało, no ale oczywiście w czwartek rano przestało i wyszło słońce - co oznacza, że cała ta woda zaczęłam parować. Czarownie No ale było ciut chłodniej (czytaj - 27 stopni, a nie 30), więc szurało się też lepiej. Tym razem przerwy tylko na światłach! Czyżby czyżyk?
niedziela, 13 lipca
7,33 km w 50:05
średnie tempo: 6:50
Buty: Skechers GoRun
Miałam biegać w sobotę, ale złapała mnie tak paskudna migrena, że myślałam, że zejdę (nie miałam moich cudownych tabletek, a kilka Apapów jednak nie dało rady) - nawet meczu nie obejrzałam W niedzielę też coś tam ćmiło, ale wyszłam pobiegać rano - do lasku, w nadziei, że będzie chłodniej. Niby było, ale nie za bardzo No ale jakoś pokulałam się, częściowo po trasie GP zBN, było fajnie i zrobiłam tylko 3 przerwy (chyba ). Podejrzewam, że GPS trochę niedoszacował trasę, wiadomo, w gęstym lesie z ostrymi zakrętami nie sprawdza się najlepiej. Ale łorewa.
Tydzień nieco lepszy od poprzedniego, grunt, że jakaś systematyczność się pojawiła. W tym tygodniu chcę pobiegać 4 razy, będzie straszna orka, bo we Wro mają być temperatury powyżej 30 stopni. No ale trzeba się przyzwyczajać do wysokich temperatur, w końcu plany są ambitne
Stay tuned!
6,62 km w 42:51
średnie tempo: 6:28
Buty: Skechers GoRun
Nadal ciepło... I nadal niezbyt dobrze, ale coś jakby idzie ku lepszemu, bo nieco później puchnę i robię przerwę Jak kończyłam pracę, to padało, ale zanim się wybrałam, to przestało - a ja oczywiście ubrana na deszcz. Jak już wzięłam tę czapeczkę, to ją po drodze zmoczyłam, chociaż tyle dobrego.
czwartek, 10 lipca
7,04 km w 45:47
średnie tempo: 6:30
Buty: Skechers GoRun
Pół środy i całą noc ze środy na czwartek padało, no ale oczywiście w czwartek rano przestało i wyszło słońce - co oznacza, że cała ta woda zaczęłam parować. Czarownie No ale było ciut chłodniej (czytaj - 27 stopni, a nie 30), więc szurało się też lepiej. Tym razem przerwy tylko na światłach! Czyżby czyżyk?
niedziela, 13 lipca
7,33 km w 50:05
średnie tempo: 6:50
Buty: Skechers GoRun
Miałam biegać w sobotę, ale złapała mnie tak paskudna migrena, że myślałam, że zejdę (nie miałam moich cudownych tabletek, a kilka Apapów jednak nie dało rady) - nawet meczu nie obejrzałam W niedzielę też coś tam ćmiło, ale wyszłam pobiegać rano - do lasku, w nadziei, że będzie chłodniej. Niby było, ale nie za bardzo No ale jakoś pokulałam się, częściowo po trasie GP zBN, było fajnie i zrobiłam tylko 3 przerwy (chyba ). Podejrzewam, że GPS trochę niedoszacował trasę, wiadomo, w gęstym lesie z ostrymi zakrętami nie sprawdza się najlepiej. Ale łorewa.
Tydzień nieco lepszy od poprzedniego, grunt, że jakaś systematyczność się pojawiła. W tym tygodniu chcę pobiegać 4 razy, będzie straszna orka, bo we Wro mają być temperatury powyżej 30 stopni. No ale trzeba się przyzwyczajać do wysokich temperatur, w końcu plany są ambitne
Stay tuned!
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
Chciałam tylko powiedzieć, że w dobrym zdrowiu przeżyłam dwa turnusy obozu biegowego naszego ulubionego portalu. Na razie się ogarniam pourlopowo i wypoczywam, więc jakoś mi tak dziwnie, że już drugi dzień z rzędu nie biegam Ale jutro już wychodzę na jakiś rozruch
Stay tuned!
Stay tuned!
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
Niedługo skrobnę jakąś relację, tymczasem newsy, newsy, newsy
Dziękujemy za wniesienie opłaty startowej.
Przyznano Tobie numer startowy: 4627
Możesz sprawdzić swoją obecność na liście startowej Poznań
Maraton:
http://marathon.poznan.pl/lista-startowa
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
26 lipca - 9 sierpnia
Obozy biegowe bieganie.pl
Na obozie było jak zawsze bardzo fajnie. W Szklarskiej byłam już parę razy, niektóre trasy znam już teraz na pamięć, ale akurat jeśli o to chodzi, to jestem jak inżynier Mamoń. Trochę się obawiałam, jak to będzie, bo miałam nadal w pamięci obóz sylwestrowy, przed którym nie biegałam prawie wcale, a na którym potem umierałam. Tu niby przed obozem biegałam więcej, ale w sumie niewiele. No i dwa turnusy! Na początku było ciężko, zwłaszcza pod górkę. Nawet pod bardzo delikatną Sapałam sobie gdzieś tam na tyłach, żeby nie powiedzieć, że na końcu, momentami miałam ochotę się zatrzymać i usiąść na którymś kamieniu, no ale to niewiele by w mojej sytuacji zmieniło, więc wdrapywałam się zazwyczaj dzielnie dalej. Za to z górki to było już z górki, nawet udawało mi się parę osób dogonić
Przed drugim turnusem zrobiłam sobie dzień przerwy - w sobotę, więc odpadł tylko wyścig na trójkę i rozruch. Na drugim turnusie o dziwo biegało mi się zdecydowanie lepiej, pod te delikatnie górki nawet momentami wbiegałam! Podobno tak miało być.
Mój ulubiony moment? Wdrapuję się na Halę Szrenicką, ledwo zipię, oczy mi niemal z orbit wychodzą, dyszę jak parowóz, gdy wtem! dogania mnie Grzesiek i mówi, zupełnie nie zmęczony "oddychaj, oddychaj, dobrze Ci to zrobi przed maratonem"
Na wyścigu zrobiłam negatywną życiówkę, no ale trudno się dziwić Ale generalnie forma poszła w górę.
