Krzychu M - walczymy z dychami
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
24.03.2014
11,7 km - 59'24"(5'05"/km) 5Px100m
Miał być dziś akcent,ale nie domknąłbym wszystkich spraw czasowo,więc tylko godzinny BS.
Wieczorem siłka.Słaby dziś byłem.Na czczo,wczoraj cały dzień bez apetytu,praktycznie o samych jabłkach.
W sobotę żona na moje urodziny naszykowała tyle pyszności,że jak tu nie jeść.Obżarstwo!
Wczoraj pokibicowałem na rowerze Marzannowym biegaczom i wyszło ponad 40km na siodełku.
Jutro bardzo mocny tren.
11,7 km - 59'24"(5'05"/km) 5Px100m
Miał być dziś akcent,ale nie domknąłbym wszystkich spraw czasowo,więc tylko godzinny BS.
Wieczorem siłka.Słaby dziś byłem.Na czczo,wczoraj cały dzień bez apetytu,praktycznie o samych jabłkach.
W sobotę żona na moje urodziny naszykowała tyle pyszności,że jak tu nie jeść.Obżarstwo!
Wczoraj pokibicowałem na rowerze Marzannowym biegaczom i wyszło ponad 40km na siodełku.
Jutro bardzo mocny tren.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
25.03.2014
25,0 km - 1:55'04"(4'37"/km) - Tempa progowe na longu
7,72 km - 37'40"(4'52"/km)
4,5 km - 17'56" (3'59"/km) - tempa 1,5km (3'56"/km , 4'04"/km , 3'57"/km)
5,27 km - 26'53"(5'06"/km)
4,5 km - 17'57" (3'59"/km) - tempa 1,5km (3'58"/km , 4'05"/km , 3'55"/km!...T10? )
3,01 km -14'38"(4'52"/km)
Nie chciałem sobie tym razem ułatwiać treningu i biegać tempa z wiatrem.Krakowskie Błonia i silny,chwilmi bardzo
silny wiatr.Nic to pomyślałem,tempa będę robił na wyczucie.
Tym razem stare buty dla porównania(chyba jednak lepsze czucie i pobiegnę w nich maraton) z nowymi NB.
Od razu na rozgrzewce nogi niosły,ja w kutce,opasce i rękawiczkach.Wiało jak cholera!
Po tych prawie ośmiu kaemach trzeba było się zebrać do roboty.Tempa z lapowanych 1,5km pokazuję celowo.
Środkowe tempa biegane całkowicie pod wiatr,reszta mieszana,ciut więcej w wiatrem.
Jakbym popatrzył na cyferki na to co dziś w tych warunkach pobiegłem to bym pomyślał,że zajezdnia na maksa.
Jednak tempa wchodziły dość luźno,nawet te rzeźbione pod wiatr nie były specjalnie ciężkie.
Kończyłem 9km progów bezboleśnie,od razu przechodząc do schłodzenia.Lżej niż w III fazie biegane po 4:02/km
przy bezwietrznych warunkach.
Przed drugą tempówką zdjąłem kurtkę,rękawiczki i opaske.Założyłem tylko długą bluzę.Byłem zagotowany!
Nie ukrywam, dzisiejszy trening przekonał mnie,że jestem w życiowej formie.
Nastawiałem się na walkę,której nie było!
To ostatnie tak długie wybieganie przed Orlenem.W przyszły czwartek jeszcze 22-23km progowe i tyle z dłuższych
treningów.
W niedzielę muszę naprawdę trzymać nogi w ryzach!Plan jest taki,żeby na półmetku dychy być w 19:50-19:55.
A dziś tempo 3:59/km nie było specjalnie ciężkie i na 22km pobiegnięcie ostatnich 1,5km bez specjalnego sprężania po 3:55/km było małym szokiem.
Orlen jest teraz najważniejszy,niemniej jak nie złamię 39 minut to będzie oznaczało.....że mnie nogi poniosły na
początku i zaliczyłem zgon.
25,0 km - 1:55'04"(4'37"/km) - Tempa progowe na longu
7,72 km - 37'40"(4'52"/km)
4,5 km - 17'56" (3'59"/km) - tempa 1,5km (3'56"/km , 4'04"/km , 3'57"/km)
5,27 km - 26'53"(5'06"/km)
4,5 km - 17'57" (3'59"/km) - tempa 1,5km (3'58"/km , 4'05"/km , 3'55"/km!...T10? )
3,01 km -14'38"(4'52"/km)
Nie chciałem sobie tym razem ułatwiać treningu i biegać tempa z wiatrem.Krakowskie Błonia i silny,chwilmi bardzo
silny wiatr.Nic to pomyślałem,tempa będę robił na wyczucie.
Tym razem stare buty dla porównania(chyba jednak lepsze czucie i pobiegnę w nich maraton) z nowymi NB.
Od razu na rozgrzewce nogi niosły,ja w kutce,opasce i rękawiczkach.Wiało jak cholera!
Po tych prawie ośmiu kaemach trzeba było się zebrać do roboty.Tempa z lapowanych 1,5km pokazuję celowo.
Środkowe tempa biegane całkowicie pod wiatr,reszta mieszana,ciut więcej w wiatrem.
Jakbym popatrzył na cyferki na to co dziś w tych warunkach pobiegłem to bym pomyślał,że zajezdnia na maksa.
Jednak tempa wchodziły dość luźno,nawet te rzeźbione pod wiatr nie były specjalnie ciężkie.
Kończyłem 9km progów bezboleśnie,od razu przechodząc do schłodzenia.Lżej niż w III fazie biegane po 4:02/km
przy bezwietrznych warunkach.
Przed drugą tempówką zdjąłem kurtkę,rękawiczki i opaske.Założyłem tylko długą bluzę.Byłem zagotowany!
Nie ukrywam, dzisiejszy trening przekonał mnie,że jestem w życiowej formie.
Nastawiałem się na walkę,której nie było!
To ostatnie tak długie wybieganie przed Orlenem.W przyszły czwartek jeszcze 22-23km progowe i tyle z dłuższych
treningów.
W niedzielę muszę naprawdę trzymać nogi w ryzach!Plan jest taki,żeby na półmetku dychy być w 19:50-19:55.
A dziś tempo 3:59/km nie było specjalnie ciężkie i na 22km pobiegnięcie ostatnich 1,5km bez specjalnego sprężania po 3:55/km było małym szokiem.
Orlen jest teraz najważniejszy,niemniej jak nie złamię 39 minut to będzie oznaczało.....że mnie nogi poniosły na
początku i zaliczyłem zgon.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
26.03.2014
13,0 km - 1:06'34"(5'07"/km)
Rano 40 minut mocnej siłki,potem cały dzień w robocie,a w przerwie wybieganie.Krosowo,same zbiegi i podbiegi.
Czuję zmęczenie.50km w 3 dni się nabiegało.Do zamknięcia tygodnia zostało 18-20km,które planuję dobiegać
w weekend.A teraz 2 dni wolnego,co najwyżej w piątek lekka stabilizacja.
Wieczorna wizyta u fizjo.Igłowanie,tejpowanie i takie tam duperelki.
Nie jest dobrze,bo przy ćwiczeniu na dwugłowy uda czuję takie "przeskoki" i lekki ból.
Świadczy to o opuchnięciu ścięgna.Zalecany miesiąc bez biegania po Orlenie.
Ale fizjo mnie pocieszył,że skoro Heniu Szost po maratonie miesiąc nie biega to czemu ja mam biegać.
W końcu M na maksa to wysiłek dla organizmu,który zostawia trochę spustoszenia.
Do tej pory słuchałem się Jego rad i dobrze na tym wyszedłem,więc i tym razem tak postąpię.
13,0 km - 1:06'34"(5'07"/km)
Rano 40 minut mocnej siłki,potem cały dzień w robocie,a w przerwie wybieganie.Krosowo,same zbiegi i podbiegi.
Czuję zmęczenie.50km w 3 dni się nabiegało.Do zamknięcia tygodnia zostało 18-20km,które planuję dobiegać
w weekend.A teraz 2 dni wolnego,co najwyżej w piątek lekka stabilizacja.
Wieczorna wizyta u fizjo.Igłowanie,tejpowanie i takie tam duperelki.
Nie jest dobrze,bo przy ćwiczeniu na dwugłowy uda czuję takie "przeskoki" i lekki ból.
