Rezygnacja?

tomasz

Nieprzeczytany post

Jestem raczej poddatny na kontuzję. Biegam "ponownie", tzn. biegałem ponad rok, później miałem 2,5 roku przerwy, i teraz od lipca znowu trenuję. Jednak ponownie zaświtała mi w głowie myśli o skończeniu z bieganiem.

Dlaczego? Co jakiś czas przytrafia mi się kontuzja, co prawda są to raczej drobje urazy, jednak ogólnie bardzo często mnie coś boli. Kiedy bigałem kiedyś, czyli po raz pierwszy, wówczas przez rok czasu - zdążyłem 2x pożądnie "skręcić" kostkę. Pierwszy raz był niegroźny, na sali gimnastycznej źle postawiłem stopę przy gieganiu płotków. Jednak za drugim razem jak biegałem po schodach w dół... było znaczenie gorzej. Nie mogłem chodzić 3 dni, zacząłem truchtać po prawie 3 tygodniach, a ból minął gdzieś po miesiącu. Tyle o kostce, któa do dzisiaj jest strasznie gruba. Zdążyłem jeszcze przez ten rok "nadciągnąć" achillesa lewej nogi. Kolejne dwa tygodnie odpadły, bo nie mogłem biegać. Do dziś lekko jest grubszy. Najgroźniejsze, lecz ostatnio "ciche" jest moje lewe kolano. To właśnie z tego powodu przestałem biegać. Bolało... więc przestałe biegać, co to było? Nie wiem, ale po miesiącu przerwy ponownie zacząłem truchtać - i ból powrócił. Ba... nawet po 3 miesiącach jak zacząłem truchtać po 20`to boloało nadal. Wiec musiało być coś poważnego.

Zająłem się więc na 2,5 roku kulturystyką. Dobrze wyglądałem. Obecnie mam 167 cm i waże 60 kg. Wówczas ważyłem 68-70kg, miałem 40 cm w ramieniu, ponad 105 cm w klatce i wyglądałem jak mała szała. Wyciskałem ponad 100 kg na klatkę, w martwym ciągu ponad 150 kg, a przysiad z 100 kg robiłem po 6x. Musiałem się pochwialić, żeby jakoś udowodnić, że dobrze mi szło.

"Dziś"? Co trochę mnie coś boli, jak zwiększam objętość to zaczyna mnie delikatnie boleć kolano (to, co było kontuzjowane wcześniej). Boli mnie też palec u lewej nogi (ten w środku). Po prostu jak go zginam, to boli i palec. Dzieje się tak zawsze, tzn. zawsze jak zwiększam jednostki treningowe to boli codziennie, czyli cały czas. Co mi się przydażyło ostatnio? Boli mnie z kolei prawa stopa, na tej stronie co się nie chodzi. Chodzi o ścięgno od dużego palca, jak podnoszę palca do góry, to mnie bardzo boli.

Więc co trochę mi coś jest. :(
Cóż... moja forma nie jest super, więc nie stracę zbyt wiele. Obecnie biegam I zakres po ok. 5:10, II z. (10km) po 4:30. I staram się biegać  90-100km w tygodniu. Jednak teraz znów będę miał przerwę tydzień... :(

To jest dobijające psychicznie, co trochę muszę :odbudowywać formę, i większość czasu przeznaczam na dochodzenie do tego, co starciłem wcześniej.

I zastanawiam się może, czy nie zacząć znów trenować kulturystyki?

P.S - Wydaje mi się, iż problemem może być kształt mojej stopy. Są one bardzo szerokie i bardzo krótkie, oraz mają bardzo wysokie podbicie. To istne trójkąty.
POMOCY !!!
:(

(Edited by tomasz at 9:56 pm on Jan. 18, 2006)
PKO
Awatar użytkownika
outsider
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1858
Rejestracja: 27 lut 2003, 16:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: warszawa

Nieprzeczytany post

Czy Ty jesteś tym Tomaszem ze Świerzawy spod gór Kaczawskich co to pisał, niegdyś, że nie miał żadnych kontuzji, zmieniał ciągle planowany czas w maratonie wrocławskim i chciał trenować jak mu polecała znajoma trenerka- Stachanow czy jakieś inne podobne nazwisko.??????

*****

Chcesz się licytować co do kontuzji i pecha??????

Uprzedzam tylko, że 3 tygodnie temu zakończyłem fizykoterapię. A dziewczę- fizjoterapeutka miała serdecznie dosyć mojego gderania o moich kontuzjach i pechu (zresztą dwa razy zabrakło azotu a raz skończył się na mnie).
Dała mi to zresztą w delikatny sposób do zrozumienia.
Nawet załapałem- następnego dnia. :hahaha:  Bystry jestem. :hej: A później nazwałem ją św. Katarzyna patronka fizjoterapeutów od upierdliwych pacjentów.:hahaha:


*****


Dobra dosyć gderania o mnie.

Jak kostka może być strasznie  gruba ??????
Jest nadal spuchnięta??????

Achilles lekko grubszy???? Od naciągnięcia???
To raczej różnica naturalna. Nikt nie ma dokładnie takich samych nóg.

