Od dziś przez około 3-5 miesięcy będą same wpisy niebiegowe. Co jakiś czas skrobnę coś o mojej rehabilitacji.
Teraz parę słów o zabiegu.
Czwartek
Przyjęli mnie na oddział. Zrobili niezbędne badania i wywiad anestezjologiczny. Potem lekki obiadek i zalecenie, że pić można do 22. Ok 15 przychodzi lekarz i mówi, że muszą przełożyć mój zabieg na poniedziałek, bo mają pacjenta z wypadku ze złamaną miednicą i on idzie najpierw na stół. Cóż te parę dni wytrzymam jakoś. Mam się zgłosić w niedzielę wieczorem i w poniedziałek rano zabieg.
Wróciłem do domu. Żona o mało co zawału nie dostała, jak ktoś nagle klucz w zamku przekręca ( nie odebrała jak dzwoniłem, żeby uprzedzić )
 . Trochę szkoda, bo piątkowy termin idealnie nam pasował. Ok 18.30 zjadam kolację i popijam sobie browarka, a tu telefon. Jakiś inny pacjent się rozchorował i mam się stawić w piątek przed 7 na zabieg. Ja lekkim szoku, grzecznie się przyznaję, że właśnie skończyłem 1 piwo pić. Okazało się, że jeżeli tylko 1 to nie ma problemu bo będzie 12 godzin przerwy do zabiegu. Więc potwierdzam swoją obecność w piątek.
. Trochę szkoda, bo piątkowy termin idealnie nam pasował. Ok 18.30 zjadam kolację i popijam sobie browarka, a tu telefon. Jakiś inny pacjent się rozchorował i mam się stawić w piątek przed 7 na zabieg. Ja lekkim szoku, grzecznie się przyznaję, że właśnie skończyłem 1 piwo pić. Okazało się, że jeżeli tylko 1 to nie ma problemu bo będzie 12 godzin przerwy do zabiegu. Więc potwierdzam swoją obecność w piątek.Piątek
Rano melduję się w szpitalu. Już po godzinie leżę na stole czekając na zabieg. Dostałem 'głupiego Jasia' na uspokojenie + znieczulenie podpajęczynówkowe. Mrowienie rozeszło się szybko od pasa w dół i za chwile już nic nie czułem. Pamiętam tylko początek i koniec zabiegu, środek tak przez mgłę bo 'Jasio' działał
 . Zabieg trwał ok 2,5 godziny. Wiązało było całkowicie zerwane, więc dostałem nowe z tkanki ścięgnej pobranej z okolicy operowanego kolana. Resztę dnia przeleżałem pod kroplówką.
. Zabieg trwał ok 2,5 godziny. Wiązało było całkowicie zerwane, więc dostałem nowe z tkanki ścięgnej pobranej z okolicy operowanego kolana. Resztę dnia przeleżałem pod kroplówką. Sobota
Jadłem już normalnie. Pierwsze próby podnoszenia nogi - trochę ciężko to wychodzi. Wieczorem puszcza znieczulenie i zaczyna boleć kolano i o dziwo też czworogłowy. Na noc dostaję najpierw ketonal - nie pomaga. Kończy się na morfinie. Po niej 'odlatuję' - śpię ponad 12 godzin.
Niedziela
Po obudzeniu czułem się jak 'młody bóg'. Nic nie boli, ja już spokojnie unoszę operowaną nogę - jestem w szoku ile się może w 12 godzin zmienić ( ach te 'narkotyki'
 ). Pod koniec dnia wstałem i z balkonikiem parę kroków zrobiłem. Cały czas ćwiczenia: unoszenia, wyprosty itp.
 ). Pod koniec dnia wstałem i z balkonikiem parę kroków zrobiłem. Cały czas ćwiczenia: unoszenia, wyprosty itp. Poniedziałek
Dzisiaj dostałem kule. Szybka nauka chodzenia + wchodzenie / schodzenie po schodach i już dziarsko sobię chodzę. Ok 9 przyszedł lekarz co mnie operował. Wyjaśnił wszystko odnośnie zabiegu i rehabilitacji. Grzecznie odpowiedział na moje wszystkie pytania. Z plusów okazało się, że łękotka jest w 100 % zdrowa i nieuszkodzona więc skończyło się tylko na odtworzeniu ACL.