Świadczy to o opuchnięciu ścięgna.Zalecany miesiąc bez biegania po Orlenie.
Ale fizjo mnie pocieszył,że skoro Heniu Szost po maratonie miesiąc nie biega to czemu ja mam biegać.
W końcu M na maksa to wysiłek dla organizmu,który zostawia trochę spustoszenia.
Do tej pory słuchałem się Jego rad i dobrze na tym wyszedłem,więc i tym razem tak postąpię.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
29.03.2014
6,5 km - 32'00"(4'56"/km) 5Px70m
Miałem w nocy dyżur z malcem,więc powiedzieć że spałem to za dużo powiedziane.
Po 2 dniach bezbiegowych dziś 30 minutowy rozruch.Przez pierwsze 1,5km miałem ochotę zawrócić i zrobić
od zaraz roztrenowanie!Ja nie biegłem,tylko kuśtykałem.Ból kolana.Myślałem sobie po jaką cholerę się męczyć,jestem amatorem,nikt mi za to nie płaci,a raczej ja za wszystko płacę.
A życiówki nabiegam jak będę w pełni zdrów,przecież nie kończę przygody z bieganiem.
Potem coraz lepiej aż się wszystko rozruszało i od połowy treningu już nie bolało.Pod koniec na krótkich przebieżkach coś tam czułem,ale z tym da się żyć.
Dziwne,podczas chodzenia jak i wczorajszej siłki było bezboleśnie.
Dziś jeszcze rower z córką i cały dzień prac ogrodowych a jutro w zależności od samopoczucia zobyczymy.
Walka albo spokojne wybieganie.
6,5 km - 32'00"(4'56"/km) 5Px70m
Miałem w nocy dyżur z malcem,więc powiedzieć że spałem to za dużo powiedziane.
Po 2 dniach bezbiegowych dziś 30 minutowy rozruch.Przez pierwsze 1,5km miałem ochotę zawrócić i zrobić
od zaraz roztrenowanie!Ja nie biegłem,tylko kuśtykałem.Ból kolana.Myślałem sobie po jaką cholerę się męczyć,jestem amatorem,nikt mi za to nie płaci,a raczej ja za wszystko płacę.
A życiówki nabiegam jak będę w pełni zdrów,przecież nie kończę przygody z bieganiem.
Potem coraz lepiej aż się wszystko rozruszało i od połowy treningu już nie bolało.Pod koniec na krótkich przebieżkach coś tam czułem,ale z tym da się żyć.
Dziwne,podczas chodzenia jak i wczorajszej siłki było bezboleśnie.
Dziś jeszcze rower z córką i cały dzień prac ogrodowych a jutro w zależności od samopoczucia zobyczymy.
Walka albo spokojne wybieganie.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
30.03.2014
Harpagańska Dycha
10 km - 41'01" (4'06'/km)
------------------------------
14,3 km (1:02'06") - razem z rozgrzewką i schłodzeniem
międzyczasy wg.Garmina / wg.orgów (faktycznie tak było)
1km 3'58" .................. 3'39''
2km 3'56" .................. 3'50"
3km 3'58" ................... 3'52"
4km 3'56'/15'48"/3'57"/km......3'50"/15'11"/3'48"/km
5km 4'18"/20'06"/4'01"/km......4'18"/19'29"/3'54"/km - podbieg
10,01km 41'02" (20'06",20'56")..........41'01"(19'29" , 21'31")
To,że poszło nie tak to oczywiste.
Próbuje to wszystko poskładać,bo czynników może być wiele:
1. Biegłem wg.Garmina lapując kilometry ustawione przez organizatorów.Mnie cały czas pokazywał dobre tempo w okolicy 3:55-3:57/km i tego się trzymałem.
Orgowie często pośrednie kilometry ustawiają źle.Ale nie tym razem.Rozmawiałem po biegu z kilkoma biegaczami i im się zgadzały te początkowe kaemy,jak i pozostałe.Może to wina,że spóźnił się start o kilka minut a mnie się Garmin wylogował a potem na szybciora z pół minuty przed startem się ponownie zalogował.
Niemniej pobiegłem pierwsze 4km średnio po 3:48/km i powiem szczerze w ogóle tego nie czułem.
Na piątym był podbieg,w zasadzie jedyny,dość długi i tam mnie "odcięło" całkowicie.
Jeszcze takiego przyspieszenia bicia serca jak i oddechu nie miałem!Masakra.
Po 700m tego podbiegu zaczłął się zbieg,ale ja już nie miałem pary,czułem mega odwodnienie i najchętniej bym przeszedł w marsz.
Oczywiście wtedy nie wiedziłem,że zacząłem ciut za mocno.
Reszty biegu nie ma co opisywać,człapałem znacznie powyżej 4min/km.Nie chciałem się już zmęczyć,ot mocny ciągły,bez finiszu.
Fajna pogoda do biegania,16st,bezchmurnie i prawie bezwietrznie.
2. Dziś rano waga pokazała 72,6kg.Dawno się nie ważyłem,ale z reguły w ostatnim miesiącu było to 74-74,5kg i wtedy biegało mi się wszystkie akcenty świetnie.
Ostatnio rzeczywiście mało jadłem,słaby apetyt i dziś rano ucieszyłem się,że tak mało ważę.
Może mi to nie służy,to mój rekord wagowy.....dziś już nadrobiłem,zjadłem ze 6-7tys. kalorii.
Do maratonu muszę wrócić na właściwe tory.
3. Ostatnio bardzo mało snu,dużo pracy i w domu Sajgon.
4. Może to regres formy? Przetrenowanie?
5. Od 12 tygodni nie biegałem nic szybszego jak prędkość progowa czy maratońska.Może podprogowe prędkości mi nie służą na ten moment?
Coś dziś nie zaskoczyło,dokładnie co to się nie dowiem.Jedno wiem na pewno,planów na Orlen nie zmieniam i atakuję 2:59.
Uda się to super,nie to tragedii nie ma.O kasę nie walczę,tylko biegam dla siebie.
Nie ukrywam,że jest to mój główny cel biegowy.Złamać "trójkę" w maratonie.Ale to może być rozłożone w czasie.Jak nie teraz,to może na jesień.A jak nie w tym to w przyszłym roku.
Z mojej pasji jakim jest bieganie nie zrezygnuję.
To czy za dwa tygodnie nabiegam 3:02 czy mie sponiewiera jak dziś i będzie 3:20 nie ma najmniejszego znaczenia....liczy się tylko 2:59.
Przyszłość pokaże czy dzisiejsze zawody to był wypadek przy pracy czy rzeczywista forma.
Dzisiejszy start zostawiam za sobą i do niego nie wracam.Jutro rano godzinne wybieganie.
Tydzień 70,5 km (5:35')
Harpagańska Dycha
10 km - 41'01" (4'06'/km)
------------------------------
14,3 km (1:02'06") - razem z rozgrzewką i schłodzeniem
międzyczasy wg.Garmina / wg.orgów (faktycznie tak było)
1km 3'58" .................. 3'39''
2km 3'56" .................. 3'50"
3km 3'58" ................... 3'52"
4km 3'56'/15'48"/3'57"/km......3'50"/15'11"/3'48"/km
5km 4'18"/20'06"/4'01"/km......4'18"/19'29"/3'54"/km - podbieg
10,01km 41'02" (20'06",20'56")..........41'01"(19'29" , 21'31")
To,że poszło nie tak to oczywiste.
Próbuje to wszystko poskładać,bo czynników może być wiele:
1. Biegłem wg.Garmina lapując kilometry ustawione przez organizatorów.Mnie cały czas pokazywał dobre tempo w okolicy 3:55-3:57/km i tego się trzymałem.
Orgowie często pośrednie kilometry ustawiają źle.Ale nie tym razem.Rozmawiałem po biegu z kilkoma biegaczami i im się zgadzały te początkowe kaemy,jak i pozostałe.Może to wina,że spóźnił się start o kilka minut a mnie się Garmin wylogował a potem na szybciora z pół minuty przed startem się ponownie zalogował.
Niemniej pobiegłem pierwsze 4km średnio po 3:48/km i powiem szczerze w ogóle tego nie czułem.
Na piątym był podbieg,w zasadzie jedyny,dość długi i tam mnie "odcięło" całkowicie.