A, i podobno bardzo ładnie robiłam przebieżki na śródstopiu
wtorek, 12 sierpnia
7,29 km w 46:17
średnie tempo: 6:21
Buty: Skechers GoRun
Poobozowy rozruch. W nogach było czuć, że w dwa tygodnie zrobiłam ok. 140 km w górach, oj było czuć. Ale z drugiej strony biegło mi się o niebo lepiej niż przed obozem. Tak więc jest progres.
czwartek, 14 sierpnia
7,44 km w 47:19
średnie tempo: 6:21
Buty: Puma Faas 300
Bez historii. Zgodnie z poradą trenejro Michała, parę razy starałam się biec ze śródstopia, tak z paręset metrów. Prawą stopą było mi łatwiej, śmiesznie tak. Ale ponieważ do tego śródstopia trzeba wyżej kolana podnosić, to te odcinki były krótkawe
Długi weekend spędziłam w Krakowie. Jak się okazało, nasz hotel był 500 metrów od stadionu BBLowego, ale ponieważ w sobotę z rana zwiedzaliśmy na chybcika Wawel, a potem zaraz zbieraliśmy się z powrotem do Wro, to tylko przechodząc obok widziałam biegnącą grupę. No nic, może następnym razem. W niedzielę też się nie udało pobiegać.
wtorek, 19 sierpnia
9,5 km w 1:03:49
średnie tempo: 6:43
Buty: Skechers GoRun
Przed maratonem wypadałoby pobiec coś dłuższego, no to poleciałam na dłuższą pętelkę. W okolicy 8 kilometra poleciał jakiś mój powersong, więc przez 200-400 metrów mocno przyspieszyłam (ale naprawdę mocno). Potem już ledwo doturlałam się do końca.
W czwartek nie pobiegałam, bo miałam rozstrój żołądka. Nie napawało mnie to optymizmem przed maratonem, nawet zastanawiałam się, czy w ogóle jechać, bo i nocleg niezałatwiony, i nie wiedziałam, jak się z Zielonej do tego Drzonkowa dostanę, ale ponieważ na ostatnią chwilę udało się wszystko załatwić, a i żołądek jakoś się uspokoił, no to pojechałam. Ale o tym w następnym odcinku Stay tuned!
Obozy biegowe bieganie.pl
Na obozie było jak zawsze bardzo fajnie. W Szklarskiej byłam już parę razy, niektóre trasy znam już teraz na pamięć, ale akurat jeśli o to chodzi, to jestem jak inżynier Mamoń. Trochę się obawiałam, jak to będzie, bo miałam nadal w pamięci obóz sylwestrowy, przed którym nie biegałam prawie wcale, a na którym potem umierałam. Tu niby przed obozem biegałam więcej, ale w sumie niewiele. No i dwa turnusy! Na początku było ciężko, zwłaszcza pod górkę. Nawet pod bardzo delikatną Sapałam sobie gdzieś tam na tyłach, żeby nie powiedzieć, że na końcu, momentami miałam ochotę się zatrzymać i usiąść na którymś kamieniu, no ale to niewiele by w mojej sytuacji zmieniło, więc wdrapywałam się zazwyczaj dzielnie dalej. Za to z górki to było już z górki, nawet udawało mi się parę osób dogonić
Przed drugim turnusem zrobiłam sobie dzień przerwy - w sobotę, więc odpadł tylko wyścig na trójkę i rozruch. Na drugim turnusie o dziwo biegało mi się zdecydowanie lepiej, pod te delikatnie górki nawet momentami wbiegałam! Podobno tak miało być.
Mój ulubiony moment? Wdrapuję się na Halę Szrenicką, ledwo zipię, oczy mi niemal z orbit wychodzą, dyszę jak parowóz, gdy wtem! dogania mnie Grzesiek i mówi, zupełnie nie zmęczony "oddychaj, oddychaj, dobrze Ci to zrobi przed maratonem"
Na wyścigu zrobiłam negatywną życiówkę, no ale trudno się dziwić Ale generalnie forma poszła w górę.
A, i podobno bardzo ładnie robiłam przebieżki na śródstopiu
wtorek, 12 sierpnia
7,29 km w 46:17
średnie tempo: 6:21
Buty: Skechers GoRun
Poobozowy rozruch. W nogach było czuć, że w dwa tygodnie zrobiłam ok. 140 km w górach, oj było czuć. Ale z drugiej strony biegło mi się o niebo lepiej niż przed obozem. Tak więc jest progres.
czwartek, 14 sierpnia
7,44 km w 47:19
średnie tempo: 6:21
Buty: Puma Faas 300
Bez historii. Zgodnie z poradą trenejro Michała, parę razy starałam się biec ze śródstopia, tak z paręset metrów. Prawą stopą było mi łatwiej, śmiesznie tak. Ale ponieważ do tego śródstopia trzeba wyżej kolana podnosić, to te odcinki były krótkawe
Długi weekend spędziłam w Krakowie. Jak się okazało, nasz hotel był 500 metrów od stadionu BBLowego, ale ponieważ w sobotę z rana zwiedzaliśmy na chybcika Wawel, a potem zaraz zbieraliśmy się z powrotem do Wro, to tylko przechodząc obok widziałam biegnącą grupę. No nic, może następnym razem. W niedzielę też się nie udało pobiegać.
wtorek, 19 sierpnia
9,5 km w 1:03:49
średnie tempo: 6:43
Buty: Skechers GoRun
Przed maratonem wypadałoby pobiec coś dłuższego, no to poleciałam na dłuższą pętelkę. W okolicy 8 kilometra poleciał jakiś mój powersong, więc przez 200-400 metrów mocno przyspieszyłam (ale naprawdę mocno). Potem już ledwo doturlałam się do końca.
W czwartek nie pobiegałam, bo miałam rozstrój żołądka. Nie napawało mnie to optymizmem przed maratonem, nawet zastanawiałam się, czy w ogóle jechać, bo i nocleg niezałatwiony, i nie wiedziałam, jak się z Zielonej do tego Drzonkowa dostanę, ale ponieważ na ostatnią chwilę udało się wszystko załatwić, a i żołądek jakoś się uspokoił, no to pojechałam. Ale o tym w następnym odcinku Stay tuned!
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
sobota, 23 sierpnia
II Lubuski Maraton Szlakiem Wina i Miodu
Czy jakoś tak Maraton Winnic, znaczy się. Relację obiecałam, to piszę, bo powoli zaczynam wypierać szczegóły z pamięci.
Jak już wspominałam, nie byłam przygotowana do tego startu, do tego w pracy zapierdol i stres, żołądek rozstrojony, ja niewyspana, no ale przecież zapłacone!
