POGODA: Bardzo przyjemnie, słonecznie, ciepło i praktycznie bezwietrznie. Jak nie Irlandia.
DYSTANS: 6,8 km
CZAS: 31:17
TRENING:
1,9 km BS - 9:47 (5:09/km)
4,9 km - 21:30 (4:23/km)
Dzisiejsze wyjście w teren było najprawdopodobniej moim ostatnim przed niedzielnym biegiem na 5 km. W porównaniu z wcześniejszymi w tym tygodniu, tym razem chciałem zrobić coś szybszego. Początkowa pętla była rozgrzewkową, bez szaleństwa, tak aby wejść odpowiednio w trening. Z kolei potem poszło już mocniej. 1100 metrów po mniej więcej 3:50/km, następnie 800 metrów spokojnym tempem aby uregulować zmęczenie. Druga pętla to samo: 1100 mocno i 800 spokojne. Zakończyłem mocnym 1100 i to było na tyle.

Tak się ostatnio zastanawiałem i wyszło mi, że bardzo emocjonuję się przed zawodami. Co prawda to tylko 5 kilometrowe biegi jak dotychczas, i praktycznie po okolicznych mieścinkach, ale jednak mam myślówy. Planuję i wyobrażam sobie jak może być? Jak rozegrać bieg, czy szybko, czy spokojnie za liderami, jakie obrać tempo? Na chwilę obecną wiem, że dam radę mocno finiszować. Dwie ostatnie imprezy to były 2 szarże kilkudziesięciometrowe, czyli jak trzeba to siły są. Nie obraziłbym się gdyby udało się zrobić rekord życiowy, gdyby zejść do 19 minut - świetna sprawa!

Na zakończenie tego wpisu chciałbym Wam przedstawić mój przedostatni bieg, który odbył się 11 maja 2014 r w Edgeworthstown, i w którym pierwszy raz w karierze znalazłem się na podium