Kolano.
W którym miejscu ono boli?

Paluszek- to albo stary uraz, który się odnowił albo go czymś podrażniłeś- skipy, podskoki (choć chyba nie w czasie obecnej pogody)

Ścięgno od dużego palca?
Taki gruby dzyndzel od poduszki pod dużym palcem do pięty?
To rozcięgno. To cholerstwo potrafi solidnie dokuczać. Nie napiszę skąd wiem.

Powody tych dolegliwości to:
-stare urazy, które nie zostały należycie w swoim czasie wyleczone. Pozostały po nich blizny, które przy tych obciążeniach jakie sobie narzucasz, się odzywają.
-no i właśnie ten kilometraż jaki sobie narzuciłeś. Dodatkowo pogoda 100 km po śniegu to nie to samo co 90km po suchej, w miarę równej nawierzchni.
-rozcięgno- być może zużyte wkładki, siadła amortyzacja w butach, bieganie po ubitym twardym śniegu
-kolano- teoretycznie sprawa szpotawości kolan u supinatorów- bieganie beczkowate,
lub koślawości-pronatorzy- bieganie iksowate.
Albo przeciążenia- zbyt duży kilometraż.

Optymalny wariant to jakbyś to wszystko sensownie wyleczył ale w Polsce sensownie to niestety często za własną gotówkę. A stare urazy, które nie były w porę leczone to blizna, która była parokrotnie podrażniana i teraz jest blizna na bliźnie. Więc efekt w cale nie musi być szybki.

Co do wysokiego podbicia to jeśli ono miałoby być przyczyną to teoretycznie wkładki na miarę. Ale miękkie amortyzujące. Tylko, że one są na miarę nie tylko nogi ale i buta. Czyli jedna para do jednych butów (chyba, że 2 pary tego samego modelu). Dodatkowo są strasznie drogie. A tak na 100% nikt nie da gwarancji, że one pomogą.

Czy iść do medyków to nie wiem, sam musisz podjąć decyzję.
Jeśli nie to: maśtyga przeciwzapalna+ schładzanie lodem (owiniętym czymś aby nie podrażniać skóry) co 2-3godz na 10-15min.

I przestań biegać te trzycyfrowe kilometraże tygodniowo zaraz po świeżo podleczony urazie. Zaczyna się wolno. Nie tylko w sensie tempa ale i kilometrażu.
Kolejność jest taka- Najpierw przestaje boleć, ale to nie oznacza, że uszkodzona, podrażniona tkanka się zregenerowała. Ona potrzebuje 3-6tyg. Jak wrzucasz szybko duże obciążenia to ponownie sobie rozbabrujesz niedoleczone miejsce.
Nie jestem skracaczem. Biegam całą trasę, a nie kawałek. Czego życzę także innym.
tomasz

Nieprzeczytany post

Więc po kolei outsiader...

O tym, że nie mam żadnych kontuzji to pisałem, owszem. Jednak miałem na myśli okres od lipca, a wóczas pisałem to chyba w październikiu. A pod pojęciem kontuzja, w mojej wyobraźni nie kruje się ból, lecz coś - co
uniemożliwie mi bieganie w ogóle.

Przesuwanie czasu w kwietniowym maratonie brało się z prostej przyczyny. Przesuwały mi się prędkości na zakresach. Jak biegałem I zakresi po 6:10, to wydawało mi się, że 4h powinienem zrobić. Ale jak obecnie mam 5:10, to raczej z 3h20` przy solidnym przygotowaniu nie powienienem mieć problemu. Jak biegałem II zakres po 5:20, to raczej podchodziłem do maratonu bardzo pokornie. Lecz kiedy obecnie 10km biegam w II z. po 4:30 przy 100km w tygodniu... to aspiracje wzrosły.

Jeśli chodzi o moją "trenerkę", umówiłem się z nią, na długą rozmowę i stałyu konatakt, miała mi rozpisać trening i pomóc. Mówiła, że może mnie przygotować pod kjażdy dystans. Jednak jak się z nią umówiłem to jej nie było, a jak przyszedłem drugi raz, to też jej nie było. I jakoś tak poszło... i nie byłem u niej już wcale. Wówczas złapałem kontakt ze znajomym, który kiedyś biegał maraton w 2h 45`. No i skoro on biegał 10km w 33`, a na 25km miał życiówkę 1h 23`, więc oczywiste jest, że u niego znalazłem autorytet. Stachanow więc w grę nie wchodzi...

Jakie jest zgrubienie na kostce? Takie, że wydaje się, iż są dwie kostki obok siebie a nie jedna. Na "druga" jest dwa razy większa, znajduje się od wewnętrznej strony stopy. Czasami boli jak wyginam stopę do środka, a czasami nie.
Czy to jest opuchniętę?
Nie, to nie opuchlizna. To jest bardzo grube, jakby kość, czy wiązadło.

Achilles jest grubszy po kontuzji, wcześniej był chudszy, czyli taki sam jak u zdrowej nogi.

