Aniad1312 Run 4 fun - not 4 records ;)
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
30 stycznia
Dzisiaj ubrałam się zgodnie z zaleceniami. Zalecenia mówią, że jak wychodzi się biegać, to ubiór powinien być taki, żeby czuć lekki chłód. I tak było Za dużo bielizny termoaktywnej nie mam, sztuk 2, po użyciu do prania, którego wczoraj nie zrobiłam. Tak więc dzisiaj krótki rękaw, na to ciepła bluza i huzia na józia. Nie było źle, a wręcz łomatko-gorunco już gdzieś kole 4-5km.
Przy 3km wyłączyłam muzykę, bo chciałam trochę myśli w Firmanenty wysłać, ale coś się skupić na tym nie mogę ostatnio, tak i tym razem było, choć muzyki już i tak nie słuchałam. I całkiem przyjemnie tak się biegło z myślami plączącymi się pod nogami
Oczywiście powyższe-te nie zasługują na miano "the news of the day", ale zawsze to lepiej wygląda niż wstukanie suchego - 10km po 5:27; ostatnie 2 km częściowo pod wiatr, ale i tak udało się przyspieszyć - 5:17 i 5:16.
Dzisiaj ubrałam się zgodnie z zaleceniami. Zalecenia mówią, że jak wychodzi się biegać, to ubiór powinien być taki, żeby czuć lekki chłód. I tak było Za dużo bielizny termoaktywnej nie mam, sztuk 2, po użyciu do prania, którego wczoraj nie zrobiłam. Tak więc dzisiaj krótki rękaw, na to ciepła bluza i huzia na józia. Nie było źle, a wręcz łomatko-gorunco już gdzieś kole 4-5km.
Przy 3km wyłączyłam muzykę, bo chciałam trochę myśli w Firmanenty wysłać, ale coś się skupić na tym nie mogę ostatnio, tak i tym razem było, choć muzyki już i tak nie słuchałam. I całkiem przyjemnie tak się biegło z myślami plączącymi się pod nogami
Oczywiście powyższe-te nie zasługują na miano "the news of the day", ale zawsze to lepiej wygląda niż wstukanie suchego - 10km po 5:27; ostatnie 2 km częściowo pod wiatr, ale i tak udało się przyspieszyć - 5:17 i 5:16.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
31 stycznia
13km po 5:22.
Wiadukt x4.
Żesz no...z której strony dzisiaj nie biegłam - wiatr. Wymęczył mnie dzisiaj, więc uśmiechałam się tylko trochę i to raczej wewnętrznie Dla mnie - najlepszym sposobem na niego jest przyspieszyć. Mimo, że czasem ma się wrażenie, że stoi się w miejscu przebierając girkami. Jakoś się jednak udało, bo kilka kaemów wpadło szybciej, m.in. 5+6 - 5:18 i 5:19; 8+11 po 5:08. No i mała rzecz a cieszy - 12km po 4:56. A myślałam, że już tak nie umiem
Po 12km - długa prosta, okrutnie podatna na wichrowe działania, stwierdziłam, że jednak wiatru mam dość na dzisiaj i skręciłam w kierunku bloków, żeby dokulać 13ty. Nagroda za wygodnictwo taka, że na oblodzonym chodniku, 200m od domu wywinęłabym mega orła. Ale chyba stabilizacja nie jest w złym stanie, bo nie padłam, choć blisko było
Nie wiem jak jutro będzie z bieganiem, bo dzisiaj wieczorem czeka mnie KIK - Kręgielna Integracja Klubowa ale raczej pobiegam, tym bardziej że niby słonecznie ma być, no to aż żal byłoby nie skorzystać.
Zupełnie niespodziewanie bilans styczniowy wypadł dość przyzwoicie - 307km.
Minus sytuacji taki, że zupełnie tego po mnie nie widać
13km po 5:22.
Wiadukt x4.
Żesz no...z której strony dzisiaj nie biegłam - wiatr. Wymęczył mnie dzisiaj, więc uśmiechałam się tylko trochę i to raczej wewnętrznie Dla mnie - najlepszym sposobem na niego jest przyspieszyć. Mimo, że czasem ma się wrażenie, że stoi się w miejscu przebierając girkami. Jakoś się jednak udało, bo kilka kaemów wpadło szybciej, m.in. 5+6 - 5:18 i 5:19; 8+11 po 5:08. No i mała rzecz a cieszy - 12km po 4:56. A myślałam, że już tak nie umiem
Po 12km - długa prosta, okrutnie podatna na wichrowe działania, stwierdziłam, że jednak wiatru mam dość na dzisiaj i skręciłam w kierunku bloków, żeby dokulać 13ty. Nagroda za wygodnictwo taka, że na oblodzonym chodniku, 200m od domu wywinęłabym mega orła. Ale chyba stabilizacja nie jest w złym stanie, bo nie padłam, choć blisko było
Nie wiem jak jutro będzie z bieganiem, bo dzisiaj wieczorem czeka mnie KIK - Kręgielna Integracja Klubowa ale raczej pobiegam, tym bardziej że niby słonecznie ma być, no to aż żal byłoby nie skorzystać.
Zupełnie niespodziewanie bilans styczniowy wypadł dość przyzwoicie - 307km.
Minus sytuacji taki, że zupełnie tego po mnie nie widać
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
1 lutego
Ożesz, się lekko sponiewierałam
Kręgle super, śmichy chichy.
Potem spontanicznie poszliśmy jeszcze potańczyć. Zeszło ze 4 godziny na tych tańcach. Tak więc intensywnie było, acz odpoczęłam niesamowicie i ubawiłam równie mocno.
Ranek był już trudniejszy...
No ale nicto.
Byłam umówiona z dwoma kolegami na długie wybieganie, które musieliśmy przełożyć na godzinę później.
A że dowiedziałam się o tym, kiedy jadłam już śniadanie, to obawiałam się że może chcieć mi się jeść po drodze. Tak też się stało - od 9km biegłam wściekle głodna. Na dodatek na sam koniec zaczęliśmy gadać o jedzeniu
Po 10km spotkaliśmy biegaczkę, zaprosiliśmy do swojej grupki, pociągnęła tempo, nie ma co. Dla mnie komfortowo dzisiaj było 6-6:10, a tu trzeba było przestawić się na 5:45-5:30. Ale tylko na ok 3-4km.
