ZACZYNAM ....z niczym;)

Dziewczyny - to nasze miejsce.

Moderator: beata

Ma_tika
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1427
Rejestracja: 29 paź 2012, 22:34
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Warszawa

Nieprzeczytany post

Ask, pisz koniecznie dalej i dawaj wszystkie szczegóły praktyczne. Wdrażam w życie plan namówienia męża na ruszenie sie z kanapy i pojechanie tam w przyszłym roku :)
To jak długo Ty trenowałaś? Dobrze rozumiem, że od początku tego roku? czy 2013?
Obrazek
PKO
Awatar użytkownika
mary
Wyga
Wyga
Posty: 150
Rejestracja: 06 sie 2012, 13:36
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Witam znów po dłuższej przerwie :) Pączkami się chwalić nie będę, jeden nędzniutki, który tylko głód spowodował, ale się pochwalę, że mam już numer startowy na swój pierwszy półmaraton. I zaczynam się stresować, choć wcześniej nie mogłam zrozumieć czym się ludzie stresują przed amatorskimi zawodami ;)
Awatar użytkownika
ASK
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1733
Rejestracja: 02 gru 2013, 08:51
Życiówka na 10k: 50:08
Życiówka w maratonie: 4:43:44
Lokalizacja: Wroclaw

Nieprzeczytany post

wow, jednak wakacje coś dają. Dziś zrobiłam ponad 11 km z średnim tempem na km ok 5:40, biegnąc na luzie, aczkolwiek nie relaksacyjnie. Dobrze to nastraja przez połówką za 3 tygodnie, może uda się takie tempo utrzymać przez całe 21 km. Jutro planuję rowerek i ćwiczenia wzmacniające, a na niedzielę 90 min wolniutko. Tak, tak, nie mam dość roweru :lalala:

PROJEKT TEIDE - część 3 - NA MIEJSCU
Jak pewnie wiecie Teneryfa jest jednym wielkim wulkanem, szczyt el Teide wznosi się na wysokość 3718 m.n.p.m. będąc najwyższym szczytem Hiszpanii i znajduje się mniej więcej pośrodku wyspy. Prawie na sam szczyt prowadzi kolej liniowa, której dolna stacja mieści się na wysokości ok 2300 m.n.p.m. I tam właśnie prowadziła nasza wyprawa, z poziomu 0, z Puerto de Santiago, do dolnej stacji wyciągu. W jedną stronę 48 km. A później powrót, jak się okazało wcale nie łatwiejszy.
Temperatura na dole przy oceanie to 20-25 stopni w lutym, a już 5 km od wybrzeża w górach, poniżej 10 stopni. W Puerto de Santiago pogoda w lutym jak w Polsce latem, w dzień gorąco, w nocy ok 14-15 stopni, podczas naszego pobytu zdarzyły się tez 3 chłodniejsze dni, kiedy musieliśmy zakładać bluzy, bo było pochmurno.
Drogi wznoszą się bardzo stromo w górę. Praktycznie nie ma tam możliwości rekreacyjnej jazdy, bo nawet drogi wzdłuż wybrzeża są bardzo pofałdowane, z wieloma podjazdami. Ścieżek rowerowych brak.
Rowery rezerwowaliśmy przez internet z BIKE POINT TENEFIFE i odbieraliśmy je z Las Americas. Jest też inna wypożyczalnia na północy wyspy, ale z powodu większej odległości i braku możliwości dostawy do apartamentu wybraliśmy punkt w Las Americas. Były to typowe kolarki, ja rozmiar 52, mąż 54. Szczegółów nie znam, bo pierwszy raz jechałam kolarką w życiu. Rozmiar roweru, rodzaj pedałów i czas najmu trzeba było określić w formularzu rezerwacyjnym na stronie. Komunikacja z wypożyczalnią szybka i bezproblemowa. Za 1 dzień wynajęcia roweru płaciliśmy 21 euro, w tym były pedały, kask, po 2 bidony, pompki, zapasowe dętki, mapa. Przy okazji odbioru i zdania rowerów gorąco polecam restaurację obok - La Gomero - stołują się w niej głownie Hiszpanie, więc ceny przystępne i dania ogromne (przykładowo przystawka - duży talerz grillowanej ośmiornicy po galicyjsku, którą spokojnie można się najeść kosztował 8 euro, paella z rybą i owocami morza dla 2 osób 24 euro spokojnie starczyłaby i na 3 osoby), a kuchnia wprost genialna.
Ceny w sklepach podobne jak w Polsce, może trochę drożej wypadały owoce i warzywa. Za mieszkanie płaciliśmy 220 euro za dobę za naszą całą willę z 4 sypialniami, każda z osobną łazienką, ogromnym salonem, dużą kuchnią, dużą jadalnią, tarasem z kącikiem jadalnym i leżakami, a także basenem 6x12 m z podgrzewaną wodą. Basen musi być i to musi być podgrzewany, bo w oceanie woda zimna i ogromne fale, nie da rady pływać. My wzięliśmy tę willę na dwie 4-osobowe rodziny, ale byłoby całkiem komfortowo spać tam nawet w 10 osób, bo jedna z sypialni miała oprócz podwójnego łóżka także kanapę. Oczywiście był internet wi-fi, telewizor z łączem do internetu, pralka, zmywarka, w pełni wyposażona kuchnia. W okolicy są też hotele all incusive, ale my nie przepadamy za hałasem i animacjami, wiec wolimy sami organizować sobie nocleg. IMO mieliśmy lepsze warunki i jedzenie niż w hotelu 4 gwiazdkowym, a pobyt wyszedł taniej, niż zorganizowana wycieczka dla 4 osobowej rodziny w tej okolicy.
Za samochód płaciliśmy 320 euro za 11 dni busika 9-miejscowego. Do tego doszło nam tankowanie za 30 euro. Bilety lotnicze po ok 500 zł na osobę. Parking w Belinie 42 euro.
Z atrakcji na miejscu polecam gorąco wizytę w Loro Parku, szczególnie jak ktoś ma dzieci. Pokazy orek, delfinów, lwów morskich, akwarium z rekinami i mnóstwo papug. Drugą super atrakcją jest trekking wąwozem Masca. Taksówka z portu Los Gigantes (15 min na piechotę od naszego domu) kosztuje 23 euro za auto, wiezie karkołomnie wykutą wysoko w górach drogą do pięknej miejscowości Masca gdzie kończy się droga, a stamtąd schodzi się wąwozem nad brzeg morza, skąd zabiera łódka, po 10 euro od osoby. Niestety nie da się w wąwozie biec :echech: , to jest trudny teren górski, nawet nie szlak. Nie polecam z dziećmi, chyba że z rozważnymi nastolatkami. Trochę żałuję, że nie pojechaliśmy do Maski też rowerami, bo mieliśmy dość blisko, ale nasz pozom wytrenowania nie był jeszcze chyba wystarczający i mogłoby się skończyć pchaniem roweru 3 km pod górę, w wypożyczalni odradzali nam.