Kolano - gdzie boli?
Wyobraź sobie, że spoglądasz na kolano od góry. W ogóle na nogę od góry.Jakbyś ciedział i wyprostował nogę w kolanie. Mniej więcej na godzinie 9-10 miałem kontuzję. Na samym końcu rzepki, dosłownie maleńki punkcik.  Natomiast boli mnie mniej więcej na godzinie 11-12. Czyli jakby z przodu, ale też i lekko z boku w miejscu dawnej kontuzji.

Palec mnie bolał zawsze jak biegałem trochę więcej. 60km w tygodniu i zaczynał się odzywać. I opuszka pod nim przy okazji też. W ogóle jak biegam to puszki pod tymi palcami środkowymi bolą

Duży palec.
To nie opuszka, a strona ta na której się nie chodzi. Ta od góry.

Biegam racej iksowato, do środka idą kolana i w końcu boli.

---
Problem w tym, że ja nie chcę bigać sobie tak dla przyjemności 3-4x w tygodniu. Albo coś ambitniejszego, albo w ogóle. Dlaczego? Bo mogę poświęcić cały swój czas kulturystyce, i w szybkim tempie przyjdą efekty. I tu problem, bo jak nie mogę biegać na relatywnie wysokim poziomie tylko na rekraacyjnym, to mogę zająć się czymś innyn.
Awatar użytkownika
outsider
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1858
Rejestracja: 27 lut 2003, 16:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: warszawa

Nieprzeczytany post

Staw skokowy po przejściu dwukrotnie skręcenia ma prawo boleć, bo pozostały blizny.
Takie rzeczy nawet fizykoterapia nie usuwa do końca, zwłaszcza jak byłaby zastosowana ileś lat po urazie.
Zdarza się, że dojście stawu do pełnej sprawności nie jest możliwe. Przytrafiło się tak bodajże 400 metrowcowi- Robertowi Januszewskiemu. Nawet chirurdzy grzebali mu w nodze i bez efektu. Zakończył karierę.

Typowym objawem takich pozostałości pourazowych, blizna- jest odczuwanie bólu przy skrętach stopy do wew lub zew.

Co do "drugiej" kostki to nie wiem. Uważam, że powinien to zobaczyć jakiś medyk i dać skierowanie na USG.

Kolano- tak na oko, amatora znachora, przez internet to nie jest to łąkotka- a z nią byłoby najwięcej problemów. Najprawdopodobniej jakiś troczek podtrzymujący rzepkę albo brzeg więzadła rzepkowego. Pewnie jakaś blizna pourazowa.

Opuszki pod palcami bolą bo stare wkładki i/lub zjechana amortyzacja i/lub bieganie na przodach (ukształtowanie terenu, masz sporo podbiegów) i/lub ćwiczenia je obciążające (skipy itp)

Strona, na której się nie chodzi to podbicie - albo podrażnione w wyniku jakiś napięć stopy albo/i coś w konstrukcji buta je podrażnia, np: rozbudowany plastikowy gadżet w środkowej części podeszwy. Bieganie iksowate może sprzyjać takiemu podrażnianiu.


Podstawowy problem to obciążenia.
Stachanow jednak wchodzi jak najbardziej w grę. To właśnie on jest podstawową przyczyną Twoich problemów. Narzuciłeś sobie obciążenia, na które Twój organizm się buntuje. Odzywają się wszystkie stare blizny plus dochodzą nowe mniejsze lub większe urazy.
Jak zacząłeś ponownie biegać wszystko było OK a później w wyniku jakiś marzeń o biciu rekordu świata we Wrocławiu :oczko: zacząłeś robić kilometraż prawie taki jak mają zawodnicy klubowi (teraz biegasz tylko 100 km tygodniowo, tzn miesięcznie 400. Przez cały rok Twój organizm miałby znieść, 4800km, co dla Ciebie oznaczałoby- moja forma nie jest super.) Tylko, że oni osiągają taki kilometraż po paru latach i mają jakąś odnowę biologiczną.
A Ty zacząłeś biegać pół roku temu z kawałkiem.
Moim zdaniem Twój organizm i tak mało jest podatny na kontuzje.

Moje rady-
1.Zajmij się kulturystyką. To i tak kwestia czasu zanim zacznie coś Tobie dokuczać. Przy Twojej ambicji to nawet jakbyś chciał zostać szachistą to i tak nabawiłbyś się jakieś kontuzji.:hejhej:

Lub
2.Zrób sobie przerwę do końca stycznia, może odwiedź kopytologa.
Zacznij w lutym łagodnie.
Później biegaj jak to nazwałeś rekreacyjnie 3-4 razy w tygodniu. Poza wybieganiami (ze 3 razy w miesiącu) żadnych dystansów powyżej 20km. Jak coś będzie się odzywać w nogach zbyt ostro, to przejdź na marsze lub marszo- biegi. Zrezygnuj ze skipów i innych elementów treningu, które mogłyby zbytnio podrażnić stopę.