Jeszcze takiego przyspieszenia bicia serca jak i oddechu nie miałem!Masakra.
Po 700m tego podbiegu zaczłął się zbieg,ale ja już nie miałem pary,czułem mega odwodnienie i najchętniej bym przeszedł w marsz.
Oczywiście wtedy nie wiedziłem,że zacząłem ciut za mocno.
Reszty biegu nie ma co opisywać,człapałem znacznie powyżej 4min/km.Nie chciałem się już zmęczyć,ot mocny ciągły,bez finiszu.
Fajna pogoda do biegania,16st,bezchmurnie i prawie bezwietrznie.
2. Dziś rano waga pokazała 72,6kg.Dawno się nie ważyłem,ale z reguły w ostatnim miesiącu było to 74-74,5kg i wtedy biegało mi się wszystkie akcenty świetnie.
Ostatnio rzeczywiście mało jadłem,słaby apetyt i dziś rano ucieszyłem się,że tak mało ważę.
Może mi to nie służy,to mój rekord wagowy.....dziś już nadrobiłem,zjadłem ze 6-7tys. kalorii.
Do maratonu muszę wrócić na właściwe tory.
3. Ostatnio bardzo mało snu,dużo pracy i w domu Sajgon.
4. Może to regres formy? Przetrenowanie?
5. Od 12 tygodni nie biegałem nic szybszego jak prędkość progowa czy maratońska.Może podprogowe prędkości mi nie służą na ten moment?
Coś dziś nie zaskoczyło,dokładnie co to się nie dowiem.Jedno wiem na pewno,planów na Orlen nie zmieniam i atakuję 2:59.
Uda się to super,nie to tragedii nie ma.O kasę nie walczę,tylko biegam dla siebie.
Nie ukrywam,że jest to mój główny cel biegowy.Złamać "trójkę" w maratonie.Ale to może być rozłożone w czasie.Jak nie teraz,to może na jesień.A jak nie w tym to w przyszłym roku.
Z mojej pasji jakim jest bieganie nie zrezygnuję.
To czy za dwa tygodnie nabiegam 3:02 czy mie sponiewiera jak dziś i będzie 3:20 nie ma najmniejszego znaczenia....liczy się tylko 2:59.
Przyszłość pokaże czy dzisiejsze zawody to był wypadek przy pracy czy rzeczywista forma.
Dzisiejszy start zostawiam za sobą i do niego nie wracam.Jutro rano godzinne wybieganie.
Tydzień 70,5 km (5:35')
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
31.03.2014
13,7 km - 1:10'07"(5'07"/km)
Zacznę od wydarzenia nie biegowego które przydarzyło mi się dziś na rozbieganiu.
Właśnie zaczynam powrotną trasę,gdy kobieta jakieś 15m przede mną runęła na ziemię!
Podbiegam,nachylam się,jest nieprzytomna.Miała wielkie szczęście,bo jej głowa spadła na ziemię około 15cm
za wystającym chodnikowym krawężnikiem.
Cholera,jak zwykle biegam bez komórki!Podbiegam do Pana z psem.A on ze stoickim spokojem oznajmia,że to
jego sąsiadka i Ona tak często ma.Jest chora na padaczkę.
Ja jednak znajduję robotników,biorę od nich komórkę i dzwonię.
W międzyczasie koło leżącej kobiety jest już kilka osób,w tym lekarz.
Mówię,że podobno jest chora na padaczkę(sąsiad tej Pani już się ulotnił!).Za chwilę ocknęła się.Lekarz pytał jej się
o samopoczucie,karetka oczywiście już wezwana.
Wracając do tematu biegowego.Dziś nogi jakby wczoraj nic poważnego nie biegały.Bo i nie biegały!
Musiałem pilnować,żeby za szybko tego regenera nie lecieć.
Jutro wolne,tylko siłka.Biegania już niestety będzie mało.
13,7 km - 1:10'07"(5'07"/km)
Zacznę od wydarzenia nie biegowego które przydarzyło mi się dziś na rozbieganiu.
Właśnie zaczynam powrotną trasę,gdy kobieta jakieś 15m przede mną runęła na ziemię!
Podbiegam,nachylam się,jest nieprzytomna.Miała wielkie szczęście,bo jej głowa spadła na ziemię około 15cm
za wystającym chodnikowym krawężnikiem.
Cholera,jak zwykle biegam bez komórki!Podbiegam do Pana z psem.A on ze stoickim spokojem oznajmia,że to
jego sąsiadka i Ona tak często ma.Jest chora na padaczkę.
Ja jednak znajduję robotników,biorę od nich komórkę i dzwonię.
W międzyczasie koło leżącej kobiety jest już kilka osób,w tym lekarz.
Mówię,że podobno jest chora na padaczkę(sąsiad tej Pani już się ulotnił!).Za chwilę ocknęła się.Lekarz pytał jej się
o samopoczucie,karetka oczywiście już wezwana.
Wracając do tematu biegowego.Dziś nogi jakby wczoraj nic poważnego nie biegały.Bo i nie biegały!
Musiałem pilnować,żeby za szybko tego regenera nie lecieć.
Jutro wolne,tylko siłka.Biegania już niestety będzie mało.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
MARZEC
377,3 km (30:31') - 4'51"/km
I kwartał roku
1111 km (90:54') - 4'55"/km
Takiego śr.tempa jak w marcu nie miałem nigdy wcześniej.
Z cyferek wynika,że biegam tylko godzinę dziennie.
377,3 km (30:31') - 4'51"/km
I kwartał roku
1111 km (90:54') - 4'55"/km
Takiego śr.tempa jak w marcu nie miałem nigdy wcześniej.
Z cyferek wynika,że biegam tylko godzinę dziennie.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
02.04.2014
24,0 km - 1:48'24"(4'31"/km) - Tempa progowe na longu
6,5 km - 30'46"(4'44"/km)
4,0 km - 15'55" (3'59"/km)
7,5 km - 36'33"(4'52"/km)
4,0 km - 15'52" (3'58"/km)
2,0 km - 9'18"(4'39"/km)
Ostatni akcent na 11 dni przed Orlenem.Będzie jeszcze w przyszły wtorek jednostka pobudzająca,ale to taki akcencik.
Odczucia z dzisiejszego treningu bardzo pozytywne.Zaczynałem przed 9-tą,jeszcze zimno +6st i spory wiatr,który
cały czas towarzyszył,momentami pokazując na co go stać.
Już rozgrzewka uświadomiła mi,że zmniejszenie kilometrażu korzystnie wpływa na formę,gdyż nogi same podawały.
Zawsze biegam to na samopoczucie,nie na tempo,więc pozwoliłem nogom się wyszaleć.
Po BS-ie pora zmierzyć się z czwórką tempową.Pierwsza część pod wiatr tempem 4:00-4:02 wchodziła bez problemu,tym bardziej ta z wiatrem.Średnia zgodnie z założeniami,zmęczenie niewielkie.
Jednak wiatr się momentami wzmagał a ja postanowiłem,że nie ma co się podcinać,zażynać przed maratonem i
zastosowałem "myk" z treningu bieganego 2 tygodnie temu.
Wybiegłem z Błoń na Bulwary cały czas mając wiatr w twarz.Ten BS podwiatrowy z wodą w ręku wyszedł też
żwawo.Na 15 minut przed rozpoczęciem tempa wszedł żelik,popity wodą,trzy przebieżki i trza było zaczynać.
Postanowiłem pobiec to na samopoczucie progowe,te 4km średnio po 3:58 były przebiegnięte ciut za lekko.
Ale przed startem nie ma co bić piany,forma jest albo jej nie ma i te 2 sek szybciej niczemu by nie służyły.
Tak więc oddechowo tempówka była bardzo znośna,gorzej z nogami które pewnie czuły jeszcze Śląskie bieganie.
Postęp jest widoczny,bo taki sam trening wykonywany na początku IV fazy gdzie tempa biegane z wiatrem po 4:00/km nie były łatwe a trudno-ciężkie.
Na schłodzeniu nie zerkałem na GPS-a,też jak zwykle na wyczucie.Tempo wyszło za szybkie,znaczy się akcent
nie był ciężki,co mnie ucieszyło.