Ma_tika, trenowałam od początku tego roku, przez treningi rozumiem systematyczne mocne pedałowanie 2-3 razy w tygodniu. Wcześniej jeździłam na rowerku stacjonarnym, a później na trenażerze okazjonalnie, może raz na tydzień lub 2 po pół godzinki, a jeszcze wcześniej w terenie latem i jesienią 1-2 razy tygodniowo do pracy po 22 km traska dzienna, w weekendy jakieś przejażdżki z dziećmi, w wakacje nad morzem zawsze bierzemy rowery i robiliśmy w tym roku jakieś 20 km dziennie ale rekraacyjnie, poza tym tylko 3 razy w ciągu zeszłego roku miałam okazję podrzucić babci dzieci i wybrać się z mężem na jakieś mocniejsze pedałowanie.

Załączam zdjęcia: widok na zjazd na Mascę z przełęczy i dokumentację mojej wywrotki - tak mnie jakiś podjazd zaskoczył, ze aż stanęłam i nie zdążyłam się wypiąć.

C.D.N. już o samym wjeździe
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
katekate
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 7135
Rejestracja: 01 paź 2013, 18:11
Życiówka na 10k: 45.18
Życiówka w maratonie: 3.42.11

Nieprzeczytany post

ja powiem tylko aaaachhhhhhh :ble: cudnie!
komentarze
nic nie muszę, mogę wszystko
Awatar użytkownika
charm
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1929
Rejestracja: 28 sty 2014, 15:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: silesia
Kontakt:

Nieprzeczytany post

piękne widoki... :D
i opisy :D

a góry trochę przypominają Rumunię.... :hejhej:
Awatar użytkownika
papillon
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 649
Rejestracja: 29 lut 2012, 23:49
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: 3 city

Nieprzeczytany post

ASK super relacja, nawet dla kogoś kto ma wrodzony wstręt do 2 kół !!! Aż chce się wsiąść i jechać przez świat! :usmiech:

Wakacje dały swoje i na pewno przygotowanie do nich !!! Taki progres, gratulacje, średnie tempo 5.40!!!!!!!!!!!! MARZENIE!

a u mnie leje niemiłosiernie i zakwasy po czwartku, niestety przez ostatnie zawirowania pracowo domowe nie było mowy o regularnych treningach, siłownia już mnie zapomniała. Ćwiczyłam co nieco w domu, ale nieregularnie i malutki trening na nogi zaowocował niezłym bólem, ech...