Pobiegnij we Wrocławiu maraton, poniżej 3:20 (bylebyś się tylko nie odwodnił).
Jak dasz radę uzyskać taki czas to przyjmij do wiadomości, że masz predyspozycje- jesteś lekki (waga) i podatny na bodźce treningowe (wytrenowalny).
Nie jestem skracaczem. Biegam całą trasę, a nie kawałek. Czego życzę także innym.
Awatar użytkownika
Acid
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 303
Rejestracja: 22 lis 2003, 10:51
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Bedlno k/Kutna

Nieprzeczytany post

Panowie, we wrześniu kontuzja łydki pauza praktycznie 2 miesiące, w listopadzie biegam, styczen kontuzja, wczoraj pierwsze rozbieganie po tygodniowej przerwie. Sam juz nie wiem co mam o tym wszystkim mysleć,  już wiele razy miałem to wszystko rzucić w cholere bo chyba jednak do biegania się nie nadaję, ale zaciskam zęby i biegam dalej. Wiem, ze w biegniu długodystansowym nic wielkiego nie osiagne bo jestem raczej szybkościowcem a poza tym 186 cm i 82 kg to mowi samo za siebie.
Greg
Awatar użytkownika
outsider
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1858
Rejestracja: 27 lut 2003, 16:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: warszawa

Nieprzeczytany post

Większość moich urazów to albo efekt przeciążeń albo głupoty (kto mi kazał biegać po liściach jak już skręciłem  niegdyś na nich kostkę? , kto kazał trzymać tempo, gdy zaczęły boleć łydki- później odezwały się kolana).

Przeciążenia biorą się zazwyczaj z ambicji, jakiejś chęci pokonywania barier z dnia na dzień (to też przejaw głupoty), wydumanej konieczności pobiegnięcia  najlepiej w maratonie, jakimś najbliższym czasowo, w jakimś wymyślonym czasie (to nie pod Twoim adresem Tomaszu; to autorefleksja).

Co do rezygnacji- to u mnie nierelane.
Raz, że jestem leniwy. A nie ma nic łatwiejszego niż wyjść z domu i w bramie jest start. Wszystko inne jest dla mnie strasznie skomplikowane- trzeba gdzieś jeździć, jakieś karnety, jakiś dodatkowy sprzęt, trzeba jeszcze może płacić (jestem sknerusem).

Po drugie bieganie nie jest w przeciwieństwie do wielu innych dyscyplin snobistyczne (golf, tenis, jeździectwo) ani popularne (to chyba nic w Polsce nie jest- poza opalaniem i oglądanie TV). Mnie to akurat odpowiada. Jak by zaczęły biegaś tłumy to wtedy musiałbym się może zastanowić nad rezygnacją.

Po ostatnich problemach- doszedłem do wniosku, że trzeba zacząć to traktować na kompletny luzie. Jak pobiegnę to pobiegnę, jaki będzie czas to będzie.
Te parę stów na leczenie, bardzo mi pomogło na myślenie.:hahaha:
Jakby ktoś chciał wiedzieć- fizykoterapia na kolana pomaga na głowę. Tą na górze, bo głowa kości strzałkowej nadal dokucza.:wrrwrr:
Nie jestem skracaczem. Biegam całą trasę, a nie kawałek. Czego życzę także innym.
Awatar użytkownika
Acid
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 303
Rejestracja: 22 lis 2003, 10:51
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Bedlno k/Kutna

Nieprzeczytany post

"trzeba zacząć to traktować na kompletnym luzie"  święta prawda
Greg
Awatar użytkownika
Acid
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 303
Rejestracja: 22 lis 2003, 10:51
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Bedlno k/Kutna

Nieprzeczytany post

witam
mam nowe wiadomości, byłem własnie u lekarza sportowego i  zdiagnozował u mnie zespół przeciążeniowy mięśnia piszczelowego, prawą noge mam cieńszą od lewej
o 1 cm :) Zalecenia 10 dni przerwy, jak tu zyć? jeszcze człowiek dobrze nie zacznie a już musi kończyć :wrrwrr:
Greg
Awatar użytkownika
outsider
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1858
Rejestracja: 27 lut 2003, 16:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: warszawa

Nieprzeczytany post

10 dni to jest nic.
Nie narzekaj.
Mięsień dojdzie do siebie w miarę szybko.:taktak:

I nie szalej bo znowu :bum:
Nie jestem skracaczem. Biegam całą trasę, a nie kawałek. Czego życzę także innym.
tomasz

Nieprzeczytany post

Od 01.02.06 zaczynam truchtać... ;)

Zacząłem się zastanawiać na hmmm... jakby to nazwać, może nad ultra-orienalcyjnym bieganiem? Ultra - bo długie, orientacyjne - bo marszobiegowe, z dożywianiem, i umiejętnością "szukania wyszukanych" tras. Może i strzeliło mi coś do głowy, ale dlaczego nie...?Zawsze największą radochę sprawiało mi właśnie robienie dużej ilości kilometrów :)

Np: przedostać się z punktu A, do punktu B. Ale nie wolno biec po asfalcie, a co najwyżej pokonywać go marszem.

