kachita - maraton sam się nie pobiegnie...
Moderator: infernal
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
tłusty czwartek, 27 lutego
13,17 km w 1:25:13
średnie tempo: 6:28
średnie tętno: 159
9 min rozciągania
Buty: Skechers GoRun
W planie było dziś 13 km easy. Lewa łydka jeszcze trochę boli, ale idzie ku lepszemu. Pobiłam dziś swoją ubiegłoroczną życiówkę - zjadłam 5 pączków (tyle co w zeszłym roku) i furę faworków (tego w zeszłym roku nie było) Zamiast śniadania, kolacji i obiadu. Chociaż drugą kolację zaraz też zjem, kupiłam słonego oscypka i ogórki kiszone, bo dalej jest mi słodko do wyrzygu
I nie wiem, czy to te pączki, czy co, ale kurczę, żwawo mi dzisiaj to easy weszło. I było nawet bez przerw na światłach, bo jakoś na zieloną falę trafiłam. I co ciekawe, przez ostatnie kilka km tętno mi sukcesywnie spadało. Czyżby pojawiała się jakaś forma?
Luty kończę ze 150 km na liczniku, powoli zaczyna to iść w dobrą stronę. Stay tuned!
13,17 km w 1:25:13
średnie tempo: 6:28
średnie tętno: 159
9 min rozciągania
Buty: Skechers GoRun
W planie było dziś 13 km easy. Lewa łydka jeszcze trochę boli, ale idzie ku lepszemu. Pobiłam dziś swoją ubiegłoroczną życiówkę - zjadłam 5 pączków (tyle co w zeszłym roku) i furę faworków (tego w zeszłym roku nie było) Zamiast śniadania, kolacji i obiadu. Chociaż drugą kolację zaraz też zjem, kupiłam słonego oscypka i ogórki kiszone, bo dalej jest mi słodko do wyrzygu
I nie wiem, czy to te pączki, czy co, ale kurczę, żwawo mi dzisiaj to easy weszło. I było nawet bez przerw na światłach, bo jakoś na zieloną falę trafiłam. I co ciekawe, przez ostatnie kilka km tętno mi sukcesywnie spadało. Czyżby pojawiała się jakaś forma?
Luty kończę ze 150 km na liczniku, powoli zaczyna to iść w dobrą stronę. Stay tuned!
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
sobota, 1 marca
8,56 km w 55:09
średnie tempo: 6:27
średnie tętno: 158
max tętno: 171
5 min rozciągania
Buty: Skechers GoRun
Easy, a na koniec 6 przebieżek po ok. 30 sek z ok. minutą przerwy w truchcie. Jakoś tak żwawo weszło Ale biegło się doskonale, leciutko i w ogóle super, więc żal było zwalniać na siłę. Po przebieżkach też czułam się lekka i świeża. No jak nigdy w sobotę, normalnie
niedziela, 2 marca
9,41 km w 1:03:40
średnie tempo: 6:46
średnie tętno: 152
max tętno: 172
Buty: Skechers GoRun
Miało być długie wybieganie, no ale coś sobie chyba wczoraj naciągnęłam w lewej pachwinie i bolało dzisiaj, dość nieprzyjemnie, bo promieniowało w dół i miałam wrażenie, że mi noga drętwieje. Tak więc dokończyłam tylko kółko i wróciłam do domu, żeby nie przedobrzyć. Szurało się dzisiaj zresztą i tak jakoś tak topornie, wprawdzie doszurałabym te 12 km jeszcze, no ale nie chcę się załatwić przed Bochnią, bez sensu.
I jeszcze mała dykteryjka z cyklu "Przygody kachity na ziarnku grochu". Wyszłam ci ja sobie dzisiaj wyrzucić śmieci do śmietnika, który jest w tym samym budynku, nawet 100 metrów łącznej drogi nie ma. Nie chciało mi się zakładać skarpet, zresztą pogoda piękna, więc włożyłam trampki na gołe stopy. I co? I oczywiście otarłam sobie piętę niemal do krwi Kurtyna.
Jutro na sztangi pójdę, na wtorek umówiłam się zresztą z panem fizjo na rozmasowanie łydek, więc mam nadzieję, że zakwasy mnie nie zabiją, a wręcz dodadzą mi pałera. Jeszcze nie wymyśliłam, czy w czwartek polecieć krótkie easy, ciągły w TM czy może te czterysetki. Czekam cały czas na dobre rady - btw, nasza strategia jest taka, że biegamy jak elita po jednym kółku (ok. 2,5 km) na maksa
Stay tuned!
8,56 km w 55:09
średnie tempo: 6:27
średnie tętno: 158
max tętno: 171
5 min rozciągania
Buty: Skechers GoRun
Easy, a na koniec 6 przebieżek po ok. 30 sek z ok. minutą przerwy w truchcie. Jakoś tak żwawo weszło Ale biegło się doskonale, leciutko i w ogóle super, więc żal było zwalniać na siłę. Po przebieżkach też czułam się lekka i świeża. No jak nigdy w sobotę, normalnie
niedziela, 2 marca
9,41 km w 1:03:40
średnie tempo: 6:46
średnie tętno: 152
max tętno: 172
Buty: Skechers GoRun
Miało być długie wybieganie, no ale coś sobie chyba wczoraj naciągnęłam w lewej pachwinie i bolało dzisiaj, dość nieprzyjemnie, bo promieniowało w dół i miałam wrażenie, że mi noga drętwieje. Tak więc dokończyłam tylko kółko i wróciłam do domu, żeby nie przedobrzyć. Szurało się dzisiaj zresztą i tak jakoś tak topornie, wprawdzie doszurałabym te 12 km jeszcze, no ale nie chcę się załatwić przed Bochnią, bez sensu.
I jeszcze mała dykteryjka z cyklu "Przygody kachity na ziarnku grochu". Wyszłam ci ja sobie dzisiaj wyrzucić śmieci do śmietnika, który jest w tym samym budynku, nawet 100 metrów łącznej drogi nie ma. Nie chciało mi się zakładać skarpet, zresztą pogoda piękna, więc włożyłam trampki na gołe stopy. I co? I oczywiście otarłam sobie piętę niemal do krwi Kurtyna.
Jutro na sztangi pójdę, na wtorek umówiłam się zresztą z panem fizjo na rozmasowanie łydek, więc mam nadzieję, że zakwasy mnie nie zabiją, a wręcz dodadzą mi pałera. Jeszcze nie wymyśliłam, czy w czwartek polecieć krótkie easy, ciągły w TM czy może te czterysetki. Czekam cały czas na dobre rady - btw, nasza strategia jest taka, że biegamy jak elita po jednym kółku (ok. 2,5 km) na maksa
Stay tuned!
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
środa, 5 marca
Rozgrzewka: 1,75 km w 11:02, śr. tempo: 6:19
5 min rozciągania
Tysiączki:
1. 5:53
2. 5:53
3. 5:50
4. 5:48
Schłodzenie: 1,6 km w 10:50, śr. tempo: 6:47
Buty: Skechers GoRun
W poniedziałek miałam iść na sztangi, ale poszłam po rozum do głowy i nie poszłam
We wtorek byłam u pana fizjo rozmasować łydki i sprawdzić, czy pobolewające kolano to nie jakiś fakap z łękotką. Na szczęście nie, za to dowiedziałam się (i poczułam bardzo wyraźnie), że mam strasznie spięte czworogłowe. Myślałam, że zjem tę leżankę, bolało jak sk***, ale mam nadzieję, że pomoże. Pan fizjo nakazał, że na rozmasowanych mięśniach mam nie biegać, że w środę mam zrobić ostatni akcent przed zawodami, a w czwartek i ew. piątek coś luźnego. No to się posłuchałam i we wtorek nie biegałam.
Ale za to dziś. Po zastanowieniu stwierdziłam, że czterysetki to jednak będą bez sensu, więc padło na tysiączki w tempie nieco szybszym niż bardzo bardzo bym chciała utrzymać w sobotę przez wszystkie 12 zmian, które mnie czekają Weszło dość gładko, sporo zwalniałam, bo na początku niósł mnie melanż i powoli zbierająca się w orgu adrenalina. Nie mam pojęcia, jak to będzie w sobotę, jedyne, co jest pewne, to że to nie będzie truchcik i że będzie bolało Cóż, sama tego chciałam.
I jakoś tak uświadomiłam sobie, że za 2,5 tygodnia jest Ślężański. Jestem absolutnie nieprzygotowana psychicznie na ten bieg, masakra Ale jakoś tam doturlam się do mety, zwłaszcza, że na koniec jest z górki
No, to jutro krótkie plumkanko, a w piątek jedziemy cała naprzód ku wielkiej przygodzie! Stay tuned!
Rozgrzewka: 1,75 km w 11:02, śr. tempo: 6:19
5 min rozciągania
Tysiączki:
1. 5:53
2. 5:53
3. 5:50
4. 5:48
Schłodzenie: 1,6 km w 10:50, śr. tempo: 6:47
Buty: Skechers GoRun
W poniedziałek miałam iść na sztangi, ale poszłam po rozum do głowy i nie poszłam
We wtorek byłam u pana fizjo rozmasować łydki i sprawdzić, czy pobolewające kolano to nie jakiś fakap z łękotką. Na szczęście nie, za to dowiedziałam się (i poczułam bardzo wyraźnie), że mam strasznie spięte czworogłowe. Myślałam, że zjem tę leżankę, bolało jak sk***, ale mam nadzieję, że pomoże. Pan fizjo nakazał, że na rozmasowanych mięśniach mam nie biegać, że w środę mam zrobić ostatni akcent przed zawodami, a w czwartek i ew. piątek coś luźnego. No to się posłuchałam i we wtorek nie biegałam.
Ale za to dziś. Po zastanowieniu stwierdziłam, że czterysetki to jednak będą bez sensu, więc padło na tysiączki w tempie nieco szybszym niż bardzo bardzo bym chciała utrzymać w sobotę przez wszystkie 12 zmian, które mnie czekają Weszło dość gładko, sporo zwalniałam, bo na początku niósł mnie melanż i powoli zbierająca się w orgu adrenalina. Nie mam pojęcia, jak to będzie w sobotę, jedyne, co jest pewne, to że to nie będzie truchcik i że będzie bolało Cóż, sama tego chciałam.
I jakoś tak uświadomiłam sobie, że za 2,5 tygodnia jest Ślężański. Jestem absolutnie nieprzygotowana psychicznie na ten bieg, masakra Ale jakoś tam doturlam się do mety, zwłaszcza, że na koniec jest z górki
No, to jutro krótkie plumkanko, a w piątek jedziemy cała naprzód ku wielkiej przygodzie! Stay tuned!
