neevle - setka w połówce
Moderator: infernal
- neevle
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1229
- Rejestracja: 03 lut 2013, 22:23
- Życiówka na 10k: 42:11
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lublin/Warszawa
No to relacja z frontu:
30.05 - 15km
Założyłam nowe buty na nogi i postanowiłam na dobry początek pokonać te 5km do Agrykoli. Szybko jednak stwierdziłam, że jajo zniosę czekając na tych wszystkich światłach wzdłuż Puławskiej i wskoczyłam do akurat nadjeżdżającego tramwaju. Potem jeszcze kawałek od przystanku i w sumie wyszło 2,5km po 5:46/km w ramach rozgrzewki. Biegło się dobrze. Lekko na stopach, a jednocześnie amortyzacji nie brakowało. Po równym asfalcie czy chodniku da się biec, problem zaczyna się przy dziurawej, nierównej nawierzchni bądź na starym bruku jaki przyszło mi mijać na Szucha - pod stopą dość mocno czuć nierówności i wtedy wychodzi, że podeszwa jest jednak delikatniejsza. Przynajmniej jak się człowiek przestawia z dosyć potężnych treningówek.
No i ruszyłam. Z ośmioma tysiączkami:
4:24 (khem... no nie potrafię...)
4:27
4:25
4:31
4:29
4:32
4:28
4:28
Przerwa 400m w marszu i truchcie (3min). Pierwszych czterech powtórzeń specjalnie nie poczułam, trudniej zaczęło się robić na piątym, bo nagle te trzy minuty zaczęły nie wystarczać na regenerację i biegłam na coraz większym zmęczeniu. Ale podobno życie zaczyna się po wyjściu ze strefy komfortu, więc latałam dalej z postanowieniem, że przerwę, jeżeli czas powtórzenia będzie dłuższy niż 4:35. Nie był. Siłowo mogłabym pewnie zasuwać dalej, ale na ostatnim tysiączku czułam, że technika już zaczyna leżeć i kwiczeć, zaczynam się garbić i w ogóle rzeźbię w tym tartanie, więc dałam sobie spokój.
Dosyć łatwo mi wchodzi taki trening, więc raczej wrócę do dłuższych interwałów, bo tam mam braki. Jeszcze trochę wody w Wiśle upłynie, zanim utrzymam takie tempo na 10km, ale coś rzędu 46-47 minut na dobry początek w lipcu wydaje się być realne.
Na koniec 1,6km schłodzenia po 5:54 min/km. Ogólnie to chyba postawię te buty w gablotce i będę je podziwiać, bo biegało mi się świetnie. Ale należy na moje peany brać poprawkę, bo nigdy wcześniej nie biegałam w startówkach, ani właściwie jakichkolwiek lżejszych butach.
Wieczorem ogólnorozwojówka na koncercie Jelonka.
30.05 - 15km
Założyłam nowe buty na nogi i postanowiłam na dobry początek pokonać te 5km do Agrykoli. Szybko jednak stwierdziłam, że jajo zniosę czekając na tych wszystkich światłach wzdłuż Puławskiej i wskoczyłam do akurat nadjeżdżającego tramwaju. Potem jeszcze kawałek od przystanku i w sumie wyszło 2,5km po 5:46/km w ramach rozgrzewki. Biegło się dobrze. Lekko na stopach, a jednocześnie amortyzacji nie brakowało. Po równym asfalcie czy chodniku da się biec, problem zaczyna się przy dziurawej, nierównej nawierzchni bądź na starym bruku jaki przyszło mi mijać na Szucha - pod stopą dość mocno czuć nierówności i wtedy wychodzi, że podeszwa jest jednak delikatniejsza. Przynajmniej jak się człowiek przestawia z dosyć potężnych treningówek.
No i ruszyłam. Z ośmioma tysiączkami:
4:24 (khem... no nie potrafię...)
4:27
4:25
4:31
4:29
4:32
4:28
4:28
Przerwa 400m w marszu i truchcie (3min). Pierwszych czterech powtórzeń specjalnie nie poczułam, trudniej zaczęło się robić na piątym, bo nagle te trzy minuty zaczęły nie wystarczać na regenerację i biegłam na coraz większym zmęczeniu. Ale podobno życie zaczyna się po wyjściu ze strefy komfortu, więc latałam dalej z postanowieniem, że przerwę, jeżeli czas powtórzenia będzie dłuższy niż 4:35. Nie był. Siłowo mogłabym pewnie zasuwać dalej, ale na ostatnim tysiączku czułam, że technika już zaczyna leżeć i kwiczeć, zaczynam się garbić i w ogóle rzeźbię w tym tartanie, więc dałam sobie spokój.
Dosyć łatwo mi wchodzi taki trening, więc raczej wrócę do dłuższych interwałów, bo tam mam braki. Jeszcze trochę wody w Wiśle upłynie, zanim utrzymam takie tempo na 10km, ale coś rzędu 46-47 minut na dobry początek w lipcu wydaje się być realne.
Na koniec 1,6km schłodzenia po 5:54 min/km. Ogólnie to chyba postawię te buty w gablotce i będę je podziwiać, bo biegało mi się świetnie. Ale należy na moje peany brać poprawkę, bo nigdy wcześniej nie biegałam w startówkach, ani właściwie jakichkolwiek lżejszych butach.
Wieczorem ogólnorozwojówka na koncercie Jelonka.
5km - 20:23, 10km - 42:11, 21.1km - 1:35:58
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
- neevle
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1229
- Rejestracja: 03 lut 2013, 22:23
- Życiówka na 10k: 42:11
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lublin/Warszawa
01.06 - 15km - miało być powoli, ale po 9km mi się znudziło, więc dorzuciłam 5 szybszych kilometrów (nie wiem jak bardzo, ale coś w granicach 25-26 minut) i na koniec jeden kilometr szurania w ramach schłodzenia.
03.06 - 11,9km - 2,6km rozgrzewki, 1,5km schłodzenia, a między nimi interwały na Agrykoli.
Na początku chciałam zrobić 3x2000m po 4:40/km, ale jak tylko rano wstałam, już wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Dużo wody zatrzymanej w organizmie (ot, znowu babska fizjologia...), czułam się ciężka jak cholera, i doszłam do wniosku, że jak wyjdzie po 4:45, to nie będzie najgorzej. Do tego deszcz na dworze. Wyszło tak:
2000m - 9:22 min - pierwszy kilometr asekuracyjnie w 4:44, na drugim przyspieszyłam i poszedł w 4:38
2000m - 9:26 min - podobnie pierwszy w 4:45, drugi w 4:41
2000m - 9:30 min - tutaj pierwszy kilometr totalnie przespałam i poszedł w 4:50, co mocno rzutowało na czas całego powtórzenia, w każdym razie spięłam tyłek i drugi już poszedł w 4:40. Z dwojga złego wolę w tę stronę - świadomość, że mogę przyspieszyć podoba mi się bardziej niż zwalnianie.
Aha, przerwa 600m - 4:30 min.
W domu tradycyjnie już 20 minut stabilności ogólnej. Jak mnie nudzą te wszystkie dodatkowe ćwiczenia...
03.06 - 11,9km - 2,6km rozgrzewki, 1,5km schłodzenia, a między nimi interwały na Agrykoli.
Na początku chciałam zrobić 3x2000m po 4:40/km, ale jak tylko rano wstałam, już wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Dużo wody zatrzymanej w organizmie (ot, znowu babska fizjologia...), czułam się ciężka jak cholera, i doszłam do wniosku, że jak wyjdzie po 4:45, to nie będzie najgorzej. Do tego deszcz na dworze. Wyszło tak:
2000m - 9:22 min - pierwszy kilometr asekuracyjnie w 4:44, na drugim przyspieszyłam i poszedł w 4:38
2000m - 9:26 min - podobnie pierwszy w 4:45, drugi w 4:41
2000m - 9:30 min - tutaj pierwszy kilometr totalnie przespałam i poszedł w 4:50, co mocno rzutowało na czas całego powtórzenia, w każdym razie spięłam tyłek i drugi już poszedł w 4:40. Z dwojga złego wolę w tę stronę - świadomość, że mogę przyspieszyć podoba mi się bardziej niż zwalnianie.