A zatem (tak mi się wydaje) 2x w tyg. po ok. 10km owb1 + GR, i 1x w tyg. właśnie taka sobie dłuższa wb. Czyli bieg połączony z marszem. Oczywiście dożywianie na trasie w trakcie marszu.  To takie pół dzikie bieganie po lasach, łąkch,  "szukenie" tras, dożywianie się, półdniowe wypady... gdzies tam :)

Co o tym pomyśle sądzicie. Pytam poważnie, bo myślę o czymś takim.
tompoz
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2698
Rejestracja: 14 sty 2003, 12:47
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

jak lubisz sporty wytryzmałościowe to przerzuć sie na kolarstwo.  
Tompoz
tomasz

Nieprzeczytany post

Odnośnie kolarstwa. Niby lepiej by było. Mam grube uda, i ogólnie mocno umieśnione nogi. Ektomorfikiem nie jestem, i mam raczej sylwetkowe predyspozycje kulturysty niż maratończyka. Mimo, że zawsze mało ważę względem masy mięsniowej. Co ciekawe jak uprawiałem kulturystykę, to przy wadze 66kg miałem 40cm w ramieniu i prawie 110cm w klatce. Więc przy wzroście 167cm, raczej ważyłem mało. Piszę to, żeby uwidocznić jedną kwestię. Nie wyglądam nigdy na tyle, ile ważę w rzeczywistości.
Więc nogi mam umieśniosne, a chyba w kolarstwie lepiej mieć takie niż chute patytki (może się mylę). Poza tym mam słaby ulad chrzęstno stawowy (poddatny na kontuzje) io niekształtne stopy. Czyli znów kolarstwo jakby było odpowiedniejsze.

Ale... nigdy rower nie sprawiał mi żadnej radości, a przecież to jest najważniejsze. Po co uprawiać sport, który nie daje szczęścia? Kiedy przebiegnę np: 30km to daje mi to ogromną satytsfakcję. To mnie kręci, i daje poczucie samorealizacji, satysfakcji i spełnienia. Natomiast rower nigdy mnie nie ruszał. Więc kolarstwo odpada. W kolarstwie amator "może" o wiele mniej od amatora biegacza - mówię o masowych imprezach.

Przy okazji poruszę jeszcze jeden wątek. Chodzi o kwas mlekowy. Wiem, wiem - było już o tym mnóstwo razy, ale mi chodzi o coś tochę innego (chyba?) Bo wydaje mi się, że mam bardzo niską tolerancję na kaws mlekowy. Dlaczego tak myślę? Bo... cokolwiek nie zrobię, to zawsze mam zakwasy, to popularne pieczenie mięśni. Może to coś innego (właśnie chcę się dowiedzieć), ale odbiegam od normy. Przykładowo, jak raz pojechałem na łyżwy. A  moja umiejętność to ledwie jazda w tempie jakby ok. 6`/km. I nic poza tym. Ale o co chodzi. Jeździłem, a raczej trochę jeździłem, razem uzbierałoby się może z 1km przez 20`... i na drugie dzień miałem zakwasy skośnych brzucha, i barków (do machania rękami). Wszyscy jeździli więcej, i dłuzej i nikt nie miał na drugi dzień zawasów! O co chodzi? I jest tak ze wszystkim. Ludzie nieuprawiający żadnego sportu nie mają tego, co mam ja. Niektórzy ludzie nie robią nic, jeżdż 1h rowerem, i na drugi dzień nic. A ja... jakbym na sucho (po dłuższej przerwie od sportu) pojeździł 1h rowerem, to niemógłbym po schodach chodzić.

I jest jeszcze coś, zaraz mi rosną mięśnia. Serio, nie chwialę się, ale też szybko się to dzieje. Często po 2-3 dniach rąbania drewna rosną mi najszersze grzebitu. Jak byłem młodszy i chodziłem robić tamę na rzece, to po kilku dniach noszenia kamieni rosły mi mięśnia. Nie wiem czy jedno z drugim ma coś wspólnego, ale proszę o wyjaśnienie.
A skoro o "przyrostach" w bieganiu mam taką swoją sadystyczną metodę, sam ją wymyśliłem i sprawdziłem. Wiec podzielcie się opiniami. Więc... biegłem jakiś długi dystans, z prędkością większą niż mógłbym wytrzymać. Tak, że ostatnia ćwiartka dystansu to było już tatalne zmęczenie, pływanie, jednym słowem piekło! I... za tydzień robiłem to samo, i zawsze, dosłownie zawsze było lepiej. Np. po 2,5 miesiaca treningu biegłem 32km. Od 25km prawie szedłem, ale... po tygodniu przebiegłem się znowu - i tym razem biegłem bez żadnych "zwolnień" w końcówce, a nawet ostatnie 2km to był prawie sprint. I pierwszy raz przebiegłem się w 5:45,a drugim razem w 5:30. Dziwi mnie to bardzo. Wówczas robiłem to samo z 8km... i metodą sadystyczną poprawiłem się o 1,5` w tydzień.

Teraz o ultra-oriantalnym bieganiu. Chyba chęć przebiegnięcia maratonu jest o wiele większa niż cokolwiek innego. Serio... dosłownie. Ale... mam ja chyba będę sobie "zaliczał" maratony po 4h, i ogólnorozwojowo się rozwijał sportowo. 2x w tyg. siłownia, 1x jakieś długie wb z marszem. 2x truchtanie.