Kilometry jakoś leciały, przestałam myśleć, że jednak jest ciężko. Ostatni kilometr leciałam tylko z Robertem. Niespodziewanie dawałam radę podnosić nogi wyżej niż wcześniej, jakoś tak fajnie w rytm wpadliśmy, równy i krok biegowy nam się zgrał, że tempo wyszło 5:38. To pewnie z tej radości, że do domu już blisko
No i tym sposobem wyszło dzisiaj 25.3km po 5:56.
W przeciwieństwie do longa z zeszłej niedzieli, z ulgą wracałam do domu
Ożesz, się lekko sponiewierałam
Kręgle super, śmichy chichy.
Potem spontanicznie poszliśmy jeszcze potańczyć. Zeszło ze 4 godziny na tych tańcach. Tak więc intensywnie było, acz odpoczęłam niesamowicie i ubawiłam równie mocno.
Ranek był już trudniejszy...
No ale nicto.
Byłam umówiona z dwoma kolegami na długie wybieganie, które musieliśmy przełożyć na godzinę później.
A że dowiedziałam się o tym, kiedy jadłam już śniadanie, to obawiałam się że może chcieć mi się jeść po drodze. Tak też się stało - od 9km biegłam wściekle głodna. Na dodatek na sam koniec zaczęliśmy gadać o jedzeniu
Po 10km spotkaliśmy biegaczkę, zaprosiliśmy do swojej grupki, pociągnęła tempo, nie ma co. Dla mnie komfortowo dzisiaj było 6-6:10, a tu trzeba było przestawić się na 5:45-5:30. Ale tylko na ok 3-4km.
Kilometry jakoś leciały, przestałam myśleć, że jednak jest ciężko. Ostatni kilometr leciałam tylko z Robertem. Niespodziewanie dawałam radę podnosić nogi wyżej niż wcześniej, jakoś tak fajnie w rytm wpadliśmy, równy i krok biegowy nam się zgrał, że tempo wyszło 5:38. To pewnie z tej radości, że do domu już blisko
No i tym sposobem wyszło dzisiaj 25.3km po 5:56.
W przeciwieństwie do longa z zeszłej niedzieli, z ulgą wracałam do domu
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
2 lutego
Miałam się wybrać towarzysko na morsowanie. Przed morsowaniem miałam pobiegać. Choć nie do końca byłam pewna, czy uda mi się to wdrożyć w życie, bo postanowiłam nie nastawiać budzika, dając sobie szansę na wyspanie się.
Tym razem okazałam się śpiochem - po ponad 10h snu (miłe zaskoczenie) dałam kumplowi znać, że dzisiaj nie jadę, bo dopiero się obudziłam, a przecież w ciągu 40min (umówieni byliśmy na 10:40) to nawet najeść się nie dam rady, nie mówiąc o tym żeby jeszcze wskoczyć w ubranie. Gdyż jestem z rodzaju tych, którzy nienawidzą się rano spieszyć, bo psuje mi to dzień.
Trochę jeszcze poleżałam, wstałam, skubnęłam chleba z miodem i polazłam biegać, bo jakoś mi dziwnie było jak pomyślałam o nie-bieganiu.
Założenie było 10-15km. Hm, kiedyś satysfakcję dawało mi 10km na dzień dobry, teraz coraz bardziej skłaniam się ku dystansowi bliższemu 15. No ale nicto. W związku z tym, że wczoraj wpadło 25km, to dzisiaj zapowiadało się bieganie typu "kulaj-noga". Tym bardziej, że trasę chciałam jakąś inną niż ta zazwyczaj wybierana.
Zaczynam dreptać, nogi ciężkie, ale cóż - biegnę dalej. Jakoś tak szybko mi sie wydaje, no i faktycznie: 5:32/ 5:37/ 5:18. Dobiegam do ronda przy lidlu, skręcam pod most, potem wiadukt. Nogi ciężkie, oddycha się nie-lepiej, ale zwolnić też nie ma jak - 5:24/ 5:25/ 5:23.
Co jakiś czas muszę się zatrzymać, może nie co chwilę, ale w porównaniu z poprzednimi biegami jakoś więcej. Cóż - odwilż na drodze, odwilż w nosie i akcja chusteczka wpadła podczas dzisiejszego biegania ze 4 razy.
Kolejny wiadukt, przy zbiegu poczucie ciężaru jakoś znika, nogi jakby lżejsze i mocniejsze - 5:27. Rahsaan w uszach tempo podaje, jest naprawdę fajnie - satysfakcja, że noga idzie do góry, mimo wczorajszego dystansu - 5:09/ 5:04. Po tym 9km stwierdzam, że trochę jednak muszę się schłodzić. Tak więc kolejny kaem po 5:43. No ale już 11ty sam się nakręca, na zegarku widzę że zostało mi się jeszcze ok 400m, myślę sobie - jest dobrze, trochę podkręcę, nogi odmulę i jakoś wychodzi 5:06. Ostatnie 500m już leciutko-wolniutko po 5:40.
Całościowo 11.5km po 5:23.
Zmęczenie czułam, nie powiem, ale po przyjściu do domu i chwili rozciągania, z muzyką wciąż w uszach, aż mi żal było, że już skończyłam
Tydzień niespodziewanie mocny wybiegany - 87.40. Abo lubię tak
Wczoraj i dzisiaj zupełnie zasłużenie
Miałam się wybrać towarzysko na morsowanie. Przed morsowaniem miałam pobiegać. Choć nie do końca byłam pewna, czy uda mi się to wdrożyć w życie, bo postanowiłam nie nastawiać budzika, dając sobie szansę na wyspanie się.
Tym razem okazałam się śpiochem - po ponad 10h snu (miłe zaskoczenie) dałam kumplowi znać, że dzisiaj nie jadę, bo dopiero się obudziłam, a przecież w ciągu 40min (umówieni byliśmy na 10:40) to nawet najeść się nie dam rady, nie mówiąc o tym żeby jeszcze wskoczyć w ubranie. Gdyż jestem z rodzaju tych, którzy nienawidzą się rano spieszyć, bo psuje mi to dzień.