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
piątek, 7 marca - niedziela, 9 marca
12-godzinny Podziemny Bieg Sztafetowy 2014
W zeszłym roku, jak tylko dowiedziałam się, że jest taka impreza, od razu zapragnęłam wziąć w niej udział Zwłaszcza, że bardzo podoba mi się idea takich długich biegów sztafetowych. Zebrawszy ekipę (obozy bieganie.pl ), zgłosiłam Biegoholików WKW (Wrocław/Kraków/Warszawa) do losowania i - o szczęście niepojęte! - udało się!
Tygodnie przed imprezą korespondencja zespołowa na fejsie była bardzo ożywiona - jak biegniemy, jak się zmieniamy, co bierzemy do jedzenia, do picia, do integracji Przebiłam się przez wszystkie wątki o imprezie na różnych forach, relacje na blogach, itp., a i tak nie bardzo wiedziałam, co nas czeka. W końcu nadszedł piątek, byliśmy umówieni na 18-stą w Krakowie, żeby naładować się węglowodanami we włoskiej knajpie i przy okazji omówić naszą strategię. Co do tej ustaliliśmy, że dzielimy się na pary - chłopaki, dziewczyny, że "małe" zmiany będą co kółko, a "duże" wstępnie co 3, a potem się zobaczy, będziemy elastycznie reagować na warunki.
Do kopalni dotarliśmy akurat na 20-stą, jak wiele innych zespołów, w kolejce do zjazdu na dół czekaliśmy jakieś 45 minut, ale było bardzo wesoło, więc szybko zleciało Na dole trzeba było jeszcze zejść po schodach pochylnią, bo mieszkaliśmy poziom niżej niż było bieganie. Widziałam te schody na zdjęciach i filmikach, ale na żywo wydały się jeszcze dłuższe i jak pomyślałam, że trzeba będzie po nich wchodzić przed bieganiem, to od razu zaczęły mnie boleć nogi No ale nic to. Znaleźliśmy kwatery, odebraliśmy pakiety startowe i udaliśmy się na stołówkę w celu integracji przy napojach izotonicznych oraz legendarnym bloku czekoladowym Dołączyli do nas inni obozowicze, poznaliśmy pozostałą część ekipy faworytów, pośmialiśmy się, pogadaliśmy, ale w końcu zrobiło się późno i trzeba było iść spać.
Miejsca noclegowe to drewniane piętrowe łóżka w dużej sali, a na nich materace wypełnione jakimś grochem czy czymś takim. Jak jedna osoba przewracała się na bok, to cała konstrukcja ruszała się wraz z nią. Aromat szatni przed zawodami jeszcze trzymał się w normie, pochrapywania były też raczej ciche, więc jakoś udało się przysnąć. W sobotę obudziłam się o szóstej rano, poleżałam jakoś do 7:30, potem prysznic, śniadanie (dwie kromki chleba z dżemem), omówienie szczegółów pierwszej zmiany i tuż przed 9:30 wysłaliśmy Marcina na górę na uroczysty start, który miał się odbyć o 10, ale się opóźnił parę minut. Lejek też udał się na górę. My miałyśmy się pojawić na górze po ok. godzinie, więc spakowałyśmy prowiant, zrobiłyśmy rozgrzewkę, zobaczyłyśmy, że chłopaki pocisnęli (19-ste miejsce po paru zmianach! ) i powoli, jak skoczkowie narciarscy, zaczęłyśmy się wspinać na górę po schodach. Na górze chłopaki powiedzieli nam, jak to wygląda, dali kilka rad, poinformowali, że będziemy koczować w kapliczce, przez którą się przebiega, oraz zgłosili chęć pobiegnięcia po 4 kółka w następnej swojej zmianie. Ale póki co miałyśmy biegać my, nasza zmiana miała trwać ok. 85 minut. Bożena startowała pierwsza, potem leciałam ja. Pan wyczytujący numery chcące się zmienić jakoś zapomniał wyczytać naszego, więc Bożenę zauważyłam dopiero, jak już była na strefie zmian i zdenerwowana rozglądała się za mną. Na szczęście byłam przygotowana, więc straciłyśmy na tym tylko parę sekund.
Pętla wyglądała tak, że w jedną stronę do nawrotki było ok. 500 metrów (jak się potem okazało, 510m), a w drugą od nawrotki ok. 700 metrów. Cała pętla miała 2420 metrów. Przy krótszej części mocno wiało w twarz, po drugiej stronie było ciepło. Ruszyłam, oczywiście za szybko, do nawrotki doleciałam poniżej 3 minut, ale wiadomo, adrenalina, emocje, melanż, te sprawy Przy strefie zmian (czyli ok. 1 km) dalej było za szybko, ale jakoś nie mogłam zwolnić, mimo, że złapała mnie lekka kolka. Potem kapliczka, długi wąski korytarz do następnej nawrotki, długi wąski korytarz z powrotem, znowu kapliczka, gdzie dopingowali mnie Lejek z Arturem, i zmiana. Patrzę na zegarek - 14:08. Mój ambitny plan zakładał, że będę biegać pętle po 15 minut i będę się starać nie zwalniać za mocno, a tu taki czas. Szit, czy ja to wytrzymam, czy właśnie się zarżnęłam? Ale nie był za bardzo czasu, żeby się zastanawiać, napiłam się trochę wody, porozmawiałam ze współbiegaczami w strefie zmian, zgodnie z zaleceniem pana fizjo nie siadałam, tylko cały czas byłam w ruchu, drobiłam kroczki, rozluźniałam mięśnie. Druga zmiana - nieco zwolniłam, bo przynajmniej nie było kolki, ale znowu na nawrotce poniżej 3 minut, a całość w 14:22. Było już nieco ciężej, ale dalej biegło się dobrze, już wiedziałam, kiedy czego się spodziewać. Oczywiście wszyscy mnie wyprzedzali, ale generalnie nie mam z tym problemu, nie demotywuje mnie to, a przynajmniej podnosiłam innym osobom morale Jak mijała mnie elita, to tylko czuć było nagły podmuch wiatru Czasem motywowałam się w ten sposób, że jak mijałam na ten przykład Marcina Świerca z naprzeciwka na krótszym dobiegu, to jeśli nie dogonił mnie przed kaplicą, to znaczy, że jest dobrze - i zazwyczaj dobrze szacowałam swoje i jego tempo, bo doganiał mnie za kaplicą Trzecia zmiana poszła nieco szybciej, 14:16, może dzięki świadomości, że czeka mnie długa przerwa, bo wchodzą chłopaki na 8 kółek.
Po naszej zmianie zeszłyśmy na dół, zobaczyłyśmy, że spadliśmy na miejsce 52-gie, poszłyśmy zabrać śpiwory i więcej wałówki, toaleta, te sprawy, znów sprawdziłyśmy wyniki (miejsce 45) i znowu wdrapałyśmy się na górę, tym razem schody wydały się jeszcze dłuższe W kapliczce zainstalowałyśmy się obok faworytów. Koczowanie w kaplicy miało swój ogromny urok i klimat. Wszyscy leżeli pokotem, poowijani w śpiwory, wcinali batony, ciastka, czekolady, każdy się częstował nawzajem, można było pogadać, a środkiem cały czas ktoś biegał w te i we w te W kaplicy siedział też DJ, który puszczał energetyzującą muzykę, którą było słychać przez głośniki poustawiane na trasie. W jednym momencie, dzięki odpowiedniej muzie, poderwałam się do szybszego biegu i wyprzedziłam jednego faceta, który kilkaset metrów wcześniej wyprzedził mnie Ogólnie wyprzedziłam 3 osoby, zawsze coś
Przez to zamieszanie ze schodzeniem, pakowaniem śpiworów, rozkładaniem legowiska jakoś tak przerwa szybko zleciała i znowu trzeba było biegać Plan przewidywał, że po chłopakach my znowu biegamy po 3 kółka, ale zasygnalizowałam, że jednak wolę 2, żeby potem pobiec 3, jak chłopaki będą chcieli zrobić przerwę na obiad. Bożena została przy 3. Ciężko się było wyłuskać z ciepłego śpiwora i zdjąć dresik (biegłam wszystkie zmiany na krótko), a w strefie zmian było tak strasznie zimno Ale jak tylko ruszyłam, od razu się rozgrzałam. Znowu poszło szybko, czwarta pętla była moją najszybszą, 14:05. Piąta ciut wolniej, ale nadal szybko 14:17.