W sobotę trzeba było wstać bardzo wcześnie, bo Cichy miał mnie zabrać po drodze z Zielonej do Drzonkowa, a przywoził wolontariuszy czy cuś W hotelu załatwiłam sobie wcześniejsze śniadanie, ledwo zjadłam, a tu telefon. W Drzonkowie jeszcze napiłam się herbaty, pogadałam z różnymi osobami, fajne pogaduchy były jak zawsze w damskiej szatni Start był zaplanowany na dziewiątą, słoneczko już nieźle przygrzewało. Jak się okazało, mieliśmy przejść kawałek do linii startu - ten kawałek to trwał chyba z kwadrans, ale git, bo rozgrzewki za bardzo nie robiłam, a tak się trochę stawy rozruszały Ruszyłam wolno i ociężale, ale z godnościom osobistom. Pierwszy punkt odżywczy był już w okolicy 8 km, i bardzo dobrze, że był, bo akurat jakoś tak już lekko zmęczona byłam, więc była okazja, żeby się na chwilę zatrzymać. Mój plan na ten maraton był właśnie taki - szuram, a na każdym punkcie sobie nie żałuję ani wody, ani wina, ani żarcia. Drugi punkt był 4 km dalej w Winnicy Jadwiga - winko bardzo dobre, lekko porzeczkowe. Niestety, nie zapamiętałam, co to było. No i arbuzy! Uwielbiam arbuzy, zwłaszcza na biegach Po popasie szurałam dalej, jednocześnie licząc w głowie, ile jeszcze muszę biec, żeby zmieścić się w 6 godzinach (bo że się zmieszczę w limicie 7h to już było wiadomo), a ile, żeby być jednak bliżej tych 5 godzin. Wychodziło mi, że jeszcze trochę się nabiegam. Tymczasem słonko przygrzewało, nogi były coraz cięższe, a mi coraz mniej chciało się biec - a tymczasem zaczął się najdłuższy podbieg, co to parę kilometrów się ciągnął. Pocieszało mnie tylko to, że za jakieś 6 km będę tym podbiegiem zbiegać, jak ci wszyscy dziarscy biegacze, którzy mnie mijali. W połowie jednak pocieszenia nie starczyło i stwierdziłam, że pier*olę, idę, zwłaszcza, że coś zaczęło mi jeździć po żołądku. Jakoś doczłapałam do kolejnej winnicy, tam winko mi nie posmakowało, ale było bardzo sympatycznie. Sporo osób tam spędziło trochę więcej czasu. Po nawodnieniu się i zjedzeniu arbuza ruszyłam dalej, truchcikiem. I wtedy poczułam, że jednak nie jest dobrze - w panice zaczęłam się rozglądać za krzaczorami, a tu jak na złość łąka i szczere pole. W końcu napatoczyły się wyższe trawy, dobra nasza. Akurat nikt nie biegł, ani nic nie jechało. Oczywiście ledwo majty poszły w dół, sytuacja zmieniła się diametralnie, ale trawy były wysokie i gęste. Co za ulga Niestety, po tym incydencie trochę posypał mi się plan żywieniowo-napojowy. Ale nie wyprzedzajmy faktów. Żeby ukoić żołądek, przez kolejny kilometr sobie szłam, na szczęście w miłym towarzystwie. A potem nadszedł upragniony zbieg (i w międzyczasie półmetek), więc coś tam powoli zaczęłam truchtać. Na kolejnym punkcie piłam tylko wodę, bo jednak trochę się cykałam jeść tego arbuza, żele też zostawiłam w spokoju. Miłe towarzystwo niedługo zostawiłam za sobą, bo jakoś tak dobrze mi się truchtało, a i przerwy na marsz robiłam krótkie. Po drodze wyprzedziłam sporo osób, nawet nie wiem, jakim cudem, ale jakoś tak szło. Na punkcie w kolejnej winnicy były kanapeczki z miodem, ale nie skusiłam się, w obawie o żołądek. Arbuza zjadłam, bo stwierdziłam, że jednak potrzebuję kalorii, a po żelu pewnie znów mnie pogodni. Na szczęście żołądek już do końca zachowywał się wzorowo.
Kolejne kilometry mijały sobie powoli, co i rusz kogoś doganiałam, w głowie nadal liczydło - miałam nadzieję, że 5,5 godziny pęknie. A potem zaczął się piach. Masakra. Weźcie se biegnijcie w kopnym piachu. Przez ładnych kilka kilometrów. No nie ma bata, nie da się. Do tego zaczęły mi się mocno rozjeżdżać oznaczenia kilometrów na tabliczkach i na GPSie. Jakieś 600 metrów różnicy. No nic, napieram, jakoś idzie. Jeszcze ostatni punkt, jakieś 3 km przed metą. Tu wyczaił mnie ktoś z organizatorów i postanowił potruchtać kawałek ze mną - a ja tymczasem właśnie zamierzałam sobie przejść do marszu, no ale przecież nie wypada Dotruchtaliśmy do punktu, tam na szczęście wypadało się zatrzymać. Zdjęcia parę postów wcześniej to właśnie stamtąd. Zmarnowana byłam strasznie, ale już było blisko, więc wiedziałam, że jakieś 20 minut i koniec No to poszły konie po piachu Zamierzałam już dobiec do końca, żeby prędzej było po wszystkim, siły były, bo przecież się obijałam na trasie, więc byłam dobrej myśli. Gdy wtem! mega wredny i bolesny skurcz w lewej stopie! I to taki, że nie da się z nim biec ani iść, tylko podskakiwać lub kuśtykać. Po chwili puściło, więc ruszyłam, ale po kilkunastu krokach znowu skurcz. I tak już było do końca. To na pewno przez ten piach, rozcięgno nie wytrzymało
Na mecie było sympatycznie, oklaski, bębny, dopingujący pan konferansjer oraz Cichy czekający z browarem. Coś tam przechodzące dzieciaki napomknęły, że mam słaby czas, ale co tam się dzieciaki znają Dostałam medal, wino i kubek z wodą, po czym udałam się prosto na murek po browara
Ogólnie zrobiłam negatywną życiówkę, ale nie było źle, bo byłam na przedostatniej (i jednocześnie pierwszej) stronie wyników wśród kobiet Trasa była trudna, podobno 800 m up, no i ten cholerny piach. Trochę się zmęczyłam, ale nie bardzo, na następny dzień chodziłam normalnie, nogi nie bolały, nawet przy zbieganiu ze schodów. Aczkolwiek Ciocia Kaczita Radzi - drogie dzieci, nie biegajcie maratonów nieprzygotowani. Ja też już nie będę...
II Lubuski Maraton Szlakiem Wina i Miodu
Czy jakoś tak Maraton Winnic, znaczy się. Relację obiecałam, to piszę, bo powoli zaczynam wypierać szczegóły z pamięci.
Jak już wspominałam, nie byłam przygotowana do tego startu, do tego w pracy zapierdol i stres, żołądek rozstrojony, ja niewyspana, no ale przecież zapłacone!