Trochę jeszcze poleżałam, wstałam, skubnęłam chleba z miodem i polazłam biegać, bo jakoś mi dziwnie było jak pomyślałam o nie-bieganiu.
Założenie było 10-15km. Hm, kiedyś satysfakcję dawało mi 10km na dzień dobry, teraz coraz bardziej skłaniam się ku dystansowi bliższemu 15. No ale nicto. W związku z tym, że wczoraj wpadło 25km, to dzisiaj zapowiadało się bieganie typu "kulaj-noga". Tym bardziej, że trasę chciałam jakąś inną niż ta zazwyczaj wybierana.
Zaczynam dreptać, nogi ciężkie, ale cóż - biegnę dalej. Jakoś tak szybko mi sie wydaje, no i faktycznie: 5:32/ 5:37/ 5:18. Dobiegam do ronda przy lidlu, skręcam pod most, potem wiadukt. Nogi ciężkie, oddycha się nie-lepiej, ale zwolnić też nie ma jak - 5:24/ 5:25/ 5:23.
Co jakiś czas muszę się zatrzymać, może nie co chwilę, ale w porównaniu z poprzednimi biegami jakoś więcej. Cóż - odwilż na drodze, odwilż w nosie i akcja chusteczka wpadła podczas dzisiejszego biegania ze 4 razy.
Kolejny wiadukt, przy zbiegu poczucie ciężaru jakoś znika, nogi jakby lżejsze i mocniejsze - 5:27. Rahsaan w uszach tempo podaje, jest naprawdę fajnie - satysfakcja, że noga idzie do góry, mimo wczorajszego dystansu - 5:09/ 5:04. Po tym 9km stwierdzam, że trochę jednak muszę się schłodzić. Tak więc kolejny kaem po 5:43. No ale już 11ty sam się nakręca, na zegarku widzę że zostało mi się jeszcze ok 400m, myślę sobie - jest dobrze, trochę podkręcę, nogi odmulę i jakoś wychodzi 5:06. Ostatnie 500m już leciutko-wolniutko po 5:40.
Całościowo 11.5km po 5:23.
Zmęczenie czułam, nie powiem, ale po przyjściu do domu i chwili rozciągania, z muzyką wciąż w uszach, aż mi żal było, że już skończyłam
Tydzień niespodziewanie mocny wybiegany - 87.40. Abo lubię tak
Wczoraj i dzisiaj zupełnie zasłużenie
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
3 lutego
Aktywna regeneracja. Bądź co bądź trzeba było jakoś uczcić prawie-urodziny biegowe - 3 lata i 10miesięcy dzisiaj mija od kiedy zaczęłam dreptać. Z tej okazji 9km po 5:20, w tym ostatni ładnie wszedł po 5:03.
Więcej nie napiszę, bo mi się godziny porypały i jak wróciłam, to sobie zdałam sprawę, że jednak nie mam tych 30min więcej do dyspozycji, co myślałam, że mam
Aktywna regeneracja. Bądź co bądź trzeba było jakoś uczcić prawie-urodziny biegowe - 3 lata i 10miesięcy dzisiaj mija od kiedy zaczęłam dreptać. Z tej okazji 9km po 5:20, w tym ostatni ładnie wszedł po 5:03.
Więcej nie napiszę, bo mi się godziny porypały i jak wróciłam, to sobie zdałam sprawę, że jednak nie mam tych 30min więcej do dyspozycji, co myślałam, że mam
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
4 lutego
Cóż. Zakładam buty i biegnę, jeśli tylko przyjdzie mi to do głowy.
Bez zbędnych filozofii i analiz.
Co prawda, przemyśleń trochę jednak mam, wczorajszy impuls trochę mi dzisiaj chodził po głowie. Ale o tym kiedy indziej, bo tradycyjnie czasu teraz nie mam.
Dlatego dzisiaj czysto kronikarsko będzie, acz z refleksją pozytywną. Refleksja pozytywna jest taka, że choć do żadnych zawodów się nie szykuję, to cieszy mnie jak mogę pobiec szybciej, co dzisiaj miało miejsce. Wiadukt wschodni ostatnio mnie poniewierał wiatrem srogim i mroźnym, to dzisiaj oddał. Tak więc na tenże odcinek wte i wewte przypadły, częściowo, 8 i 9km, w tempie 4:56 i 4:52, czyli mała rzecz a cieszy. Co prawda w połowie 9km zatrzymało mnie czerwone światło, ale i tak jestem zadowolona. Kolejny, czyli 10ty też wpadł miło, bo po 4:57. Na końcu lekko nie było i musiałam chwilę odsapnąć. No ale nicto, ostatni pełny wleciał po 5:13 i tym sposobem uzbierało się 11.47km po 5:15.
Cóż. Zakładam buty i biegnę, jeśli tylko przyjdzie mi to do głowy.
Bez zbędnych filozofii i analiz.
Co prawda, przemyśleń trochę jednak mam, wczorajszy impuls trochę mi dzisiaj chodził po głowie. Ale o tym kiedy indziej, bo tradycyjnie czasu teraz nie mam.
Dlatego dzisiaj czysto kronikarsko będzie, acz z refleksją pozytywną. Refleksja pozytywna jest taka, że choć do żadnych zawodów się nie szykuję, to cieszy mnie jak mogę pobiec szybciej, co dzisiaj miało miejsce. Wiadukt wschodni ostatnio mnie poniewierał wiatrem srogim i mroźnym, to dzisiaj oddał. Tak więc na tenże odcinek wte i wewte przypadły, częściowo, 8 i 9km, w tempie 4:56 i 4:52, czyli mała rzecz a cieszy. Co prawda w połowie 9km zatrzymało mnie czerwone światło, ale i tak jestem zadowolona. Kolejny, czyli 10ty też wpadł miło, bo po 4:57. Na końcu lekko nie było i musiałam chwilę odsapnąć. No ale nicto, ostatni pełny wleciał po 5:13 i tym sposobem uzbierało się 11.47km po 5:15.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
5 lutego
Wczoraj spotkanie ze znajomymi - lubię gotowanie skutek uboczny - wchłonięty pierdyliard kalorii ale nicto, ważniejszy ten czas razem spędzony i dobry nastrój
I za racji wczorajszego spotkania dzisiaj się wysypiałam. Poza tym miało być piękne słońce, a rano o ciemnicy by go nie było - więc to był dodatkowy argument, a raczej ten najważniejszy.