EDGEWORTHSTOWN 5K RUN
,,Chyba byłem nazbyt naiwny w swoim rozumowaniu, gdy wyobraziłem sobie, że siarczysty deszcz może zbić z tropu Irlandczyków, może im przeszkodzić i ich spowolnić. Wielka, ciemna chmura w pewnym momencie pękła i lunęło z góry bardzo soczyście. Uśmiechałem się w sobie i pomyślałem: ,,tak, teraz jest ta chwila, w której dołożę do pieca i pomknę przed siebie jak antylopa…’’Impreza biegowa w Edgeworthstown wynikła dość przypadkowo. Planowałem w ten konkretny weekend wystartować gdzie indziej, ale zmodyfikowałem nieco plany, gdyż mój niedoszły bieg był bardziej marszem, eventem, z którego zbierano fundusze na konkretny cel. Postanowiłem odpuścić i skorzystać z szansy, którą dawał mi start w (standardowo) biegu na 5 kilometrów, w mieście oddalonym od mojego o 20 minut jazdy samochodem.
Pojechałem tam z nastawieniem dobrego przebiegnięcia tej trasy, choć uczciwie muszę przyznać, że nie wiedziałem do końca, czego mogę się spodziewać, bo zaniedbałem straszliwie parę wcześniejszych tygodni, jeśli idzie o trening. Niby coś tam kilka razy przed wyścigiem pobiegałem, ale były to głównie spokojne wyjścia w teren, bez żadnego specjalnego przygotowania. Wszystko miało wyjść w praniu.
Jedno było pewne, wiadomo, że spokojnie tego biegu się nie załatwi. Chmury na górze tak się rozbestwiły, że opanowały niebo w całości. Zresztą padało już od samego rana, nie jakoś intensywnie, ale ciągle i nie zapowiadało się niestety, aby nastąpiła diametralna zmiana pogody. Edgeworthstown duże nie jest, ale trochę musiałem się zastanowić, gdzie jest główna baza zawodów. Po kilku chwilach zlokalizowałem i już stałem na właściwym parkingu. Do startu była godzinka, więc spokojnie poszedłem zapłacić i odebrać numer. Byłem piąty w kolejce i taki też mi dali numerek startowy. Wróciłem do samochodu i bez stresu oczekiwałem godziny zero.
,,Będę mokry, to nieuniknione’’ – myślę sobie i wyszedłszy z samochodu przemaszerowałem w kierunku linii startu. Ludzi zbyt dużo nie było, paru stewardów, samochód gardy, garstka biegaczy. Nie zanosiło się na ogromną imprezę, szanse pewnie na to byłyby większe, gdyby nie paskudna aura, która zapewne odstraszyła ludzi. Edgeworthstown nie jest jakąś zapadłą dziurą, w porównaniu z takim Abbeyshrule jest to wręcz miasto, więc potencjał na organizację tego typu wydarzenia tam mają. Jednak w niedzielę, 11 maja przybyło na ściganie się zaledwie trzydziestu paru, więc były to takie można powiedzieć mini-zawody. Parę minut przed startem lunęło jak z cebra, ale czekać nie było, na co i wszyscy w końcu ustawiliśmy się na linii startu. Po paru sekundach gwizdek wydał z siebie gwizd i ruszyliśmy!
Ja z pierwszego rzędu od razu praktycznie znalazłem się w czołówce. Na początku parędziesiąt, może z 200 metrów biegłem na 3 miejscu, potem przez moment byłem 4 i w końcu znów znalazłem się w pierwszej trójce. Gościu – lider wystrzelił jak z armaty i głupotą byłoby, gdybym na przykład zechciał się z nim ścigać – nie moje tempo, nie moja biegowa waga. Skupiłem się na zawodniku numer 2, którego się uczepiłem i leciałem tuż za nim. To, co się działo za mną, to była zagadka, nie odwracałem się za siebie w ogóle.
Fajną sprawą było to, że na samym przodzie jechał samochód Gardy, który pokazywał drogę a przy okazji czyścił ją, tak, aby biegło się sprawnie. Co prawda owo auto widziane było zapewne tylko przez pierwszego pędziwiatra, a i przydawało się tylko w niektórych fragmentach, gdyż trasa wiodła lokalnymi terenami, tam gdzie ruchu nie było żadnego, ale to zawsze jakieś udogodnienie i dogadzanie zawodnikom.
Skupiałem się jednak głównie na sobie, na odpowiednim tempie, tak, aby biec sprawnie i aby nie dać się nikomu wyprzedzić. Tak do około 3 kilometra trzymałem właściwy dystans, różnica pomiędzy mną a miejscem drugim nie była większa niż 1-2 metry. Za mną też pewnie wielkich dziur nie było, bo słyszalne były kroki. Dopiero po tych 3 kilosach sprawa się wyjaśniła i pewne było, że o 2 miejscu trzeba zapomnieć. W między czasie tak się rozpadało, że było już mi wszystko jedno, w jakim stopniu będę mokry. Miałem już dobre kilkadziesiąt metrów straty, ale za sobą ciągle słyszałem jakieś plask, plask, plask, plask! Wiało i padało, mokro na ulicy, lecz ciągnąłem do przodu w miarę równym tempem, a w pewnym momencie wydawało mi się, że to tempo jest całkiem mocne. Upatrywałem w tym szansę, że goniący mnie trochę odpuszczą i w miarę spokojnie obronię tę 3 pozycję.
Nie myślałem praktycznie o rekordzie osobistym, nawet nie zerkałem na zegarek, w głowie miałem cały czas, aby utrzymać te historyczne dla mnie 3 miejsce. Wpadliśmy do miasteczka, ja już dość mocno wypruty, jeden zakręt, drugi zakręt, koniec biegu tuż tuż, co raz bliżej, aż tu nagle, jakieś może 200 metrów przed końcem ktoś mnie wyprzedza… Trochę się załamałem, bo praktycznie 95% dystansu biegłem 3, a tu na koniec stracę to? Kurcze coś źle zrobiłem? Może za szybki był start a może po prostu wychodzą braki w słabym trenowaniu? No nic, trudno, 4 miejsce niby też nie jest złe – trzeba je przyjąć z pokorą.
Przed samiuteńką metą, jakieś 30 metrów przed końcem rzucam jeszcze wszystko na jedną szalę i zaczynam desperacki finisz! Ku mojemu zdziwieniu koleś, który mnie wyprzedził parę chwil wcześniej biegnie sobie spokojniutko, pomału zbliża się do mety, niczego się nie spodziewając. Ja sadzę długie susy, macham szaleńczo rękami, połykając przy tym ostatnie metry i sapiąc jak dziki koń. On dalej jakby czymś omamiony, a może z braku sił, bezstresowo sobie leci. ,,Jesteś mój’’ – myślę i praktycznie metr przed końcem skutecznie kontratakuję i wyrywam, wyszarpuję wręcz to 3 miejsce! Czas: 19: 55, wyprzedzam gościa o sekundę. Wspaniała końcóweczka i aż sam się zaskoczyłem, że udało mi się wykrzesać siły na ten ostateczny sprint. Warto walczyć do końca, bez dwóch zdań.
Gdy doszedłem już do siebie, gdy oddech mi się już unormował, skorzystałem z przygotowanego przez organizatorów, skromnego bufetu i poczęstowałem się bananem. Oprócz nich były pomarańcze i woda. Deszcz cały czas padał, kolejni biegacze kończyli swój bieg, część towarzystwa zaczęła się rozchodzić i w pewnym momencie ja również postanowiłem pójść do samochodu. Straszliwym zaniedbaniem z mojej strony był brak zmiennego ubrania i ręcznika. Mokry jak szczur musiałem jechać do domu, zachowałem się w tej kwestii jak największy amator, no, ale człowiek uczy się na błędach i w przyszłości na pewno o tym nie zapomnę.
Cały ten dzionek był fajny, pomimo nawet, że pogoda paskudna. Mój występ uważam w sumie za całkiem udany, ale jedna rzecz mnie zdziwiła. Mianowicie całkowicie olano jakby wszystkich po biegu. W tym sensie, że prosto z linii mety można było jechać do domów, żadnego wspólnego spotkania, żadnych ciepłych napojów, kanapek, tego wszystkiego, co z reguły jest po biegowych imprezach. Nie wiem, może spowodowane to było zbyt słabą frekwencją? Ale chyba nie, bo nawet skromnych medali dla czołowych miejsc nie przygotowano. To taka łyżeczka dziegciu w tej małej łyżce miodu. Może za rok pójdzie im z tym lepiej?''