Teraz biegania już naprawdę niewiele.Jutro albo pojutrze 10km BS i w sobotę 16-17km wybieganie,gdzie może
dołożę 3-4km TM.
Żeby nie było za lajtowo jest jeden minus a mianowicie moje kolano odzywa się co jakiś czas.
Mam nadzieję,że jeszcze te 100km licząc z maratonem jakoś wytrzyma a potem dam mu wolne.
24,0 km - 1:48'24"(4'31"/km) - Tempa progowe na longu
6,5 km - 30'46"(4'44"/km)
4,0 km - 15'55" (3'59"/km)
7,5 km - 36'33"(4'52"/km)
4,0 km - 15'52" (3'58"/km)
2,0 km - 9'18"(4'39"/km)
Ostatni akcent na 11 dni przed Orlenem.Będzie jeszcze w przyszły wtorek jednostka pobudzająca,ale to taki akcencik.
Odczucia z dzisiejszego treningu bardzo pozytywne.Zaczynałem przed 9-tą,jeszcze zimno +6st i spory wiatr,który
cały czas towarzyszył,momentami pokazując na co go stać.
Już rozgrzewka uświadomiła mi,że zmniejszenie kilometrażu korzystnie wpływa na formę,gdyż nogi same podawały.
Zawsze biegam to na samopoczucie,nie na tempo,więc pozwoliłem nogom się wyszaleć.
Po BS-ie pora zmierzyć się z czwórką tempową.Pierwsza część pod wiatr tempem 4:00-4:02 wchodziła bez problemu,tym bardziej ta z wiatrem.Średnia zgodnie z założeniami,zmęczenie niewielkie.
Jednak wiatr się momentami wzmagał a ja postanowiłem,że nie ma co się podcinać,zażynać przed maratonem i
zastosowałem "myk" z treningu bieganego 2 tygodnie temu.
Wybiegłem z Błoń na Bulwary cały czas mając wiatr w twarz.Ten BS podwiatrowy z wodą w ręku wyszedł też
żwawo.Na 15 minut przed rozpoczęciem tempa wszedł żelik,popity wodą,trzy przebieżki i trza było zaczynać.
Postanowiłem pobiec to na samopoczucie progowe,te 4km średnio po 3:58 były przebiegnięte ciut za lekko.
Ale przed startem nie ma co bić piany,forma jest albo jej nie ma i te 2 sek szybciej niczemu by nie służyły.
Tak więc oddechowo tempówka była bardzo znośna,gorzej z nogami które pewnie czuły jeszcze Śląskie bieganie.
Postęp jest widoczny,bo taki sam trening wykonywany na początku IV fazy gdzie tempa biegane z wiatrem po 4:00/km nie były łatwe a trudno-ciężkie.
Na schłodzeniu nie zerkałem na GPS-a,też jak zwykle na wyczucie.Tempo wyszło za szybkie,znaczy się akcent
nie był ciężki,co mnie ucieszyło.
Teraz biegania już naprawdę niewiele.Jutro albo pojutrze 10km BS i w sobotę 16-17km wybieganie,gdzie może
dołożę 3-4km TM.
Żeby nie było za lajtowo jest jeden minus a mianowicie moje kolano odzywa się co jakiś czas.
Mam nadzieję,że jeszcze te 100km licząc z maratonem jakoś wytrzyma a potem dam mu wolne.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
03.04.2014
10,3 km - 51'54"(5'02"/km)
Bieg regeneracyjny po wczorajszym long-progu.Nogi ciężkie,zmęczone.Zakwaszone łydki,więc odpuściłem dziś
na siłce dolną część ciała i popracowałem na górą.Jutro zakwasy murowane.
Do tego 25 minut kręcenia na rowerku.Jutro ostatnia siłka,tym razem nogi,grzbiet i brzuch.Do tego stabilizacja i wystarczy.To będzie najgorszy okres,zero siły i mało biegania.
Może to i dobrze,bo od dziś doszły bóle drugiego kolana.
10,3 km - 51'54"(5'02"/km)
Bieg regeneracyjny po wczorajszym long-progu.Nogi ciężkie,zmęczone.Zakwaszone łydki,więc odpuściłem dziś
na siłce dolną część ciała i popracowałem na górą.Jutro zakwasy murowane.
Do tego 25 minut kręcenia na rowerku.Jutro ostatnia siłka,tym razem nogi,grzbiet i brzuch.Do tego stabilizacja i wystarczy.To będzie najgorszy okres,zero siły i mało biegania.
Może to i dobrze,bo od dziś doszły bóle drugiego kolana.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
06.04.2014
17,2 km - 1:26'03"(5'00"/km)
Miałem ten trening biegać wczoraj,ale miałem dyżur nocny z malcem i akurat trafiłem na coś co trudno opisać.
To,że miałem 1,5h w sumie rwanego snu,ciągłe słuchanie płaczu itd.Rano miałem biegać z Wojtkiem,odwołałem.
Pomino dwóch drzemek w ciągu dnia całą sobotę czułem się jakbym tyrał fizycznie w polu.Zero sił na cokolwiek.
Przynajmniej sporo pojadłem.
Dziś silny wiatr,zmarzłem na początku treningu.Po 72h przerwy od ostatniego biegania kolana się zregenerowały.
Przez cały tren nie odczuwałem najmniejszego dyskomforu.
Dobry prognostyk,bo biegania już niewiele.
Jutro skrobnę coś o diecie na której jestem.To taka moja modyfikacja przed maratońskich diet.
Testowałem już w III fazie Danielsa i jest oki.
Ten tydzień to tylko 4 jednostki biegowe i 3 siłowo-stabilizacyjne.
W przyszłym tygodniu 2 treningi i 2 rozruchy,bez siłki i stabilizacji!
Tydzień 65,2 km (5:16')
17,2 km - 1:26'03"(5'00"/km)
Miałem ten trening biegać wczoraj,ale miałem dyżur nocny z malcem i akurat trafiłem na coś co trudno opisać.
To,że miałem 1,5h w sumie rwanego snu,ciągłe słuchanie płaczu itd.Rano miałem biegać z Wojtkiem,odwołałem.
Pomino dwóch drzemek w ciągu dnia całą sobotę czułem się jakbym tyrał fizycznie w polu.Zero sił na cokolwiek.
Przynajmniej sporo pojadłem.
Dziś silny wiatr,zmarzłem na początku treningu.Po 72h przerwy od ostatniego biegania kolana się zregenerowały.
Przez cały tren nie odczuwałem najmniejszego dyskomforu.
Dobry prognostyk,bo biegania już niewiele.
Jutro skrobnę coś o diecie na której jestem.To taka moja modyfikacja przed maratońskich diet.
Testowałem już w III fazie Danielsa i jest oki.
Ten tydzień to tylko 4 jednostki biegowe i 3 siłowo-stabilizacyjne.
W przyszłym tygodniu 2 treningi i 2 rozruchy,bez siłki i stabilizacji!
Tydzień 65,2 km (5:16')
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
07.04.2014
12,3 km - 1:01'18"(4'59"/km) 5Px120m
Na 6 dni przed maraton Daniels poleca godzinne wybieganie z przebieżkami to tak zrobiłem.
Jutro trening pobudzający,taki pół akcent i to będzie na tyle z biegania do Orlenu.
12,3 km - 1:01'18"(4'59"/km) 5Px120m
Na 6 dni przed maraton Daniels poleca godzinne wybieganie z przebieżkami to tak zrobiłem.
Jutro trening pobudzający,taki pół akcent i to będzie na tyle z biegania do Orlenu.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
08.04.2014
Interwały 4x1,2 km (3'58"/km)/p.2'
1. 4'46" (3'58"/km)
2. 4'46" (3'58"/km)
3. 4'45" (3'58"/km)
4. 4'46" (3'58"/km)
-----------------------
4,8 km - 19'03" (3'58"/km)
-----------------------
11,2 km (51'10") - razem z rozgrzewką i schłodzeniem
Z jednego dziś mogę być zadowolony,że biegłem to wg.założeń i bardzo równo!Reszta to porażka.
Wczoraj miałem mega głoda i cały dzień coś podjadałem a wieczorem jak przyszedłem do domu i zobaczyłem,że
moja kochana żona upiekła swój jedyny w swoim rodzaju chleb na zakwasie to się zaczęło.