Niemniej jednak, zaleta biegania rano taka, że wstaję i po ogarnięciu się - wychodzę i biegnę. A już po południu nie zawsze taki zapał mam...tak było też dzisiaj, słońce kusiło, ale leń też swoje dorzucał - może by tak na spacer, a może by tak do kina. Ale końcu się zamknął. I dobrze, bo obawiałam się, że po wejściu do domu zalegnę na kanapie, co jest fajne ale niespecjalnie miałam na to ochotę dzisiaj. Tak więc po powrocie z pracy szybko się przebrałam i wyległam. Dziwnie się jakoś biegło, nogi jak nie moje - rano zdecydowanie jestem lepsza kulaj-noga.
Tak się jakoś kulałam, odbiłam na pętlę 4km, na jej początku zobaczyłam parę w średni wieku, potem na 3km znów sie spotkaliśmy, pani na mój widok miała oczy prawie jak spodki - coś w stylu "przecież przed chwilą była tam...".
Po 5km zatrzymałam się, patrzę - średnie tempo 5:24, ech...a miało być wolniej. Po prawie 4km z ulgą znów się zatrzymałam na akcję chusteczka, z radością - gdyż czułam, że zwolniłam - patrzę na średnie tempo, a tam...5:24
No i jakoś już tak cały czas się kulałam, pod koniec już zwolniłam, ale generalnie szału zwalniania nie było.
Gdyż średnie tempo 5:25, przez 15.3km.
A za parę chwil lecę na łyżwy
Wczoraj spotkanie ze znajomymi - lubię gotowanie skutek uboczny - wchłonięty pierdyliard kalorii ale nicto, ważniejszy ten czas razem spędzony i dobry nastrój
I za racji wczorajszego spotkania dzisiaj się wysypiałam. Poza tym miało być piękne słońce, a rano o ciemnicy by go nie było - więc to był dodatkowy argument, a raczej ten najważniejszy.
Niemniej jednak, zaleta biegania rano taka, że wstaję i po ogarnięciu się - wychodzę i biegnę. A już po południu nie zawsze taki zapał mam...tak było też dzisiaj, słońce kusiło, ale leń też swoje dorzucał - może by tak na spacer, a może by tak do kina. Ale końcu się zamknął. I dobrze, bo obawiałam się, że po wejściu do domu zalegnę na kanapie, co jest fajne ale niespecjalnie miałam na to ochotę dzisiaj. Tak więc po powrocie z pracy szybko się przebrałam i wyległam. Dziwnie się jakoś biegło, nogi jak nie moje - rano zdecydowanie jestem lepsza kulaj-noga.
Tak się jakoś kulałam, odbiłam na pętlę 4km, na jej początku zobaczyłam parę w średni wieku, potem na 3km znów sie spotkaliśmy, pani na mój widok miała oczy prawie jak spodki - coś w stylu "przecież przed chwilą była tam...".
Po 5km zatrzymałam się, patrzę - średnie tempo 5:24, ech...a miało być wolniej. Po prawie 4km z ulgą znów się zatrzymałam na akcję chusteczka, z radością - gdyż czułam, że zwolniłam - patrzę na średnie tempo, a tam...5:24
No i jakoś już tak cały czas się kulałam, pod koniec już zwolniłam, ale generalnie szału zwalniania nie było.
Gdyż średnie tempo 5:25, przez 15.3km.
A za parę chwil lecę na łyżwy
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
7 lutego
Wczoraj wybrałam się na lodowisko, nie-patriotycznie do Swarzędza, choć swoje-miastowe mam 500m od domu.
Tak mi to jakoś spontanicznie wleciało do głowy, zmienić otoczenie, wleciało i wylecieć nie chciało. Zadzwoniłam jeszcze po kumpelę, która na łyżwach nie jeździła, spotkałyśmy się na miejscu i dawaj. Miałam trochę przerwy, co na początku dało się odczuć - pierwsze chwilki-robaczywki. W pierwszej chwilce byłam tak skupiona na utrzymaniu równowagi, że nie zauważyłam pana, który nadjeżdżał z mojej lewej strony i prawie bym na niego wpadła zauważyłam jednak to, że był przystojny i świetnie jeździł - ale to już później
Z czasem szło mi coraz lepiej i jak po godzinie trzeba było kończyć, to żal mi było bardzo. Tak bardzo, że jeszcze zamierzam tam zawitać
A dzisiaj 10km. Miało być spokojnie, no i raczej tak było, bo tempo telepało się w okolicach 5:30, z wyjątkiem 6km po 5:12, sama nie wiem jak. I po 9km, który wpadł po 5:17, stwierdziłam że na ostatni 10-ty muszę zwolnić, więc jak łatwo się domyślić przekulałam go po 4:58
Wczoraj wybrałam się na lodowisko, nie-patriotycznie do Swarzędza, choć swoje-miastowe mam 500m od domu.
Tak mi to jakoś spontanicznie wleciało do głowy, zmienić otoczenie, wleciało i wylecieć nie chciało. Zadzwoniłam jeszcze po kumpelę, która na łyżwach nie jeździła, spotkałyśmy się na miejscu i dawaj. Miałam trochę przerwy, co na początku dało się odczuć - pierwsze chwilki-robaczywki. W pierwszej chwilce byłam tak skupiona na utrzymaniu równowagi, że nie zauważyłam pana, który nadjeżdżał z mojej lewej strony i prawie bym na niego wpadła zauważyłam jednak to, że był przystojny i świetnie jeździł - ale to już później
Z czasem szło mi coraz lepiej i jak po godzinie trzeba było kończyć, to żal mi było bardzo. Tak bardzo, że jeszcze zamierzam tam zawitać
A dzisiaj 10km. Miało być spokojnie, no i raczej tak było, bo tempo telepało się w okolicach 5:30, z wyjątkiem 6km po 5:12, sama nie wiem jak. I po 9km, który wpadł po 5:17, stwierdziłam że na ostatni 10-ty muszę zwolnić, więc jak łatwo się domyślić przekulałam go po 4:58
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
Dzisiaj, czyli jak wczoraj
Wczoraj na Prowincjonaliach. Edycja XXI, a ja pierwszy raz tam zawitałam Kilka dokumentów obejrzałam, w tym rewelacyjną 'Joannę'. To dla ducha było.
