Wiosenny obiadek - danie pierwsze
9. PZU Półmaraton Warszawski
Dystans: 21,097km (atest)
Czas: 1:49:29 (PB)
Średnie tempo: 5:11 min/km (2 miesiące temu identycznie pobiegłam 15km

)
Miejsce K: 265/2384
Miejsce K20: 90/762
Plan minimum wypełniony, piątka z życiówki wytentegowana. Teoretycznie przed startem liczyłam na te 1-2 minuty lepiej, ale wyszło jak wyszło i praktycznie już na pierwszych kilometrach czułam, że nie wyjdzie lepiej. Ale o tym za chwilę...
Przyklejenie wielkiego loga PZU do wszystkiego co się wiązało z półmaratonem wyszło chyba FMW na dobre. Organizacja poziom wyżej niż rok temu. Szatnie i depozyt w podziemiach stadionu, ciepłe żarcie na mecie, w ogóle wszystko jakby "bardziej". I temperatura też bardziej. To tak na pierwszy rzut oka, kiedy krótko przed dziewiątą wysiadłam z pociągu na stacji Warszawa Stadion. Tym razem poszłam po rozum do głowy i pojechałam nieco wcześniej - rok temu, umówiwszy się na Śródmieściu o dziewiątej jechałam w stylu sardynki wraz ze wszystkimi, którzy... też umówili się na Śródmieściu o dziewiątej.

Rozgrzeweczka - ze 2km potruchtane, wszystko pięknie ładnie. Na starcie byłam dość wcześnie, chcąc zająć miejsce na froncie prawego pasa i udało się. Byłam przed balonikami na 1:50. Grzało... niby obiektywnie temperatura nie była aż tak wysoka, ale kiedy w ciągu dwóch dni wzrasta o ponad 10 stopni, to zaczyna się to trochę odczuwać. Nawet takie dość ciepłobiegolubne typy jak ja. E, nie, żebym się chciała usprawiedliwiać. Cóż, przejdźmy do rzeczy.
0 - 5km: Hold your horses
Wystartowałam lekko, lecąc w okolicach 5:20-25. Standardowo na początku dopadło mnie uczucie pt. "mogłabym tak biec bez końca". Tyle że już w okolicach 3-4km czułam, że coś jakby nie do końca gra, pocę się bardziej niż przewidywałam, a "lekkie tempo" zbliżałoby się najchętniej do 5:30 i muszę odrobinę przyciskać, by utrzymać jakąś sensowną prędkość. Trochę nie wiedziałam co robić, bo z drugiej strony, to jeszcze był moment, żeby raczej zwalniać, niż przyspieszać. Dlatego też specjalnie się nie przejmowałam.
Czas odcinka: 26:20 min
Tempo odcinka: 5:16 min/km
5 - 10km: Wisłopatelniostrada
Właściwie to bardziej do 12 czy 13km, ale niech tam. Ożeszkurna gorąco. Słońce w ślepia. Miałam się oderwać wtedy od zająców... No ale coś to średnio wyszło. Sunęłam. Właściwie to sądząc po tempie, mimo wszystko złapałam jakiś całkiem niezły rytm. Tunel był fajny, o. Rok temu nie miałam okazji biec w tunelu.
Czas odcinka: 25:38
Tempo odcinka: 5:08 min/km
10 - 15km: Czy twoja wątroba też cię czasem ostrzega?
Kolka złapała mnie jakoś wcześniej niż zwykle. Zaczęłam się kulić jeszcze przed skętem z Wisłostrady, a potem już gdzieś wśród innych ulic usłyszałam tuż za sobą krzyki zająców na 1:50. Ożeszkurna, lota. W ogóle to był moment kryzysu, coraz bardziej byłam przekonana, że nie uda się zrobić 1:47, ale wiedziałam, że <1:50 jest możliwe, więc trzeba było walczyć. Kurde, tutaj przydało się forum ("i co ja im napiszę? że zaczęłam truchtać po 14km, bo się zmęczyłam?").

Drugi oddech złapałam mniej więcej w okolicach Łazienek, pomyślałam, że można by nawet przyspieszyć. Zresztą, wiedziałam, że ów oddech się przyda, bo już niedługo czekała mnie...
Czas odcinka: 26:02
Tempo odcinka: 5:12 min/km
15 - 20km: Ta strrraszna Agrrrykola/ co ty, piątki nie przebiegniesz?!
Ostatecznie na Agrykoli nie było tak źle, bo choć podbieg całkiem solidny, to nie straciłam na nim więcej niż przewidywałam (20-30s) - specjalnie zapamiętałam, że ten kilometr zajął mi coś około 5:35 min. Tym lżej biegło się po podbiegu. Po 17km stwierdziłam, że nie ma co się oszczędzać, no ale też jak widać zbyt wiele się wykrzesać nie dało. Niemniej, na dobre oderwałam się od balonów. Jak biegłam to nawet miałam w zamyśle pamiętać międzyczasy kolejny kilometrów - a przydałyby się - żeby potem to przeanalizować, ale jednak widać albo umysł, albo ciało.

Czas odcinka: 26:09
Tempo odcinka: 5:14 min/km (tutaj jednak ten podbieg zaważył)
20 - 21,1km: "...and we'll keep on fighting till the end"
Tu już niewiele zostało do powiedzenia. Bardzo pomogły mi te końcowe oznaczenia co 100-200m - wiadomo było, jak finiszować.

Czas odcinka: 5:20 min
Tempo odcinka: 4:50 min/km (ki diabeł, miałam być już wyczerpana?!...)
Z tego miejsca chciałam pozdrowić:
- moją mamę, która być może nie będzie bała się kliknąć w zewnętrzny link

- mojego chłopaka, który śmieje się, że zawsze mam jakieś usprawiedliwienie na słabszy wynik
- oraz kolegę, który miał mi robić zdjęcia na finiszu, ale ładowała mu się lampa akurat w ciągu tych dziesięciu sekund, kiedy przebiegałam obok.
Na podsumowanie: są generalnie dwa czynniki, które mogą zawieźć na zawodach, nie? Jedna to nogi - skurcze, stawy, słabość, niemoc. Druga to płuca - oddech, zadyszka. Mówi się, że z tym pierwszym jest trudniej na maratonach, a z tym drugim na piątkach i dyszkach. Jeśli coś u mnie mogło być dzisiaj lepsze i poprawić te wynik, to to drugie. Nogi miałam i mam całkiem świeże jak na takie zawody. Czy z tego wniosek, że powinnam biegać więcej BS-ów, albo... schudnąć?
A, i jeszcze chciałam zaznaczyć, że mam tendencję do zbytniego dramatyzowania w opisach, a tak naprawdę, to cieszę się z życiówki.

Strach pomyśleć, ile napiszę po maratonie.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.