Usiedliśmy z córką,chleb jeszcze gorący,dostała jej się piętka a ja tak sobie jadłem....i zjadłem cały bochenek.
Z powodu nadmiaru obowiązków ten chlebek mam teraz rzadko,średnio co 2 tygodnie,ale jak już żona zabierze się to
zawsze piecze 4 bochenki.
Można rzec pochłonąłem prawie kilo chleba i jak to się mówi glikogen wychodził mi uszami.
Rano już tylko kawa,lekki jadłowstręt i po 8-mej byłem już na treningu.
Ciepło,oczywiście ubrany na krótko.Dobieg z biura na płytę lotniska i czas było zaczynać.
To taki set przedstartowy,żeby się za bardzo nie zmęczyć a pobudzić mięśnie do pracy.
Pierwsze dwa powtórzenia dziwne,wydawało mi się że biegnę bardzo wolno,oddech leciutko przyspieszony.
Za to nogi nie chciały za bardzo podawać.Prawa łydka zakwaszona.Tylko po czym?
Wczoraj i przedwczoraj to ratem 30km BS-u,od piątku nie robię żadnych ćwiczeń.
Na trzecim powtórzeniu już było wszystko OK.
Wszystkie przerwy wykonywane były w truchcie.Za to po ostatnim interwale to tak jakbym czwórki albo piątki
progowe biegał,albo jeszcze gorzej.
Zadyszka mnie złapała nieprawdopodobna,dostałem lekkiej kolki i musiałem 2-3 minuty postać,żeby dojść do siebie.
Do tego wszystkiego zapomniałem zabrać wody a miałem 2,5km z powrotem.
Po drodze jeszcze raz się zatrzymałem,bo żołądek dawał sygnał(pewnie ten wczorajszy chlebuś),do tego na BS-ie
znowu tętno skoczyło. Może odwodniłem się?Jakaś dziwna reakcja organizmu,stres przedstartowy?
Dobrze,że kolana odpuściły,za to od dwóch dni rano po wstaniu czuję przyczepy lewego achillesa,ale tym się akurat
nie przejmuję.
Dlaczego moje gnaty nie mają świeżości?Łydki i dwójki jak po dniu porządnej siły,jedynie czwórasy są mega wypoczęte.
Do Orlenu jeszcze 30 minutowy rozruch w czwartek i sobotę czyli 10-11km....może wszystko wróci do normy.
Chleba i makaronu(ostatnio źle toleruję)do ładowania węglami już nie tykam.
Głównie polecę na owsianych,których czasem zjadam 350-400g w ciągu dnia i jest zawsze oki,do tego trochę ryżu,kaszy i będzie dobrze.
Interwały 4x1,2 km (3'58"/km)/p.2'
1. 4'46" (3'58"/km)
2. 4'46" (3'58"/km)
3. 4'45" (3'58"/km)
4. 4'46" (3'58"/km)
-----------------------
4,8 km - 19'03" (3'58"/km)
-----------------------
11,2 km (51'10") - razem z rozgrzewką i schłodzeniem
Z jednego dziś mogę być zadowolony,że biegłem to wg.założeń i bardzo równo!Reszta to porażka.
Wczoraj miałem mega głoda i cały dzień coś podjadałem a wieczorem jak przyszedłem do domu i zobaczyłem,że
moja kochana żona upiekła swój jedyny w swoim rodzaju chleb na zakwasie to się zaczęło.
Usiedliśmy z córką,chleb jeszcze gorący,dostała jej się piętka a ja tak sobie jadłem....i zjadłem cały bochenek.
Z powodu nadmiaru obowiązków ten chlebek mam teraz rzadko,średnio co 2 tygodnie,ale jak już żona zabierze się to
zawsze piecze 4 bochenki.
Można rzec pochłonąłem prawie kilo chleba i jak to się mówi glikogen wychodził mi uszami.
Rano już tylko kawa,lekki jadłowstręt i po 8-mej byłem już na treningu.
Ciepło,oczywiście ubrany na krótko.Dobieg z biura na płytę lotniska i czas było zaczynać.
To taki set przedstartowy,żeby się za bardzo nie zmęczyć a pobudzić mięśnie do pracy.
Pierwsze dwa powtórzenia dziwne,wydawało mi się że biegnę bardzo wolno,oddech leciutko przyspieszony.
Za to nogi nie chciały za bardzo podawać.Prawa łydka zakwaszona.Tylko po czym?
Wczoraj i przedwczoraj to ratem 30km BS-u,od piątku nie robię żadnych ćwiczeń.
Na trzecim powtórzeniu już było wszystko OK.
Wszystkie przerwy wykonywane były w truchcie.Za to po ostatnim interwale to tak jakbym czwórki albo piątki
progowe biegał,albo jeszcze gorzej.
Zadyszka mnie złapała nieprawdopodobna,dostałem lekkiej kolki i musiałem 2-3 minuty postać,żeby dojść do siebie.
Do tego wszystkiego zapomniałem zabrać wody a miałem 2,5km z powrotem.
Po drodze jeszcze raz się zatrzymałem,bo żołądek dawał sygnał(pewnie ten wczorajszy chlebuś),do tego na BS-ie
znowu tętno skoczyło. Może odwodniłem się?Jakaś dziwna reakcja organizmu,stres przedstartowy?
Dobrze,że kolana odpuściły,za to od dwóch dni rano po wstaniu czuję przyczepy lewego achillesa,ale tym się akurat
nie przejmuję.
Dlaczego moje gnaty nie mają świeżości?Łydki i dwójki jak po dniu porządnej siły,jedynie czwórasy są mega wypoczęte.
Do Orlenu jeszcze 30 minutowy rozruch w czwartek i sobotę czyli 10-11km....może wszystko wróci do normy.
Chleba i makaronu(ostatnio źle toleruję)do ładowania węglami już nie tykam.
Głównie polecę na owsianych,których czasem zjadam 350-400g w ciągu dnia i jest zawsze oki,do tego trochę ryżu,kaszy i będzie dobrze.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
10.04.2013
6,8 km - 31'36"(4'39"/km) 5Px100m
Wczoraj i dzisiaj po 10h szkolenia plus praca oczywiście.Ledwo żyję.Wygospodarowałem pół godzinki na bieganie.
Dziwnie się czuję,łydki przy dotyku bolą,zakwaszone?Tylko po czym?Po siedzeniu cały dzień przed kompem?
Na treningu wydawało mi się,że się strasznie wląkę,ociężale jakoś....a tu tempo całkiem,całkiem.
Na koniec delikatne przebieżki.Jutro pracuję tylko do południa,muszę się zregenerować.Przez dwa dni nie miałem czasu
nawet wejść na net zobaczyć jakie prognozy meteo na niedzielę.Potrzebuję snu i wypoczynku.
6,8 km - 31'36"(4'39"/km) 5Px100m
Wczoraj i dzisiaj po 10h szkolenia plus praca oczywiście.Ledwo żyję.Wygospodarowałem pół godzinki na bieganie.
Dziwnie się czuję,łydki przy dotyku bolą,zakwaszone?Tylko po czym?Po siedzeniu cały dzień przed kompem?
Na treningu wydawało mi się,że się strasznie wląkę,ociężale jakoś....a tu tempo całkiem,całkiem.
Na koniec delikatne przebieżki.Jutro pracuję tylko do południa,muszę się zregenerować.Przez dwa dni nie miałem czasu
nawet wejść na net zobaczyć jakie prognozy meteo na niedzielę.Potrzebuję snu i wypoczynku.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
12.04.2013
4,7 km - 23'11"(4'56"/km)
Dziś prawie 8h snu,co prawda w trzech ratach,trochę nerwowa pobudka o 4-tej rano,minęło ze 20 minut zanim zasnąłem.O 6-tej rano podobnie,czyli już stres jest.
Poranne ważenie pokazało 74kg,dokładnie 0,5kg więcej niż pół roku temu w sobotę przed MW.
Niemniej nie jest to tłuszcz,którego mam teraz mniej a efekt solidnego ładowania węglowodanów od środy wieczór.
Podczas 27 tygodni przygotowań do maratonu przebiegłem 2300 km co daje średnią 86,7 km na tydzień wliczając jutrzejszy start.
Wypadł z kalendarza tylko jeden trening progowy,reszta zrealizowana w 100%.
Mogę z czystym sumieniem powiedzieć,że solidnie trenowałem przez te pół roku.