Aha, przerwa 600m - 4:30 min.
W domu tradycyjnie już 20 minut stabilności ogólnej. Jak mnie nudzą te wszystkie dodatkowe ćwiczenia...
5km - 20:23, 10km - 42:11, 21.1km - 1:35:58
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
- neevle
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1229
- Rejestracja: 03 lut 2013, 22:23
- Życiówka na 10k: 42:11
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lublin/Warszawa
05.06 - 6,8km luźnego biegu
07.06:
II Lubelski Półmaraton Solidarności
Dystans: 21,097km, niestandardowy atest
Czas: 1:52:49
Średnie tempo: 5:21 min/km
Miejsce K: 19/73
Miejsce K20: 5/25 (albo 2/22 *)
Uhhh, ciężkawo było. Nie dość, że start był planowany na godzinę 12 (!), to jeszcze opóźnił się ze 20 minut (wydawanie pakietów...). Z nieba totalna lampa, 25 stopni. Ruszyłam żwawo, nieco ponad 5 min/km, biegło mi się luźno, ze swobodnym oddechem, więc czemu by nie. 8km pokonałam w 41 minut. Trasa była łatwiejsza niż na Maratonie Lubelskim, ale łagodne i dłuuugie podbiegi oraz upał w końcu jednak dały o sobie znać. Jeszcze na 15km zameldowałam się zaledwie 10 sekund później niż ostatnio w Warszawie (co zważywszy na warunki było w sumie lepszym wynikiem), ale potem ścięło mnie totalnie. Tradycyjnie już złapała mnie kolka i nie dało rady, trzeba było zwolnić. Po piętnastym odpuściłam, pokonując kolejne kilometry już w około 5:30. Gotowałam się pod czapką i rozsądek podpowiadał, żeby nie próbować przyspieszać. Szczególnie jak mijałam kolejne osoby (cztery konkretnie) leżące obok trasy z podtrzymywanymi nogami w górze, "przywracane do życia"... Jeden facet był nawet z kroplówką.
*teraz wyjaśnienie do gwiazdki
... no i miałam już odjeżdżać, ale dostałam sms-a z wynikiem i miejscem, potem okazało się, że nagrody nie dublują się z nagrodami z open, no i w ten sposób zaliczyłam pierwsze w życiu pudło - drugie miejsce w K20.
Jeśli przeliczyć wartość nagród rzeczowych, to po raz pierwszy wyszłam z zawodów finansowo na plus. :>
Mała rzecz, a cieszy.
07.06:
II Lubelski Półmaraton Solidarności
Dystans: 21,097km, niestandardowy atest
Czas: 1:52:49
Średnie tempo: 5:21 min/km
Miejsce K: 19/73
Miejsce K20: 5/25 (albo 2/22 *)
Uhhh, ciężkawo było. Nie dość, że start był planowany na godzinę 12 (!), to jeszcze opóźnił się ze 20 minut (wydawanie pakietów...). Z nieba totalna lampa, 25 stopni. Ruszyłam żwawo, nieco ponad 5 min/km, biegło mi się luźno, ze swobodnym oddechem, więc czemu by nie. 8km pokonałam w 41 minut. Trasa była łatwiejsza niż na Maratonie Lubelskim, ale łagodne i dłuuugie podbiegi oraz upał w końcu jednak dały o sobie znać. Jeszcze na 15km zameldowałam się zaledwie 10 sekund później niż ostatnio w Warszawie (co zważywszy na warunki było w sumie lepszym wynikiem), ale potem ścięło mnie totalnie. Tradycyjnie już złapała mnie kolka i nie dało rady, trzeba było zwolnić. Po piętnastym odpuściłam, pokonując kolejne kilometry już w około 5:30. Gotowałam się pod czapką i rozsądek podpowiadał, żeby nie próbować przyspieszać. Szczególnie jak mijałam kolejne osoby (cztery konkretnie) leżące obok trasy z podtrzymywanymi nogami w górze, "przywracane do życia"... Jeden facet był nawet z kroplówką.
*teraz wyjaśnienie do gwiazdki
... no i miałam już odjeżdżać, ale dostałam sms-a z wynikiem i miejscem, potem okazało się, że nagrody nie dublują się z nagrodami z open, no i w ten sposób zaliczyłam pierwsze w życiu pudło - drugie miejsce w K20.
Jeśli przeliczyć wartość nagród rzeczowych, to po raz pierwszy wyszłam z zawodów finansowo na plus. :>
Mała rzecz, a cieszy.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
5km - 20:23, 10km - 42:11, 21.1km - 1:35:58
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
- neevle
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1229
- Rejestracja: 03 lut 2013, 22:23
- Życiówka na 10k: 42:11
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lublin/Warszawa
Jakoś tak wyszło, że biegałam cztery dni pod rząd, ale w sumie kilometrów niewiele i głównie spacerowo (jeden akcent). Konkretnie:
09.06 - 7,1km - 6:13 min/km. Umówiłam się na bieganie z koleżanką, więc przetruchtałyśmy razem około 5km. Miło.
10.09 - 10km - tutaj pomyślałam, że jeśli mam jeszcze robić jakiś akcent, to wtorek jest na to najlepszym dniem. Zresztą chciałam jeszcze raz założyć na nogi startówki, a trochę się w nich nie godzi biegać wolno. Nie jechałam na stadion (w końcu startować też będę na ulicy), tylko znalazłam sobie odmierzony kawałek chodnika. Trening wyszedł nieco od czapy, nie potrafię określić jego celu, poza tym, że chciałam sobie trochę pobiegać szybciej, a nie czułam się na siłach na długie interwały. No i poleciałam 6x350m, w ramach przerwy powrót świńskim truchtem na miejsce startu, około 2:20-2:40min. Czasy wyszły monotonne:
350m - 1:22min (3:55 min/km)
350m - 1:22min
350m - 1:22min
350m - 1:21min
350m - 1:21min
350m - 1:18min (...a na koniec celowo przycisnęłam - 3:43 min/km)
W sumie pierwszy raz goniłam rowery. Fajno.
Wczoraj i dzisiaj już bez szaleństw:
11.06 - 6,8km - 5:40 min/km
12.06 - 8,6km - 5:44 min/km, w tym standardowe przebieżki, a w domu 20 minut stabilności.
Jutro odpoczynek, a w sobotę wio na Ursynów.
09.06 - 7,1km - 6:13 min/km. Umówiłam się na bieganie z koleżanką, więc przetruchtałyśmy razem około 5km. Miło.
10.09 - 10km - tutaj pomyślałam, że jeśli mam jeszcze robić jakiś akcent, to wtorek jest na to najlepszym dniem. Zresztą chciałam jeszcze raz założyć na nogi startówki, a trochę się w nich nie godzi biegać wolno. Nie jechałam na stadion (w końcu startować też będę na ulicy), tylko znalazłam sobie odmierzony kawałek chodnika. Trening wyszedł nieco od czapy, nie potrafię określić jego celu, poza tym, że chciałam sobie trochę pobiegać szybciej, a nie czułam się na siłach na długie interwały. No i poleciałam 6x350m, w ramach przerwy powrót świńskim truchtem na miejsce startu, około 2:20-2:40min. Czasy wyszły monotonne:
350m - 1:22min (3:55 min/km)
350m - 1:22min
350m - 1:22min
350m - 1:21min
350m - 1:21min
350m - 1:18min (...a na koniec celowo przycisnęłam - 3:43 min/km)
W sumie pierwszy raz goniłam rowery. Fajno.
Wczoraj i dzisiaj już bez szaleństw:
11.06 - 6,8km - 5:40 min/km
12.06 - 8,6km - 5:44 min/km, w tym standardowe przebieżki, a w domu 20 minut stabilności.