Może pobiegam jutro :)
"Ból jest nieunikniony, cierpienie jest wyborem." Tak więc cierpieć nie zamierzam!
Awatar użytkownika
ASK
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1733
Rejestracja: 02 gru 2013, 08:51
Życiówka na 10k: 50:08
Życiówka w maratonie: 4:43:44
Lokalizacja: Wroclaw

Nieprzeczytany post

PROJEKT TEIDE – część 4 – DZIEN W
Wiecie jakie jest prawdopodobnie najpiękniejsze miasteczko w całej Hiszpanii? Tamaimo. Tak przynajmniej twierdzi taksówkarz wiozący nas na trekking do Maski. Przejeżdżając przez Tamaimo pokazał nam swój rodzinny dom i jego zachwyt do tej mieściny się wyjaśnił. Tamaimo odegrało ważną rolę w naszym projekcie - leży w linii prostej blisko brzegu oceanu, ale za to na wysokości już 650 m. Na tyle musieliśmy się wspiąć przez pierwsze 8 km, najostrzejszy odcinek podjazdu.
W dzień wjazdu obudziłam się z dość sporymi zakwasami w udach, po blisko 4 godzinnym trekkingu wąwozem Masca dzień wcześniej. Nie przyznałam się do tego bólu mężowi, bo jeszcze by mi kazał zostać w domu. Wrzuciliśmy szybkie śniadanie i wyruszyliśmy o 9. Nasz pierwszy i najbardziej stromy podjazd prowadził do Tamaimo. Zaczynaliśmy w krótkich rękawach, w plecakach mieliśmy bluzy, kurtki i czapki, bo całkiem słusznie spodziewaliśmy się zimna w górach.
Zakwasy szybko się rozruszały. Podjazd był ostry ale ja czułam się silna i siedziałam mężowi na kole, zastanawiając się czemu tak wolno jedzie. Jak później powiedział, oszczędzał siły :hahaha: Po dotarciu do Tamaimo zarządził pierwszy postój, choć mi się wydał on niepotrzebny; napiliśmy się coli w kawiarence i ruszyliśmy dalej. Drugi postój na ok. 20 kilometrze już nie wydał mi się tak niepotrzebny. Byliśmy na 1200 m.n.p.m. a minęło już ponad 2,5 godziny od startu. Prędkości nie mieliśmy oszałamiającej, tak się jakoś składało, że kilkoro rowerzystów, których widzieliśmy na trasie, wymijało nas. W przypadku tych najgorszych podjazdów jechaliśmy niewiele szybciej niż 8 km/h, co jakiś km czy półtora zatrzymując się na chwilę na łyk wody. Mimo najszczerszych chęci nie opanowałam umiejętności picia podczas jazdy na kolarce.
Do tej pory jechaliśmy wśród roślinności typu kaktusy, krzewy, kwiaty, agawy. Po ok. 20 km wjechaliśmy do przepięknego lasu iglastego. W lesie nie było ściółki, tylko wulkaniczne skały i pumeks, koloru czarnego, brązowego i grafitowego. Wyglądało to przecudnie, szczególnie, że cały czas widzieliśmy błękitny ocean, odległy wydawałoby się na wyciągniecie ręki. Odcinek pomiędzy 25 a 35 km wspominam najgorzej. Tu zatrzymywałam się już co km, żeby odetchnąć nieco i napić się wody, zjadłam też batoniki spakowane na drogę, co niewiele pomogło. Mąż radził, bym chowała się za nim, bo wiał silny wiatr, ale jak to zrobić, skoro zaraz po starcie odjeżdżał mi, a ja nie mogłam go dogonić. Na 35 km byliśmy już na 2000 m.n.p.m. i las zaczął się przerzedzać, ustępując miejsca lawie. Do tego czasu minęło już 4,5 godziny, czyli czas, który optymistycznie zakładaliśmy jako całkowity czas podjazdu. A mieliśmy jeszcze przed sobą kilkanaście km. Jedyne, co nas trzymało przy życiu, to świadomość, że zaraz zacznie się wypłaszczenie. Wtedy z kolei kryzys dopadł mojego męża i ja prowadziłam przez kilka km. Wreszcie na 38 km dojechaliśmy do wypłaszczenia, zwanego Las Canadas, które krajobrazowo jest moim zdaniem najpiękniejszym widokiem na Teneryfie. Ogromne pola zastygłej lawy i pumeksu, a na tym wylany jakimś cudem asfalt. Bojąc się spaść w przepaść wybierałam raczej tor środkiem mojej połowy jezdni, a nie przy linii bocznej, za którą zaraz zaczynało się strome wyższa lub nieco niższe zbocze i wulkaniczne skały.