Jestem w życiowej formie,to nie ulega wątpliwości,ale czy to wystarczy do złamania "trójki" okaże się w niedzielę.
Na pewno nie poddam się bez walki,liczy się dwójka z przodu,reszta nie ma znaczenia.
Z góry dziękuję za doping i trzymanie kciuków.
Powodzenia dla pozostałych forumowiczów startujących w ten weekend w zawodach.
4,7 km - 23'11"(4'56"/km)
Dziś prawie 8h snu,co prawda w trzech ratach,trochę nerwowa pobudka o 4-tej rano,minęło ze 20 minut zanim zasnąłem.O 6-tej rano podobnie,czyli już stres jest.
Poranne ważenie pokazało 74kg,dokładnie 0,5kg więcej niż pół roku temu w sobotę przed MW.
Niemniej nie jest to tłuszcz,którego mam teraz mniej a efekt solidnego ładowania węglowodanów od środy wieczór.
Podczas 27 tygodni przygotowań do maratonu przebiegłem 2300 km co daje średnią 86,7 km na tydzień wliczając jutrzejszy start.
Wypadł z kalendarza tylko jeden trening progowy,reszta zrealizowana w 100%.
Mogę z czystym sumieniem powiedzieć,że solidnie trenowałem przez te pół roku.
Jestem w życiowej formie,to nie ulega wątpliwości,ale czy to wystarczy do złamania "trójki" okaże się w niedzielę.
Na pewno nie poddam się bez walki,liczy się dwójka z przodu,reszta nie ma znaczenia.
Z góry dziękuję za doping i trzymanie kciuków.
Powodzenia dla pozostałych forumowiczów startujących w ten weekend w zawodach.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 5220
- Rejestracja: 15 mar 2012, 11:32
- Lokalizacja: okolice Krakowa
13.04.2014
ORLEN MARATHON
42,195 km - 3:29'45" (4'58"/km) brutto 3:30'13" Msc - 1029
5 km - 21'55"/4'23"
10 km - 43'36"/4'20"
21,1 km - 1:31'11"/4'17"
Orlen Maraton to mój docelowy start wiosenny.Przygotywałem się do niego od początku października realizując plan
Danielsa z maksymalnym kilometrażem 106.
Przebiegłem przez 27 tygodni ponad 2300km realizując założone treningi w 100%.Nie było przerw,chorób czy kontuzji.
W trakcie przygotowań zaliczyłem dwa treningi 25km TM z prędkością pozwalającą myśleć o złamaniu "trójki".
Założenia na bieg były następujące.Pierwsze 3km przebiec po ok.4:23/km,kolejne 7km po 4:20 i delikatnie przyspieszając
mieć na półmetku 1:31:00.Potem oczywiście dalej przykręcać śrubkę i skończyć na 2:59:XX.
Taki był plan...a rzeczywistość?
Ostatnie dni od środy wieczór to tzw.ładowanie węgli czy głównie owsiane,ryż i kasze z dodatkami.Mięsa dzień przed startem już nie jadłem.Tak samo owoców i warzyw.
Odpowiednie nawadnianie,ogólnie higieniczny tryb życia przez cały cykl przygotowań.
Wszystko niby dopięte na ostatni guzik aby wszystko zagrało w ten jeden dzień.
Pobudka standardowo 3,5h przed startem,śniadanie i około 1h przed zrobiłem krótką nieco ponad kilometrową rozgrzewkę
zakończoną dwiema przebieżkami.
Od rana zimno,bezchmurnie z lekkim wiatrem,pogoda dobra do biegania.
Zaraz przed startem spotkałem Marjasa i jego kolegę i wszyscy mieliśmy jeden cel...połamać trójkę!
Pierwszy kilometr ciasno,pod górkę na most i zamiast 4:23 wyszło w 4:40.
Ale na tym etapie to nie ma żadnego znaczenia dlatego też nie starałem się odrabiać strat za szybko.
Na 2-gim kilometrze minąłem Wigiego(brawa za mega wyśrubowaną życiówkę) i pierwszą piątkę zamknąłem ze 7sek
stratą w porównaniu do założeń czyli prawie idealnie.
Garmina nie ustawiałem na auto lapa,po prostu odcinałem ręcznie kolejne kilometry.
Mieliśmy małe utrudnienie,gdyż do nawrotki czyli 20km wiało nam w twarz,nie specjalnie mocno aby trzeba było rzeźbić ale momentami upierdliwie.
Pocieszaliśmy się z Marjasem,że trudniejsza druga część maratonu będzie z wiatrem.
Druga piątka planowo po 4:20/km,można rzec szło zgodnie z planem.
Co 2,5km wodopój,piłem dużo,wylewałem na siebie wodę,bo słonko grzało.
Na 12,5km łyknąłem pierwszego żela i kolejne miały być co 7,5km także ostatni czwarty na 35-tym.
Kolega Marjasa w pewnym momencie na zbiegu mocniej pocisnął,odłączył się od nas i systematycznie oddalał się,a my
biegliśmy swoje.Na 14km zaczęły boleć mnie nogi.Pierwszy niepokój się wkradł,zakomunikowałem partenerowi,że jestem za nim i schowałem się za jego plecami.Potem ja dałem zmianę wiatrową,bo momentami przywiewało mocniej a my byliśmy ze 200m za balonami na 3:00 i byliśmy na trasie sami.
Co jakiś czas pytaliśmy siebie czy jest OK i każdy z nas odpowiadał twierdząco.Choć ja już na 16km miałem złe przeczucia.
Coś nie grało w żołądku,jakby lekka kolka,nogi stawały się ciężkawe,jak na 24km treningu maratońskiego.Ale to był dopiero 16km a moje czwórki czuły się jakby miały 10km więcej.Patrząc na mojego partnera wydawało mi się,że ma oddech dość szybki jak ten fragment maratonu...ale może tak ma,pomyślałem.
Starałem się skupić na poszczególnych kaemach,taktycznie biegliśmy wzorowo.
Na 20km znowu nadszedł kryzys.Nogi zaczynały być "kamienne".Oddechowo natomiast był spory zapas,duży komfort.
Półmetek minęliśmy 11 sekund wolniej i gdyby wszystko grało to powinniśmy zaczynać przyspieszać.
Mnie właśnie złapały skurcze żołądkowe,odbijało mi się żelem i bananem zjedzonym godzine przed startem i nie dawałem
rady utrzymywać tempa 4:15/km a takim wtedy lecieliśmy.
Krzyknąłem Marjasowi,że mam problem,że ma połamać tą trójkę a ja liczyłem,że za chwilę odpuści i coś jeszcze w tym
maratonie zawalczę.
Niestety jak tylko przyspieszałem było gorzej...Od tego momentu posypało się lawinowo dosłownie wszystko.
Jak minęły problemy żołądkowe to po przyspieszeniu do tempa maratonu nogi odmówiły posłuszeństwa,nie byłem wstanie
biec szybciej jak 4:40/km,uda bolały jak cholera.Nie wiedziałem co o tym myśleć?Biegłem dalej....a za chwile o mało nie
zwymiotowałem,przeszedłem w marsz i wtedy minął mnie Wigi.Chciał mnie holować,ale ja nie byłem wstanie nawet truchtać.Jak przeszło,chciałem się jeszcze raz poderwać,zacząłem biec po ok.4:20/km pomimo cholernych zakwasów
na nogach to w pewnej chwili na 26km złapał mnie skurcz dwugłowego.Załamka na całego.NIGDY w życiu nie złapał
mnie skurcz!Nie wiedziałem,że to tak boli.
Rozciągnąłem drania,zacząłem biec a za chwilę to samo!Dramat...bezradność.W tym momencie wiedziałem,że jest po maratonie,życiówce itd.
Doszedłem do 27km i chciałem zejść z trasy,ale.....obiecałem córce,że dostanie medal.A kolekconuje moje wszystkie
dotychszasowe zdobycze.Dwie myśli kotłowały się w głowie.Jedna nakazywała zejść w trybie natychmiastowym a druga
powalczyć dla mojej Zuzieńki o medal.
Najtrudniejszy bieg,marsz w życiu.Koszycka ściana nie była aż tak bolesna.
Bolesne skurcze łapały mnie aż do samej mety ze 20-25 razy.Rozciąganie,chwila marszu i coś tam truchtam.