Ponieważ panowie byli już zmęczeni, na kolejnej zmianie zrobili po 3 kółka, my potem też po 3, żeby mieli czas spokojnie zjeść obiad na dole. Potem oni znowu 3, a my w tym czasie zjadłyśmy obiad. Minęło już prawie 9 godzin wyścigu, było widać zmęczenie na twarzach wszystkich uczestników. Ja podobno miałam mega sine usta Bardzo możliwe. Łydki robiły się coraz twardsze, stopy bolały coraz mocniej, nogi były coraz cięższe. Na kolejnej zmianie, po obiedzie, zrobiłyśmy po 2 pętle. W przerwie wyliczyłyśmy w pamięci, że jeśli panowie zrobią 2, a potem my 2, to chłopakom zostanie pół godziny na finisz, czyli jest szansa, żeby pękło 60 kółek, bo Marcin latał swoje pętle po ok. 10 minut, a Lejek po 11! Te moje ostatnie dwie pętle były naprawdę ciężkie, nawet przez chwilę wspomniałam, że może zrobię jedną, ale jak spojrzałam na twarze chłopaków, to od razu ich zapewniłam, że jednak spróbuję zrobić dwie. Łydki były spięte, to samo dwójki, tyłek też bolał, ale najgorsza była przeogromna kolka po prawej stronie. No ale nie ma to tamto, trzeba zacisnąć zęby i lecieć. Przedostatnie kółko wyszło szybciej niż poprzednie dwa, nie wiem, skąd wzięłam na to siłę Przebiegając przez kapliczkę usłyszałam, że chłopaki pytają, czy są jeszcze krakersy. Wracając krzyczę do nich, że są, w torbie pod Jezuskiem Po zmianie spoglądam na zegar i widzę, że została godzina biegu, czyli zostawiamy chłopakom ponad pół godziny! Ostatnia zmiana i czuję, że nie jest dobrze, cały prawy bok boli, nogi ciężkie, ledwo biegnę, chcę się zatrzymać, no ale przecież nie mogę. Byle do nawrotki. Potem byle do strefy zmian. Potem byle do kapliczki. Byle do Stajni, stamtąd już blisko do nawrotki. Byle do nawrotki. Po drodze jakiś fotograf krzyczy, że jak będę wracać mam się uśmiechnąć jeszcze szerzej Przez chwilę skoncentrowałam się na tej myśli i te kilkadziesiąt sekund jakoś minęło. Potem byle do drugiego głośnika i takiego jednego przewężenia, stamtąd jak policzę w myślach do stu, to będzie kapliczka, a z kapliczki to już tylko 200 metrów! Przed kapliczką staram się przyspieszyć, słyszę, jak Bożena mnie dopinguje, potem Lejek, pamiętam, żeby podnieść rękę koło pana z mikrofonem, ledwo żyję, nic nie widzę, strefa zmian, gdzie jest Marcin?!?! Krzyczę "Szesnaście! Szesnaście!", totalna panika, ale nagle jest, stoi i macha do mnie, co za ulga Ostatnie kółko - 15:05. Jedyne powyżej 15 minut. Czyli w tempie, jakie optymistycznie zakładałam na początku. Łał. Wracam do kapliczki, przybijam piątki ze wszystkimi i mimo mega zmęczenia kibicujemy wszystkim, którzy jeszcze biegną. Liczymy, że chłopaki spokojnie zrobią te trzy kółka, Marcin mija nas na swoim drugim 3 minuty przed końcem czasu, czyli jak zabrzmi syrena, będzie akurat w zimnym korytarzu, a musi się tam zatrzymać i czekać na sędziego. Złapałam jakąś bluzę i lecę bokiem za nim, bo mi przecież zawodnik zamarznie. Po drodze widzę, że jednak pobiegł Lejek, Marcin mówi, że ubrał się ciepło, no ale i tak lecę. Odliczanie ostatnich sekund i jest syrena. Truchtam chwilę, ale jakoś mi nie idzie Okazało się, że Lejek zatrzymał się równiusieńko na nawrotce, na macie mierzącej czas. Na szczęście był tam boczny szyb i mógł się schować przed wietrzyskiem. Wracamy do kapliczki, pakujemy się i nie możemy uwierzyć, jak szybko zleciało te 12 godzin. Porównujemy czasy, podziwiamy naszą adhocową strategię (lepiej nie mogliśmy tego zaplanować ), podziwiamy to, że każdy świetnie oszacował swoje siły i biegł bardzo równo (chyba nikt z nas nie miał więcej niż minutę różnicy między najszybszym i najwolniejszym okrążeniem i każdy pobiegł szybciej niż zakładał na początku). Wszyscy jesteśmy zgodni, że w przyszłym roku też się zapisujemy
12-godzinny Podziemny Bieg Sztafetowy 2014
W zeszłym roku, jak tylko dowiedziałam się, że jest taka impreza, od razu zapragnęłam wziąć w niej udział Zwłaszcza, że bardzo podoba mi się idea takich długich biegów sztafetowych. Zebrawszy ekipę (obozy bieganie.pl ), zgłosiłam Biegoholików WKW (Wrocław/Kraków/Warszawa) do losowania i - o szczęście niepojęte! - udało się!
Tygodnie przed imprezą korespondencja zespołowa na fejsie była bardzo ożywiona - jak biegniemy, jak się zmieniamy, co bierzemy do jedzenia, do picia, do integracji Przebiłam się przez wszystkie wątki o imprezie na różnych forach, relacje na blogach, itp., a i tak nie bardzo wiedziałam, co nas czeka. W końcu nadszedł piątek, byliśmy umówieni na 18-stą w Krakowie, żeby naładować się węglowodanami we włoskiej knajpie i przy okazji omówić naszą strategię. Co do tej ustaliliśmy, że dzielimy się na pary - chłopaki, dziewczyny, że "małe" zmiany będą co kółko, a "duże" wstępnie co 3, a potem się zobaczy, będziemy elastycznie reagować na warunki.
Do kopalni dotarliśmy akurat na 20-stą, jak wiele innych zespołów, w kolejce do zjazdu na dół czekaliśmy jakieś 45 minut, ale było bardzo wesoło, więc szybko zleciało Na dole trzeba było jeszcze zejść po schodach pochylnią, bo mieszkaliśmy poziom niżej niż było bieganie. Widziałam te schody na zdjęciach i filmikach, ale na żywo wydały się jeszcze dłuższe i jak pomyślałam, że trzeba będzie po nich wchodzić przed bieganiem, to od razu zaczęły mnie boleć nogi No ale nic to. Znaleźliśmy kwatery, odebraliśmy pakiety startowe i udaliśmy się na stołówkę w celu integracji przy napojach izotonicznych oraz legendarnym bloku czekoladowym Dołączyli do nas inni obozowicze, poznaliśmy pozostałą część ekipy faworytów, pośmialiśmy się, pogadaliśmy, ale w końcu zrobiło się późno i trzeba było iść spać.
Miejsca noclegowe to drewniane piętrowe łóżka w dużej sali, a na nich materace wypełnione jakimś grochem czy czymś takim. Jak jedna osoba przewracała się na bok, to cała konstrukcja ruszała się wraz z nią. Aromat szatni przed zawodami jeszcze trzymał się w normie, pochrapywania były też raczej ciche, więc jakoś udało się przysnąć. W sobotę obudziłam się o szóstej rano, poleżałam jakoś do 7:30, potem prysznic, śniadanie (dwie kromki chleba z dżemem), omówienie szczegółów pierwszej zmiany i tuż przed 9:30 wysłaliśmy Marcina na górę na uroczysty start, który miał się odbyć o 10, ale się opóźnił parę minut. Lejek też udał się na górę. My miałyśmy się pojawić na górze po ok. godzinie, więc spakowałyśmy prowiant, zrobiłyśmy rozgrzewkę, zobaczyłyśmy, że chłopaki pocisnęli (19-ste miejsce po paru zmianach! ) i powoli, jak skoczkowie narciarscy, zaczęłyśmy się wspinać na górę po schodach. Na górze chłopaki powiedzieli nam, jak to wygląda, dali kilka rad, poinformowali, że będziemy koczować w kapliczce, przez którą się przebiega, oraz zgłosili chęć pobiegnięcia po 4 kółka w następnej swojej zmianie. Ale póki co miałyśmy biegać my, nasza zmiana miała trwać ok. 85 minut. Bożena startowała pierwsza, potem leciałam ja. Pan wyczytujący numery chcące się zmienić jakoś zapomniał wyczytać naszego, więc Bożenę zauważyłam dopiero, jak już była na strefie zmian i zdenerwowana rozglądała się za mną. Na szczęście byłam przygotowana, więc straciłyśmy na tym tylko parę sekund.
Pętla wyglądała tak, że w jedną stronę do nawrotki było ok. 500 metrów (jak się potem okazało, 510m), a w drugą od nawrotki ok. 700 metrów. Cała pętla miała 2420 metrów. Przy krótszej części mocno wiało w twarz, po drugiej stronie było ciepło. Ruszyłam, oczywiście za szybko, do nawrotki doleciałam poniżej 3 minut, ale wiadomo, adrenalina, emocje, melanż, te sprawy Przy strefie zmian (czyli ok. 1 km) dalej było za szybko, ale jakoś nie mogłam zwolnić, mimo, że złapała mnie lekka kolka. Potem kapliczka, długi wąski korytarz do następnej nawrotki, długi wąski korytarz z powrotem, znowu kapliczka, gdzie dopingowali mnie Lejek z Arturem, i zmiana. Patrzę na zegarek - 14:08. Mój ambitny plan zakładał, że będę biegać pętle po 15 minut i będę się starać nie zwalniać za mocno, a tu taki czas. Szit, czy ja to wytrzymam, czy właśnie się zarżnęłam? Ale nie był za bardzo czasu, żeby się zastanawiać, napiłam się trochę wody, porozmawiałam ze współbiegaczami w strefie zmian, zgodnie z zaleceniem pana fizjo nie siadałam, tylko cały czas byłam w ruchu, drobiłam kroczki, rozluźniałam mięśnie. Druga zmiana - nieco zwolniłam, bo przynajmniej nie było kolki, ale znowu na nawrotce poniżej 3 minut, a całość w 14:22. Było już nieco ciężej, ale dalej biegło się dobrze, już wiedziałam, kiedy czego się spodziewać. Oczywiście wszyscy mnie wyprzedzali, ale generalnie nie mam z tym problemu, nie demotywuje mnie to, a przynajmniej podnosiłam innym osobom morale Jak mijała mnie elita, to tylko czuć było nagły podmuch wiatru Czasem motywowałam się w ten sposób, że jak mijałam na ten przykład Marcina Świerca z naprzeciwka na krótszym dobiegu, to jeśli nie dogonił mnie przed kaplicą, to znaczy, że jest dobrze - i zazwyczaj dobrze szacowałam swoje i jego tempo, bo doganiał mnie za kaplicą Trzecia zmiana poszła nieco szybciej, 14:16, może dzięki świadomości, że czeka mnie długa przerwa, bo wchodzą chłopaki na 8 kółek.
Po naszej zmianie zeszłyśmy na dół, zobaczyłyśmy, że spadliśmy na miejsce 52-gie, poszłyśmy zabrać śpiwory i więcej wałówki, toaleta, te sprawy, znów sprawdziłyśmy wyniki (miejsce 45) i znowu wdrapałyśmy się na górę, tym razem schody wydały się jeszcze dłuższe W kapliczce zainstalowałyśmy się obok faworytów. Koczowanie w kaplicy miało swój ogromny urok i klimat. Wszyscy leżeli pokotem, poowijani w śpiwory, wcinali batony, ciastka, czekolady, każdy się częstował nawzajem, można było pogadać, a środkiem cały czas ktoś biegał w te i we w te W kaplicy siedział też DJ, który puszczał energetyzującą muzykę, którą było słychać przez głośniki poustawiane na trasie. W jednym momencie, dzięki odpowiedniej muzie, poderwałam się do szybszego biegu i wyprzedziłam jednego faceta, który kilkaset metrów wcześniej wyprzedził mnie Ogólnie wyprzedziłam 3 osoby, zawsze coś
Przez to zamieszanie ze schodzeniem, pakowaniem śpiworów, rozkładaniem legowiska jakoś tak przerwa szybko zleciała i znowu trzeba było biegać Plan przewidywał, że po chłopakach my znowu biegamy po 3 kółka, ale zasygnalizowałam, że jednak wolę 2, żeby potem pobiec 3, jak chłopaki będą chcieli zrobić przerwę na obiad. Bożena została przy 3. Ciężko się było wyłuskać z ciepłego śpiwora i zdjąć dresik (biegłam wszystkie zmiany na krótko), a w strefie zmian było tak strasznie zimno Ale jak tylko ruszyłam, od razu się rozgrzałam. Znowu poszło szybko, czwarta pętla była moją najszybszą, 14:05. Piąta ciut wolniej, ale nadal szybko 14:17.