Trcohę dużo tego, ale jestem ciekaw opinii...
Awatar użytkownika
outsider
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1858
Rejestracja: 27 lut 2003, 16:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: warszawa

Nieprzeczytany post

Moim zdaniem to jest pewne min. pod maraton.
Czyli 3 treningi w tygodniu. W tym jeden dłuższy.

Kilometraż to sprawa indywidualna. W Twoim przypadku dochodzą jeszcze te urazy. One niestety mogą się w przyszłości ponownie odezwać.
Czyli objętość taka aby tych blizn nie podrażnić.
Zacząć od małej objętości. Zamiast tej dłuższej WB, sam marsz.
Jak coś zacznie się (jak zacznie a nie jak uniemożliwi bieganie) ponownie odzywać w nogach to zmniejsz od razu nieco obciążenia.
To dłuższe WB nie musi być co tydzień, nie musi być też zawsze takie samo (proporcje bieg do marszu) i na coraz dłuższej trasie. To należy modyfikować zależnie od samopoczucia czy pogody (nawierzchnia-śnieg, temp-na wiosnę zacznie się nagle robić ciepło- niby nic ale odwodnić się można)

Jak byłoby OK z nogami to wrzuciłbym raz w tyg. WB2.
A kilka tygodni (tak gdzieś 6) przed startem pomyślałbym o tempówkach. Ale nie koniecznie zaraz jakiś 1km x 10, raczej jakiś 400m (na pewno początkowo tylko tyle) tak żeby tylko przyzwyczaić mięśnie do innych napięć celem uniknięcia później jakiś niespodzianek.


Ps. Coś podobnego robiłem niegdyś, ale operowanie tylko zwiększaniem objętości, kończyło się ciągle jakimiś urazami. Przy kolejnym, sobie przemyślałem wszystkie poprzednie i zacząłem interesować się treningiem (co i jak)

Ps.Był taki temat o kilometrażu pod maraton. Ale moim zdaniem najciekawsze jest to, że można się różnie przygotowywać i mieć podobne wyniki. Kliknij tutaj

Ps. Masz kompas. Ja tak tylko:hejhej: , bo takie szukanie wyszukanych tras i to jeszcze w śniegu.

*******
Co do zakwasów to nie tak

Bo kwas mlekowy jest usuwany z mięśni w ciągu kilku godzin.
A ból faktycznie jest odczuwany w wyniku mikrouszkodzeń mięśni.

Aby unikać w przyszłości to:
Systematyczny trening, ze stopniowymi obciążeniami. Coś chyba masz z tym problemy
Zawsze rozgrzewka z rozciąganiem. To drugie także pod koniec treningu.
Zawody czy intensywniejszy trening zakończony powinien być truchtem.
Przydałby się automasaż po treningu.
W dniach po starcie nie bierność ale rozruch, trucht czy chociażby dłuższy spacer-umiarkowany wysiłek sprzyja regeneracji mięśni.
W diecie dbać o węglowodany z nich jest glikogen,  a ten zużywany jest w trakcie wysiłku, gdy jego zaczyna brakować w mięśniach- większa podatność na uszkodzenia.
Plus Vitaminy E,C,A- usuwają wolne rodniki (substancje powstające w trakcie uszkodzenia mięśni)


To może być związane jeszcze z czymś innym. A mianowicie sterowaniem napięciem mięśniowym. Polega to na bieganiu na luzie.
Czyli na zredukowaniu psychicznego i fizycznego napięcia do minimum. Należy skoncentrować się na maksymalnym rozluźnianiu mięśni a nie ich usztywnianiu, napinaniu.

Robi się to za pomocą kilku głębszych (brzusznych) oddechów, bycia w dobrym nastroju (żarty), rozluźnianiu mięśni twarzy (szczena w dół a nie zaciśnięte zęby- bo ja muszę)
Znalezienia sposobu do bycia na luzie w ciągu dnia (muzyka, spacer)
Jaki może dać to w praktyce rezultat? Kliknij tutaj
Nie jestem skracaczem. Biegam całą trasę, a nie kawałek. Czego życzę także innym.
tomasz

Nieprzeczytany post

Ja wiem, że kwas mlekowy gromadzi się w trakcie wysiłku, a jego stężenie jest najwyższe po jego zakończeniu, oraz przez kilka kolejnych godzin. Wiem też, że to słynne pieczenie nóg na następny dzień - nie ma z kwasem mlekowym nic wspólnego - są to bowiem mikrourazy włókien mięśniowych. Zgoda. No ale nadal nie rozwiązaliśmy kwestii, dlaczego owe pieczenie napotyka mnie intensywniej niż innych, i czy w ogóle ma to jakieś znaczenie? Zrobię byle co, i na drugi dzień już odczuwam pieczenie. Oczywiście jeśli jestem na sucho.
A co sądzicie o wyżej opisywanej metodzie sadystycznej? To chyba jakby mini metoda startowa, gdzie głównym treningiem jest strat. W początkowym okresie mojego biegania, czyli jak miałem 17 lat, biegałem czasami pewną trasę na maxa przez 2 miesiące 1x w tyg. I zawsze się poprawiałem. Zazwyczaj biegałem trasy od 4km do 8km. Jednak oczywiście to wiązało się z kontuzjami.