Jutro odpoczynek, a w sobotę wio na Ursynów.
5km - 20:23, 10km - 42:11, 21.1km - 1:35:58
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
- neevle
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1229
- Rejestracja: 03 lut 2013, 22:23
- Życiówka na 10k: 42:11
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lublin/Warszawa
VIII Bieg Ursynowa
Dystans: 5km (atest)
Czas: 22:10
Średnie tempo: 4:26 min/km
Miejsce K20: 21/168
Październikowa życiówka zbita o ponad minutę. Najbardziej udany start w sezonie, powyżej oczekiwań. Plan zakładał trzymanie się tempa 4:30 ukończenie w 22:30, choć przed startem każdy wynik poniżej 23 minut uważałam na przyzwoity. Rzeczywistość jednak okazała się inna - pierwszy kilometr mimo szczerego hamowania w 4:18. Drugi w 4:24. To nadmierne przyspieszenie na początku musiało się jednak odbić i trzeci kilometr był najwolniejszy - 4:33. Po drodze zaliczyłam półmetek w 11:08. Na tym półmetku zaczęłam naprawdę wierzyć w to, że może się udać, bo nie czułam się jeszcze specjalnie wypompowana. Pilnowałam tylko machania rękami i pleców, bo to mnie zwykle zdradza - przy zmęczeniu zaczynam się garbić, wypinać tyłek i od razu lecę po 5:00 albo i wolniej. Więc starałam się tyłka nie wypinać. Czwarty kilometr to trzymanie tempa 4:30. Kiedy kilometr od mety zobaczyłam na zegarku 17:45 wiedziałam już, że choćbym jednak ten tyłek wypięła, to życiówka będzie. Przemknęło mi przez głowę łamanie 22 minut, ale trochę bałam się robić zrywu (musiałabym przebiec ostatni kilometr w 4:15), spokojnie robiłam więc swoje. Czułam, że nie zwalniam, że jest dobrze. Ostatnie 1000m - 4:25 i meta w 22:10. Ale miałam zaciesz.
W ciągu tych dwudziestu paru minut deszcz padał chyba ze dwa razy. Cały pobyt w okolicach startu i mety mi się trochę przeciągnął, bo czekałam na koleżanki (złamały 30 i 35 minut ) i w rezultacie załapałam się również na ulewę tuż przed wejściem do szkoły z depozytem. Minuta deszczu i okazało się, że koszulka którą miałam na sobie może być jeszcze bardziej mokra. Hajperspidy schną.
Kalkulator z tej piątki wylicza mi dychę nieco poniżej 47 minut. A myślę, że mogę lepiej. Trzy tygodnie temu poleciałam Coopera tym samym tempem, co dziś 5km, więc... Generalnie adrenalina i optymizm wylewają mi się uszami. Górna granica tempa BS-u to natomiast podobno 5:39 min/km, więc to też zgadzałoby się z tym, co ostatnio biegałam. Odkąd skończyłam pomaratoński miesiąc luzu, czułam, że jestem w formie, że całe to zimowe klepanie jednak coś dało i w końcu mam potwierdzenie tego na zawodach.
Także tego... dwadzieścia dwie minuty w prezencie na dwudzieste czwarte urodziny. To brzmiałoby lepiej, gdybym była te dwa lata młodsza.
Pozostaje świętować.
5km - 20:23, 10km - 42:11, 21.1km - 1:35:58
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
- neevle
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1229
- Rejestracja: 03 lut 2013, 22:23
- Życiówka na 10k: 42:11
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lublin/Warszawa
Dziś będzie dłuższy post beletrystyczny.
Oj, była spinka na te zawody. Nic już nie chciałam pisać, ale była. Gdyby się nie udało, to chyba uwierzyłabym w to, że muszę się odchudzać.
Potrzebowałam czegoś takiego po średnio udanej wiośnie. Wiem, że może to trochę brzmi jakbym miała pretensje nie wiadomo o co, bo niby jakieś minimalne życiówki były, niby nawet pudło, ale niedosyt pozostał, o czym rozpisywałam się już wcześniej (50s na połówce przez pół roku, tja...). A jednak w końcu chyba zaskoczyło. Jak ja się, kurna, cieszę, że zaskoczyło!
Po tym jak mi się biega teraz, jeszcze bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że przed maratonem biegania było za dużo. Problem z kolanem, brak mocy... a potem miesiąc luzu, po którym nagle forma skacze do góry, zamiast nieco spaść jak po klasycznym roztrenowaniu. W połowie maja jak wychodziłam na rozbiegania to najpierw myślałam, że mi się stoper zepsuł (serio!...), bo nagle standardowe trasy zaczęłam pokonywać kilka minut krócej przy podobnym wysiłku. Ale włączyłam go kiedyś równocześnie ze stoperem w telefonie i wyszło, że działa dobrze.
Zresztą specjalnie czekałam na te zawody z przyznaniem się do następnego celu biegowego, jaki przed sobą stawiam. Przekaz nowego tytułu nie powinien być specjalnie zaskakujący – 45 minut na dychę oraz 1:45 w półmaratonie. Co prawda na razie nie wyobrażam sobie przebiec dychy w tempie zbliżonym do sobotniej piątki, ale to cel bardziej odległy, raczej na okolice listopada (Bieg Niepodległości?). Na razie w lipcu na pewno będę celować w 46-47 minut. Niemniej po sobotnim starcie wydaje się to bardziej realne, no i ogólnie przybyło mi sporo wiary w siebie.
Zdecydowałam się również zaliczyć połówkę, bo... ja naprawdę lubię biegać te dwudziestki. no i czuję mimo wszystko niedosyt po PMW. Na 90% wystartuję w sierpniu na Pradze. Wolałabym Półmaraton Powiatu Warszawskiego Zachodniego, ale dzień wcześniej bliska koleżanka wychodzi za mąż w Lublinie i raczej nie dam rady się wyrobić.
Maraton na jesień sobie daruję, nawet przebiegnięty wolno to spory wysiłek (i przy okazji trzepie po kieszeni...). Raczej wystartuję na piątkę towarzyszącą MW.
W sobotni wieczór zamieniłam drop 6mm na drop 8cm i poszłam potańczyć. Trudno było więc mówić o należytej regeneracji, mimo to w niedzielne późne popołudnie treningówki zaczęły coraz bardziej natarczywie wystawiać noski z szafki, więc pobiegłam. 15 stopni i pochmurno w czerwcu – nie godzi się nie skorzystać. Pobiegłam nad Wisłę, prawdopodobnie ostatni raz w dłuższej perspektywie. Wycieczka zajęła mi około 1h25, 5:39 min/km (nie celowałam w to tempo, samo wyszło, ale ja zawsze biegałam raczej w górnych granicach BS-u). Nie sposób mi było w takim momencie nie wspomnieć przełomu 2012/2013, kiedy na tej trasie realizowałam swoje pierwsze długie wybiegania po tym, jak postanowiłam ukończyć pierwszy w życiu półmaraton. Wówczas potrafiłam tłuc się siekierkowską dobrą godzinę czterdzieści, po siedem minut na kilometr. Ach, wspomnienia.
A wypad nad Wisłę ostatni, bo w najbliższych dniach czeka mnie przeprowadzka. Koniec z bieganiem wzdłuż Wilanowskiej, Doliną Służewiecką i podbiegiem na Idzikowskiego. Można powiedzieć, że zamieniam studencki styl życia z wieloma zmieniającymi się współlokatorami na jednego „współlokatora”, z którym mam nadzieję pomieszkać dłużej niż parę lat. no dobra, najpierw posiedzę trochę w Lublinie, ale potem...
… Jakieś przyjemne trasy do biegania na Ochocie?
Oj, była spinka na te zawody. Nic już nie chciałam pisać, ale była. Gdyby się nie udało, to chyba uwierzyłabym w to, że muszę się odchudzać.