Ponieważ panowie byli już zmęczeni, na kolejnej zmianie zrobili po 3 kółka, my potem też po 3, żeby mieli czas spokojnie zjeść obiad na dole. Potem oni znowu 3, a my w tym czasie zjadłyśmy obiad. Minęło już prawie 9 godzin wyścigu, było widać zmęczenie na twarzach wszystkich uczestników. Ja podobno miałam mega sine usta Bardzo możliwe. Łydki robiły się coraz twardsze, stopy bolały coraz mocniej, nogi były coraz cięższe. Na kolejnej zmianie, po obiedzie, zrobiłyśmy po 2 pętle. W przerwie wyliczyłyśmy w pamięci, że jeśli panowie zrobią 2, a potem my 2, to chłopakom zostanie pół godziny na finisz, czyli jest szansa, żeby pękło 60 kółek, bo Marcin latał swoje pętle po ok. 10 minut, a Lejek po 11! Te moje ostatnie dwie pętle były naprawdę ciężkie, nawet przez chwilę wspomniałam, że może zrobię jedną, ale jak spojrzałam na twarze chłopaków, to od razu ich zapewniłam, że jednak spróbuję zrobić dwie. Łydki były spięte, to samo dwójki, tyłek też bolał, ale najgorsza była przeogromna kolka po prawej stronie. No ale nie ma to tamto, trzeba zacisnąć zęby i lecieć. Przedostatnie kółko wyszło szybciej niż poprzednie dwa, nie wiem, skąd wzięłam na to siłę Przebiegając przez kapliczkę usłyszałam, że chłopaki pytają, czy są jeszcze krakersy. Wracając krzyczę do nich, że są, w torbie pod Jezuskiem Po zmianie spoglądam na zegar i widzę, że została godzina biegu, czyli zostawiamy chłopakom ponad pół godziny! Ostatnia zmiana i czuję, że nie jest dobrze, cały prawy bok boli, nogi ciężkie, ledwo biegnę, chcę się zatrzymać, no ale przecież nie mogę. Byle do nawrotki. Potem byle do strefy zmian. Potem byle do kapliczki. Byle do Stajni, stamtąd już blisko do nawrotki. Byle do nawrotki. Po drodze jakiś fotograf krzyczy, że jak będę wracać mam się uśmiechnąć jeszcze szerzej Przez chwilę skoncentrowałam się na tej myśli i te kilkadziesiąt sekund jakoś minęło. Potem byle do drugiego głośnika i takiego jednego przewężenia, stamtąd jak policzę w myślach do stu, to będzie kapliczka, a z kapliczki to już tylko 200 metrów! Przed kapliczką staram się przyspieszyć, słyszę, jak Bożena mnie dopinguje, potem Lejek, pamiętam, żeby podnieść rękę koło pana z mikrofonem, ledwo żyję, nic nie widzę, strefa zmian, gdzie jest Marcin?!?! Krzyczę "Szesnaście! Szesnaście!", totalna panika, ale nagle jest, stoi i macha do mnie, co za ulga Ostatnie kółko - 15:05. Jedyne powyżej 15 minut. Czyli w tempie, jakie optymistycznie zakładałam na początku. Łał. Wracam do kapliczki, przybijam piątki ze wszystkimi i mimo mega zmęczenia kibicujemy wszystkim, którzy jeszcze biegną. Liczymy, że chłopaki spokojnie zrobią te trzy kółka, Marcin mija nas na swoim drugim 3 minuty przed końcem czasu, czyli jak zabrzmi syrena, będzie akurat w zimnym korytarzu, a musi się tam zatrzymać i czekać na sędziego. Złapałam jakąś bluzę i lecę bokiem za nim, bo mi przecież zawodnik zamarznie. Po drodze widzę, że jednak pobiegł Lejek, Marcin mówi, że ubrał się ciepło, no ale i tak lecę. Odliczanie ostatnich sekund i jest syrena. Truchtam chwilę, ale jakoś mi nie idzie Okazało się, że Lejek zatrzymał się równiusieńko na nawrotce, na macie mierzącej czas. Na szczęście był tam boczny szyb i mógł się schować przed wietrzyskiem. Wracamy do kapliczki, pakujemy się i nie możemy uwierzyć, jak szybko zleciało te 12 godzin. Porównujemy czasy, podziwiamy naszą adhocową strategię (lepiej nie mogliśmy tego zaplanować ), podziwiamy to, że każdy świetnie oszacował swoje siły i biegł bardzo równo (chyba nikt z nas nie miał więcej niż minutę różnicy między najszybszym i najwolniejszym okrążeniem i każdy pobiegł szybciej niż zakładał na początku). Wszyscy jesteśmy zgodni, że w przyszłym roku też się zapisujemy
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
cz. 2
Łącznie przebiegliśmy 146 km i 60 metrów. Ponad 60 kółek. Ja zrobiłam 12 kółek, czyli 29 km i 40 metrów w ok. 2h 54 min. Nie wiem, dokładnie ile, bo dwa razy mi się zablokował zegarek przed startem i parę sekund trwało, zanim się odblokował i mogłam nacisnąć lapa. W czasie biegu zjadłam może 1/3 paczki krakersów, jeden żel, kostkę czekolady, mandarynkę i makaron z warzywami. Więcej nie byłam w stanie, tak miałam ściśnięty żołądek. Piłam tylko wodę. Po prysznicu (jeżu, jaka długa kolejka była ) usiedliśmy w barze na pizzy i drugiej części legendarnego bloku czekoladowego, piwku i innych napojach wyskokowych, aż wreszcie prawie wszyscy przysnęli przy tym stole, więc trzeba było iść do sali noclegowej. Tym razem chrapanie sąsiadów brzmiało jak najcudowniejsza kołysanka
W niedzielę pobudka o 7 rano, bo o 7:30 była wycieczka po kopalni (fakultatywna na szczęście, więc nie poszłam), śniadanie i dekoracja. Świetne było to, że każdy zespół został wyczytany i zaproszony na scenę, gdzie pan burmistrz Bochni każdemu zawiesił medal, a fotoreporterzy zrobili zdjęcia. Super! No a potem pożegnania i smuteczek, że to już koniec...
Dziś nieco czuję nogi, ale bez szaleństw. Niestety, mocno mi siadła odporność, w gardle mam jakąś żabę, a na domiar złego wyskoczył mi tak wielki obcy, że już bardzo dawno takiego nie miałam. To był jednak bardzo duży wysiłek, bo organizm się męczył nie tylko podczas biegu, ale też podczas przerw, kiedy to trzeba było utrzymać ciepłotę ciała w relatywnie niskiej temperaturze. Ale naprawdę było warto i nie żałuję ani przez sekundę
Łącznie przebiegliśmy 146 km i 60 metrów. Ponad 60 kółek. Ja zrobiłam 12 kółek, czyli 29 km i 40 metrów w ok. 2h 54 min. Nie wiem, dokładnie ile, bo dwa razy mi się zablokował zegarek przed startem i parę sekund trwało, zanim się odblokował i mogłam nacisnąć lapa. W czasie biegu zjadłam może 1/3 paczki krakersów, jeden żel, kostkę czekolady, mandarynkę i makaron z warzywami. Więcej nie byłam w stanie, tak miałam ściśnięty żołądek. Piłam tylko wodę. Po prysznicu (jeżu, jaka długa kolejka była ) usiedliśmy w barze na pizzy i drugiej części legendarnego bloku czekoladowego, piwku i innych napojach wyskokowych, aż wreszcie prawie wszyscy przysnęli przy tym stole, więc trzeba było iść do sali noclegowej. Tym razem chrapanie sąsiadów brzmiało jak najcudowniejsza kołysanka
W niedzielę pobudka o 7 rano, bo o 7:30 była wycieczka po kopalni (fakultatywna na szczęście, więc nie poszłam), śniadanie i dekoracja. Świetne było to, że każdy zespół został wyczytany i zaproszony na scenę, gdzie pan burmistrz Bochni każdemu zawiesił medal, a fotoreporterzy zrobili zdjęcia. Super! No a potem pożegnania i smuteczek, że to już koniec...
Dziś nieco czuję nogi, ale bez szaleństw. Niestety, mocno mi siadła odporność, w gardle mam jakąś żabę, a na domiar złego wyskoczył mi tak wielki obcy, że już bardzo dawno takiego nie miałam. To był jednak bardzo duży wysiłek, bo organizm się męczył nie tylko podczas biegu, ale też podczas przerw, kiedy to trzeba było utrzymać ciepłotę ciała w relatywnie niskiej temperaturze. Ale naprawdę było warto i nie żałuję ani przez sekundę
Ostatnio zmieniony 10 mar 2014, 23:48 przez kachita, łącznie zmieniany 1 raz.
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
Parę fotek Od Biegamy w Rybniku i z maratonówpolskich.
Tu spaliśmy:
Tu koczowaliśmy (nawet widać torbę z krakersami ):
Tu się zmienialiśmy:
Tu usiłuję się uśmiechnąć
Tu usiłuję przeżyć ostatnie kółko
A tu nasz team w pełnej krasie
Tu spaliśmy:
Tu koczowaliśmy (nawet widać torbę z krakersami ):
Tu się zmienialiśmy:
Tu usiłuję się uśmiechnąć
Tu usiłuję przeżyć ostatnie kółko
A tu nasz team w pełnej krasie
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
Pojawiły się oficjalne wyniki sztafety. Skoro nie biegam, to może rzucę jakimiś liczbami dotyczącymi mojego skromnego szuranka
Łączny dystans: 29,04 km
Łączny czas: 2:54:09
średnie tempo: 6:00
Poszczególne pętle :
1. 14min 08s, śr. 05:50
2. 14min 22s, śr. 05:56
3. 14min 16s, śr. 05:54
4. 14min 05s, śr. 05:49
5. 14min 26s, śr. 05:58
6. 14min 26s, śr. 05:58
7. 14min 23s, śr. 05:57
8. 14min 34s, śr. 06:01
9. 14min 43s, śr. 06:05
10. 14min 59s, śr. 06:11
11. 14min 42s, śr. 06:04
12. 15min 05s, śr. 06:14
Oprócz życiówki w półmaratonie na raty zrobiłam również życiówkę na dychę na raty Nic dziwnego, że się po tym rozchorowałam...