W sobotę trzeba było wstać bardzo wcześnie, bo Cichy miał mnie zabrać po drodze z Zielonej do Drzonkowa, a przywoził wolontariuszy czy cuś W hotelu załatwiłam sobie wcześniejsze śniadanie, ledwo zjadłam, a tu telefon. W Drzonkowie jeszcze napiłam się herbaty, pogadałam z różnymi osobami, fajne pogaduchy były jak zawsze w damskiej szatni Start był zaplanowany na dziewiątą, słoneczko już nieźle przygrzewało. Jak się okazało, mieliśmy przejść kawałek do linii startu - ten kawałek to trwał chyba z kwadrans, ale git, bo rozgrzewki za bardzo nie robiłam, a tak się trochę stawy rozruszały Ruszyłam wolno i ociężale, ale z godnościom osobistom. Pierwszy punkt odżywczy był już w okolicy 8 km, i bardzo dobrze, że był, bo akurat jakoś tak już lekko zmęczona byłam, więc była okazja, żeby się na chwilę zatrzymać. Mój plan na ten maraton był właśnie taki - szuram, a na każdym punkcie sobie nie żałuję ani wody, ani wina, ani żarcia. Drugi punkt był 4 km dalej w Winnicy Jadwiga - winko bardzo dobre, lekko porzeczkowe. Niestety, nie zapamiętałam, co to było. No i arbuzy! Uwielbiam arbuzy, zwłaszcza na biegach Po popasie szurałam dalej, jednocześnie licząc w głowie, ile jeszcze muszę biec, żeby zmieścić się w 6 godzinach (bo że się zmieszczę w limicie 7h to już było wiadomo), a ile, żeby być jednak bliżej tych 5 godzin. Wychodziło mi, że jeszcze trochę się nabiegam. Tymczasem słonko przygrzewało, nogi były coraz cięższe, a mi coraz mniej chciało się biec - a tymczasem zaczął się najdłuższy podbieg, co to parę kilometrów się ciągnął. Pocieszało mnie tylko to, że za jakieś 6 km będę tym podbiegiem zbiegać, jak ci wszyscy dziarscy biegacze, którzy mnie mijali. W połowie jednak pocieszenia nie starczyło i stwierdziłam, że pier*olę, idę, zwłaszcza, że coś zaczęło mi jeździć po żołądku. Jakoś doczłapałam do kolejnej winnicy, tam winko mi nie posmakowało, ale było bardzo sympatycznie. Sporo osób tam spędziło trochę więcej czasu. Po nawodnieniu się i zjedzeniu arbuza ruszyłam dalej, truchcikiem. I wtedy poczułam, że jednak nie jest dobrze - w panice zaczęłam się rozglądać za krzaczorami, a tu jak na złość łąka i szczere pole. W końcu napatoczyły się wyższe trawy, dobra nasza. Akurat nikt nie biegł, ani nic nie jechało. Oczywiście ledwo majty poszły w dół, sytuacja zmieniła się diametralnie, ale trawy były wysokie i gęste. Co za ulga Niestety, po tym incydencie trochę posypał mi się plan żywieniowo-napojowy. Ale nie wyprzedzajmy faktów. Żeby ukoić żołądek, przez kolejny kilometr sobie szłam, na szczęście w miłym towarzystwie. A potem nadszedł upragniony zbieg (i w międzyczasie półmetek), więc coś tam powoli zaczęłam truchtać. Na kolejnym punkcie piłam tylko wodę, bo jednak trochę się cykałam jeść tego arbuza, żele też zostawiłam w spokoju. Miłe towarzystwo niedługo zostawiłam za sobą, bo jakoś tak dobrze mi się truchtało, a i przerwy na marsz robiłam krótkie. Po drodze wyprzedziłam sporo osób, nawet nie wiem, jakim cudem, ale jakoś tak szło. Na punkcie w kolejnej winnicy były kanapeczki z miodem, ale nie skusiłam się, w obawie o żołądek. Arbuza zjadłam, bo stwierdziłam, że jednak potrzebuję kalorii, a po żelu pewnie znów mnie pogodni. Na szczęście żołądek już do końca zachowywał się wzorowo.
Kolejne kilometry mijały sobie powoli, co i rusz kogoś doganiałam, w głowie nadal liczydło - miałam nadzieję, że 5,5 godziny pęknie. A potem zaczął się piach. Masakra. Weźcie se biegnijcie w kopnym piachu. Przez ładnych kilka kilometrów. No nie ma bata, nie da się. Do tego zaczęły mi się mocno rozjeżdżać oznaczenia kilometrów na tabliczkach i na GPSie. Jakieś 600 metrów różnicy. No nic, napieram, jakoś idzie. Jeszcze ostatni punkt, jakieś 3 km przed metą. Tu wyczaił mnie ktoś z organizatorów i postanowił potruchtać kawałek ze mną - a ja tymczasem właśnie zamierzałam sobie przejść do marszu, no ale przecież nie wypada Dotruchtaliśmy do punktu, tam na szczęście wypadało się zatrzymać. Zdjęcia parę postów wcześniej to właśnie stamtąd. Zmarnowana byłam strasznie, ale już było blisko, więc wiedziałam, że jakieś 20 minut i koniec No to poszły konie po piachu Zamierzałam już dobiec do końca, żeby prędzej było po wszystkim, siły były, bo przecież się obijałam na trasie, więc byłam dobrej myśli. Gdy wtem! mega wredny i bolesny skurcz w lewej stopie! I to taki, że nie da się z nim biec ani iść, tylko podskakiwać lub kuśtykać. Po chwili puściło, więc ruszyłam, ale po kilkunastu krokach znowu skurcz. I tak już było do końca. To na pewno przez ten piach, rozcięgno nie wytrzymało
Na mecie było sympatycznie, oklaski, bębny, dopingujący pan konferansjer oraz Cichy czekający z browarem. Coś tam przechodzące dzieciaki napomknęły, że mam słaby czas, ale co tam się dzieciaki znają Dostałam medal, wino i kubek z wodą, po czym udałam się prosto na murek po browara
Ogólnie zrobiłam negatywną życiówkę, ale nie było źle, bo byłam na przedostatniej (i jednocześnie pierwszej) stronie wyników wśród kobiet Trasa była trudna, podobno 800 m up, no i ten cholerny piach. Trochę się zmęczyłam, ale nie bardzo, na następny dzień chodziłam normalnie, nogi nie bolały, nawet przy zbieganiu ze schodów. Aczkolwiek Ciocia Kaczita Radzi - drogie dzieci, nie biegajcie maratonów nieprzygotowani. Ja też już nie będę...