Potrzebowałam czegoś takiego po średnio udanej wiośnie. Wiem, że może to trochę brzmi jakbym miała pretensje nie wiadomo o co, bo niby jakieś minimalne życiówki były, niby nawet pudło, ale niedosyt pozostał, o czym rozpisywałam się już wcześniej (50s na połówce przez pół roku, tja...). A jednak w końcu chyba zaskoczyło. Jak ja się, kurna, cieszę, że zaskoczyło!
Po tym jak mi się biega teraz, jeszcze bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że przed maratonem biegania było za dużo. Problem z kolanem, brak mocy... a potem miesiąc luzu, po którym nagle forma skacze do góry, zamiast nieco spaść jak po klasycznym roztrenowaniu. W połowie maja jak wychodziłam na rozbiegania to najpierw myślałam, że mi się stoper zepsuł (serio!...), bo nagle standardowe trasy zaczęłam pokonywać kilka minut krócej przy podobnym wysiłku. Ale włączyłam go kiedyś równocześnie ze stoperem w telefonie i wyszło, że działa dobrze.
Zresztą specjalnie czekałam na te zawody z przyznaniem się do następnego celu biegowego, jaki przed sobą stawiam. Przekaz nowego tytułu nie powinien być specjalnie zaskakujący – 45 minut na dychę oraz 1:45 w półmaratonie. Co prawda na razie nie wyobrażam sobie przebiec dychy w tempie zbliżonym do sobotniej piątki, ale to cel bardziej odległy, raczej na okolice listopada (Bieg Niepodległości?). Na razie w lipcu na pewno będę celować w 46-47 minut. Niemniej po sobotnim starcie wydaje się to bardziej realne, no i ogólnie przybyło mi sporo wiary w siebie.
Zdecydowałam się również zaliczyć połówkę, bo... ja naprawdę lubię biegać te dwudziestki. no i czuję mimo wszystko niedosyt po PMW. Na 90% wystartuję w sierpniu na Pradze. Wolałabym Półmaraton Powiatu Warszawskiego Zachodniego, ale dzień wcześniej bliska koleżanka wychodzi za mąż w Lublinie i raczej nie dam rady się wyrobić.
Maraton na jesień sobie daruję, nawet przebiegnięty wolno to spory wysiłek (i przy okazji trzepie po kieszeni...). Raczej wystartuję na piątkę towarzyszącą MW.
W sobotni wieczór zamieniłam drop 6mm na drop 8cm i poszłam potańczyć. Trudno było więc mówić o należytej regeneracji, mimo to w niedzielne późne popołudnie treningówki zaczęły coraz bardziej natarczywie wystawiać noski z szafki, więc pobiegłam. 15 stopni i pochmurno w czerwcu – nie godzi się nie skorzystać. Pobiegłam nad Wisłę, prawdopodobnie ostatni raz w dłuższej perspektywie. Wycieczka zajęła mi około 1h25, 5:39 min/km (nie celowałam w to tempo, samo wyszło, ale ja zawsze biegałam raczej w górnych granicach BS-u). Nie sposób mi było w takim momencie nie wspomnieć przełomu 2012/2013, kiedy na tej trasie realizowałam swoje pierwsze długie wybiegania po tym, jak postanowiłam ukończyć pierwszy w życiu półmaraton. Wówczas potrafiłam tłuc się siekierkowską dobrą godzinę czterdzieści, po siedem minut na kilometr. Ach, wspomnienia.
A wypad nad Wisłę ostatni, bo w najbliższych dniach czeka mnie przeprowadzka. Koniec z bieganiem wzdłuż Wilanowskiej, Doliną Służewiecką i podbiegiem na Idzikowskiego. Można powiedzieć, że zamieniam studencki styl życia z wieloma zmieniającymi się współlokatorami na jednego „współlokatora”, z którym mam nadzieję pomieszkać dłużej niż parę lat. no dobra, najpierw posiedzę trochę w Lublinie, ale potem...
… Jakieś przyjemne trasy do biegania na Ochocie?
5km - 20:23, 10km - 42:11, 21.1km - 1:35:58
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
- neevle
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1229
- Rejestracja: 03 lut 2013, 22:23
- Życiówka na 10k: 42:11
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lublin/Warszawa
17.06 - Agrykolalalala. 4x1800m w 8:24 (4:40 min/km), przerwa 600m marsz/trucht - 4:30min. No dobra, przyznam się - na ostatnim osłabłam i poszedł w 8:27. Ale poza tym ok. Do tego rzecz jasna rozgrzewka i schłodzenie, w sumie 13.3km. Przyglądali mi się panowie strażacy, którzy chyba przyszli na jakieś zajęcia wychowania fizycznego. Połowa to panowie w średnim wieku i z brzuszkiem, zrobili taką wuefową rozgrzewkę i wylecieli na bieżnię. Akurat byłam na ostatnim interwale, z około dwudziestoosobowej grupy wyprzedziło mnie pięciu. Należy jednak dodać, że może po trzech czy czterech kółkach skończyli bieg.
18.06 - rozbieganie 8.6km, 5:47 min/km
20.06 - poleciałam zobaczyć, czy można biegać na stadionie MKS "Start" w Lublinie. Nie planowałam dzisiaj szaleć, ale skoro okazało się, że można, to skorzystałam i zrobiłam parę rytmów zamiast klasycznych przebieżek na czuja. 6x200m w 42-44s, przerwa 200m marsz/trucht. Znowu miałam publiczność, tym razem w postaci jakichś robotników. "Długo tak pani jeszcze będzie biegała? Bo tu się kolega nie może nadziwić, że pani tak biega" a byłam na tym stadionie może z 15 minut. Do tego nieco ponad 4km dobiegu i powrotu i wyszło 11,5km.
Popołudniowa pomoc w sprzątaniu i zakupach zmęczyła mnie bardziej niż to bieganie zdecydowanie nie lubię długo stać.
18.06 - rozbieganie 8.6km, 5:47 min/km
20.06 - poleciałam zobaczyć, czy można biegać na stadionie MKS "Start" w Lublinie. Nie planowałam dzisiaj szaleć, ale skoro okazało się, że można, to skorzystałam i zrobiłam parę rytmów zamiast klasycznych przebieżek na czuja. 6x200m w 42-44s, przerwa 200m marsz/trucht. Znowu miałam publiczność, tym razem w postaci jakichś robotników. "Długo tak pani jeszcze będzie biegała? Bo tu się kolega nie może nadziwić, że pani tak biega" a byłam na tym stadionie może z 15 minut. Do tego nieco ponad 4km dobiegu i powrotu i wyszło 11,5km.
Popołudniowa pomoc w sprzątaniu i zakupach zmęczyła mnie bardziej niż to bieganie zdecydowanie nie lubię długo stać.
5km - 20:23, 10km - 42:11, 21.1km - 1:35:58
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
- neevle
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1229
- Rejestracja: 03 lut 2013, 22:23
- Życiówka na 10k: 42:11
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lublin/Warszawa
22.06 - 20,3km - po raz pierwszy od daaawna wybrałam się na wypad dookoła Zalewu Zemborzyckiego. Wyruszyłam o 8 rano i biegło się bardzo przyjemnie - cóż, pogoda ostatnio taka może mało wakacyjna, ale na dłuższe bieganie fajna. Kilka kilometrów wybiegu z miasta, kilka po lesie i polnej ścieżce wzdłuż wału, a potem nawrót na kostkę przy drodze rowerowej. Tam, po ok. 12km przycisnęłam na 5km do 4:55-5:00, średnio wyszło 4:58, książkowo, jeśli brać pod uwagę moje plany połówkowe. Na koniec jeszcze ze 3km spokojnego dobiegu do domu, cała wycieczka 1:53h. Miło.
W poniedziałek miałam robić jakiś bieg spokojny, ale czułam się dość zmęczona i uznałam, że lepiej odpocznę na tyłku. Sporo mocnego biegania mi ostatnio wychodzi, więc nabijać pustych kilometrów dla samej objętości raczej już nie ma sensu.