Łączny dystans: 29,04 km
Łączny czas: 2:54:09
średnie tempo: 6:00
Poszczególne pętle :
1. 14min 08s, śr. 05:50
2. 14min 22s, śr. 05:56
3. 14min 16s, śr. 05:54
4. 14min 05s, śr. 05:49
5. 14min 26s, śr. 05:58
6. 14min 26s, śr. 05:58
7. 14min 23s, śr. 05:57
8. 14min 34s, śr. 06:01
9. 14min 43s, śr. 06:05
10. 14min 59s, śr. 06:11
11. 14min 42s, śr. 06:04
12. 15min 05s, śr. 06:14
Oprócz życiówki w półmaratonie na raty zrobiłam również życiówkę na dychę na raty Nic dziwnego, że się po tym rozchorowałam...
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
sobota, 15 marca
6,6 km w 42:45
średnie tempo: 6:29
średnie tętno: 167
max tętno 179
Buty: Skechers GoRun
Całą sobotę wiatr wył za oknem i kładł drzewa niemal do ziemi, tak więc mój entuzjazm do wyjścia na zewnątrz i pobiegania jakoś tak trzymał się w ryzach Ale wieczorem coś jakby ucichło, a że mnie już nosiło i do tego czytałam książkę o bieganiu (a jak czytam książki o bieganiu, to mam ochotę wyjść pobiegać natychmiast), no to niewiele myśląc, ubrałam się i wyszłam. Było ciuteńkę chłodno, ale bez szału, no i nie było wiatru! Miałam zrobić delikatne dwa kółeczka wokół osiedla, ale jakoś tak wyszłam na standardową pętelkę i coś mnie jakoś tak poniosło Nie wiem, jakim cudem, skąd siły, bo przecież jeszcze nie do końca wyzdrowiałam, poza tym przez cały dzień zjadłam dwa małe jogurciki i trochę migdałów, ale nawet jak starałam się zwalniać, to jakoś nie szło No ale po tętnie widać, że jednak jestem osłabiona. No i coś mnie w płucach gniotło i drapało w oskrzelach, ale to ciiii...
Po powrocie i bardzo długim gorącym prysznicu czułam się wyśmienicie
Dziś, w niedzielę, też miałam pobiegać, ale pizga złem zdecydowanie gorzej niż wczoraj, do tego leje. Pogoda do biegania w sumie się nadaje, ale to trzeba być jednak zdrowym. Mam nadzieję, że do jutra się uspokoi, to sobie poplumkam zamiast wyciskania sztangi.
I tak w ogóle absolutnie nie jestem przygotowana do tego Ślężańskiego Stay tuned!
6,6 km w 42:45
średnie tempo: 6:29
średnie tętno: 167
max tętno 179
Buty: Skechers GoRun
Całą sobotę wiatr wył za oknem i kładł drzewa niemal do ziemi, tak więc mój entuzjazm do wyjścia na zewnątrz i pobiegania jakoś tak trzymał się w ryzach Ale wieczorem coś jakby ucichło, a że mnie już nosiło i do tego czytałam książkę o bieganiu (a jak czytam książki o bieganiu, to mam ochotę wyjść pobiegać natychmiast), no to niewiele myśląc, ubrałam się i wyszłam. Było ciuteńkę chłodno, ale bez szału, no i nie było wiatru! Miałam zrobić delikatne dwa kółeczka wokół osiedla, ale jakoś tak wyszłam na standardową pętelkę i coś mnie jakoś tak poniosło Nie wiem, jakim cudem, skąd siły, bo przecież jeszcze nie do końca wyzdrowiałam, poza tym przez cały dzień zjadłam dwa małe jogurciki i trochę migdałów, ale nawet jak starałam się zwalniać, to jakoś nie szło No ale po tętnie widać, że jednak jestem osłabiona. No i coś mnie w płucach gniotło i drapało w oskrzelach, ale to ciiii...
Po powrocie i bardzo długim gorącym prysznicu czułam się wyśmienicie
Dziś, w niedzielę, też miałam pobiegać, ale pizga złem zdecydowanie gorzej niż wczoraj, do tego leje. Pogoda do biegania w sumie się nadaje, ale to trzeba być jednak zdrowym. Mam nadzieję, że do jutra się uspokoi, to sobie poplumkam zamiast wyciskania sztangi.
I tak w ogóle absolutnie nie jestem przygotowana do tego Ślężańskiego Stay tuned!
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
poniedziałek, 17 marca
ok. 7,3 km w ok. 50 min
średnie tempo: ok. 6:50
Buty: Skechers GoRun
Wiało, ale na szczęście nie padało. Specyfika mojej dzielnicy jest taka, że zasadniczo w którą stronę by się nie biegło, to zawsze jest wmordewind. Tak było i teraz, chociaż parę razy poczułam też podmuch w plecy, ale to chyba tak dla zmyłki tylko, bo potem znowu wiatr niemal zatrzymywał w miejscu. No i tak sobie tupałam, noga za nogą, wolniutko, bez pośpiechu. Chciałam potupać trochę dłużej, ale zegarek mi się popsuł, zawiesił i w ogóle, poza tym w międzyczasie stwierdziłam, że jednak bez sensu nadrabiać niedzielnego longa, bo co miałam wytrenować, to wytrenowałam, a teraz muszę oszczędzać nogi
Zegarek się popsuł w taki sposób, że się zawiesił pokazując duży czarny prostokąt na środku ekranu, na którym to normalnie jest informacja o okrążeniu, ale tym razem nie było. Musiałam go zresetować do ustawień fabrycznych, wszystko, co było wgrane, poszło się czesać. Mam nadzieję, że to jednorazowy wybryk.
wtorek, 18 marca
Rozgrzewka: 2,26 km w 15:06, śr. tempo: 6:37
7 min rozciągania
Tempo: 3 km w 17:27, śr. tempo: 5:49
Schłodzenie: 0,73 km w 5:08, śr. tempo: 7:02
Buty: Skechers GoRun
Dziś robiłam ostatni trening przed połówką, a więc tempo. Na szczęście dziś już nie wiało. Zawsze to robię za szybko, bo teoretycznie ma to być tempo półmaratońskie, a ja zazwyczaj leciałam to w T10, więc tym razem postanowiłam się nie łudzić i od początku nastawiłam się, że będzie szybciej. Nie sądziłam, że aż tak szybko, zwłaszcza, że w sumie weszło całkiem spoko. Nie rozumiem, jak to jest, że na zawodach po dwóch kilometrach w tym tempie mam kolkę, wszystko mnie boli, nie mam siły i w ogóle muszę przejść do marszu, a na treningu wchodzi jak złoto. No chyba, że mi forma rośnie. Taka opcja też jest, aczkolwiek nie do końca w nią wierzę
W sobotę Ślężański. Nie jestem przygotowana do tego biegu w ogóle, nie będzie dobrze, oj nie Do tego jeszcze jutro mam imprezę rodzinną, w czwartek prosto z pracy jadę do Poznania na imprezę u znajomych, w piątek po pracy wracam do Wrocławia, w sobotę z rana jadę do Sobótki i umieram przez 21 km , prosto z biegu jadę znowu do Poznania na kolejną imprezę, tym razem Pyrkonową, w niedzielę wracam do Wro. Nie wiem, jak ja to przeżyję, ale postaram się z godnościom osobistom Stay tuned!
ok. 7,3 km w ok. 50 min
średnie tempo: ok. 6:50
Buty: Skechers GoRun
Wiało, ale na szczęście nie padało. Specyfika mojej dzielnicy jest taka, że zasadniczo w którą stronę by się nie biegło, to zawsze jest wmordewind. Tak było i teraz, chociaż parę razy poczułam też podmuch w plecy, ale to chyba tak dla zmyłki tylko, bo potem znowu wiatr niemal zatrzymywał w miejscu. No i tak sobie tupałam, noga za nogą, wolniutko, bez pośpiechu. Chciałam potupać trochę dłużej, ale zegarek mi się popsuł, zawiesił i w ogóle, poza tym w międzyczasie stwierdziłam, że jednak bez sensu nadrabiać niedzielnego longa, bo co miałam wytrenować, to wytrenowałam, a teraz muszę oszczędzać nogi
Zegarek się popsuł w taki sposób, że się zawiesił pokazując duży czarny prostokąt na środku ekranu, na którym to normalnie jest informacja o okrążeniu, ale tym razem nie było. Musiałam go zresetować do ustawień fabrycznych, wszystko, co było wgrane, poszło się czesać. Mam nadzieję, że to jednorazowy wybryk.
wtorek, 18 marca
Rozgrzewka: 2,26 km w 15:06, śr. tempo: 6:37
7 min rozciągania
Tempo: 3 km w 17:27, śr. tempo: 5:49
Schłodzenie: 0,73 km w 5:08, śr. tempo: 7:02
Buty: Skechers GoRun
Dziś robiłam ostatni trening przed połówką, a więc tempo. Na szczęście dziś już nie wiało. Zawsze to robię za szybko, bo teoretycznie ma to być tempo półmaratońskie, a ja zazwyczaj leciałam to w T10, więc tym razem postanowiłam się nie łudzić i od początku nastawiłam się, że będzie szybciej. Nie sądziłam, że aż tak szybko, zwłaszcza, że w sumie weszło całkiem spoko. Nie rozumiem, jak to jest, że na zawodach po dwóch kilometrach w tym tempie mam kolkę, wszystko mnie boli, nie mam siły i w ogóle muszę przejść do marszu, a na treningu wchodzi jak złoto. No chyba, że mi forma rośnie. Taka opcja też jest, aczkolwiek nie do końca w nią wierzę
W sobotę Ślężański. Nie jestem przygotowana do tego biegu w ogóle, nie będzie dobrze, oj nie Do tego jeszcze jutro mam imprezę rodzinną, w czwartek prosto z pracy jadę do Poznania na imprezę u znajomych, w piątek po pracy wracam do Wrocławia, w sobotę z rana jadę do Sobótki i umieram przez 21 km , prosto z biegu jadę znowu do Poznania na kolejną imprezę, tym razem Pyrkonową, w niedzielę wracam do Wro. Nie wiem, jak ja to przeżyję, ale postaram się z godnościom osobistom Stay tuned!