Dzisiaj rzecz dla ciała. Wczoraj biegnąc przez Słomowo stwierdziłam, że poćwiczę sobie podbiegi. I tak było. Najpierw wewte - 6.5km po 5:16. Założenie było, że wolno, ale wrzuciłam starą-nową playlistę i jak zabrzmiało Dire Straits, zwłaszcza od 2:52, to już wiedziałam że plany swoje, a ja swoje. A było to na 3km, który w rezultacie wpadł po 4:45.
Potem podbiegi, 8x40s (dystans ok 145m), przerwa w marszu po 2 min. Podbieg jest konkretny - jak dla mnie:
Tempo poszczególnych odcinków takie:
4:55/ 4:30/ 4:28/4:34/ 4:41/ 4:35/ 4:37/ 4:23
Ostatni udało mi się najszybciej, ach ach
No i wewte - 4.5km po 5:14, też miało być wolniej, ale jakoś nie wyszło - 5:24/ 5:31/ 5:13/ 4:43
Abo jak w słuchawkach zabrzmiał rytm-tego-tu, to już tylko mogłam zapierniczać n ostatnim pełnym kaemie
Lekko nie było, wiatr w twarz dawał, uch mordęga była, ale jaka radość
Ostatnie 500m to już mi się nie chciało gnać i wyszło 5:24.
Tak więc zadowolona jestem bardzo dziś. Myślałam, że nie dam rady tych podbiegów, a okazuje się że wyszły tak, jak latem.
Uff, czyli, że jeszcze mogę
Na dobry piątek dwa akcenty:
1) Blondynka skarży się koleżance: - Wyobraź sobie, moja siostra urodziła dziecko i nie napisała mi, czy dziewczynkę czy chłopca. Teraz nie wiem, czy jestem ciocią, czy wujkiem...
2) Nie tylko kobiety strzelają focha
Wczoraj na Prowincjonaliach. Edycja XXI, a ja pierwszy raz tam zawitałam Kilka dokumentów obejrzałam, w tym rewelacyjną 'Joannę'. To dla ducha było.
Dzisiaj rzecz dla ciała. Wczoraj biegnąc przez Słomowo stwierdziłam, że poćwiczę sobie podbiegi. I tak było. Najpierw wewte - 6.5km po 5:16. Założenie było, że wolno, ale wrzuciłam starą-nową playlistę i jak zabrzmiało Dire Straits, zwłaszcza od 2:52, to już wiedziałam że plany swoje, a ja swoje. A było to na 3km, który w rezultacie wpadł po 4:45.
Potem podbiegi, 8x40s (dystans ok 145m), przerwa w marszu po 2 min. Podbieg jest konkretny - jak dla mnie:
Tempo poszczególnych odcinków takie:
4:55/ 4:30/ 4:28/4:34/ 4:41/ 4:35/ 4:37/ 4:23
Ostatni udało mi się najszybciej, ach ach
No i wewte - 4.5km po 5:14, też miało być wolniej, ale jakoś nie wyszło - 5:24/ 5:31/ 5:13/ 4:43
Abo jak w słuchawkach zabrzmiał rytm-tego-tu, to już tylko mogłam zapierniczać n ostatnim pełnym kaemie
Lekko nie było, wiatr w twarz dawał, uch mordęga była, ale jaka radość
Ostatnie 500m to już mi się nie chciało gnać i wyszło 5:24.
Tak więc zadowolona jestem bardzo dziś. Myślałam, że nie dam rady tych podbiegów, a okazuje się że wyszły tak, jak latem.
Uff, czyli, że jeszcze mogę
Na dobry piątek dwa akcenty:
1) Blondynka skarży się koleżance: - Wyobraź sobie, moja siostra urodziła dziecko i nie napisała mi, czy dziewczynkę czy chłopca. Teraz nie wiem, czy jestem ciocią, czy wujkiem...
2) Nie tylko kobiety strzelają focha
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
9 lutego
Dobra wiadomość taka, że 'Joanna' zgarnęła Jańcia w kategorii dokumentu.
Fajne dni filmowe.
No tak. Myśli różne.
Prawdziwy biegacz - problem stary jak świat.
Kim on jest? Czemu stwierdzenie "jestem biegaczem" napawa taka dumą? Czy w innych grupach też tak jest? "Jestem szachistą"? "Jestem pływakiem"?
"Jestem biegaczem" to brzmi dumnie. I modnie.
A już prawdziwy biegacz, to ło ho ho. Prawdziwy, czyli nie-udawany. Czyli...jaki? Taki, który biega dychę w okolicach 30min? Czy taki co przebiegł 20 maratonów? A może taki, który ma fajne ciuchy biegowe, z butami najnowszej kolekcji na każdy sezon? No to może taki, który jeździ na obozy? Albo trenuje ponad 100km na tydzień.
Prawdziwy biegacz. Gdyby dopasować powyższe, oznaczałoby to, że każdy inny jest nieprawdziwy, ba! nawet nie mógłby zostać nazwany biegaczem. Czyli byłby podróbką? No i co wtedy? Co z tymi, którzy wykradają czas, wcześnie rano, późno w nocy, aby pogodzić swoje obowiązki rodzinne i zawodowe. Niektórzy z nich dychę biegają w godzinę i to jeszcze na zawodach, co wołałoby o pomstę do nieba według tych "prawdziwych".
Nie-prawdziwy, czyli fałszywy? A może trzeba by przestawić? Takie zadanie: dopasuj definicję do grupy.
Czy biegowość tworzy mnie jako człowieka?
Czy wartościuje moje bycie-tu?
Mogłoby, owszem, ale kiedy zostanie mi odebrane, co przecież się zdarza - co wtedy? Kim wtedy będę? Dla kogo wtedy będę?