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
środa, 27 sierpnia
6,52 km w 42:55
średnie tempo: 6:35
Buty: Skechers GoRun
We wtorek umówiona byłam na masaż u pana fizjo. Bolało, nie powiem, mięśnie jednak były pospinane... A pan fizjo się nie cackał, aż mi się siniaki na udach od tego masażu porobiły. No ale zalecił też rozbieganie w środę, no to poleciałam. Urodzinowo było, więc chciałam zrobić co najmniej 35 minut Nogi były nieco obolałe, ale w sumie dość lekkie i truchtało się sympatycznie, na tyle, że jednak skręciłam na dłuższą pętelkę.
niedziela, 29 sierpnia
8,14 km w 52:32
średnie tempo: 6:27
Buty: Skechers GoRun
Miałam biegać w piątek, ale po pracy zasypiałam na stojąco. W sobotę byłam na fajnej wystawie oraz urodzinowym obiedzie, a potem zmogła mnie migrena killer. Ale to i tak tydzień regeneracyjny, więc bez napinki. Poleciałam w niedzielę. Trochę padało, ale jakoś tak zmieściłam się między dwiema burzami. Szurało się nieźle, trafiłam na zieloną falę, jak na tydzień po maratonie to naprawdę spoko.
wtorek, 2 września
7,33 km w 48:01
średnie tempo: 6:33
Buty: Skechers GoRun
O borze szumiący, jaka masakra. Orka totalna. Absolutnie zero siły w nogach. Ledwo wykulałam tę pętelkę, pod koniec zaczęło mi się kręcić w głowie, niedobrze.
sobota, 6 września
6,54 km w 42:55
średnie tempo: 6:34
Buty: Skechers GoRun
Straszny zapieprz w pracy w tym tygodniu, siedziałam przy kompie od rana do nocy, nie chciało mi się wychodzić nawet do sklepu, nie mówiąc już o bieganiu. Ale że nadal regeneracja, to luz, bez spinki. Pobiegałam w sobotę. Oczywiście wybrałam się w najgorszy upał, słońce mnie poskładało po 10 minutach. No ale jakoś dokulawszy.
niedziela, 7 września
10,42 km w 1:10:18
średnie tempo: 6:45
Buty: Skechers GoRun
Za 5 tygodni maraton w Poznaniu, wypadałoby się troszkę wydłużyć, żeby zdążyć zrobić chociaż z jedno naprawdę długie wybieganie. Tym razem wyszłam wieczorem, zaraz po deszczu. Wszystko parowało, w dodatku ta burza, co to niby przeszła bokiem, wyglądała, jakby jednak miała wrócić. Błyskało się dość często, a ja liczyłam sekundy od błysku do grzmotu, wychodziło mi, że burza jest jakieś 5-10 km ode mnie. Na szczęście tam została, chociaż po nawrotce trochę mi w mordę powiało burzowym wiaterkiem. Bieg wszedł nawet spoko, a w trakcie wydawało mi się, że jednak nie wejdzie. Jest nadzieja
wtorek, 9 września
8,13 km w 52:50
średnie tempo: 6:30
Buty: Skechers GoRun
Skończyła się regeneracja, czas zacząć coś porządniej potrenować. Tak więc weszło izi, a potem zrobiłam 4 przebieżki ok. 30''/1'. Zastanawiałam się, czy jeszcze pamiętam, jak się robi przebieżki ze śródstopia, tymczasem okazało się, że nie potrafiłam zrobić inaczej niż na śródstopiu właśnie. Jednak pamięć mięśniowa jest mocna Trening udany, biegło się dobrze, jestem dobrej myśli.
No, i tym sposobem jestem na bieżąco. Ale chcę jeszcze wspomnieć o diecie. Po obozie zmieniłam to i owo w jadłospisie, np. zastąpiłam kolcię świeżo wyciskanymi sokami. Zasmakowały mi (trudno, żeby nie), a i zauważyłam jakieś mniejsze ciągoty do słodyczy. Po dogłębnym zastanowieniu się, szczegółowej analizie oraz przeliczeniu, ile wydałam na te soki w miesiąc, wyszło mi, że opłaca się kupić wyciskarkę - mimo że to nie był tani zakup, to jednak po kilku miesiącach się zwróci. A jak mi się znudzi, to rodzice dostaną w prezencie, Mama już się zaoferowała, że się ewentualnie poświęci Maszynę mam równo od tygodnia, w osiedlowej Żabce patrzą jeszcze nieco dziwnie, jak codziennie kupuję owoce w ilościach niemal hurtowych (a do tego dwie bułeczki i jeden serek, więc odpada opcja dużej rodziny ). Soki są rewelacyjne. Te kupne, nawet w lokalach, gdzie faktycznie je świeżo wyciskają w sokowirówkach, absolutnie się nie umywają. Na razie szaleję z owocami, kompozycje robię przeróżne, chociaż moim faworytem jest marchew-jabłko-gruszka, bo ja prosta dziewczyna jestem Jak mi przejdzie faza na owoce, zacznę eksperymenty z warzywami, planuję też zrobić mleko z migdałów czy wiórków kokosowych. Wpływ na wagę jest, niedawno mignęła mi na wadze liczba, której już dawno nie widziałam Kto wie, kto wie, może uda się wreszcie osiągnąć wagę zbliżoną do startowej.
Stay tuned!
6,52 km w 42:55
średnie tempo: 6:35
Buty: Skechers GoRun
We wtorek umówiona byłam na masaż u pana fizjo. Bolało, nie powiem, mięśnie jednak były pospinane... A pan fizjo się nie cackał, aż mi się siniaki na udach od tego masażu porobiły. No ale zalecił też rozbieganie w środę, no to poleciałam. Urodzinowo było, więc chciałam zrobić co najmniej 35 minut Nogi były nieco obolałe, ale w sumie dość lekkie i truchtało się sympatycznie, na tyle, że jednak skręciłam na dłuższą pętelkę.
niedziela, 29 sierpnia
8,14 km w 52:32
średnie tempo: 6:27
Buty: Skechers GoRun
Miałam biegać w piątek, ale po pracy zasypiałam na stojąco. W sobotę byłam na fajnej wystawie oraz urodzinowym obiedzie, a potem zmogła mnie migrena killer. Ale to i tak tydzień regeneracyjny, więc bez napinki. Poleciałam w niedzielę. Trochę padało, ale jakoś tak zmieściłam się między dwiema burzami. Szurało się nieźle, trafiłam na zieloną falę, jak na tydzień po maratonie to naprawdę spoko.
wtorek, 2 września
7,33 km w 48:01
średnie tempo: 6:33
Buty: Skechers GoRun
O borze szumiący, jaka masakra. Orka totalna. Absolutnie zero siły w nogach. Ledwo wykulałam tę pętelkę, pod koniec zaczęło mi się kręcić w głowie, niedobrze.