24.06 - 15,4km - interwały 4x2000m
Ojjj, ciężko jakoś mi było psychicznie przemóc się do tego treningu, niby robiłam już coś podobnego tydzień temu, ale dodatkowe 200m na powtórzeniu mocno rzucało mi się na łeb. W ogóle te długie interwały stały się zdecydowanie najbardziej obciążającym treningiem tygodnia, tym dniem, na który czekam z pewną obawą, coś jak wyjątkowo długie wybiegania w czasach przedmaratońskich. Tyle że na wybieganiach zawsze można było zwolnić i jakoś się dokulać, a bieżnia wybacza zdecydowanie mniej. Niemniej z tygodnia na tydzień czuję, że jest więcej mocy, więc chyba efekt jest.
Pobiegłam na stadion "Startu" - 4,4km rozgrzewki po 5:41 min/km. Weszło w miarę gładko: 4x2000m z zegarkiem w ręku po 9:20 +/- 1s (4:40 min/km). Przerwa 600m/4:40min, czyli standardowo. Schłodzenie krótkie, ok. 1km. Tym razem obyło się bez niebiegowej publiczności.
Całą wizję tego biegania nieco psuje mi fakt, że po pierwsze, dycha jest dopiero za miesiąc, po drugie, w sobotę wyjeżdżam na tydzień w góry, więc się raczej nie pobiega. W góry, w sensie z dobytkiem na plecach i spaniem w starych chałupach na zboczach, więc naprawdę byłoby ciężkawo. Ale cóż... wyjazd ze znajomymi w Beskidy pozostaje jednak priorytetowy względem biegania. Buty pewnie wezmę, a czy z nich skorzystam, to się okaże.
Polatam coś jeszcze w czwartek i piątek.
W poniedziałek miałam robić jakiś bieg spokojny, ale czułam się dość zmęczona i uznałam, że lepiej odpocznę na tyłku. Sporo mocnego biegania mi ostatnio wychodzi, więc nabijać pustych kilometrów dla samej objętości raczej już nie ma sensu.
24.06 - 15,4km - interwały 4x2000m
Ojjj, ciężko jakoś mi było psychicznie przemóc się do tego treningu, niby robiłam już coś podobnego tydzień temu, ale dodatkowe 200m na powtórzeniu mocno rzucało mi się na łeb. W ogóle te długie interwały stały się zdecydowanie najbardziej obciążającym treningiem tygodnia, tym dniem, na który czekam z pewną obawą, coś jak wyjątkowo długie wybiegania w czasach przedmaratońskich. Tyle że na wybieganiach zawsze można było zwolnić i jakoś się dokulać, a bieżnia wybacza zdecydowanie mniej. Niemniej z tygodnia na tydzień czuję, że jest więcej mocy, więc chyba efekt jest.
Pobiegłam na stadion "Startu" - 4,4km rozgrzewki po 5:41 min/km. Weszło w miarę gładko: 4x2000m z zegarkiem w ręku po 9:20 +/- 1s (4:40 min/km). Przerwa 600m/4:40min, czyli standardowo. Schłodzenie krótkie, ok. 1km. Tym razem obyło się bez niebiegowej publiczności.
Całą wizję tego biegania nieco psuje mi fakt, że po pierwsze, dycha jest dopiero za miesiąc, po drugie, w sobotę wyjeżdżam na tydzień w góry, więc się raczej nie pobiega. W góry, w sensie z dobytkiem na plecach i spaniem w starych chałupach na zboczach, więc naprawdę byłoby ciężkawo. Ale cóż... wyjazd ze znajomymi w Beskidy pozostaje jednak priorytetowy względem biegania. Buty pewnie wezmę, a czy z nich skorzystam, to się okaże.
Polatam coś jeszcze w czwartek i piątek.
5km - 20:23, 10km - 42:11, 21.1km - 1:35:58
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
- neevle
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1229
- Rejestracja: 03 lut 2013, 22:23
- Życiówka na 10k: 42:11
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lublin/Warszawa
26.06 - 8,1km - 5:49 min/km, czyli BS w deszczu.
Ale nie przyszłam tutaj pisać o dosyć nieciekawym treningu, tylko powiedzieć parę słów o pasie na bidon, który wygrałam na lubelskiej połówce. Póki pamiętam. Testowałam go we wtorek, biegnąc na stadion i... po tych czterech kilometrach miałam serdecznie dość. Dobrze, że mogłam go zdjąć na właściwą część treningu. Ogólnie doświadczyłam wszystkich wad pasów biodrowych, które kiedyś opisywało parę osób w komentarzach do bloga. Pojedyncza butelka strasznie się buja i chlupie, całość się przekręca. Noszony w pasie mocno ciśnie, natomiast na biodrach buja się jeszcze bardziej, praktycznie nie da się go zacisnąć tak, żeby nie skakał. Podejrzewam, że problem jest w dwóch rzeczach - po pierwsze, część z zapięciem jest bardzo wąska i wbija się w brzuch, po drugie 0,6l wody (czyli 0,6kg) chyba po prostu nie da się utrzymać na miejscu. Być może dlatego całkiem przyzwoicie biegało mi się z szerszym decathlonowym pasem na dwa małe bidony 260ml.
Jeżdżę z nim na rowerze, tu sprawdza się nieźle.
Jutro polecę jeszcze coś szybkiego - ostatnie bieganie przed wakacyjną przerwą.
Ale nie przyszłam tutaj pisać o dosyć nieciekawym treningu, tylko powiedzieć parę słów o pasie na bidon, który wygrałam na lubelskiej połówce. Póki pamiętam. Testowałam go we wtorek, biegnąc na stadion i... po tych czterech kilometrach miałam serdecznie dość. Dobrze, że mogłam go zdjąć na właściwą część treningu. Ogólnie doświadczyłam wszystkich wad pasów biodrowych, które kiedyś opisywało parę osób w komentarzach do bloga. Pojedyncza butelka strasznie się buja i chlupie, całość się przekręca. Noszony w pasie mocno ciśnie, natomiast na biodrach buja się jeszcze bardziej, praktycznie nie da się go zacisnąć tak, żeby nie skakał. Podejrzewam, że problem jest w dwóch rzeczach - po pierwsze, część z zapięciem jest bardzo wąska i wbija się w brzuch, po drugie 0,6l wody (czyli 0,6kg) chyba po prostu nie da się utrzymać na miejscu. Być może dlatego całkiem przyzwoicie biegało mi się z szerszym decathlonowym pasem na dwa małe bidony 260ml.
Jeżdżę z nim na rowerze, tu sprawdza się nieźle.
Jutro polecę jeszcze coś szybkiego - ostatnie bieganie przed wakacyjną przerwą.
5km - 20:23, 10km - 42:11, 21.1km - 1:35:58
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
- neevle
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1229
- Rejestracja: 03 lut 2013, 22:23
- Życiówka na 10k: 42:11
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lublin/Warszawa
Znowu będzie mocno. Co wrażliwsi, proszę nie czytać.
27.06 - 10,08km - trening zerżnięty z danielsowskich tabelek, tzn. moje aktualne tempo "I" - 4:20 min/km - w pięciu okołokilometrówkach. Około, bo nie chciało mi się jechać na stadion i wykorzystałam odmierzony odcinek długości 1,08km. Cztery powtórzenia książkowo, w 4:40-4:42, na ostatnim lekko spuchłam - 4:44. Widać trzeba było zacząć bieganie w tym tempie od krótszych bądź mniej licznych powtórzeń. Przerwa 400m/3min. Trzy powtórzenia pod wiatr. Ogólnie ciężko było, ciężej niż we wtorek, choć przed treningiem plan przerażał mnie zdecydowanie mniej. Dopiero po pierwszym powtórzeniu wyszło, że jest cholerna różnica między bieganiem kilometrówek po 4:20, a po 4:25-30, jak to robiłam miesiąc temu.
No to czas na wakacje. Powrót do internetu w następną sobotę.