Ilu z nas, łącznie ze mną, nie wyobraża sobie życia bez biegania...Niektórzy dołączają do tego wyniki, progres, zawody, cele, plany, sraty taty; inni nie - truchtają kiedy chcą i jak chcą. Czasem nie-chcą, bo się-nie-chcę, a i tak biegną. Jedni i drudzy -przecież gotujemy się w tej samej zupie.
No więc jest całym życiem, ale niedobrze kiedy jest bożkiem. To już lepiej, żeby było dodatkiem. Ale jak może być dodatkiem, skoro jest takie ważne - bez niego trudno się funkcjonuje, co już wiemy.
Te wydreptywane kilometry, w większości z potrzeby, czasem na zajęcie myśli - czyli byłyby ważniejsze niż życie kogoś, kto zmaga się z chorobą? A może jest zdrowy, ale nadziei nie ma i każdy jego dzień ma kolor szary. Mimo wszystko wstaje z łóżka i stawia kroki. Tak jak ja. Jak my. Nie różnimy się niczym, wszyscy jesteśmy zdeterminowani.
A może chodzi o serce? Może o to, żeby nim się kierować?
Wtedy będzie prawdziwie.
27.5km.
Przypomniało mi się jak biegłam
Dobra wiadomość taka, że 'Joanna' zgarnęła Jańcia w kategorii dokumentu.
Fajne dni filmowe.
No tak. Myśli różne.
Prawdziwy biegacz - problem stary jak świat.
Kim on jest? Czemu stwierdzenie "jestem biegaczem" napawa taka dumą? Czy w innych grupach też tak jest? "Jestem szachistą"? "Jestem pływakiem"?
"Jestem biegaczem" to brzmi dumnie. I modnie.
A już prawdziwy biegacz, to ło ho ho. Prawdziwy, czyli nie-udawany. Czyli...jaki? Taki, który biega dychę w okolicach 30min? Czy taki co przebiegł 20 maratonów? A może taki, który ma fajne ciuchy biegowe, z butami najnowszej kolekcji na każdy sezon? No to może taki, który jeździ na obozy? Albo trenuje ponad 100km na tydzień.
Prawdziwy biegacz. Gdyby dopasować powyższe, oznaczałoby to, że każdy inny jest nieprawdziwy, ba! nawet nie mógłby zostać nazwany biegaczem. Czyli byłby podróbką? No i co wtedy? Co z tymi, którzy wykradają czas, wcześnie rano, późno w nocy, aby pogodzić swoje obowiązki rodzinne i zawodowe. Niektórzy z nich dychę biegają w godzinę i to jeszcze na zawodach, co wołałoby o pomstę do nieba według tych "prawdziwych".
Nie-prawdziwy, czyli fałszywy? A może trzeba by przestawić? Takie zadanie: dopasuj definicję do grupy.
Czy biegowość tworzy mnie jako człowieka?
Czy wartościuje moje bycie-tu?
Mogłoby, owszem, ale kiedy zostanie mi odebrane, co przecież się zdarza - co wtedy? Kim wtedy będę? Dla kogo wtedy będę?
Ilu z nas, łącznie ze mną, nie wyobraża sobie życia bez biegania...Niektórzy dołączają do tego wyniki, progres, zawody, cele, plany, sraty taty; inni nie - truchtają kiedy chcą i jak chcą. Czasem nie-chcą, bo się-nie-chcę, a i tak biegną. Jedni i drudzy -przecież gotujemy się w tej samej zupie.
No więc jest całym życiem, ale niedobrze kiedy jest bożkiem. To już lepiej, żeby było dodatkiem. Ale jak może być dodatkiem, skoro jest takie ważne - bez niego trudno się funkcjonuje, co już wiemy.
Te wydreptywane kilometry, w większości z potrzeby, czasem na zajęcie myśli - czyli byłyby ważniejsze niż życie kogoś, kto zmaga się z chorobą? A może jest zdrowy, ale nadziei nie ma i każdy jego dzień ma kolor szary. Mimo wszystko wstaje z łóżka i stawia kroki. Tak jak ja. Jak my. Nie różnimy się niczym, wszyscy jesteśmy zdeterminowani.
A może chodzi o serce? Może o to, żeby nim się kierować?
Wtedy będzie prawdziwie.
27.5km.
Przypomniało mi się jak biegłam
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
10 lutego
Wczoraj wieczorem trochę ponad godzinę na łyżwach. Na początku ostrożnie, ale potem się rozkręciłam i całkiem szybko mi się jeździło. Czyli tak jak lubię. W ogóle - przy usportawianiu się nie umiem inaczej niż się zmęczyć, upocić, poczuć mięśnie - wtedy jest zadowolenie i satysfakcja. Tak już mam i wcale nie jest mi z tym źle
Dzisiaj 8.6km.
Miała być dyszka.
Wczoraj kończąc przy-zalewową ścieżkę pomyślałam, o tym jak niektórzy piszą, że nie ukończyli treningu i się tym frustrują. I pomyślałam jeszcze, że mi się to nie zdarza - z reguły co sobie umyślę, tak zrobię.
Dzisiaj - w tym samym miejscu, stwierdziłam, że tej dyszki to wcale nie chce mi się jednak biec i raczej będzie krócej
Bo przecież nie muszę, mogę tylko chcieć
Po 6.5km zatrzymałam się, żeby popatrzeć na skąpaną w słońcu wodę, porozciągałam się trochę.
Pobiegłam dalej.
Niezmiennie lubię słuchać tych słów.
Z rzeczy przyziemnych - loki są już wspomnieniem - dla Gryzeldy - domagała się dowodu
Wczoraj wieczorem trochę ponad godzinę na łyżwach. Na początku ostrożnie, ale potem się rozkręciłam i całkiem szybko mi się jeździło. Czyli tak jak lubię. W ogóle - przy usportawianiu się nie umiem inaczej niż się zmęczyć, upocić, poczuć mięśnie - wtedy jest zadowolenie i satysfakcja. Tak już mam i wcale nie jest mi z tym źle
Dzisiaj 8.6km.
Miała być dyszka.
Wczoraj kończąc przy-zalewową ścieżkę pomyślałam, o tym jak niektórzy piszą, że nie ukończyli treningu i się tym frustrują. I pomyślałam jeszcze, że mi się to nie zdarza - z reguły co sobie umyślę, tak zrobię.
