piątek, 7 marca - niedziela, 9 marca
12-godzinny Podziemny Bieg Sztafetowy 2014
W zeszłym roku, jak tylko dowiedziałam się, że jest taka impreza, od razu zapragnęłam wziąć w niej udział

Zwłaszcza, że bardzo podoba mi się idea takich długich biegów sztafetowych. Zebrawszy ekipę (obozy bieganie.pl

), zgłosiłam Biegoholików WKW (Wrocław/Kraków/Warszawa) do losowania i - o szczęście niepojęte! - udało się!
Tygodnie przed imprezą korespondencja zespołowa na fejsie była bardzo ożywiona - jak biegniemy, jak się zmieniamy, co bierzemy do jedzenia, do picia, do integracji

Przebiłam się przez wszystkie wątki o imprezie na różnych forach, relacje na blogach, itp., a i tak nie bardzo wiedziałam, co nas czeka. W końcu nadszedł piątek, byliśmy umówieni na 18-stą w Krakowie, żeby naładować się węglowodanami we włoskiej knajpie i przy okazji omówić naszą strategię. Co do tej ustaliliśmy, że dzielimy się na pary - chłopaki, dziewczyny, że "małe" zmiany będą co kółko, a "duże" wstępnie co 3, a potem się zobaczy, będziemy elastycznie reagować na warunki.
Do kopalni dotarliśmy akurat na 20-stą, jak wiele innych zespołów, w kolejce do zjazdu na dół czekaliśmy jakieś 45 minut, ale było bardzo wesoło, więc szybko zleciało

Na dole trzeba było jeszcze zejść po schodach pochylnią, bo mieszkaliśmy poziom niżej niż było bieganie. Widziałam te schody na zdjęciach i filmikach, ale na żywo wydały się jeszcze dłuższe i jak pomyślałam, że trzeba będzie po nich wchodzić przed bieganiem, to od razu zaczęły mnie boleć nogi

No ale nic to. Znaleźliśmy kwatery, odebraliśmy pakiety startowe i udaliśmy się na stołówkę w celu integracji przy napojach izotonicznych oraz legendarnym bloku czekoladowym

Dołączyli do nas inni obozowicze, poznaliśmy pozostałą część ekipy faworytów, pośmialiśmy się, pogadaliśmy, ale w końcu zrobiło się późno i trzeba było iść spać.
Miejsca noclegowe to drewniane piętrowe łóżka w dużej sali, a na nich materace wypełnione jakimś grochem czy czymś takim. Jak jedna osoba przewracała się na bok, to cała konstrukcja ruszała się wraz z nią. Aromat szatni przed zawodami jeszcze trzymał się w normie, pochrapywania były też raczej ciche, więc jakoś udało się przysnąć. W sobotę obudziłam się o szóstej rano, poleżałam jakoś do 7:30, potem prysznic, śniadanie (dwie kromki chleba z dżemem), omówienie szczegółów pierwszej zmiany i tuż przed 9:30 wysłaliśmy Marcina na górę na uroczysty start, który miał się odbyć o 10, ale się opóźnił parę minut. Lejek też udał się na górę. My miałyśmy się pojawić na górze po ok. godzinie, więc spakowałyśmy prowiant, zrobiłyśmy rozgrzewkę, zobaczyłyśmy, że chłopaki pocisnęli (19-ste miejsce po paru zmianach!

) i powoli, jak skoczkowie narciarscy, zaczęłyśmy się wspinać na górę po schodach. Na górze chłopaki powiedzieli nam, jak to wygląda, dali kilka rad, poinformowali, że będziemy koczować w kapliczce, przez którą się przebiega, oraz zgłosili chęć pobiegnięcia po 4 kółka w następnej swojej zmianie. Ale póki co miałyśmy biegać my, nasza zmiana miała trwać ok. 85 minut. Bożena startowała pierwsza, potem leciałam ja. Pan wyczytujący numery chcące się zmienić jakoś zapomniał wyczytać naszego, więc Bożenę zauważyłam dopiero, jak już była na strefie zmian i zdenerwowana rozglądała się za mną. Na szczęście byłam przygotowana, więc straciłyśmy na tym tylko parę sekund.
Pętla wyglądała tak, że w jedną stronę do nawrotki było ok. 500 metrów (jak się potem okazało, 510m), a w drugą od nawrotki ok. 700 metrów. Cała pętla miała 2420 metrów. Przy krótszej części mocno wiało w twarz, po drugiej stronie było ciepło. Ruszyłam, oczywiście za szybko, do nawrotki doleciałam poniżej 3 minut, ale wiadomo, adrenalina, emocje, melanż, te sprawy