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
sobota, 22 marca
7. Puffins Półmaraton Ślężański
Czas netto: 02:27:13
Open: 3095/3281
Open K: 453/526
K35: 113/126
Buty: Skechers GoRun
Cóż mogę napisać. Było grubo. Zacznę od wymówek Po pierwsze, nie doleczyłam się do końca z tego przeziębienia, co to je złapałam w kopalni. Katar niby nie męczył zbyt mocno, ale coś tam w nosie siedziało, gardło też nie do końca było czyste. Po drugie, wynikła ta sprawa z imprezką w Poznaniu, w czwartek poprzedzający bieg, a na imprezce mój plan delikatnego upajania się napojami wyskokowymi nieco wziął w łeb, więc w piątek umierałam. Było naprawdę źle, nie byłam w stanie nic jeść, łeb napierdalał, nawodnienie też nie było do końca optymalne. Głowa mnie bolała jeszcze w sobotę rano Znajomi nie wierzyli, że pobiegnę, ale przecież wpisowe zapłacone, no to co, JA NIE POBIEGNĘ?! Od początku nie nastawiałam się na żadne rekordy, minimum przyzwoitości ustawiłam sobie na 2,5 godziny.
W sobotę rano miałam jechać do Sobótki z kumplem z pracy, ale w piątek zablokowałam sobie komputer (złe hasło) i nie mogłam się z nim umówić. Nic to, prawie spod domu jechał o dogodnej godzinie PKS, który zresztą był wypełniony gdzieś w 1/3 biegaczami, a w 2/3 rodzinami udającymi się w góry, albowiem pogoda była przepiękna - słońce, zero chmur, 20 stopni, lato normalnie. W Sobótce wszystko pięknie oznaczone, dla pewności w newralgicznych punktach stały wolontariuszki oznaczone balonami z napisem "INFO", full wypas. Pakiet odebrałam błyskawicznie, spotkałam parę znajomych osób, pogadałam, obczaiłam, co tam ciekawego było na straganach (a były prze-mega-pyszne żele w genialnych smakach typu rhubarb & custard czy apple crumble - można było zdegustować, kupiłam od razu oba ), oddałam depozyt i ruszyłam w stronę rynku, gdzie spotkałam rzeczonego kolegę z pracy Pogadaliśmy chwilę, zabiłam osę lub pszczołę, która mi siadła na tyłku, no i trzeba się było rozgrzewać, bo za kwadrans start. Potruchtałam parę minut, porozciągałam się i ustawiłam gdzieś na końcu stawki, jednocześnie pytając się w duchu, co ja tu właściwie robię i czemu już na starcie jest tak mega pod górkę?! No ale nie było już w sumie odwrotu, więc chcąc nie chcąc ruszyłam.
Początek wbrew pozorom był jeszcze w miarę łagodny, słońce jeszcze nie grzało zbyt mocno, więc jakoś się biegło. Nawet jakiś zbieg się trafił po drodze, no i te emocje startowe, generalnie szło nieźle. Starałam się nie szarżować, parę osób wyprzedziłam, parę osób wyprzedziło mnie, standard. Co mnie zdziwiło, to widok osób, które wracały się do miasta, rezygnując z biegu właściwie jeszcze przed upływem 5 km. No ale w sumie nie wiem, co tam się działo, jak ktoś zszedł z trasy, miał widocznie swoje powody. Ja sprawdzałam tylko, czy jak ewentualnie w danym momencie przejdę do marszu i do końca będę szła, to czy się zmieszczę w limicie Cały czas byłam w zielonej strefie, więc spokojnie sobie truchtałam. 5 km weszło w jakieś 32 minuty, więc nieźle. Niestety, potem zaczęło się podbieganie Walczyłam, chciałam dobiec chociaż do pierwszego wodopoju na 7. km, ale nie dałam rady i byłam zmuszona przejść do marszu. Chwilę szłam, regulowałam oddech i tętno, a potem znowu biegłam. Na początku przerwy na marsz były krótkie, a bieg po nich długi, potem się to nieco wyrównało
Na wodopoju był trochę rozgardiasz, wolontariusze uwijali się dzielnie, ale nie dawali rady, więc wodę z baniaka nalałam sobie sama. Wypiłam chyba ze dwa kubki, dwa wylałam na siebie, bo tymczasem słońce i wysoka temperatura zaczęły dawać się we znaki. Na szczęście najgorszy podbieg, między Radunią a Ślężą, na przełęcz Tąpadła, był w lesie. Kurde, ale to była masakra. U nas na tyłach wszyscy pokonywali to marszobiegiem, asystowały nam dwie karetki (z jednej podawali wodę), przez chwilę za jedną karetką jechał ksiądz w jakiejś takiej terenówce, poszło parę wisielczych żartów, ludzie nie mogli się powstrzymać Na przełęcz dotarłam resztką sił, ale tam akurat było sporo kibiców, więc trzeba było jakoś trzymać fason. Jak się potem okazało, ze względu na awarię zasilania, telebimka z pozdrowieniami nie było A wiem, że wpisało mi się kilka osób, więc smuteczek Ale byli za to harleyowcy, z którymi przybiłam sobie piąteczki A potem przyszedł najpiękniejszy moment, czyli zbieg... Jeżu, jak było cudnie! Co z tego, że nie miałam siły, co z tego, że nogi były już zmasakrowane podbiegami, dałam się ponieść chwili Nawet jeden kilometr wyszedł mi po 5:56! Ale potem się wypłaszczyło, no i wybiegliśmy w szczere pole, gdzie słońce waliło już bez litości - pierwsza opalenizna biegowa w tym sezonie checked. Okoliczności przyrody były generalnie bardzo fajne, trasa wiodła wprawdzie asfaltem, ale to akurat mi nie przeszkadzało. W okolicznych wioskach byli kibice, bardzo sympatyczni, kibicowali nam słabiakom bardzo, atmosfera była naprawdę super.
Na 14 km kolejny wodopój, tym razem wypiłam chyba ze 3 pełne kubki wody, znowu oblałam się cała zimną wodą, zjadłam też żel. Tam zgadałam się też z pewną panią z kategorii K60 lub nawet K65, którą wcześniej spotkałam w szatni. Pogadałyśmy sobie chwilę, a ja się zawstydziłam. Otóż pani w zeszłym roku nabiegała w Sobótce 2:08, a w tym biegła przeziębiona i z potłuczonymi żebrami, no a poza tym choruje na stwardnienie rozsiane. Tak że ten. Chwilę szłyśmy, potem zaczęłyśmy truchtać, ale ja jednak miałam więcej siły, więc wkrótce zostawiłam panią za sobą. Jak się okazało, na ostatnich kilometrach było jeszcze kilka górek, a że nogi już były mocno zmęczone, górki wydawały się strasznie strome Pokonywałam je marszobiegiem, ale lekko nie było. Niektórzy byli ambitni i biegli też pod górkę, ale ja idąc byłam szybsza, więc po co było się katować... Wyglądałam niecierpliwie kolejnego wodopoju, który miał być na kilometrze 18., stamtąd planowałam już biec do końca. Mwahahaha. Na tych ostatnich 3 km to dopiero były górki wredne No ale mimo wszystko bliskość mety jakoś motywowała, żeby jednak biec nieco szybciej, żeby wcześniej skończyć tę katorgę Ale i tak na ostatnim kilometrze jeszcze trochę szłam, ale tylko na początku, żeby zebrać siły na finisz, który udał mi się całkiem, całkiem. Wyprzedziłam sporo osób, mnie wyprzedziło też parę, na szczęście końcówka była z górki. Na zegarku brutto było 2:30 z groszami, na moim 2:27. Nie wiem, jakim cudem mi się to faktycznie udało zrobić to minimum przyzwoitości, do tego chyba wyszedł mi nawet negative split, co w sumie nie dziwi, zważywszy, że pierwsza połowa była głównie pod górkę Po biegu tak mnie bolały nogi, jak już naprawdę dawno nie. Łydy, dupa, czwórki, stopy, wszystko. Oczywiście w czasie biegu obiecywałam sobie, że pierdzielę ten interes, nie zapisuję się na żaden Bieg na Ślężę, że pierdolę górki, od teraz biegam już tylko po płaskim, koniec. Na mecie, jak już odebrałam depozyt i siadłam na trawie w słoneczku, zaczęła się rozkmina, że może jednak ewentualnie, że w sumie mogę przyjechać na któryś weekend jeden czy drugi, że jak sumiennie potrenuję, no i może w przyszłym roku spróbowałabym się poprawić, i w ogóle co mi szkodzi, przecież ładnie, no nie wiem, pomyślę, zastanowię się Klasyka
A potem pojechałam z powrotem do Poznania i imprezowałam znowu do 3 rano Też było cudnie
Wczoraj i dziś chodzę jak pokraka, bolą mnie całe nogi, a szczególnie przywodziciele ud (skąd?), pupcia, czwórki i piszczele. Łydki tylko troszkę. Dawno sobie tak nóg nie zajechałam, ale to dobrze, znaczy się nawet mimo opierdalania się na trasie był mocny trening. Ale teraz to już muszę się wziąć porządnie do biegania, bo maraton sam się z czegoś takiego nie pobiegnie Zaczynam jutro, bo dziś muszę jeszcze odespać ten combos
A na tej słit foci widać bardzo doskonale, jak się czułam przez cały bieg I rezerwy wagowe też widać
Stay tuned!
7. Puffins Półmaraton Ślężański
Czas netto: 02:27:13
Open: 3095/3281
Open K: 453/526
K35: 113/126
Buty: Skechers GoRun
Cóż mogę napisać. Było grubo. Zacznę od wymówek Po pierwsze, nie doleczyłam się do końca z tego przeziębienia, co to je złapałam w kopalni. Katar niby nie męczył zbyt mocno, ale coś tam w nosie siedziało, gardło też nie do końca było czyste. Po drugie, wynikła ta sprawa z imprezką w Poznaniu, w czwartek poprzedzający bieg, a na imprezce mój plan delikatnego upajania się napojami wyskokowymi nieco wziął w łeb, więc w piątek umierałam. Było naprawdę źle, nie byłam w stanie nic jeść, łeb napierdalał, nawodnienie też nie było do końca optymalne. Głowa mnie bolała jeszcze w sobotę rano Znajomi nie wierzyli, że pobiegnę, ale przecież wpisowe zapłacone, no to co, JA NIE POBIEGNĘ?! Od początku nie nastawiałam się na żadne rekordy, minimum przyzwoitości ustawiłam sobie na 2,5 godziny.