Dzisiaj - w tym samym miejscu, stwierdziłam, że tej dyszki to wcale nie chce mi się jednak biec i raczej będzie krócej
Bo przecież nie muszę, mogę tylko chcieć
Po 6.5km zatrzymałam się, żeby popatrzeć na skąpaną w słońcu wodę, porozciągałam się trochę.
Pobiegłam dalej.
Niezmiennie lubię słuchać tych słów.
Z rzeczy przyziemnych - loki są już wspomnieniem - dla Gryzeldy - domagała się dowodu
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
12 lutego
Coś ostatnio łatwo przychodzi mi ignorowanie budzika. Wczoraj np zignorowałam go na 2h, jak się łatwo domyslić bieganie poszło się czesać, a ja jakimś cudem zdążyłam do pracy.
Dzisiaj znów go zignorowałam, wobec czego planowane 20km też pomknęło w przestrzeń beze mnie. Na szczęście coś tam udało sie pobiegać, nawet nie takie coś, ale o tym później.
Wczoraj msza za babcię, w kościele pw.św. Michała Archanioła w Gnieźnie. A piszę o tym - mimo że przechodziłam, przejeżdżałam obok niego dziesiąt bądź set razy - byłam tam wczoraj po raz pierwszy. A o tym dlatego, że to kościół, w którym moi rodzice brali ślub okazał się mały, przytulny, bezpieczny. Sama nie wiem, czemu wcześniej tam nie zawitałam.
Po mszy zawitałam do Grahmsego, zawsze mieli tam pyszny chleb razowy z soją, z chrupiącą skórką Mieli i tym razem, ostatni bochenek mi się trafił, który był na półce, a i zwykły razowy sobie wzięłam. A co!
No. Moja carbo-love okazała się neverending.
Gdyby ktoś zastanawiał się, czy na kolację, oprócz kolacji, można zjeść mały obiad, coś jakby śniadanie i poprawić deserem (zawsze to jakoś inaczej brzmi, jak sobie człowiek powie - eee, ta czekolada gorzka, widać brakuje mi magnezu, skoro juz drugi dzień pół tabliczki wciągam ), to niech mi wierzy - można mocno przyczynił się do tego chleb-ów-zdobyczny tak sobie podczytuję forum żywieniowe, podziwiam Klosia za jego wiedzę, jego zdyscyplinowanie jedzeniowe i treningowe i w ogóle wszystko-jego, ale jeśli chodzi o carbo-love to jestem stała w uczuciach
No więc plan był na 20km, żeby zniwelować skutki tej miłości.
Ale że zaspałam, to trzeba było skrócić. Pierwszy zamysł na 15km, ale w trakcie mi się znudziła ta myśl i stanęło na przebieżkach, żeby odmulić nogi. Znaczy na początku pomyślałam o rytmach, ale po pierwszym odcinku to jednak wróciłam do przebieżek. Nie nadążam czasem za sobą
Po wte 8km w 5:34, weszło 10 setek- 3:19/ 3:26/ 3:15/ 3:20/ 3:39/ 3:29/ 3:12/ 3:10/ 3:18/ 3:11
Takie nierówne, bo je czasem szybciej zaczynam niż maszyna pika, a na jednej to się zamyśliłam i zaczęłam za późno.
I wewte 4km, najpierw po 5:27, potem przyspieszyłam na 5:11, potem był wiadukt na który strasznie ciężko jakoś mi sie wbiegło, no ale zaraz się wyjaśniło czemu, bo po 4:47 i ostatni 4ty kaem po 5:01.
Tak więc jestem bardziej z tego zadowolona, jakbym miała biec te dwie dyszki pewnie w okolicach 5:40.
Coś ostatnio łatwo przychodzi mi ignorowanie budzika. Wczoraj np zignorowałam go na 2h, jak się łatwo domyslić bieganie poszło się czesać, a ja jakimś cudem zdążyłam do pracy.
Dzisiaj znów go zignorowałam, wobec czego planowane 20km też pomknęło w przestrzeń beze mnie. Na szczęście coś tam udało sie pobiegać, nawet nie takie coś, ale o tym później.
Wczoraj msza za babcię, w kościele pw.św. Michała Archanioła w Gnieźnie. A piszę o tym - mimo że przechodziłam, przejeżdżałam obok niego dziesiąt bądź set razy - byłam tam wczoraj po raz pierwszy. A o tym dlatego, że to kościół, w którym moi rodzice brali ślub okazał się mały, przytulny, bezpieczny. Sama nie wiem, czemu wcześniej tam nie zawitałam.
Po mszy zawitałam do Grahmsego, zawsze mieli tam pyszny chleb razowy z soją, z chrupiącą skórką Mieli i tym razem, ostatni bochenek mi się trafił, który był na półce, a i zwykły razowy sobie wzięłam. A co!
No. Moja carbo-love okazała się neverending.
Gdyby ktoś zastanawiał się, czy na kolację, oprócz kolacji, można zjeść mały obiad, coś jakby śniadanie i poprawić deserem (zawsze to jakoś inaczej brzmi, jak sobie człowiek powie - eee, ta czekolada gorzka, widać brakuje mi magnezu, skoro juz drugi dzień pół tabliczki wciągam ), to niech mi wierzy - można mocno przyczynił się do tego chleb-ów-zdobyczny tak sobie podczytuję forum żywieniowe, podziwiam Klosia za jego wiedzę, jego zdyscyplinowanie jedzeniowe i treningowe i w ogóle wszystko-jego, ale jeśli chodzi o carbo-love to jestem stała w uczuciach
No więc plan był na 20km, żeby zniwelować skutki tej miłości.
Ale że zaspałam, to trzeba było skrócić. Pierwszy zamysł na 15km, ale w trakcie mi się znudziła ta myśl i stanęło na przebieżkach, żeby odmulić nogi. Znaczy na początku pomyślałam o rytmach, ale po pierwszym odcinku to jednak wróciłam do przebieżek. Nie nadążam czasem za sobą
Po wte 8km w 5:34, weszło 10 setek- 3:19/ 3:26/ 3:15/ 3:20/ 3:39/ 3:29/ 3:12/ 3:10/ 3:18/ 3:11
Takie nierówne, bo je czasem szybciej zaczynam niż maszyna pika, a na jednej to się zamyśliłam i zaczęłam za późno.