Maraton i minimum... Gdzieś czytałem, że o wiele ważniejsze od wartości wyjściowej poziomu wytrenowania jest zdolność adaptacyjna organizmu do wzrostu tego poziomu. To mnie zawsze kusi. Bo ja wiem, że wystarczy mi jeden mocny miesiąc i moja forma wzrasta tak, jak przez pół roku biegania normalnego. Dlatego zacząłem biegać po 100km w tygodniu w 6 jednostkach. Co prawda nie w każdym tygodniu, ale przez ostatnie 2 przed kontuzją właśnie tak trenowałem. I efekty były takie, jak przez ostatnie pół roku. Zacznę od lipca. W lipcu zacząłem biegać, w sierpniu sprawdzałem prędkość górnego I zakresu - 6:15. W grudniu owb1 biegałem - 5:45. I jak zacząłem od nowego roku biegać mocniej, to mogłem już owb1 - poniżej 5:10. Więc jak tu nie ulec pokusie? Zwłaszcza, że energia mnie rozsadzała wprost. W grudniu  biegałem wb2 (10km) - 5:00, a w styczniu - poniżej 4:30. Inna historia. Jak uprawiałem kulturystykę, i ważyłem 70kg chciałem nieco zrzucić wagę. Nie biegałem wówczas ponad rok (wcale), więc zaczynałem jakby od zera. Biegałem sobie co drugi dzień, a po 10 treningach (20 dniach) zdołałem przebiec 30km.  I tutaj tkwi cały mój problem. Wydolnościowo mogę i potrafię, lecz przy podkręcaniu obciążeń napotykam na kontuzje. Do dziś nie mogę tego ze sobą pogodzić oraz zrozumieć w jakim kierunku powinienem zmierzać
Zatem dziwnie jest biegać na pół gwizdka, i żyć ze świadomością, że można o wiele więcej. Mentalnie mógłbym biegać owe minimum, czyli 3x w tyg. Mógłbym też nie startować nigdzie a tylko zaliczać sobie maratony bez walki o czas, mógłbym do tego 2x w tyg. odbyć lekki trening kulturystyczny żeby poprawić sylwetkę. Przecież dodatkowe 2-3 kg krzywdy mi nie zrobią. Dlaczego tak? Nie widzę sensu brać udział w zawodach, jeśli się trenuje bardzo rekreacyjnie i na ludzie, jakby bez zobowiązań. Zawody wymuszają przez swoją presję motywację, która z kolei przyczynia się do zaistnienia w człowiek konieczności bycia lepszym. Lecz jeśli realizowanie siebie, i stawanie się lepszym przyczynia się do kontuzji, konieczność lepszości traci wówczas swój sens. Po zawodach natomiast wzrasta chęć poprawienia się, wynurza się myśl, iż oto można więcej - wystarczy tylko mądrzej i efektywniej trenować a urwanie kolejnych sekund jest w zasięgu. Głód i apetyt rośnie. Nie jestem w stanie tego pogodzić z treningiem -  z przymrużeniem oka, bez zobowiązań, na pół gwizdka, zabawowo. Dodatkowo myśl o nadawaniu się do wspinania po drabince polepszania się - podsyca wszystko, i bardzo kusi. Zatem albo jestem biegaczem ambitnie i konsekwentnie wypełniającym każdy kilometr, albo nie katuję się na zawodach bez solidnego (uprzedniego) przygotowania. Bo zawody to piekło, to mordercza walka ze sobą, dawanie z siebie wszystkiego i usiłowanie dać jeszcze więcej, to egzamin i chwila prawy. Ja tak to rozumuję, może zbyt skrajnie, jednak bez tego wszystkiego… zawody byłyby tylko wspólnym biegiem wielu biegaczy.
O maratonie zawsze marzyłem. Bo to jest przepustka do elity, to gwarancja dumy i przeogromnej satysfakcji, to prestiż, to wreszcie bycie maratończykiem! Dopiero tam mogę wyłączyć swoje wyobrażenie o zawodach, i traktować start w maratonie jak sprawdzenie (czy potwierdzanie) siebie, jak dobrą zabawę, oraz zdrową i na ludzie sportową masową imprezę.
3-4x w tyg - do 50km zaliczyć i być maratończykiem, cieszyć się wolnością biegania, uwolnić się od konieczności i zacząć chcieć - a nie musieć.

I jeszcze jedno, dlaczego nikt otwarcie nie napisał mi, że najzwyczajniej w świecie jestem poddatny na kontuzje? Bo ktokolwiek mi coś nie napisze, i cokolwiek to będzie wiem jedno - mój znajomy biegał i 150km w tyg. po asfalcie i przez 10 lat nawet go noga nie zabolała. Ja jak zacznę trochę mocniej - od razu coś mi jest.


(Edited by tomasz at 5:22 pm on Feb. 1, 2006)


(Edited by tomasz at 5:25 pm on Feb. 1, 2006)
Awatar użytkownika
outsider
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1858
Rejestracja: 27 lut 2003, 16:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: warszawa

Nieprzeczytany post

Quote: from tomasz on 5:19 pm on Feb. 1, 2006

. No ale nadal nie rozwiązaliśmy kwestii, dlaczego owe pieczenie napotyka mnie intensywniej niż innych, i czy w ogóle ma to jakieś znaczenie? Zrobię byle co, i na drugi dzień już odczuwam pieczenie. Oczywiście jeśli jestem na sucho.