Po widokach dla oka i lekkim odpoczynku jazdą po płaskim od 45 znowu było ostro pod górkę. Wtedy przyszedł mój największy kryzys. Musiałam się zatrzymać na jakieś 10 minut, zjeść całą paczkę rodzynek i nieco odsapnąć, uspokoić drżące nogi. Ostatnie kilometry to droga przez mękę. Ale udało się.
Jak zajechaliśmy na miejsce, mąż zaproponował, że zostawimy tu rowery, wrócimy taksówką, a jutro przyjedziemy autem żeby wziąć rowery. Twiedził, ze boi się, ze nie wrócimy przed zmrokiem. Wyśmiałam go i ruszyliśmy w dół. Umówiliśmy się, że będziemy jechać powoli i ostrożnie, bo jezdnia była pełen dziur i nierówności, a nie chcieliśmy złapać gumy, ani mieć wywrotki. Zresztą byliśmy zbyt zmęczeni by utrzymać koncentrację potrzebną do szybszej jazdy w dół. Od startu minęło 6,5 godziny, 48 km i ponad 2200 m wysokości n.p.m.
Po krótkiej przerwie na gorącą czekoladę i kanapkę kupioną w barze ubraliśmy wszystko co mieliśmy w plecakach i zaczęliśmy zjazd. Ależ było zimno, wiatr wiał tak silny, że ledwo co było można czasem utrzymać rower. A tymczasem przed nami był jeszcze niewielki podjazd w okolicy wypłaszczenia :wrr: Ale już od 60 km zaczął się zjazd. I tu były dwie przeszkody – pierwsza to nierówna jezdnia i manewrowanie tak, by wybrać najlepszy tor na jezdni, bez wpadania w dziury. Część kierowców nie była zadowolona z tego, że jedziemy na środku pasa, ale droga przy linii bocznej była najgorsza. Sorry, ale takie mamy drogi. Dla nich to minutka dłuższej jazdy na wycieczce w czasie urlopu, dla mnie to kwestia uniknięcia kraksy z jezdnią lub skałą lub przepaścią. Tylko czekałam, czy pojawi się jakiś odważny idący na nas „na trzeciego” i był jeden taki, co mu się spieszyło pod górę i wyprzedzał, nie zważając, że jedziemy po swoim pasie jezdni - ledwo co wyhamowaliśmy. Druga przeszkoda to drętwiejąca ręka na hamulcu. Mam niestety odnawiające się przeciążenie prawego kciuka (od komputera) i ręka po kilkunastu km zaczęła mnie boleć masakrycznie. W sumie powrót trwał 2,5 godziny. Długo i zimno.
Nie mogę oddać słów szczęścia, gdy ujrzałam wreszcie Tamaimo, tak bliskie naszemu domkowi.
W sumie 98 km, 9 godzin jazdy, 10 całej wyprawy.
Co ciekawe, po powrocie okazało się, że zjazd, pomimo bólu dłoni i napięcia pleców, pozwolił całkiem dobrze wypocząć nogom i całemu organizmowi. Przyjechaliśmy zmęczeni, ale wcale nie wyczerpani, spokojnie siedzieliśmy do wieczora z dziećmi i znajomymi, a następnego dnia odwieźliśmy rowery. Ach, jak łatwo było jechać tylko 30 km i to nie cały czas pod górę :usmiech:

Będzie jeszcze podsumowanie, jak coś wymyślę

p.s. rękę rozwaliłam właśnie w Tamaimo. Do dziś się nie zagoiła.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
katekate
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 7135
Rejestracja: 01 paź 2013, 18:11
Życiówka na 10k: 45.18
Życiówka w maratonie: 3.42.11