W sobotę rano miałam jechać do Sobótki z kumplem z pracy, ale w piątek zablokowałam sobie komputer (złe hasło) i nie mogłam się z nim umówić. Nic to, prawie spod domu jechał o dogodnej godzinie PKS, który zresztą był wypełniony gdzieś w 1/3 biegaczami, a w 2/3 rodzinami udającymi się w góry, albowiem pogoda była przepiękna - słońce, zero chmur, 20 stopni, lato normalnie. W Sobótce wszystko pięknie oznaczone, dla pewności w newralgicznych punktach stały wolontariuszki oznaczone balonami z napisem "INFO", full wypas. Pakiet odebrałam błyskawicznie, spotkałam parę znajomych osób, pogadałam, obczaiłam, co tam ciekawego było na straganach (a były prze-mega-pyszne żele w genialnych smakach typu rhubarb & custard czy apple crumble - można było zdegustować, kupiłam od razu oba ), oddałam depozyt i ruszyłam w stronę rynku, gdzie spotkałam rzeczonego kolegę z pracy Pogadaliśmy chwilę, zabiłam osę lub pszczołę, która mi siadła na tyłku, no i trzeba się było rozgrzewać, bo za kwadrans start. Potruchtałam parę minut, porozciągałam się i ustawiłam gdzieś na końcu stawki, jednocześnie pytając się w duchu, co ja tu właściwie robię i czemu już na starcie jest tak mega pod górkę?! No ale nie było już w sumie odwrotu, więc chcąc nie chcąc ruszyłam.
Początek wbrew pozorom był jeszcze w miarę łagodny, słońce jeszcze nie grzało zbyt mocno, więc jakoś się biegło. Nawet jakiś zbieg się trafił po drodze, no i te emocje startowe, generalnie szło nieźle. Starałam się nie szarżować, parę osób wyprzedziłam, parę osób wyprzedziło mnie, standard. Co mnie zdziwiło, to widok osób, które wracały się do miasta, rezygnując z biegu właściwie jeszcze przed upływem 5 km. No ale w sumie nie wiem, co tam się działo, jak ktoś zszedł z trasy, miał widocznie swoje powody. Ja sprawdzałam tylko, czy jak ewentualnie w danym momencie przejdę do marszu i do końca będę szła, to czy się zmieszczę w limicie Cały czas byłam w zielonej strefie, więc spokojnie sobie truchtałam. 5 km weszło w jakieś 32 minuty, więc nieźle. Niestety, potem zaczęło się podbieganie Walczyłam, chciałam dobiec chociaż do pierwszego wodopoju na 7. km, ale nie dałam rady i byłam zmuszona przejść do marszu. Chwilę szłam, regulowałam oddech i tętno, a potem znowu biegłam. Na początku przerwy na marsz były krótkie, a bieg po nich długi, potem się to nieco wyrównało
Na wodopoju był trochę rozgardiasz, wolontariusze uwijali się dzielnie, ale nie dawali rady, więc wodę z baniaka nalałam sobie sama. Wypiłam chyba ze dwa kubki, dwa wylałam na siebie, bo tymczasem słońce i wysoka temperatura zaczęły dawać się we znaki. Na szczęście najgorszy podbieg, między Radunią a Ślężą, na przełęcz Tąpadła, był w lesie. Kurde, ale to była masakra. U nas na tyłach wszyscy pokonywali to marszobiegiem, asystowały nam dwie karetki (z jednej podawali wodę), przez chwilę za jedną karetką jechał ksiądz w jakiejś takiej terenówce, poszło parę wisielczych żartów, ludzie nie mogli się powstrzymać Na przełęcz dotarłam resztką sił, ale tam akurat było sporo kibiców, więc trzeba było jakoś trzymać fason. Jak się potem okazało, ze względu na awarię zasilania, telebimka z pozdrowieniami nie było A wiem, że wpisało mi się kilka osób, więc smuteczek Ale byli za to harleyowcy, z którymi przybiłam sobie piąteczki A potem przyszedł najpiękniejszy moment, czyli zbieg... Jeżu, jak było cudnie! Co z tego, że nie miałam siły, co z tego, że nogi były już zmasakrowane podbiegami, dałam się ponieść chwili Nawet jeden kilometr wyszedł mi po 5:56! Ale potem się wypłaszczyło, no i wybiegliśmy w szczere pole, gdzie słońce waliło już bez litości - pierwsza opalenizna biegowa w tym sezonie checked. Okoliczności przyrody były generalnie bardzo fajne, trasa wiodła wprawdzie asfaltem, ale to akurat mi nie przeszkadzało. W okolicznych wioskach byli kibice, bardzo sympatyczni, kibicowali nam słabiakom bardzo, atmosfera była naprawdę super.
Na 14 km kolejny wodopój, tym razem wypiłam chyba ze 3 pełne kubki wody, znowu oblałam się cała zimną wodą, zjadłam też żel. Tam zgadałam się też z pewną panią z kategorii K60 lub nawet K65, którą wcześniej spotkałam w szatni. Pogadałyśmy sobie chwilę, a ja się zawstydziłam. Otóż pani w zeszłym roku nabiegała w Sobótce 2:08, a w tym biegła przeziębiona i z potłuczonymi żebrami, no a poza tym choruje na stwardnienie rozsiane. Tak że ten. Chwilę szłyśmy, potem zaczęłyśmy truchtać, ale ja jednak miałam więcej siły, więc wkrótce zostawiłam panią za sobą. Jak się okazało, na ostatnich kilometrach było jeszcze kilka górek, a że nogi już były mocno zmęczone, górki wydawały się strasznie strome Pokonywałam je marszobiegiem, ale lekko nie było. Niektórzy byli ambitni i biegli też pod górkę, ale ja idąc byłam szybsza, więc po co było się katować... Wyglądałam niecierpliwie kolejnego wodopoju, który miał być na kilometrze 18., stamtąd planowałam już biec do końca. Mwahahaha. Na tych ostatnich 3 km to dopiero były górki wredne No ale mimo wszystko bliskość mety jakoś motywowała, żeby jednak biec nieco szybciej, żeby wcześniej skończyć tę katorgę Ale i tak na ostatnim kilometrze jeszcze trochę szłam, ale tylko na początku, żeby zebrać siły na finisz, który udał mi się całkiem, całkiem. Wyprzedziłam sporo osób, mnie wyprzedziło też parę, na szczęście końcówka była z górki. Na zegarku brutto było 2:30 z groszami, na moim 2:27. Nie wiem, jakim cudem mi się to faktycznie udało zrobić to minimum przyzwoitości, do tego chyba wyszedł mi nawet negative split, co w sumie nie dziwi, zważywszy, że pierwsza połowa była głównie pod górkę Po biegu tak mnie bolały nogi, jak już naprawdę dawno nie. Łydy, dupa, czwórki, stopy, wszystko. Oczywiście w czasie biegu obiecywałam sobie, że pierdzielę ten interes, nie zapisuję się na żaden Bieg na Ślężę, że pierdolę górki, od teraz biegam już tylko po płaskim, koniec. Na mecie, jak już odebrałam depozyt i siadłam na trawie w słoneczku, zaczęła się rozkmina, że może jednak ewentualnie, że w sumie mogę przyjechać na któryś weekend jeden czy drugi, że jak sumiennie potrenuję, no i może w przyszłym roku spróbowałabym się poprawić, i w ogóle co mi szkodzi, przecież ładnie, no nie wiem, pomyślę, zastanowię się Klasyka
A potem pojechałam z powrotem do Poznania i imprezowałam znowu do 3 rano Też było cudnie
Wczoraj i dziś chodzę jak pokraka, bolą mnie całe nogi, a szczególnie przywodziciele ud (skąd?), pupcia, czwórki i piszczele. Łydki tylko troszkę. Dawno sobie tak nóg nie zajechałam, ale to dobrze, znaczy się nawet mimo opierdalania się na trasie był mocny trening. Ale teraz to już muszę się wziąć porządnie do biegania, bo maraton sam się z czegoś takiego nie pobiegnie Zaczynam jutro, bo dziś muszę jeszcze odespać ten combos
A na tej słit foci widać bardzo doskonale, jak się czułam przez cały bieg I rezerwy wagowe też widać
Stay tuned!
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
środa, 26 marca
8,22 km w 53:07
średnie tempo: 6:28
Buty: Skechers GoRun
Miałam biegać wczoraj, ale jak wróciłam z pracy i się położyłam na chwilkę na sofie, to obudziłam się ok. 23. Tak więc biegałam dzisiaj. Jakoś tak żwawo poszło, chciałam jak zwykle zwolnić, ale jak zwykle nie wyszło. Dziś bez paska, bo mam dziurę w mostku
Na razie mój plan nieco się posypał, ale coś będę wymyślać na bieżąco. Jutro będzie na ten przykład furmanka. Stay tuned!
A tu pozdrawiamy pana fotografa (na razie miniatura, bo muszę dopiero zakupić zdjęcia, a to trwa parę dni, zanim mi je udostępnią...):
8,22 km w 53:07
średnie tempo: 6:28
Buty: Skechers GoRun
Miałam biegać wczoraj, ale jak wróciłam z pracy i się położyłam na chwilkę na sofie, to obudziłam się ok. 23. Tak więc biegałam dzisiaj. Jakoś tak żwawo poszło, chciałam jak zwykle zwolnić, ale jak zwykle nie wyszło. Dziś bez paska, bo mam dziurę w mostku
Na razie mój plan nieco się posypał, ale coś będę wymyślać na bieżąco. Jutro będzie na ten przykład furmanka. Stay tuned!
A tu pozdrawiamy pana fotografa (na razie miniatura, bo muszę dopiero zakupić zdjęcia, a to trwa parę dni, zanim mi je udostępnią...):
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
czwartek, 27 marca
9,13 km w 1:00:39
średnie tempo: 6:39
chwila rozciągania
Buty: Skechers GoRun
Dziś furmanka, w związku z czym biegło się bardzo sympatycznie, oprócz odcinków pod kurna wiatr. A wiało mocno. Przez połowę trasy. Masakra. W ogóle to jakoś ciepło się zrobiło, czyżby wiosna?