sobota, 6 września
6,54 km w 42:55
średnie tempo: 6:34
Buty: Skechers GoRun
Straszny zapieprz w pracy w tym tygodniu, siedziałam przy kompie od rana do nocy, nie chciało mi się wychodzić nawet do sklepu, nie mówiąc już o bieganiu. Ale że nadal regeneracja, to luz, bez spinki. Pobiegałam w sobotę. Oczywiście wybrałam się w najgorszy upał, słońce mnie poskładało po 10 minutach. No ale jakoś dokulawszy.
niedziela, 7 września
10,42 km w 1:10:18
średnie tempo: 6:45
Buty: Skechers GoRun
Za 5 tygodni maraton w Poznaniu, wypadałoby się troszkę wydłużyć, żeby zdążyć zrobić chociaż z jedno naprawdę długie wybieganie. Tym razem wyszłam wieczorem, zaraz po deszczu. Wszystko parowało, w dodatku ta burza, co to niby przeszła bokiem, wyglądała, jakby jednak miała wrócić. Błyskało się dość często, a ja liczyłam sekundy od błysku do grzmotu, wychodziło mi, że burza jest jakieś 5-10 km ode mnie. Na szczęście tam została, chociaż po nawrotce trochę mi w mordę powiało burzowym wiaterkiem. Bieg wszedł nawet spoko, a w trakcie wydawało mi się, że jednak nie wejdzie. Jest nadzieja
wtorek, 9 września
8,13 km w 52:50
średnie tempo: 6:30
Buty: Skechers GoRun
Skończyła się regeneracja, czas zacząć coś porządniej potrenować. Tak więc weszło izi, a potem zrobiłam 4 przebieżki ok. 30''/1'. Zastanawiałam się, czy jeszcze pamiętam, jak się robi przebieżki ze śródstopia, tymczasem okazało się, że nie potrafiłam zrobić inaczej niż na śródstopiu właśnie. Jednak pamięć mięśniowa jest mocna Trening udany, biegło się dobrze, jestem dobrej myśli.
No, i tym sposobem jestem na bieżąco. Ale chcę jeszcze wspomnieć o diecie. Po obozie zmieniłam to i owo w jadłospisie, np. zastąpiłam kolcię świeżo wyciskanymi sokami. Zasmakowały mi (trudno, żeby nie), a i zauważyłam jakieś mniejsze ciągoty do słodyczy. Po dogłębnym zastanowieniu się, szczegółowej analizie oraz przeliczeniu, ile wydałam na te soki w miesiąc, wyszło mi, że opłaca się kupić wyciskarkę - mimo że to nie był tani zakup, to jednak po kilku miesiącach się zwróci. A jak mi się znudzi, to rodzice dostaną w prezencie, Mama już się zaoferowała, że się ewentualnie poświęci Maszynę mam równo od tygodnia, w osiedlowej Żabce patrzą jeszcze nieco dziwnie, jak codziennie kupuję owoce w ilościach niemal hurtowych (a do tego dwie bułeczki i jeden serek, więc odpada opcja dużej rodziny ). Soki są rewelacyjne. Te kupne, nawet w lokalach, gdzie faktycznie je świeżo wyciskają w sokowirówkach, absolutnie się nie umywają. Na razie szaleję z owocami, kompozycje robię przeróżne, chociaż moim faworytem jest marchew-jabłko-gruszka, bo ja prosta dziewczyna jestem Jak mi przejdzie faza na owoce, zacznę eksperymenty z warzywami, planuję też zrobić mleko z migdałów czy wiórków kokosowych. Wpływ na wagę jest, niedawno mignęła mi na wadze liczba, której już dawno nie widziałam Kto wie, kto wie, może uda się wreszcie osiągnąć wagę zbliżoną do startowej.
Stay tuned!
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
piątek, 12 września
Rozgrzewka: 1,67 km w 10:45, śr. tempo 6:26
7 min rozciągania
Tysiączki:
1. 5:47
2. 5:43
3. 5:43
4. 5:41
Schłodzenie: 1,64 km w 11:05, śr. tempo: 6:46
Buty: Minimusy
Chciałam zrobić 6 tysiączków w tempie ok. na dychę na 3 min przerwy. No ale że dawno nie robiłam interwałów (nie licząc tych obozowych, to ostatnio w maju ), to czucie tempa mam raczej słabe i przyszalałam nieco... Piąty może bym jeszcze dała radę, no ale byłoby to bez sensu, więc dałam sobie spokój. Następnym razem postaram się zwolnić i zrobić więcej powtórzeń.
Co ciekawe, w sumie to tempo nie było jakieś takie strasznie poniewierające
niedziela, 14 września
13,74 km w 1:32:57
średnie tempo: 6:46
Buty: Skechers GoRun
W sobotę skosiła mnie migrena - ostatnio często miewam, zrzucam to na stres w pracy. Na szczęście największe fakapy udało się rozwiązać, więc liczę, że i głowa mniej będzie bolała.
W niedzielę wieczorem wybrałam się na longaska - za dnia było duszno i ciepło, wieczorem nadal było duszno i ciepło, ale mniej. Chociaż i tak lało się ze mnie strumieniami. Wody ze sobą nie wzięłam, ale zrobiłam popas na stacji benzynowej - kranówka dodała mi sił Ogólnie truchtało się całkiem dobrze, mogłabym w sumie jeszcze, ale zwiększam obciążenie stopniowo, żeby się przeciążeń nie nabawić, w końcu za 4 tygodnie maraton. Najdłuższe wybieganie planuję za dwa tygodnie, ma być coś w okolicy 2-2,5 godziny.
W tym tygodniu znowu muszę pokombinować z dniami treningowymi, bo w czwartek idę na koncert Ale pobiegam, bo jakoś tak mnie to wybieganie pozytywnie nastroiło
Stay tuned!
Rozgrzewka: 1,67 km w 10:45, śr. tempo 6:26
7 min rozciągania
Tysiączki:
1. 5:47
2. 5:43
3. 5:43
4. 5:41
Schłodzenie: 1,64 km w 11:05, śr. tempo: 6:46
Buty: Minimusy
Chciałam zrobić 6 tysiączków w tempie ok. na dychę na 3 min przerwy. No ale że dawno nie robiłam interwałów (nie licząc tych obozowych, to ostatnio w maju ), to czucie tempa mam raczej słabe i przyszalałam nieco... Piąty może bym jeszcze dała radę, no ale byłoby to bez sensu, więc dałam sobie spokój. Następnym razem postaram się zwolnić i zrobić więcej powtórzeń.