A co sądzicie o wyżej opisywanej metodzie sadystycznej? To chyba jakby mini metoda startowa, gdzie głównym treningiem jest strat.


. Bo ja wiem, że wystarczy mi jeden mocny miesiąc i moja forma wzrasta tak, jak przez pół roku biegania normalnego. Dlatego zacząłem biegać po 100km w tygodniu w 6 jednostkach.

Wydolnościowo mogę i potrafię, lecz przy podkręcaniu obciążeń napotykam na kontuzje.

Zatem dziwnie jest biegać na pół gwizdka, i żyć ze świadomością, że można o wiele więcej.

Nie widzę sensu brać udział w zawodach, jeśli się trenuje bardzo rekreacyjnie i na ludzie, jakby bez zobowiązań. Zawody wymuszają przez swoją presję motywację, która z kolei przyczynia się do zaistnienia w człowiek konieczności bycia lepszym.


Głód i apetyt rośnie. Nie jestem w stanie tego pogodzić z treningiem -  z przymrużeniem oka, bez zobowiązań, na pół gwizdka, zabawowo. Dodatkowo myśl o nadawaniu się do wspinania po drabince polepszania się - podsyca wszystko, i bardzo kusi. Zatem albo jestem biegaczem ambitnie i konsekwentnie wypełniającym każdy kilometr, albo nie katuję się na zawodach bez solidnego (uprzedniego) przygotowania.

Bo zawody to piekło, to mordercza walka ze sobą, dawanie z siebie wszystkiego i usiłowanie dać jeszcze więcej, to egzamin i chwila prawy. Ja tak to rozumuję, może zbyt skrajnie, jednak bez tego wszystkiego… zawody byłyby tylko wspólnym biegiem wielu biegaczy.

O maratonie zawsze marzyłem. Bo to jest przepustka do elity, to gwarancja dumy i przeogromnej satysfakcji, to prestiż, to wreszcie bycie maratończykiem!

I jeszcze jedno, dlaczego nikt otwarcie nie napisał mi, że najzwyczajniej w świecie jestem poddatny na kontuzje? Bo ktokolwiek mi coś nie napisze, i cokolwiek to będzie wiem jedno - mój znajomy biegał i 150km w tyg. po asfalcie i przez 10 lat nawet go noga nie zabolała. Ja jak zacznę trochę mocniej - od razu coś mi jest.



Geny
Albo
jesteś zbyt napięty, za mało luzu.

-----

Metoda sadystyczna:
1 Najkrótsza droga do kontuzji.
2.A tak z teorii to podobno można w szybki sposób osiągnąć postęp, za pomocą intensywnych środków treningowych a później następuje zastój a nawet regres.
Jest to metoda eksploatująca nie budująca. W Twoim wypadku wcześniej złapiesz uraz.
----------

Większość osób, która ma jakiś systematyczny kontakt ze sportem może "wydolnościowo" zwiększać obciążenia.
Kiedyś z dnia na dzień zrobiłem swoją systematycznie powtarzaną trasę, razy 3, za jednym razem. I to jeszcze w jakimś śniegu. (No chciałem pobiec kawałek dalej, ale jakoś tak się złożyło, że ciągle nie mogłem zawrócić bo wydolnościowo było OK) Po tym przez parę tygodni dokuczały kolana.

Temu efektowi ulega wiele osób, które startują w maratonie po raz pierwszy. Niekiedy jest to ich debiut na zawodach. Przygotowania? Kilka tygodniu, parę miesięcy. Widzieli postęp z treningu na trening, z tygodnia na tydzień. Spora część z nich kończy. Ale z pośród nich jest największy odsetek tych, którzy schodzą z trasy.

----------

Piszesz o swojej psychice. I do niej starasz się dostosować trening. A on powinien być dostosowany do celu (start na jakim dystansie), obecnego poziomu wytrenowania, możliwości organizmu do znoszenia obciążeń.


----------


Co do zawodów to się zgodzę. Dla mnie jechać gdzieś, żeby zabrać gadżety, jakiś medal, zjeść obiadek i tylko zaliczyć imprezkę to szkoda czasu.
Biegam co prawda w środku stawki, co najwyżej, ale tego co przybiega przede mną to nie lubię, jeszcze bardziej jak ktoś mnie minął na ostatnich metrach i nie ważne, że tłum był wcześniej na mecie. Ta jedną osobę dobrze pamiętam. Pod koniec ub.r trafiłem na zdjęcie zawodów, w których biegłem kilka miesięcy wcześniej i od razu sobie przypomniałem, że ten facet na zdjęciu za mną to mnie później minął.


--------
Znajomy biegał przez 10 lat a Ty nawet nie przez 10 miesięcy i się dziwisz, że jesteś podatny na kontuzje.
Nie jestem skracaczem. Biegam całą trasę, a nie kawałek. Czego życzę także innym.
New Balance but biegowy
ODPOWIEDZ