Przy strefie zmian (czyli ok. 1 km) dalej było za szybko, ale jakoś nie mogłam zwolnić, mimo, że złapała mnie lekka kolka. Potem kapliczka, długi wąski korytarz do następnej nawrotki, długi wąski korytarz z powrotem, znowu kapliczka, gdzie dopingowali mnie Lejek z Arturem, i zmiana. Patrzę na zegarek - 14:08. Mój ambitny plan zakładał, że będę biegać pętle po 15 minut i będę się starać nie zwalniać za mocno, a tu taki czas. Szit, czy ja to wytrzymam, czy właśnie się zarżnęłam? Ale nie był za bardzo czasu, żeby się zastanawiać, napiłam się trochę wody, porozmawiałam ze współbiegaczami w strefie zmian, zgodnie z zaleceniem pana fizjo nie siadałam, tylko cały czas byłam w ruchu, drobiłam kroczki, rozluźniałam mięśnie. Druga zmiana - nieco zwolniłam, bo przynajmniej nie było kolki, ale znowu na nawrotce poniżej 3 minut, a całość w 14:22. Było już nieco ciężej, ale dalej biegło się dobrze, już wiedziałam, kiedy czego się spodziewać. Oczywiście wszyscy mnie wyprzedzali, ale generalnie nie mam z tym problemu, nie demotywuje mnie to, a przynajmniej podnosiłam innym osobom morale

Jak mijała mnie elita, to tylko czuć było nagły podmuch wiatru

Czasem motywowałam się w ten sposób, że jak mijałam na ten przykład Marcina Świerca z naprzeciwka na krótszym dobiegu, to jeśli nie dogonił mnie przed kaplicą, to znaczy, że jest dobrze - i zazwyczaj dobrze szacowałam swoje i jego tempo, bo doganiał mnie za kaplicą

Trzecia zmiana poszła nieco szybciej, 14:16, może dzięki świadomości, że czeka mnie długa przerwa, bo wchodzą chłopaki na 8 kółek.
Po naszej zmianie zeszłyśmy na dół, zobaczyłyśmy, że spadliśmy na miejsce 52-gie, poszłyśmy zabrać śpiwory i więcej wałówki, toaleta, te sprawy, znów sprawdziłyśmy wyniki (miejsce 45) i znowu wdrapałyśmy się na górę, tym razem schody wydały się jeszcze dłuższe

W kapliczce zainstalowałyśmy się obok faworytów. Koczowanie w kaplicy miało swój ogromny urok i klimat. Wszyscy leżeli pokotem, poowijani w śpiwory, wcinali batony, ciastka, czekolady, każdy się częstował nawzajem, można było pogadać, a środkiem cały czas ktoś biegał w te i we w te

W kaplicy siedział też DJ, który puszczał energetyzującą muzykę, którą było słychać przez głośniki poustawiane na trasie. W jednym momencie, dzięki odpowiedniej muzie, poderwałam się do szybszego biegu i wyprzedziłam jednego faceta, który kilkaset metrów wcześniej wyprzedził mnie

Ogólnie wyprzedziłam 3 osoby, zawsze coś
Przez to zamieszanie ze schodzeniem, pakowaniem śpiworów, rozkładaniem legowiska jakoś tak przerwa szybko zleciała i znowu trzeba było biegać

Plan przewidywał, że po chłopakach my znowu biegamy po 3 kółka, ale zasygnalizowałam, że jednak wolę 2, żeby potem pobiec 3, jak chłopaki będą chcieli zrobić przerwę na obiad. Bożena została przy 3. Ciężko się było wyłuskać z ciepłego śpiwora i zdjąć dresik (biegłam wszystkie zmiany na krótko), a w strefie zmian było tak strasznie zimno

Ale jak tylko ruszyłam, od razu się rozgrzałam. Znowu poszło szybko, czwarta pętla była moją najszybszą, 14:05. Piąta ciut wolniej, ale nadal szybko 14:17.
Ponieważ panowie byli już zmęczeni, na kolejnej zmianie zrobili po 3 kółka, my potem też po 3, żeby mieli czas spokojnie zjeść obiad na dole. Potem oni znowu 3, a my w tym czasie zjadłyśmy obiad. Minęło już prawie 9 godzin wyścigu, było widać zmęczenie na twarzach wszystkich uczestników. Ja podobno miałam mega sine usta