Nieprzeczytany post

czytam ASK twoje opowieści i przeszywa mnie dreszcz :hahaha:
jesteś super dzielna babka :hej:
komentarze
nic nie muszę, mogę wszystko
Awatar użytkownika
ASK
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1733
Rejestracja: 02 gru 2013, 08:51
Życiówka na 10k: 50:08
Życiówka w maratonie: 4:43:44
Lokalizacja: Wroclaw

Nieprzeczytany post

PROJEKT TEIDE – część 5 – ostatnia – PODSUMOWANIE
Mój trener tenisa, jak dowiedział się o naszej wyprawie to podsumował: „Eee, ja myślałem, że musicie wjechać np. bez dotykania nogą do jezdni, a tak, że się można zatrzymać, zjeść cos i odpocząć, to ten wjazd to nic strasznego. Równie dobrze mógłbym się założyć z kimś, że pójdę na piechotę do Wałbrzycha. A co, nie dojdę?” Trudno się z nim nie zgodzić. Nie patrzę na nasz wjazd na Teide jak na wielkie osiągniecie, bo zrobiliśmy to dużo wolniej niż profesjonalnie wyglądający kolarze, ale raczej jak na wakacyjną przygodę. To taki debiut maratoński po 3 m-cach treningów z czasem blisko 6 godzin, nic specjalnego. Z drugiej jednak strony ile jest ludzi siedzących na kanapach, którzy nie przejdą z Wrocławia do Wałbrzycha, nie przejadą na rowerze 100 km nawet po płaskim, nie przebiegną maratonu. Jednak jest się z czego cieszyć i co opowiadać teraz m.in. Wam, może kiedyś wnukom.
Czego się nauczyłam? Że jestem zdolna do tak długiego intensywnego wysiłku sportowego. Że może warto pomyśleć o maratonie, może jeszcze tej jesieni, mam nadzieję z lepszym czasem niż 6,5 godziny. Że skoro ja tam wjechałam to mój synek za jakiś czas też da radę. Że najważniejsza jest głowa i chęci, aby dalej pedałować, dalej biec. Że trzeba trenować wytrwale i z rozsądkiem, a wtedy każdy trening przybliża do celu. Że chce tam kiedyś wrócić i pojechać rowerem też na Mascę. Że warto marzyć.
Z drugiej strony zadawałam sobie zjeżdżając pytanie: „po co to było”. Wyprawę na Formentor na Majorce wspominam jako przyjemność, tu dystans był większy i wyzwanie większe – duży wysiłek, czasem na granicy sił. Teraz wspominam to jednak mile. Ale to, myślałam, czy wjechaliśmy na Teide i w jakim czasie, nie jest ważne, najważniejsze że jesteśmy razem, że mamy kochane dzieci, że jesteśmy zdrowi. Wyzwania sportowe są super, ale rodzina i zdrowie dużo ważniejsze. Wszystko ma swoje miejsce.
I jeszcze taka refleksja - Na naszych oczach być może rozpęta się wojna. A my dyskutujemy jakie buty wybrać, jaki trening, jaki rower, na jakie zawody się zapisać… Problemy pierwszego świata :echech:
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
katekate
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 7135
Rejestracja: 01 paź 2013, 18:11
Życiówka na 10k: 45.18
Życiówka w maratonie: 3.42.11

Nieprzeczytany post

bardzo, bardzo refleksyjny post... ściskam cię mocno :oczko:
komentarze
nic nie muszę, mogę wszystko
Ma_tika
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1427
Rejestracja: 29 paź 2012, 22:34
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Warszawa

Nieprzeczytany post

Dla mnie zaskoczeniem jest, że bardzo krótko się do tego przygotowywałaś. Jakbyś zrobiła specyficzny trening kolarski pod ten wysilek, to czas wjazdu byłby o wiele lepszy :taktak:
To co, jakie następne projekty? :)
Obrazek
Awatar użytkownika
ASK
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1733
Rejestracja: 02 gru 2013, 08:51
Życiówka na 10k: 50:08
Życiówka w maratonie: 4:43:44
Lokalizacja: Wroclaw