Odliczam kilometry,które w ogóle nie upływają.....
Najdłuższy odcinek bez skurczu to ok.2km biegnę razem z gościem,który walczy o życiówkę a ja niby go holuję.
Mobilizuję go,biegniemy po 4:50,potem ciut wolniej,bo on nie ma sił a ja czuję coraz mocniejszy ból w dwójce i za chwilę
odpadam.Potem jeszcze go prawie łapię na 34km jak biegnę po 4:30/km aż do kolejnego skurczu.
Przy znacznie skróconym kroku,można powiedzieć drobieniu jest lepiej....rzadziej mnie to "łapie".
Na 39km dostaje takiego "strzała",że prawie się wywracam,pochodzi kobieta która kibicowała,masuje mi mięśnia.
Po minucie odpuszcza i coś tam truchtam,byle do mety.
Na 40km widzę Małego,który dopinguje maratończyków....jest niby niedaleko do mety ale nie dla mnie.
Na moście łapie skurcz trzy krotnie,kibice super dopingowali,żebym się nie podawał.
Wiedziałem,że dam radę.Szwagrowi zostawiłem rozpiskę z międzyczasami co 5km,więc na bank wiedział,że jest nie
wesoło.Żal mi było córki,obiecałem jej medal a później spacer po Wawie.
Na prostej wzdłuż Narodowego na kilometr przed metą powtórka z rozrywki,mobilizacja,żeby mnie córka nie zobaczyła
jak kuśtykam.Próbowałem bardzo wolniutko truchtać....nie wypatrzyłem rodziny....skurcz i tak mnie dopadł 300m przed metą dokładnie w miejscu gdzie jeden maratończyk dosłaownie ciągnął na pół przytomnego kolegę.
Może to dziwne co napiszę,ale na żadnych zawodach napis META tak nie cieszył.
Poznałem maraton od innej strony i myślę,że to może kiedyś zaprocentuje.
Po biegu ledwo mogłem chodzić,bo oprócz nadwyrężonych mięśni doszedł jeszcze ból kolana,przecież biegłem z kontuzją.
Przez cały maraton kolano nie dało nawet najmniejszego sygnału a po maratonie nie mogłem wyprostować nogi.
Muszę wyciągnąć wnioski z tego startu,co nie zagrało?
Dieta,treningi,tapering...wszystko wydawało się dopracowane w 100%.
Czy przeszarżowałem,nie byłem przygotowany na 2:59?
Najwyraźniej tak.Myślę,że tego dnia gdybym był na półmetku dwie minuty później to też 3:05 bym nie nabiegał.
Tylko dlaczego na treningach tempa maratońskiego czułem się dobrze do samego końca a tu właściwie od 1/3 dystansu
coś nie grało.
Może przeforsowałem organizm i od 2-3 tygodni następował powolny regres.Albo kiedy na 14km wspomniałem Marjasowi,że coś mam sztywne nogi a on "Ty chłopie nie możesz luzować".
Minęły dwa dni a ja nie mogę poskładać tych wszystkich cegiełek i odpowiedzieć sobie na pytanie.Why?
Najważniejsze,że dobre samopoczucie mnie nie opuszcza,nigdy się nie poddawałem i wiem,że 2:59 to tylko
kwesia czasu.Jak nie w tym roku to w kolejnych.
Mam już wstępny plan na jesień.Rozpoczęcie przygotowań nastąpi za 5-6 tygodni.
Na pewno nie pobiegnę już bez sprawdzenia swojej formy choćby w połówce.Najprawdopodobniej od razu nie zaatakuję
trójki a będę chciał się zbliżyć.Pobiec w końcu negative splita.
Jestem cierpliwy,przez 16 lat tyrania na siłowni osiągnąłem bardzo dużo.
Teraz biegając maratony jestem jakby na drugim biegunie,moje mięśnie musiały się przestawić z trybu siłowego na wytrzymałościowy.Zdaję sobie sprawę,że to może potrwać.Schudłem aż 32 kilogramy.
Traktuję ten start jako naukę na przyszłość,kolejne maratońskie doświadczenie.Mam zamiar cieszyć się bieganiem przez
lata,więc teraz dla mnie sprawą priorytetową jest zaleczenie wszystkich urazów.
Dzisiaj już kolano prawie nie boli,mieśnie za to zakwaszone bardziej niż po MW w którym byłem prawie o 20 minut szybszy.
Co najmniej 3 tygodnie bez biegania,za tydzień włącze jakąś siłke.
W związku z powyższym od dzisiaj wpisów nie będzie aż nie rozpocznę treningów biegowych.
Przedwczoraj Orlen mnie pokonał,ale broni nie składam i dopóki zdrowie pozwoli celem dalej pozostaje 2:59 w maratonie.
Teraz odpoczynek,żarcie....dużo żarcia,w końcu można sobie poluzować.
Zrzucaniem nadwyżki będę martwił się za kilka tygodni.
A najważniejsze,że moja żona zmieniła trochę spojrzenie na moją pasję i mam zielone światło nie na jeden a dwa jesienne maratony!
ORLEN MARATHON
42,195 km - 3:29'45" (4'58"/km) brutto 3:30'13" Msc - 1029
5 km - 21'55"/4'23"
10 km - 43'36"/4'20"
21,1 km - 1:31'11"/4'17"
Orlen Maraton to mój docelowy start wiosenny.Przygotywałem się do niego od początku października realizując plan
Danielsa z maksymalnym kilometrażem 106.
Przebiegłem przez 27 tygodni ponad 2300km realizując założone treningi w 100%.Nie było przerw,chorób czy kontuzji.
W trakcie przygotowań zaliczyłem dwa treningi 25km TM z prędkością pozwalającą myśleć o złamaniu "trójki".
Założenia na bieg były następujące.Pierwsze 3km przebiec po ok.4:23/km,kolejne 7km po 4:20 i delikatnie przyspieszając
mieć na półmetku 1:31:00.Potem oczywiście dalej przykręcać śrubkę i skończyć na 2:59:XX.
Taki był plan...a rzeczywistość?
Ostatnie dni od środy wieczór to tzw.ładowanie węgli czy głównie owsiane,ryż i kasze z dodatkami.Mięsa dzień przed startem już nie jadłem.Tak samo owoców i warzyw.
Odpowiednie nawadnianie,ogólnie higieniczny tryb życia przez cały cykl przygotowań.
Wszystko niby dopięte na ostatni guzik aby wszystko zagrało w ten jeden dzień.
Pobudka standardowo 3,5h przed startem,śniadanie i około 1h przed zrobiłem krótką nieco ponad kilometrową rozgrzewkę
zakończoną dwiema przebieżkami.
Od rana zimno,bezchmurnie z lekkim wiatrem,pogoda dobra do biegania.
Zaraz przed startem spotkałem Marjasa i jego kolegę i wszyscy mieliśmy jeden cel...połamać trójkę!
Pierwszy kilometr ciasno,pod górkę na most i zamiast 4:23 wyszło w 4:40.
Ale na tym etapie to nie ma żadnego znaczenia dlatego też nie starałem się odrabiać strat za szybko.
Na 2-gim kilometrze minąłem Wigiego(brawa za mega wyśrubowaną życiówkę) i pierwszą piątkę zamknąłem ze 7sek
stratą w porównaniu do założeń czyli prawie idealnie.
Garmina nie ustawiałem na auto lapa,po prostu odcinałem ręcznie kolejne kilometry.
Mieliśmy małe utrudnienie,gdyż do nawrotki czyli 20km wiało nam w twarz,nie specjalnie mocno aby trzeba było rzeźbić ale momentami upierdliwie.
Pocieszaliśmy się z Marjasem,że trudniejsza druga część maratonu będzie z wiatrem.
Druga piątka planowo po 4:20/km,można rzec szło zgodnie z planem.
Co 2,5km wodopój,piłem dużo,wylewałem na siebie wodę,bo słonko grzało.
Na 12,5km łyknąłem pierwszego żela i kolejne miały być co 7,5km także ostatni czwarty na 35-tym.