Odnośnie rehabilitacji to w tym tygodniu mam ćwiczyć 15 minut na każdą godzinę. Głównie podnoszenie operowanej nogi w leżeniu na plecach i bokiem. Dodatkowo prostowanie tego kolana z piętą opartą na podwyższeniu. Mam też ruszać rzepką, aby zrosty nie powstały.
Podsumowując - jeśli chodzi o szpital i personel to pełna profesjonalność. Pozytywne nastawienie do pacjenta, pełna kultura, spokojne i rzeczowe odpowiedzi na pytania. Wiedziałem, co mnie czeka, jakie znieczulenie będzie, jak na mnie zadziała. Przed zabiegiem wytłumaczono mi jak chcą to zrobić i na czym to będzie dokładnie polegało. Po zabiegu streszczono jego przebieg i opisano jak to dalej będzie wyglądać. Więc nie mam nic do zarzucenia. Oby zawsze i wszędzie tak było w szpitalach. Jedyne na co trochę narzekałem ( w duchu ) to małe porcje posiłków
 , bo jeśli chodzi o smak to było całkiem ok.
, bo jeśli chodzi o smak to było całkiem ok. Za tydzień do kontroli i ściągnięcie szwów. Wtedy też dostanę ćwiczenia na zginanie tego kolana. W 2-3 tygodnie powinienem osiągnąć zgięcie na poziomie ok 90 stopni.
Trzymajcie kciuki bo rehabilitacja to 50% sukcesu przy takich zabiegach. Od czasu do czasu skrobnę posta o moich postępach.
Jeszcze raz dzięki za życzenia i trzymanie kciuków. Pierwszy etap za mną teraz ten drugi - trudniejszy.

 



 . Ok 5 schodzę na dół do piwnicy po rower, a tam flak na tylnej oponie. Trochę się wkurzyłem bo nie chciało mi się zmieniać dętki o 5 rano. Stwierdziłem więc, że idę potruchtać. Ściągnąłem tylko wiatrówkę i stwierdziłem, że pójdę na moją 600 metrową pętelkę. Ma równą nawierzchnię i jest tylko lekko pofalowana. Po namierzeniu się GPS w zegarku ruszyłem. Bardzo spokojnie i czujnie. Z nastawieniem, że jak tylko coś kolano się odezwie, to od razu przerywam. Tempo ustaliło mi się na 5'30'' / km i tak sobie biegłem spokojnie. Tętno oczywiście trochę wysokie, ale grzecznie utrzymuje się w pierwszym zakresie. Tak sobie trzaskałem te kółeczka, słuchając muzyczki. Od ok 8 km trochę zaczęła się odzywać prawa łydka, ale bardzo delikatnie więc biegłem sobie dalej. Ustaliłem, że na początek dyszka starczy, więc po ok 55 minutach grzecznie skończyłem trening.
. Ok 5 schodzę na dół do piwnicy po rower, a tam flak na tylnej oponie. Trochę się wkurzyłem bo nie chciało mi się zmieniać dętki o 5 rano. Stwierdziłem więc, że idę potruchtać. Ściągnąłem tylko wiatrówkę i stwierdziłem, że pójdę na moją 600 metrową pętelkę. Ma równą nawierzchnię i jest tylko lekko pofalowana. Po namierzeniu się GPS w zegarku ruszyłem. Bardzo spokojnie i czujnie. Z nastawieniem, że jak tylko coś kolano się odezwie, to od razu przerywam. Tempo ustaliło mi się na 5'30'' / km i tak sobie biegłem spokojnie. Tętno oczywiście trochę wysokie, ale grzecznie utrzymuje się w pierwszym zakresie. Tak sobie trzaskałem te kółeczka, słuchając muzyczki. Od ok 8 km trochę zaczęła się odzywać prawa łydka, ale bardzo delikatnie więc biegłem sobie dalej. Ustaliłem, że na początek dyszka starczy, więc po ok 55 minutach grzecznie skończyłem trening. 