Nieprzeczytany post

Teraz skupiam sie na bieganiu, za 3 tygodnie Polmaraton Slezanski, gdzie spotkam sie z Paulina i Katekate, pozniej przechodze na trening co 2 dni i przygotowuje sie do polmaratonu Wroclawskiego 14 czerwca, pozniej 2 sierpnia jestem zapisana na Mini Maraton Karkonoski, a 30 sierpnia na Jakuszycka Dziesiatke. Mysle niesmialo o zapisie na pewna impreze 14.09, ale najpierw chce troszke wiecej pobiegac i zobaczyc co na to moje nogi. Mam juz pasujacy mi plan pod 4 godziny :uuusmiech: Poza tym trzeba troche wiecej popracowac. Rower chce zostawic na trening 1 raz w tygodniu, a jak zrobi sie cieplo dojezdza do pracy. Moze dolacze basen 1 raz w tygodniu dla lepszej regeneracji.
Zreszta pisalam od poczatu o rowerze jako o czynniku, ktory uniemozliwia mi zwiekszenie liczby treningow biegowych :hej:
PaulinaJ
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 423
Rejestracja: 21 paź 2013, 22:27
Życiówka na 10k: 40:22
Życiówka w maratonie: 3:15:22

Nieprzeczytany post

Ja wczoraj i dziś pobiegłam bo miałam z kim Młodego zostawić ale ostatnio kiepsko mi znaleźć czas na trening.
Nie wiem jak dam radę w Sobótce. Wiem, że na 1:45 szans nie mam, nie na tej trasie i ńie w takiej formie ale zobaczymy. Może 1:50 z małym haczkiem?

ASK po Twojej opowieści miałam ciarki na całym ciele. Dla mnie to niesłychany wyczyn! Prawie 100km na rowerze!! Niesamowita spraw.
Awatar użytkownika
katekate
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 7135
Rejestracja: 01 paź 2013, 18:11
Życiówka na 10k: 45.18
Życiówka w maratonie: 3.42.11

Nieprzeczytany post

:spoczko: a my dziś z Miskami napadliśmy na decathlon, dzieci wyposażone w ekkideny i stroje :spoko: :hahaha: od jutra zaczynamy treningi
syn mi sie zwierzył, że chciałby w jakiejś olimpiadzie wystartować :hahaha: małe wariaty :hahaha: :hej:
komentarze
nic nie muszę, mogę wszystko
Awatar użytkownika
charm
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1929
Rejestracja: 28 sty 2014, 15:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: silesia
Kontakt:

Nieprzeczytany post

katekate pisze::spoczko: a my dziś z Miskami napadliśmy na decathlon, dzieci wyposażone w ekkideny i stroje :spoko: :hahaha: od jutra zaczynamy treningi
syn mi sie zwierzył, że chciałby w jakiejś olimpiadzie wystartować :hahaha: małe wariaty :hahaha: :hej:
ciekawe w kogo się wdały z takim zamiłowaniem do sportu :hejhej:


a ja w sobotę testowałam nową trasę - 5,6km :hej:
a w niedzielę miałam nauczkę... bo w sobotę po biegu odwiedziła mnie mama, jakieś zakupy (czerwone szpilki :hej: ), itd, i jakoś na sensowne jedzenie czasu brakło, tylko jakiś biały ser, zupa, itd...
jak wczoraj postanowiłam pobiegać z tż-tem (udało mi się go zmobilizować, i obiecał biegać ze mną w niedziele :hej: :hej: :hej: ) to myślałam, że padnę, czułam się jakby mi ktoś baterie wyjął :lalala:

ale wczoraj już nadrobiłam obiadem ;-)
a od jutra kolejny krok do przodu w planie...

i tak się zastanawiam, czy jestem w stanie przebiec 7km... z przerwami oczywiście... w tym tygodniu biegałam 5min/1min marszu, a 23 marca jest perła paprocan, i chętnie bym się tam pojawiła, choćby z przyczyn "towarzyskich", żeby się sprawdzić, itd (pominę fakt, że mój szef biegnie tam maraton, i mam bardzo dużo znajomych, o różnym stopniu zaawansowania, którzy się tam wybierają)
i tak się waham, czy to w ogóle ma sens... skoro wiem, że nie jestem w stanie biec tych 7km ciągiem, tylko z przerwami... czy nie porywam się z motykom na słońce? :ojoj:
pierwszy "normalny" start planuję w Jastrzębiu, kobiety na 5+ na 5 km myślę, że będę w stanie utrzymać jakieś sensowne tempo, itd...
ech... chwilami mam wrażenie, że zajmuję się pierdołami, jakbym nie miała poważniejszych problemów.... :lalala:
a może właśnie dlatego, że mam, i żeby choć na trochę się od nich oderwać... :lalala:
New Balance but biegowy
ODPOWIEDZ