Kolega Marjasa w pewnym momencie na zbiegu mocniej pocisnął,odłączył się od nas i systematycznie oddalał się,a my
biegliśmy swoje.Na 14km zaczęły boleć mnie nogi.Pierwszy niepokój się wkradł,zakomunikowałem partenerowi,że jestem za nim i schowałem się za jego plecami.Potem ja dałem zmianę wiatrową,bo momentami przywiewało mocniej a my byliśmy ze 200m za balonami na 3:00 i byliśmy na trasie sami.
Co jakiś czas pytaliśmy siebie czy jest OK i każdy z nas odpowiadał twierdząco.Choć ja już na 16km miałem złe przeczucia.
Coś nie grało w żołądku,jakby lekka kolka,nogi stawały się ciężkawe,jak na 24km treningu maratońskiego.Ale to był dopiero 16km a moje czwórki czuły się jakby miały 10km więcej.Patrząc na mojego partnera wydawało mi się,że ma oddech dość szybki jak ten fragment maratonu...ale może tak ma,pomyślałem.
Starałem się skupić na poszczególnych kaemach,taktycznie biegliśmy wzorowo.
Na 20km znowu nadszedł kryzys.Nogi zaczynały być "kamienne".Oddechowo natomiast był spory zapas,duży komfort.
Półmetek minęliśmy 11 sekund wolniej i gdyby wszystko grało to powinniśmy zaczynać przyspieszać.
Mnie właśnie złapały skurcze żołądkowe,odbijało mi się żelem i bananem zjedzonym godzine przed startem i nie dawałem
rady utrzymywać tempa 4:15/km a takim wtedy lecieliśmy.
Krzyknąłem Marjasowi,że mam problem,że ma połamać tą trójkę a ja liczyłem,że za chwilę odpuści i coś jeszcze w tym
maratonie zawalczę.
Niestety jak tylko przyspieszałem było gorzej...Od tego momentu posypało się lawinowo dosłownie wszystko.
Jak minęły problemy żołądkowe to po przyspieszeniu do tempa maratonu nogi odmówiły posłuszeństwa,nie byłem wstanie
biec szybciej jak 4:40/km,uda bolały jak cholera.Nie wiedziałem co o tym myśleć?Biegłem dalej....a za chwile o mało nie
zwymiotowałem,przeszedłem w marsz i wtedy minął mnie Wigi.Chciał mnie holować,ale ja nie byłem wstanie nawet truchtać.Jak przeszło,chciałem się jeszcze raz poderwać,zacząłem biec po ok.4:20/km pomimo cholernych zakwasów
na nogach to w pewnej chwili na 26km złapał mnie skurcz dwugłowego.Załamka na całego.NIGDY w życiu nie złapał
mnie skurcz!Nie wiedziałem,że to tak boli.
Rozciągnąłem drania,zacząłem biec a za chwilę to samo!Dramat...bezradność.W tym momencie wiedziałem,że jest po maratonie,życiówce itd.
Doszedłem do 27km i chciałem zejść z trasy,ale.....obiecałem córce,że dostanie medal.A kolekconuje moje wszystkie
dotychszasowe zdobycze.Dwie myśli kotłowały się w głowie.Jedna nakazywała zejść w trybie natychmiastowym a druga
powalczyć dla mojej Zuzieńki o medal.
Najtrudniejszy bieg,marsz w życiu.Koszycka ściana nie była aż tak bolesna.
Bolesne skurcze łapały mnie aż do samej mety ze 20-25 razy.Rozciąganie,chwila marszu i coś tam truchtam.
Odliczam kilometry,które w ogóle nie upływają.....
Najdłuższy odcinek bez skurczu to ok.2km biegnę razem z gościem,który walczy o życiówkę a ja niby go holuję.
Mobilizuję go,biegniemy po 4:50,potem ciut wolniej,bo on nie ma sił a ja czuję coraz mocniejszy ból w dwójce i za chwilę
odpadam.Potem jeszcze go prawie łapię na 34km jak biegnę po 4:30/km aż do kolejnego skurczu.
Przy znacznie skróconym kroku,można powiedzieć drobieniu jest lepiej....rzadziej mnie to "łapie".
Na 39km dostaje takiego "strzała",że prawie się wywracam,pochodzi kobieta która kibicowała,masuje mi mięśnia.
Po minucie odpuszcza i coś tam truchtam,byle do mety.
Na 40km widzę Małego,który dopinguje maratończyków....jest niby niedaleko do mety ale nie dla mnie.
Na moście łapie skurcz trzy krotnie,kibice super dopingowali,żebym się nie podawał.
Wiedziałem,że dam radę.Szwagrowi zostawiłem rozpiskę z międzyczasami co 5km,więc na bank wiedział,że jest nie
wesoło.Żal mi było córki,obiecałem jej medal a później spacer po Wawie.
Na prostej wzdłuż Narodowego na kilometr przed metą powtórka z rozrywki,mobilizacja,żeby mnie córka nie zobaczyła
jak kuśtykam.Próbowałem bardzo wolniutko truchtać....nie wypatrzyłem rodziny....skurcz i tak mnie dopadł 300m przed metą dokładnie w miejscu gdzie jeden maratończyk dosłaownie ciągnął na pół przytomnego kolegę.
Może to dziwne co napiszę,ale na żadnych zawodach napis META tak nie cieszył.
Poznałem maraton od innej strony i myślę,że to może kiedyś zaprocentuje.
Po biegu ledwo mogłem chodzić,bo oprócz nadwyrężonych mięśni doszedł jeszcze ból kolana,przecież biegłem z kontuzją.
Przez cały maraton kolano nie dało nawet najmniejszego sygnału a po maratonie nie mogłem wyprostować nogi.
Muszę wyciągnąć wnioski z tego startu,co nie zagrało?
Dieta,treningi,tapering...wszystko wydawało się dopracowane w 100%.
Czy przeszarżowałem,nie byłem przygotowany na 2:59?
Najwyraźniej tak.Myślę,że tego dnia gdybym był na półmetku dwie minuty później to też 3:05 bym nie nabiegał.
Tylko dlaczego na treningach tempa maratońskiego czułem się dobrze do samego końca a tu właściwie od 1/3 dystansu
coś nie grało.
Może przeforsowałem organizm i od 2-3 tygodni następował powolny regres.Albo kiedy na 14km wspomniałem Marjasowi,że coś mam sztywne nogi a on "Ty chłopie nie możesz luzować".
Minęły dwa dni a ja nie mogę poskładać tych wszystkich cegiełek i odpowiedzieć sobie na pytanie.Why?
Najważniejsze,że dobre samopoczucie mnie nie opuszcza,nigdy się nie poddawałem i wiem,że 2:59 to tylko
kwesia czasu.Jak nie w tym roku to w kolejnych.
Mam już wstępny plan na jesień.Rozpoczęcie przygotowań nastąpi za 5-6 tygodni.
Na pewno nie pobiegnę już bez sprawdzenia swojej formy choćby w połówce.Najprawdopodobniej od razu nie zaatakuję
trójki a będę chciał się zbliżyć.Pobiec w końcu negative splita.
Jestem cierpliwy,przez 16 lat tyrania na siłowni osiągnąłem bardzo dużo.
Teraz biegając maratony jestem jakby na drugim biegunie,moje mięśnie musiały się przestawić z trybu siłowego na wytrzymałościowy.Zdaję sobie sprawę,że to może potrwać.Schudłem aż 32 kilogramy.
Traktuję ten start jako naukę na przyszłość,kolejne maratońskie doświadczenie.Mam zamiar cieszyć się bieganiem przez
lata,więc teraz dla mnie sprawą priorytetową jest zaleczenie wszystkich urazów.
Dzisiaj już kolano prawie nie boli,mieśnie za to zakwaszone bardziej niż po MW w którym byłem prawie o 20 minut szybszy.
Co najmniej 3 tygodnie bez biegania,za tydzień włącze jakąś siłke.
W związku z powyższym od dzisiaj wpisów nie będzie aż nie rozpocznę treningów biegowych.
Przedwczoraj Orlen mnie pokonał,ale broni nie składam i dopóki zdrowie pozwoli celem dalej pozostaje 2:59 w maratonie.
Teraz odpoczynek,żarcie....dużo żarcia,w końcu można sobie poluzować.
Zrzucaniem nadwyżki będę martwił się za kilka tygodni.
A najważniejsze,że moja żona zmieniła trochę spojrzenie na moją pasję i mam zielone światło nie na jeden a dwa jesienne maratony!