Co ciekawe, w sumie to tempo nie było jakieś takie strasznie poniewierające
niedziela, 14 września
13,74 km w 1:32:57
średnie tempo: 6:46
Buty: Skechers GoRun
W sobotę skosiła mnie migrena - ostatnio często miewam, zrzucam to na stres w pracy. Na szczęście największe fakapy udało się rozwiązać, więc liczę, że i głowa mniej będzie bolała.
W niedzielę wieczorem wybrałam się na longaska - za dnia było duszno i ciepło, wieczorem nadal było duszno i ciepło, ale mniej. Chociaż i tak lało się ze mnie strumieniami. Wody ze sobą nie wzięłam, ale zrobiłam popas na stacji benzynowej - kranówka dodała mi sił Ogólnie truchtało się całkiem dobrze, mogłabym w sumie jeszcze, ale zwiększam obciążenie stopniowo, żeby się przeciążeń nie nabawić, w końcu za 4 tygodnie maraton. Najdłuższe wybieganie planuję za dwa tygodnie, ma być coś w okolicy 2-2,5 godziny.
W tym tygodniu znowu muszę pokombinować z dniami treningowymi, bo w czwartek idę na koncert Ale pobiegam, bo jakoś tak mnie to wybieganie pozytywnie nastroiło
Stay tuned!
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
wtorek, 16 września
8,34 km w 54:05
średnie tempo: 6:29
Buty: Skechers GoRun
Luźne wybieganie, na koniec 5 przebieżek po ok. 30'' z ok. 1 min przerwy. Bez historii.
środa, 17 września
7,29 km w 47:25
średnie tempo: 6:30
Buty: Skechers GoRun
Izi, bez historii. Przebieżek nie chciało mi się robić, to nie robiłam
wtorek, 23 września
8,27 km w 53:42
średnie tempo: 6:30
Buty: Skechers GoRun
Po czwartkowym koncercie, który był cudowny i w ogóle, przez dwa dni chodziłam na wpół głucha na prawe ucho, oraz w piątek rano obudziłam się, bo lała mi się krew z nosa i prawie bym się nią zakrztusiła. Postanowiłam więc zrobić sobie przerwę w bieganiu. W weekend miałam ogromnego doła, więc też nie biegałam, ale za to podjęłam kilka ważnych życiowych decyzji, dzięki czemu dół nieco puścił i we wtorek udałam się pobiegać. Zimno już jest wieczorami, masakra Bieganie w sumie bez większej historii, ostatnio standard u mnie.
czwartek, 25 września
6,58 km w 40:13
średnie tempo: 6:07
Buty: Skechers GoRun
W środę znowu poszła mi krew z nosa, ale nie tak mocno, jak w piątek. Może to przez stres w pracy? Ale tym razem przerwy już nie robiłam i w czwartek normalnie wyszłam pobiegać.
Tysiączków mi się nie chciało robić, to postanowiłam trzasnąć sobie ciągły. Weszło nieźle, zwłaszcza, że miałam zieloną falę na przejściach, więc leciałam to bez żadnej przerwy. Na koniec coś tam czuć było w boku, jakaś kolka czy coś, ale bez tragedii. Fajnie. Może będą ze mnie jeszcze ludzie
sobota, 27 września
8,23 km w 52:35
średnie tempo: 6:23
Buty: Skechers GoRun
Dobrze się dzisiaj biegło, starałam się zwalniać, ale mi nie szło. W sumie jak skończyłam, to nie czułam się w ogóle zmęczona. Cool. Cool, cool, cool.
W piątek byłam z wynikami badania krwi u lekarza, okazało się, że teraz mam żelaza aż za dużo (skąd???), do tego pełną wchłanialność i w ogóle super. I ciśnienie miałam strasznie niskie jak na mnie, 110/70. Interesting. Na krwotoki z nosa dostałam skierowanie do laryngologa. Jak się umówię, to pójdę, bo trochę mnie to zaczyna martwić.
Stay tuned!
8,34 km w 54:05
średnie tempo: 6:29
Buty: Skechers GoRun
Luźne wybieganie, na koniec 5 przebieżek po ok. 30'' z ok. 1 min przerwy. Bez historii.
środa, 17 września
7,29 km w 47:25
średnie tempo: 6:30
Buty: Skechers GoRun
Izi, bez historii. Przebieżek nie chciało mi się robić, to nie robiłam
wtorek, 23 września
8,27 km w 53:42
średnie tempo: 6:30
Buty: Skechers GoRun
Po czwartkowym koncercie, który był cudowny i w ogóle, przez dwa dni chodziłam na wpół głucha na prawe ucho, oraz w piątek rano obudziłam się, bo lała mi się krew z nosa i prawie bym się nią zakrztusiła. Postanowiłam więc zrobić sobie przerwę w bieganiu. W weekend miałam ogromnego doła, więc też nie biegałam, ale za to podjęłam kilka ważnych życiowych decyzji, dzięki czemu dół nieco puścił i we wtorek udałam się pobiegać. Zimno już jest wieczorami, masakra Bieganie w sumie bez większej historii, ostatnio standard u mnie.
czwartek, 25 września
6,58 km w 40:13
średnie tempo: 6:07
Buty: Skechers GoRun
W środę znowu poszła mi krew z nosa, ale nie tak mocno, jak w piątek. Może to przez stres w pracy? Ale tym razem przerwy już nie robiłam i w czwartek normalnie wyszłam pobiegać.
Tysiączków mi się nie chciało robić, to postanowiłam trzasnąć sobie ciągły. Weszło nieźle, zwłaszcza, że miałam zieloną falę na przejściach, więc leciałam to bez żadnej przerwy. Na koniec coś tam czuć było w boku, jakaś kolka czy coś, ale bez tragedii. Fajnie. Może będą ze mnie jeszcze ludzie
sobota, 27 września
8,23 km w 52:35
średnie tempo: 6:23
Buty: Skechers GoRun
Dobrze się dzisiaj biegło, starałam się zwalniać, ale mi nie szło. W sumie jak skończyłam, to nie czułam się w ogóle zmęczona. Cool. Cool, cool, cool.
W piątek byłam z wynikami badania krwi u lekarza, okazało się, że teraz mam żelaza aż za dużo (skąd???), do tego pełną wchłanialność i w ogóle super. I ciśnienie miałam strasznie niskie jak na mnie, 110/70. Interesting. Na krwotoki z nosa dostałam skierowanie do laryngologa. Jak się umówię, to pójdę, bo trochę mnie to zaczyna martwić.
Stay tuned!