27.06 - 10,08km - trening zerżnięty z danielsowskich tabelek, tzn. moje aktualne tempo "I" - 4:20 min/km - w pięciu okołokilometrówkach. Około, bo nie chciało mi się jechać na stadion i wykorzystałam odmierzony odcinek długości 1,08km. Cztery powtórzenia książkowo, w 4:40-4:42, na ostatnim lekko spuchłam - 4:44. Widać trzeba było zacząć bieganie w tym tempie od krótszych bądź mniej licznych powtórzeń. Przerwa 400m/3min. Trzy powtórzenia pod wiatr. Ogólnie ciężko było, ciężej niż we wtorek, choć przed treningiem plan przerażał mnie zdecydowanie mniej. Dopiero po pierwszym powtórzeniu wyszło, że jest cholerna różnica między bieganiem kilometrówek po 4:20, a po 4:25-30, jak to robiłam miesiąc temu.
No to czas na wakacje. Powrót do internetu w następną sobotę.
5km - 20:23, 10km - 42:11, 21.1km - 1:35:58
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
- neevle
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1229
- Rejestracja: 03 lut 2013, 22:23
- Życiówka na 10k: 42:11
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lublin/Warszawa
Wróciłam zgodnie z zapowiedzią w sobotę, ale nie było czasu pisać.
Zgodnie z planem wraz z grupą przeszliśmy przez Beskid Sądecki, czyli od Szczawnicy do Krynicy Zdroju. Nie było jakoś mocno intensywnie: sobota i niedziela to kurs ze Szczawnicy do Piwnicznej przez Przehybę, Radziejową i wieś Obidzę. W poniedziałek dzień lenia - lało, a żadne z nas nie jest jakimś górskim hardkorem. Wtorek i środa do Krynicy przez Halę Łabowską i Jaworzynę. Przy okazji: baaardzo polecam Bacówkę PTTK pod Wierchomlą, jedno z lepszych schronisk, w jakim byłam, a byłam w wielu (pierogi ruskie z bryndzą!...). Odpicowane, super warunki, piękne widoki łącznie z tymi na Tatry (drugie zdjęcie), udomowiona koza, a obecnie do tego pięć szczeniaków berneńczyka.
W czwartek część ekipy wróciła do cywilizacji, a ja transportem mieszanym ruszyłam w Beskid Niski, pomóc przygotować do sezonu chatkę studencką w Zawadce Rymanowskiej. Gdyby ktoś miał ochotę tanio przenocować w ponad stuletniej łemkowskiej chałupie - zapraszam.
Tam też zrobiłam dwa ostatnie zdjęcia. Sumując całe 7 dni wyszło blisko 70km marszu.
Odpoczęłam od wszystkiego, również od biegania. Niby wzięłam ze sobą buty, ale właściwie o nich zapomniałam, używając zgodnie z przeznaczeniem tylko raz, pod koniec wyjazdu, w piątek, a i to przez jakieś pół godziny. Głowa nie chciała. Od powrotu zdążyłam już wrócić do biegania i to całkiem konkretnie, ale o tym w następnym wpisie.
Aaa, zważyłam się dzisiaj rano. Dwa pomiary, na tej samej wadze co zawsze, obydwa takie same: 55,7kg. Ostatnio to chyba w liceum tyle ważyłam...
Zgodnie z planem wraz z grupą przeszliśmy przez Beskid Sądecki, czyli od Szczawnicy do Krynicy Zdroju. Nie było jakoś mocno intensywnie: sobota i niedziela to kurs ze Szczawnicy do Piwnicznej przez Przehybę, Radziejową i wieś Obidzę. W poniedziałek dzień lenia - lało, a żadne z nas nie jest jakimś górskim hardkorem. Wtorek i środa do Krynicy przez Halę Łabowską i Jaworzynę. Przy okazji: baaardzo polecam Bacówkę PTTK pod Wierchomlą, jedno z lepszych schronisk, w jakim byłam, a byłam w wielu (pierogi ruskie z bryndzą!...). Odpicowane, super warunki, piękne widoki łącznie z tymi na Tatry (drugie zdjęcie), udomowiona koza, a obecnie do tego pięć szczeniaków berneńczyka.
W czwartek część ekipy wróciła do cywilizacji, a ja transportem mieszanym ruszyłam w Beskid Niski, pomóc przygotować do sezonu chatkę studencką w Zawadce Rymanowskiej. Gdyby ktoś miał ochotę tanio przenocować w ponad stuletniej łemkowskiej chałupie - zapraszam.
Tam też zrobiłam dwa ostatnie zdjęcia. Sumując całe 7 dni wyszło blisko 70km marszu.
Odpoczęłam od wszystkiego, również od biegania. Niby wzięłam ze sobą buty, ale właściwie o nich zapomniałam, używając zgodnie z przeznaczeniem tylko raz, pod koniec wyjazdu, w piątek, a i to przez jakieś pół godziny. Głowa nie chciała. Od powrotu zdążyłam już wrócić do biegania i to całkiem konkretnie, ale o tym w następnym wpisie.
Aaa, zważyłam się dzisiaj rano. Dwa pomiary, na tej samej wadze co zawsze, obydwa takie same: 55,7kg. Ostatnio to chyba w liceum tyle ważyłam...
5km - 20:23, 10km - 42:11, 21.1km - 1:35:58
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
- neevle
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1229
- Rejestracja: 03 lut 2013, 22:23
- Życiówka na 10k: 42:11
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lublin/Warszawa
No to czas na wpis biegowy.
04.07 - 5,6km - 6:04 min/km - jeszcze w górach, co prawda po asfalcie, ale dość pofałdowanym. Taki trochę fartlek z mocnymi podbiegami i odpoczynkiem na zbiegach. Parę razy przerwy w marszu - wioskowe psy nie dawały spokoju...
05.07 - 9,4km - 5:49 min/km - tu już w Lublinie. Spokojny bieg + rytmy 10x30s na wyczucie z długą przerwą. Czyli coś na wprowadzenie po przerwie i na odmulenie jednocześnie.
07.07 - 12,2km - po dniu odpoczynku pomyślałam, że można coś dopieprzyć i dopieprzyłam kolejne długie interwały okołoprogowe. Celowo nieco zwolniłam w stosunku do ostatniego 4x2km. Tym razem nie biegłam na stadionie, bo pomyślałam, że chyba za bardzo się przyzwyczaiłam do tej kontroli tempa co 200m, a przecież nie będę miała tego na zawodach... w każdym razie wyszło przyzwoicie. Trzy odcinki: 2,7km, 3km i 2,7km, przerwa 4min przy czasie odcinka 12:40-14min. Tempa powtórzeń 4:42, 4:42, 4:45. Cały czas biegłam na lekkiej rezerwie oddechowej i tego się trzymałam, może dlatego ostatni odcinek wyszedł wolniejszy. W każdym razie daleko było temu treningowi do kilometrówek po 4:20. Właściwie byłam zaskoczona tym jak lekko mi się biegło - trochę walki weszło dopiero dobrze po połowie treningu.
08.08 - rozbieganie bez historii, 5:51 min/km.
Po blisko 500km pożegnałam się z zeszłorocznymi butami lidlakami, jednocześnie sprawiając sobie nowe. Nie okazały się może zbyt trwałe, ale no cóż, za tę cenę... Nie odmówię sobie posiadania zapasowych butów. Po pierwszych próbach stwierdzam, że nie są to najbardziej amortyzowane człapaki jakie miałam, ale może przez to wydają mi się nieco bardziej dynamiczne. To znaczy, daleko im do Hajperków, ale szybsze bieganie przychodzi mi w nich jakoś łatwiej niż w potężnych GT-1000. Znaczy, biegałam w nich te ostatnie interwały i stąd takie wnioski.
A co do Hajperków, to pewnie założę je jeszcze w tym tygodniu. Wkładając je, czuję się, jakbym zakładała wygodne ciapy. Kapcie. Czy jak to tam się w różnych częściach Polski nazywa. Waga 140g na buta (rozmiar 40) jednak robi swoje.