Bardzo możliwe. Łydki robiły się coraz twardsze, stopy bolały coraz mocniej, nogi były coraz cięższe. Na kolejnej zmianie, po obiedzie, zrobiłyśmy po 2 pętle. W przerwie wyliczyłyśmy w pamięci, że jeśli panowie zrobią 2, a potem my 2, to chłopakom zostanie pół godziny na finisz, czyli jest szansa, żeby pękło 60 kółek, bo Marcin latał swoje pętle po ok. 10 minut, a Lejek po 11! Te moje ostatnie dwie pętle były naprawdę ciężkie, nawet przez chwilę wspomniałam, że może zrobię jedną, ale jak spojrzałam na twarze chłopaków, to od razu ich zapewniłam, że jednak spróbuję zrobić dwie. Łydki były spięte, to samo dwójki, tyłek też bolał, ale najgorsza była przeogromna kolka po prawej stronie. No ale nie ma to tamto, trzeba zacisnąć zęby i lecieć. Przedostatnie kółko wyszło szybciej niż poprzednie dwa, nie wiem, skąd wzięłam na to siłę

Przebiegając przez kapliczkę usłyszałam, że chłopaki pytają, czy są jeszcze krakersy. Wracając krzyczę do nich, że są, w torbie pod Jezuskiem

Po zmianie spoglądam na zegar i widzę, że została godzina biegu, czyli zostawiamy chłopakom ponad pół godziny! Ostatnia zmiana i czuję, że nie jest dobrze, cały prawy bok boli, nogi ciężkie, ledwo biegnę, chcę się zatrzymać, no ale przecież nie mogę. Byle do nawrotki. Potem byle do strefy zmian. Potem byle do kapliczki. Byle do Stajni, stamtąd już blisko do nawrotki. Byle do nawrotki. Po drodze jakiś fotograf krzyczy, że jak będę wracać mam się uśmiechnąć jeszcze szerzej

Przez chwilę skoncentrowałam się na tej myśli i te kilkadziesiąt sekund jakoś minęło. Potem byle do drugiego głośnika i takiego jednego przewężenia, stamtąd jak policzę w myślach do stu, to będzie kapliczka, a z kapliczki to już tylko 200 metrów! Przed kapliczką staram się przyspieszyć, słyszę, jak Bożena mnie dopinguje, potem Lejek, pamiętam, żeby podnieść rękę koło pana z mikrofonem, ledwo żyję, nic nie widzę, strefa zmian, gdzie jest Marcin?!?! Krzyczę "Szesnaście! Szesnaście!", totalna panika, ale nagle jest, stoi i macha do mnie, co za ulga

Ostatnie kółko - 15:05. Jedyne powyżej 15 minut. Czyli w tempie, jakie optymistycznie zakładałam na początku. Łał. Wracam do kapliczki, przybijam piątki ze wszystkimi i mimo mega zmęczenia kibicujemy wszystkim, którzy jeszcze biegną. Liczymy, że chłopaki spokojnie zrobią te trzy kółka, Marcin mija nas na swoim drugim 3 minuty przed końcem czasu, czyli jak zabrzmi syrena, będzie akurat w zimnym korytarzu, a musi się tam zatrzymać i czekać na sędziego. Złapałam jakąś bluzę i lecę bokiem za nim, bo mi przecież zawodnik zamarznie. Po drodze widzę, że jednak pobiegł Lejek, Marcin mówi, że ubrał się ciepło, no ale i tak lecę. Odliczanie ostatnich sekund i jest syrena. Truchtam chwilę, ale jakoś mi nie idzie

Okazało się, że Lejek zatrzymał się równiusieńko na nawrotce, na macie mierzącej czas. Na szczęście był tam boczny szyb i mógł się schować przed wietrzyskiem. Wracamy do kapliczki, pakujemy się i nie możemy uwierzyć, jak szybko zleciało te 12 godzin. Porównujemy czasy, podziwiamy naszą adhocową strategię (lepiej nie mogliśmy tego zaplanować

), podziwiamy to, że każdy świetnie oszacował swoje siły i biegł bardzo równo (chyba nikt z nas nie miał więcej niż minutę różnicy między najszybszym i najwolniejszym okrążeniem i każdy pobiegł szybciej niż zakładał na początku). Wszyscy jesteśmy zgodni, że w przyszłym roku też się zapisujemy