I jeszcze jeden fun fact - właśnie się zorientowałam, że podczas Ślężańskiego GoRunom stuknęło 1000 km! Pora na krótką fotorelację, jak wyglądały jakieś 50 km temu
Od góry prezentują się całkiem nieźle (oprócz tego, że są nieco przykurzone):
W środku trochę się przecierają, w jednym bucie bardziej:
Z boku letko odpryskuje lakier
Od tyłu jest niczego sobie:
Od spodu za to widać, jak ładnie walę z pięciochy oraz że ląduję całkowicie normalnie, bez żadnych ekscesów pronacyjnych:
No, to tyle. W weekend coś tam potruchtam, nawet jakiegoś longa szczelę, bo kurde, za miesiąc maraton Stay tuned!
9,13 km w 1:00:39
średnie tempo: 6:39
chwila rozciągania
Buty: Skechers GoRun
Dziś furmanka, w związku z czym biegło się bardzo sympatycznie, oprócz odcinków pod kurna wiatr. A wiało mocno. Przez połowę trasy. Masakra. W ogóle to jakoś ciepło się zrobiło, czyżby wiosna?
I jeszcze jeden fun fact - właśnie się zorientowałam, że podczas Ślężańskiego GoRunom stuknęło 1000 km! Pora na krótką fotorelację, jak wyglądały jakieś 50 km temu
Od góry prezentują się całkiem nieźle (oprócz tego, że są nieco przykurzone):
W środku trochę się przecierają, w jednym bucie bardziej:
Z boku letko odpryskuje lakier
Od tyłu jest niczego sobie:
Od spodu za to widać, jak ładnie walę z pięciochy oraz że ląduję całkowicie normalnie, bez żadnych ekscesów pronacyjnych:
No, to tyle. W weekend coś tam potruchtam, nawet jakiegoś longa szczelę, bo kurde, za miesiąc maraton Stay tuned!
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
sobota, 29 marca
6,39 km w 41:46
średnie tempo: 6:32
Buty: Skechers GoRun
Oj, jak źle się biegło... Ubrałam się zdecydowanie za ciepło, do tego jeszcze szurałam za szybko, było bardzo źle i niedobrze. Na światłach zrobiłam ciut dłuższą przerwę, żeby zastanowić się, co z tym fantem zrobić i nieco odsapnąć. Przerwa niewiele dała, więc skróciłam nieco osiedlową pętelkę i jakoś doturlałam się do domu.
poniedziałek, 31 marca
21,21 km w 2:24:09
średnie tempo: 6:48
parę minut rozciągania
Buty: Czarne GoRuny
W niedzielę jakoś nie miałam natchnienia do biegania, jakoś tak zmęczona się czułam, no i nie chciało mi się Za to dzisiaj mi się chciało i nawet całkiem nieźle żarło, co nastraja mnie w miarę pozytywnie. Dwie przerwy na światłach były bardzo krótkie, akurat żeby łyknąć wody, więc w sumie pomijalne. Żel o smaku kremu rabarbarowego był prze-mega-pyszny , przy okazji wreszcie wygodne do otwierania opakowanie. Żeby nie było tak różowo, to po 18,5 km musiałam na chwilę stanąć, no ale chwila była dość krótka i nawet zebrałam się, żeby dobiec do tych 21 km. Na plan już dawno nie patrzę, dziś chciałam zrobić coś w okolicy 2,5 godzin, tak mniej więcej wyszło, więc jest git. Za tydzień przydałoby się zrobić coś już bliżej 3h, ale zobaczymy, jak to będzie. Jakoś do mnie nie dociera, że to już za niecałe 4 tygodnie...
Jutro luźno i krótko (wypadałoby też wreszcie porządnie się porozciągać), w czwartek może ciut dłużej i żwawiej. Zobaczymy. Stay tuned!
6,39 km w 41:46
średnie tempo: 6:32
Buty: Skechers GoRun
Oj, jak źle się biegło... Ubrałam się zdecydowanie za ciepło, do tego jeszcze szurałam za szybko, było bardzo źle i niedobrze. Na światłach zrobiłam ciut dłuższą przerwę, żeby zastanowić się, co z tym fantem zrobić i nieco odsapnąć. Przerwa niewiele dała, więc skróciłam nieco osiedlową pętelkę i jakoś doturlałam się do domu.
poniedziałek, 31 marca
21,21 km w 2:24:09
średnie tempo: 6:48
parę minut rozciągania
Buty: Czarne GoRuny
W niedzielę jakoś nie miałam natchnienia do biegania, jakoś tak zmęczona się czułam, no i nie chciało mi się Za to dzisiaj mi się chciało i nawet całkiem nieźle żarło, co nastraja mnie w miarę pozytywnie. Dwie przerwy na światłach były bardzo krótkie, akurat żeby łyknąć wody, więc w sumie pomijalne. Żel o smaku kremu rabarbarowego był prze-mega-pyszny , przy okazji wreszcie wygodne do otwierania opakowanie. Żeby nie było tak różowo, to po 18,5 km musiałam na chwilę stanąć, no ale chwila była dość krótka i nawet zebrałam się, żeby dobiec do tych 21 km. Na plan już dawno nie patrzę, dziś chciałam zrobić coś w okolicy 2,5 godzin, tak mniej więcej wyszło, więc jest git. Za tydzień przydałoby się zrobić coś już bliżej 3h, ale zobaczymy, jak to będzie. Jakoś do mnie nie dociera, że to już za niecałe 4 tygodnie...
Jutro luźno i krótko (wypadałoby też wreszcie porządnie się porozciągać), w czwartek może ciut dłużej i żwawiej. Zobaczymy. Stay tuned!
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
czwartek, 3 kwietnia
Interwały 3* (3km + 1km)
1. 6:10, 6:05, 5:59
Przerwa: 7:42
2. 6:06, 5:57, 5:50
Przerwa: 7:52
3. 5:58, 5:54, 5:52
Schłodzenie: 0,53 km w 3:39, śr. tempo 7:00
Rozciąganie będzie
Buty: Skechers GoRun
Jak na to, że już zaraz mam maraton, to jakoś coś tak mi nie idzie z regularnością treningów No ale najważniejsza jest przecież regeneracja i trzeba się słuchać swojego ciała. Moje mi mówiło, że mam odpocząć, to odpoczęłam. A dziś mi powiedziało, że mam pobiegać, to pobiegałam. Na początku myślałam o spokojnej krótkiej pętelce osiedlowej, potem jednak zmieniłam zdanie i postanowiłam wybiec za miasto, w dodatku jakoś szybciej zakręcić nóżką. Ale jak bardzo i jak długo nóżką kręcić wymyśliłam właściwie jak już biegłam, bo przypomniało mi się, że ktoś miał w swoim planie maratońskim interwały 3*3 km w tempie półmaratońskim. No ale że już biegłam, to jakoś tak zabrakło rozgrzewki przed tymi interwałami I tempo jakieś takie nie do końca takie, jak być powinno Może dlatego, że jak wybiegłam z miasta, to zauważyłam, że biegnę prosto w idącą na mnie burzę i wiało tak, że głowę urywało, a ja pod wiatr absolutnie nie potrafię trzymać tempa? Bo oczywiście wiało w twarz megamocno, i oczywiście przez większość czasu A jak przez chwilę zawiało mi w plecki, to myślałam, że się przewrócę Na szczęście burza przeszła bokiem, więc tylko trochę popadało. Ale jak ładnie pioruny trzaskały na granatowo-stalowym niebie!
I generalnie to chciałam powiedzieć, że nie rozumiem tego trzeciego powtórzenia, jakim cudem ja to pobiegłam w takim tempie, bo zasadniczo a) starałam się zwalniać (oprócz końcówki, bo wtedy to chciałam, żeby to się szybciej skończyło ), b) od początku nie miałam siły i umierałam. A tu proszę, weszło, elegancko. Zagadka...
Z kronikarskiego obowiązku i ku pamięci - przerwy były 250 metrów marszu i 750 metrów truchciku.
W weekend coś pobiegam. Stay tuned!
Interwały 3* (3km + 1km)
1. 6:10, 6:05, 5:59
Przerwa: 7:42
2. 6:06, 5:57, 5:50
Przerwa: 7:52
3. 5:58, 5:54, 5:52
Schłodzenie: 0,53 km w 3:39, śr. tempo 7:00
Rozciąganie będzie
Buty: Skechers GoRun
Jak na to, że już zaraz mam maraton, to jakoś coś tak mi nie idzie z regularnością treningów No ale najważniejsza jest przecież regeneracja i trzeba się słuchać swojego ciała. Moje mi mówiło, że mam odpocząć, to odpoczęłam. A dziś mi powiedziało, że mam pobiegać, to pobiegałam. Na początku myślałam o spokojnej krótkiej pętelce osiedlowej, potem jednak zmieniłam zdanie i postanowiłam wybiec za miasto, w dodatku jakoś szybciej zakręcić nóżką. Ale jak bardzo i jak długo nóżką kręcić wymyśliłam właściwie jak już biegłam, bo przypomniało mi się, że ktoś miał w swoim planie maratońskim interwały 3*3 km w tempie półmaratońskim. No ale że już biegłam, to jakoś tak zabrakło rozgrzewki przed tymi interwałami I tempo jakieś takie nie do końca takie, jak być powinno Może dlatego, że jak wybiegłam z miasta, to zauważyłam, że biegnę prosto w idącą na mnie burzę i wiało tak, że głowę urywało, a ja pod wiatr absolutnie nie potrafię trzymać tempa? Bo oczywiście wiało w twarz megamocno, i oczywiście przez większość czasu A jak przez chwilę zawiało mi w plecki, to myślałam, że się przewrócę Na szczęście burza przeszła bokiem, więc tylko trochę popadało. Ale jak ładnie pioruny trzaskały na granatowo-stalowym niebie!
I generalnie to chciałam powiedzieć, że nie rozumiem tego trzeciego powtórzenia, jakim cudem ja to pobiegłam w takim tempie, bo zasadniczo a) starałam się zwalniać (oprócz końcówki, bo wtedy to chciałam, żeby to się szybciej skończyło ), b) od początku nie miałam siły i umierałam. A tu proszę, weszło, elegancko. Zagadka...
Z kronikarskiego obowiązku i ku pamięci - przerwy były 250 metrów marszu i 750 metrów truchciku.
W weekend coś pobiegam. Stay tuned!
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
- kachita
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 6639
- Rejestracja: 22 maja 2011, 19:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wrocław
Hello world!
Może mnie zmotywują do biegania...
Może mnie zmotywują do biegania...
[url=http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic. ... ead#unread]Wyznania kobiety szurającej[/url] || [url=http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php? ... ead#unread]Komentarze[/url]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]
[color=#BF0080][size=85]A minute on the lips, a lifetime on the hips.[/size][/color]