Zostały mi jakieś dwa tygodnie zasuwania do biegu Powstania Warszawskiego, gdzie chciałabym w końcu ruszyć tę moją nieszczęsną niepasującą życiówkę na dychę. Strefy startowe zapowiadają się nieźle, to znaczy grupa >50min rusza z osobnej ulicy, dopiero po całej reszcie. Na Biegu Niepodległości sprawdziło się nieźle, więc mam nadzieję, że teraz też wypali.
04.07 - 5,6km - 6:04 min/km - jeszcze w górach, co prawda po asfalcie, ale dość pofałdowanym. Taki trochę fartlek z mocnymi podbiegami i odpoczynkiem na zbiegach. Parę razy przerwy w marszu - wioskowe psy nie dawały spokoju...
05.07 - 9,4km - 5:49 min/km - tu już w Lublinie. Spokojny bieg + rytmy 10x30s na wyczucie z długą przerwą. Czyli coś na wprowadzenie po przerwie i na odmulenie jednocześnie.
07.07 - 12,2km - po dniu odpoczynku pomyślałam, że można coś dopieprzyć i dopieprzyłam kolejne długie interwały okołoprogowe. Celowo nieco zwolniłam w stosunku do ostatniego 4x2km. Tym razem nie biegłam na stadionie, bo pomyślałam, że chyba za bardzo się przyzwyczaiłam do tej kontroli tempa co 200m, a przecież nie będę miała tego na zawodach... w każdym razie wyszło przyzwoicie. Trzy odcinki: 2,7km, 3km i 2,7km, przerwa 4min przy czasie odcinka 12:40-14min. Tempa powtórzeń 4:42, 4:42, 4:45. Cały czas biegłam na lekkiej rezerwie oddechowej i tego się trzymałam, może dlatego ostatni odcinek wyszedł wolniejszy. W każdym razie daleko było temu treningowi do kilometrówek po 4:20. Właściwie byłam zaskoczona tym jak lekko mi się biegło - trochę walki weszło dopiero dobrze po połowie treningu.
08.08 - rozbieganie bez historii, 5:51 min/km.
Po blisko 500km pożegnałam się z zeszłorocznymi butami lidlakami, jednocześnie sprawiając sobie nowe. Nie okazały się może zbyt trwałe, ale no cóż, za tę cenę... Nie odmówię sobie posiadania zapasowych butów. Po pierwszych próbach stwierdzam, że nie są to najbardziej amortyzowane człapaki jakie miałam, ale może przez to wydają mi się nieco bardziej dynamiczne. To znaczy, daleko im do Hajperków, ale szybsze bieganie przychodzi mi w nich jakoś łatwiej niż w potężnych GT-1000. Znaczy, biegałam w nich te ostatnie interwały i stąd takie wnioski.
A co do Hajperków, to pewnie założę je jeszcze w tym tygodniu. Wkładając je, czuję się, jakbym zakładała wygodne ciapy. Kapcie. Czy jak to tam się w różnych częściach Polski nazywa. Waga 140g na buta (rozmiar 40) jednak robi swoje.
Zostały mi jakieś dwa tygodnie zasuwania do biegu Powstania Warszawskiego, gdzie chciałabym w końcu ruszyć tę moją nieszczęsną niepasującą życiówkę na dychę. Strefy startowe zapowiadają się nieźle, to znaczy grupa >50min rusza z osobnej ulicy, dopiero po całej reszcie. Na Biegu Niepodległości sprawdziło się nieźle, więc mam nadzieję, że teraz też wypali.
5km - 20:23, 10km - 42:11, 21.1km - 1:35:58
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
- neevle
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1229
- Rejestracja: 03 lut 2013, 22:23
- Życiówka na 10k: 42:11
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lublin/Warszawa
W sumie pięć jednostek wyszło w tym tygodniu i wyjątkowo kończę go w sobotę, więc trza machnąć aktualizację. W czwartek w Lublinie zaczął się ciąg deszczowy, który trwa do dzisiaj, więc ciężko było się zebrać na bieganie... Chciałam użyć słowa "trzydniówka", ale w sumie kij wie, ile to jeszcze potrwa. Z drugiej strony nie narzekam ostatnio na nadmiar zajęć, więc pomyślałam, że warto byłoby ten czas wykorzystać na jakieś kilometry.
10.07 - 10,7km - założyłam Hajperki i poleciałam zasuwać po 4:20, tym razem jednak skracając nieco odcinek w stosunku do tego, co było ostatnio. I tak, wpadło 6x820m z przerwą 2:30. To daje 3:34 na odcinek - jak na szybki interwał wystarczająco, sądzę.
11.07 - 9,4km - przestało na chwilę padać, to wyszłam na blisko godzinny nadprogramowy regen, 5:51 min/km.
12.07 - 18,1km - miało być 20km dookoła zalewu, ale skróciłam, nie chcąc pchać się w las, bo chyba bym się utopiła w tym błocie. W sumie jak na longa w perspektywie połówki to wystarczy. Jak wyszłam, to była tylko mżawka, wystarczyło przecierać okulary co 10 minut, ale na nawrotce, po jakichś 9,5km i 55 minutach zaczęła się solidna ulewa, z wiatrem w gębę oczywiście. Do domu 8,5km, do najbliższego autobusu, który i tak jeździ rzadko - 4km. No to wkurzona na cały świat przyspieszyłam... 7km po 5:00 (czyli 35 minut) i byłam już w środku cywilizacji, całkiem blisko domu i nawet jakoś padać przestało. Doczłapałam w ramach schłodzenia nieco ponad kilometr pozostałej trasy. Cała średnio przyjemna wycieczka - 1:39h. Achilles lekko ciągnie i ogólnie nogi ciężkie, więc teraz do góry je i odpoczywamy.
Dorwałam w tanim koszulkę do biegania Saucony za 5zł.
RAWHIDE!
10.07 - 10,7km - założyłam Hajperki i poleciałam zasuwać po 4:20, tym razem jednak skracając nieco odcinek w stosunku do tego, co było ostatnio. I tak, wpadło 6x820m z przerwą 2:30. To daje 3:34 na odcinek - jak na szybki interwał wystarczająco, sądzę.
11.07 - 9,4km - przestało na chwilę padać, to wyszłam na blisko godzinny nadprogramowy regen, 5:51 min/km.
12.07 - 18,1km - miało być 20km dookoła zalewu, ale skróciłam, nie chcąc pchać się w las, bo chyba bym się utopiła w tym błocie. W sumie jak na longa w perspektywie połówki to wystarczy. Jak wyszłam, to była tylko mżawka, wystarczyło przecierać okulary co 10 minut, ale na nawrotce, po jakichś 9,5km i 55 minutach zaczęła się solidna ulewa, z wiatrem w gębę oczywiście. Do domu 8,5km, do najbliższego autobusu, który i tak jeździ rzadko - 4km. No to wkurzona na cały świat przyspieszyłam... 7km po 5:00 (czyli 35 minut) i byłam już w środku cywilizacji, całkiem blisko domu i nawet jakoś padać przestało. Doczłapałam w ramach schłodzenia nieco ponad kilometr pozostałej trasy. Cała średnio przyjemna wycieczka - 1:39h. Achilles lekko ciągnie i ogólnie nogi ciężkie, więc teraz do góry je i odpoczywamy.
Dorwałam w tanim koszulkę do biegania Saucony za 5zł.
RAWHIDE!
5km - 20:23, 10km - 42:11, 21.1km - 1:35:58
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
- neevle
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1229
- Rejestracja: 03 lut 2013, 22:23
- Życiówka na 10k: 42:11
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lublin/Warszawa
Znowu siedzę w górach, tym razem jednak stacjonarnie i z dojazdem samochodem, wycieczki też krótsze, więc zapakowałam do torby biegowe manele i co nieco klepię. Typowych interwałów jednak nie udało się zrobić, ze względu nawet, że tu nawet najprostsza droga przez wieś jest pofałdowana, a i nie rzadko pokryta starym, dziurawym asfaltem, co raczej utrudnia szybkie bieganie o stałym tempie czy intensywności.