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
niedziela, 28 września
16,16 km w 1:48:01
średnie tempo: 6:41
Buty: GoRun Czarne
Wreszcie jakiś konkretniejszy long run. Aczkolwiek różowo nie było, zdecydowanie za mało zjadłam przez cały dzień (a biegłam o 19) - pół kubeczka kuskusu, puszka baked beans i jedno ciasteczko owsiane. Tak więc siły nieco brakowało i miałam ochotę skończyć już po 6 km. No ale że do domu było jeszcze ponad 3 km, to bym przecież przemarzła, więc dotruchtałam. Pod domem zjadłam żela, dopiłam wodę (0,5 l poszło w pierwszą godzinę, na drugą nic nie zostało) i stwierdziłam, że może jeszcze kawałeczek podbiegnę. Po ok. 2,5 km coś mnie ścisnęło w jelitach, więc zawróciłam do domu, mając w planie przebiegnięcie obok jakiejś restauracji w razie co No ale na szczęście po kilometrze żołądek się uspokoił, więc nawet coś tam więcej dokręciłam. Wprawdzie planowanych 2h nie zrobiłam, no i parę przerw po drodze było, ale oj tam. Na maratą zacznę zdecydowanie wolniej, więc mam nadzieję, że będzie łatwiej (hłe, hłe, ta, jasne ). Pozytywne jest to, że stawy w trakcie siedziały cicho, nic nie piszczało w kolanie ani gdzie indziej. Ale za to szew od moich ciepłych getrów Tchibo (takich zaraz za kolano - znalazłam ostatnio w szafie, daaawno ich nie używałam, a fajnie grzeją w pupcię ) zrobił mi masakrę. Taki to już los księżniczki na ziarnku grochu...
No i tym sposobem zostały już tylko dwa tygodnie do startu, powinnam zluzować, a tymczasem czuję się totalnie nieprzygotowana (coś jakby standard ). Ale dam radę, jak zawsze Stay tuned!
16,16 km w 1:48:01
średnie tempo: 6:41
Buty: GoRun Czarne
Wreszcie jakiś konkretniejszy long run. Aczkolwiek różowo nie było, zdecydowanie za mało zjadłam przez cały dzień (a biegłam o 19) - pół kubeczka kuskusu, puszka baked beans i jedno ciasteczko owsiane. Tak więc siły nieco brakowało i miałam ochotę skończyć już po 6 km. No ale że do domu było jeszcze ponad 3 km, to bym przecież przemarzła, więc dotruchtałam. Pod domem zjadłam żela, dopiłam wodę (0,5 l poszło w pierwszą godzinę, na drugą nic nie zostało) i stwierdziłam, że może jeszcze kawałeczek podbiegnę. Po ok. 2,5 km coś mnie ścisnęło w jelitach, więc zawróciłam do domu, mając w planie przebiegnięcie obok jakiejś restauracji w razie co No ale na szczęście po kilometrze żołądek się uspokoił, więc nawet coś tam więcej dokręciłam. Wprawdzie planowanych 2h nie zrobiłam, no i parę przerw po drodze było, ale oj tam. Na maratą zacznę zdecydowanie wolniej, więc mam nadzieję, że będzie łatwiej (hłe, hłe, ta, jasne ). Pozytywne jest to, że stawy w trakcie siedziały cicho, nic nie piszczało w kolanie ani gdzie indziej. Ale za to szew od moich ciepłych getrów Tchibo (takich zaraz za kolano - znalazłam ostatnio w szafie, daaawno ich nie używałam, a fajnie grzeją w pupcię ) zrobił mi masakrę. Taki to już los księżniczki na ziarnku grochu...
No i tym sposobem zostały już tylko dwa tygodnie do startu, powinnam zluzować, a tymczasem czuję się totalnie nieprzygotowana (coś jakby standard ). Ale dam radę, jak zawsze Stay tuned!
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
wtorek, 30 września
8,26 km w 52:35
średnie tempo: 6:22
Buty: Skechers GoRun
Miało być wolniej, ale jakoś tak mnie poniosło i nie mogłam zwolnić. Czyżby adrenalina przedstartowa? A może lekki stres związany z ostatnimi postanowieniami? W każdym razie nieco się zmachałam
czwartek, 2 października
5,57 km w 34:41
średnie tempo: 6:13
Buty: Puma Faas 300
Znowu nie chciało mi się latać tysiączków, więc zrobiłam BNP. Zresztą przed maratą w Dusseldorfie też robiłam, więc pomyślałam, że skoro się sprawdziło wtedy, to nie zaszkodzi i teraz. Tempa kolejnych km były następujące: 6:45, 6:27, 6:16, 6:02, 5:52, 5:43 (to ten niepełny). Nie czułam jakiejś szczególnej mocy, trochę rzeźby w drewnie było. Może bym dociągnęła ten szósty kilometr do końca, ale nie byłam jakoś szczególnie zmotywowana, poza tym gdzieś tam zaczęła odzywać się kolka. Resztę pętelki do domu przemaszerowałam żwawym krokiem, śpiewając sobie pod nosem W ogóle to muszę się porozciągać co nieco, myślę, że dzięki temu wróci choć trochę świeżości w kroku.
I tymczasem, borem lasem, na run-logowym liczniku pokazało się 5000 km (a dokładniej 5002 z groszami). Taki mały jubileusz W ramach okolicznościowego prezentu zapisałam się na półmaraton w Berlinie 29.03.2015
Stay tuned!
8,26 km w 52:35
średnie tempo: 6:22
Buty: Skechers GoRun
Miało być wolniej, ale jakoś tak mnie poniosło i nie mogłam zwolnić. Czyżby adrenalina przedstartowa? A może lekki stres związany z ostatnimi postanowieniami? W każdym razie nieco się zmachałam
czwartek, 2 października
5,57 km w 34:41
średnie tempo: 6:13
Buty: Puma Faas 300
Znowu nie chciało mi się latać tysiączków, więc zrobiłam BNP. Zresztą przed maratą w Dusseldorfie też robiłam, więc pomyślałam, że skoro się sprawdziło wtedy, to nie zaszkodzi i teraz. Tempa kolejnych km były następujące: 6:45, 6:27, 6:16, 6:02, 5:52, 5:43 (to ten niepełny). Nie czułam jakiejś szczególnej mocy, trochę rzeźby w drewnie było. Może bym dociągnęła ten szósty kilometr do końca, ale nie byłam jakoś szczególnie zmotywowana, poza tym gdzieś tam zaczęła odzywać się kolka. Resztę pętelki do domu przemaszerowałam żwawym krokiem, śpiewając sobie pod nosem W ogóle to muszę się porozciągać co nieco, myślę, że dzięki temu wróci choć trochę świeżości w kroku.
I tymczasem, borem lasem, na run-logowym liczniku pokazało się 5000 km (a dokładniej 5002 z groszami). Taki mały jubileusz W ramach okolicznościowego prezentu zapisałam się na półmaraton w Berlinie 29.03.2015
Stay tuned!
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]