14.07 - 10,6km - 5:51 min/km - kros, fartlek, drugi zakres, jak zwał tak zwał, w każdym razie taki średnio intensywny bieg po nierównym i pofałdowanym terenie z przyspieszeniami zależnymi od woli i nawierzchni.
17.07 - 6km - zrobiłam coś, co robię bardzo rzadko - typowe podbiegi. Niby tylko 8x160m (ok. 55s), ale i tak solidnie weszło w uda.
18.07 - 9,8km - 6:01 min/km - tu już całkiem na luzie.
Wracam jutro i zasuwam prosto na wieczór panieński do SPA. Ponieważ nie przepadam za wlewaniem w siebie dużych ilości cytrynówki lubelskiej i tym podobnych, w niedzielę wieczorem powinno się jeszcze jakieś bieganie udać.
Zawsze wracać jednak szkoda. W poniedziałek kończę miesięczne wakacje i zabieram się do pisania magisterki... Zobaczymy, jak będzie szło.
Jedna nad nami Łemkowyna
I jeden święty Jerzy czuwa...
14.07 - 10,6km - 5:51 min/km - kros, fartlek, drugi zakres, jak zwał tak zwał, w każdym razie taki średnio intensywny bieg po nierównym i pofałdowanym terenie z przyspieszeniami zależnymi od woli i nawierzchni.
17.07 - 6km - zrobiłam coś, co robię bardzo rzadko - typowe podbiegi. Niby tylko 8x160m (ok. 55s), ale i tak solidnie weszło w uda.
18.07 - 9,8km - 6:01 min/km - tu już całkiem na luzie.
Wracam jutro i zasuwam prosto na wieczór panieński do SPA. Ponieważ nie przepadam za wlewaniem w siebie dużych ilości cytrynówki lubelskiej i tym podobnych, w niedzielę wieczorem powinno się jeszcze jakieś bieganie udać.
Zawsze wracać jednak szkoda. W poniedziałek kończę miesięczne wakacje i zabieram się do pisania magisterki... Zobaczymy, jak będzie szło.
Jedna nad nami Łemkowyna
I jeden święty Jerzy czuwa...
5km - 20:23, 10km - 42:11, 21.1km - 1:35:58
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
- neevle
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1229
- Rejestracja: 03 lut 2013, 22:23
- Życiówka na 10k: 42:11
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lublin/Warszawa
19.07 - lubelska ananasowa - 0,4l
No dobra, wyliczenie jest mocno szacunkowe, nie liczyłam. W każdym razie zaliczyłam ze trzy godziny w basenie, w tym nawet trochę pływania, bicze wodne, okład błotny, rozluźnianie mięśni prądem, saunę... Gdyby to nie było połączone z alkoholem, to można by pomyśleć, że robiłam to celowo. W każdym razie, wieczór panieński udany.
W sumie jednak tego alkoholu nie było jakoś strasznie dużo no i poranny basen zrobił swoje, więc wieczorem poszłam biegać.
20.07 - 16,6km - 5:55 min/km - po połowie tradycyjnie próbowałam przyspieszyć, ale bardzo szybko dałam sobie spokój i po prostu przeklepałam. Lekki kac, niewyspanie (4h kiepskiego snu) i głód (ta, wyszłam zbyt późno po obiedzie) zrobił swoje, ale silny wiatr po nawrotce w połowie też dołożył.
Jutro Hajperki na nogi i zrobię jakieś krótkie interwały na długiej przerwie na pobudzenie szybkości, a potem już tylko regen do soboty, Swoją drogą, zawody są wieczorem i mam z tym trochę problem po pierwsze, w pamięci mam mój jedyny nocny start, który wypadł kiepsko i bardzo źle się po nim czułam. Tłumaczę jednak sobie, że to było w zimie i nie byłam wtedy przyzwyczajona do wieczornego biegania nie mówiąc o tym, że nie biegłam na maksa... Nawet odrzuciwszy te uprzedzenia, pozostaje problem rozplanowania treningów i odżywiania. Co do tego pierwszego, to chyba potraktuję go tak samo jakby start był w niedzielę, czyli ostatni krótki rozruch będzie w piątek rano. Ale nie mam pojęcia, co jeść. Standardowo na śniadanie przedstartowe wciągam dwie białe bułki z chudą wędliną lub serkiem twarogowym trzy godziny wcześniej. A tu nie mam pojęcia. Co zjeść na obiad, żeby nie leżało na żołądku? Kiedy? Co z kolacją? Doświadczenie podpowiada, że nie polecę o 21 na samym obiedzie z 15.
Nie lubię biegać dyszki. Dyszka to zadyszka. Dużo większa niż na połówce. Piątka też zadyszka, ale dużo krótsza, więc da się wytrzymać. Chyba kiedyś już to pisałam. Ale dyszka to klasyk i wypada się z nią w końcu rozprawić.
Aha, jeszcze jedno, może mnie zmotywuje:
21.07 - magisterka - 2 strony
No dobra, wyliczenie jest mocno szacunkowe, nie liczyłam. W każdym razie zaliczyłam ze trzy godziny w basenie, w tym nawet trochę pływania, bicze wodne, okład błotny, rozluźnianie mięśni prądem, saunę... Gdyby to nie było połączone z alkoholem, to można by pomyśleć, że robiłam to celowo. W każdym razie, wieczór panieński udany.
W sumie jednak tego alkoholu nie było jakoś strasznie dużo no i poranny basen zrobił swoje, więc wieczorem poszłam biegać.
20.07 - 16,6km - 5:55 min/km - po połowie tradycyjnie próbowałam przyspieszyć, ale bardzo szybko dałam sobie spokój i po prostu przeklepałam. Lekki kac, niewyspanie (4h kiepskiego snu) i głód (ta, wyszłam zbyt późno po obiedzie) zrobił swoje, ale silny wiatr po nawrotce w połowie też dołożył.
Jutro Hajperki na nogi i zrobię jakieś krótkie interwały na długiej przerwie na pobudzenie szybkości, a potem już tylko regen do soboty, Swoją drogą, zawody są wieczorem i mam z tym trochę problem po pierwsze, w pamięci mam mój jedyny nocny start, który wypadł kiepsko i bardzo źle się po nim czułam. Tłumaczę jednak sobie, że to było w zimie i nie byłam wtedy przyzwyczajona do wieczornego biegania nie mówiąc o tym, że nie biegłam na maksa... Nawet odrzuciwszy te uprzedzenia, pozostaje problem rozplanowania treningów i odżywiania. Co do tego pierwszego, to chyba potraktuję go tak samo jakby start był w niedzielę, czyli ostatni krótki rozruch będzie w piątek rano. Ale nie mam pojęcia, co jeść. Standardowo na śniadanie przedstartowe wciągam dwie białe bułki z chudą wędliną lub serkiem twarogowym trzy godziny wcześniej. A tu nie mam pojęcia. Co zjeść na obiad, żeby nie leżało na żołądku? Kiedy? Co z kolacją? Doświadczenie podpowiada, że nie polecę o 21 na samym obiedzie z 15.
Nie lubię biegać dyszki. Dyszka to zadyszka. Dużo większa niż na połówce. Piątka też zadyszka, ale dużo krótsza, więc da się wytrzymać. Chyba kiedyś już to pisałam. Ale dyszka to klasyk i wypada się z nią w końcu rozprawić.
Aha, jeszcze jedno, może mnie zmotywuje:
21.07 - magisterka - 2 strony
5km - 20:23, 10km - 42:11, 21.1km - 1:35:58
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]
[url=https://biegambyjesc.wordpress.com/]Mój blog - Biegam by jeść[/url]
[url=https://www.facebook.com/biegambyjesc/]Facebook - Biegam by jeść[/url]