I wewte 4km, najpierw po 5:27, potem przyspieszyłam na 5:11, potem był wiadukt na który strasznie ciężko jakoś mi sie wbiegło, no ale zaraz się wyjaśniło czemu, bo po 4:47 i ostatni 4ty kaem po 5:01.
Tak więc jestem bardziej z tego zadowolona, jakbym miała biec te dwie dyszki pewnie w okolicach 5:40.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
13 lutego
Nie jest fajnie mieć katar. Nie jest fajnie biegać z katarem. Zwłaszcza po 3.5-4h snu.
No ale nicto.
Wyszło tego wszystkiego dyszka. Na maszynie wynik 9.5km po 5:23, ale po akcji chusteczkowej na wysokości 1.3km zapomniałam włączyć stoper i skapnęłam się dopiero po ok 500m.
Miałam nadzieję wypocić zarazki, a że gorunc mi była niemożebna, mimo szronu na autach, to nie biegło się lekko.
Tym bardziej cieszy ostatnie 2.5km - 5:05/ 4:54/ 4:52.
Nie jest fajnie mieć katar. Nie jest fajnie biegać z katarem. Zwłaszcza po 3.5-4h snu.
No ale nicto.
Wyszło tego wszystkiego dyszka. Na maszynie wynik 9.5km po 5:23, ale po akcji chusteczkowej na wysokości 1.3km zapomniałam włączyć stoper i skapnęłam się dopiero po ok 500m.
Miałam nadzieję wypocić zarazki, a że gorunc mi była niemożebna, mimo szronu na autach, to nie biegło się lekko.
Tym bardziej cieszy ostatnie 2.5km - 5:05/ 4:54/ 4:52.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
14 lutego
Miałam biegać, ale budzik jak przez mgłę pamiętam, wniosek taki, że nie biegałam, choć chciałam.
Chciałam też zjeść sobie pysznego sernika (i nie tylko), to i zjadłam.
Na dzisiejsze walentajnowe "święto" - odmówić sobie nie mogę:
Kwiaty - 100zł
Doba w hotelu w najlepszym apartamencie - 1tys zł
Kolacja przy świecach - 300zł
Szampan - 200zł
Jej ulubione perfumy - 300zł
Seksowna bielizna - 400 zł
Twoja mina, kiedy mówi ci że akurat ma okres - bezcenne....
Miałam biegać, ale budzik jak przez mgłę pamiętam, wniosek taki, że nie biegałam, choć chciałam.
Chciałam też zjeść sobie pysznego sernika (i nie tylko), to i zjadłam.
Na dzisiejsze walentajnowe "święto" - odmówić sobie nie mogę:
Kwiaty - 100zł
Doba w hotelu w najlepszym apartamencie - 1tys zł
Kolacja przy świecach - 300zł
Szampan - 200zł
Jej ulubione perfumy - 300zł
Seksowna bielizna - 400 zł
Twoja mina, kiedy mówi ci że akurat ma okres - bezcenne....
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
15 lutego
Wstała, z oporami, ale jednak. Abo to jeden z poranków, kiedy pytam siebie samą, czemu ten budzik dzwoni i w ogóle co się dzieje...
Pierwszy kilometr, myślę (!) sobie, och jak żwawo, nie spodziewałam się doprawdy. Patrzę - 6:02 doprawdy
Nawet-nawet się biegło, katar tak nie męczył i nie musiałam używać chusteczki co 3 min, jak to onegdaj-wczoraj-przedwczoraj było.
Jak tak sobie zerkałam na piknięcie lapa, to tempo się polepszało z upływem kilometrów. Po 5-tym wbiegłam nad zalew, gdzie niebo cudnie, przepięknie czerwone od wschodzącego słońca. Z powrotem chciałam pobiec naokoło, czyli ścieżką przy wylocie na Poznań, ale stwierdziłam, że jak polecę do końca ścieżki nad zalewem, to jak będę wracać łyknę jeszcze tego widoku. No i lepiej, mój czerwony nochal, który katarowo dostał po głowie, nie świecił kierowcom przynajmniej, ewentualnie kaczkom, które jeszcze spały.
Z takim małym minusem, że wracałam pod wiatr i teraz trochę gardło mnie boli. A i widok przesunął się w innym kierunku
Nicto, źle nie było, na ostatnich 2km udało mi się przyspieszyć - 5:18 i 4:44 - ten ostatni z chwilą przerwy na chusteczkie, ale mimo to, mała rzecz a cieszy.
Tak więc wpadło 12km po 5:31.
Zerknęłam na licznik - dziękuję Czytelnikom Tym, o których wiem, że czytają i tym, o których nie wiem.
Może nawet się czasem mijamy na ulicy? oni mnie trochę znają przez te wpisy, a ja nawet nie wiem o ich istnieniu, a przynajmniej o czytaniu
Fajnie, że jedni i drudzy tu zaglądacie
Wstała, z oporami, ale jednak. Abo to jeden z poranków, kiedy pytam siebie samą, czemu ten budzik dzwoni i w ogóle co się dzieje...
Pierwszy kilometr, myślę (!) sobie, och jak żwawo, nie spodziewałam się doprawdy. Patrzę - 6:02 doprawdy
Nawet-nawet się biegło, katar tak nie męczył i nie musiałam używać chusteczki co 3 min, jak to onegdaj-wczoraj-przedwczoraj było.
Jak tak sobie zerkałam na piknięcie lapa, to tempo się polepszało z upływem kilometrów. Po 5-tym wbiegłam nad zalew, gdzie niebo cudnie, przepięknie czerwone od wschodzącego słońca. Z powrotem chciałam pobiec naokoło, czyli ścieżką przy wylocie na Poznań, ale stwierdziłam, że jak polecę do końca ścieżki nad zalewem, to jak będę wracać łyknę jeszcze tego widoku. No i lepiej, mój czerwony nochal, który katarowo dostał po głowie, nie świecił kierowcom przynajmniej, ewentualnie kaczkom, które jeszcze spały.
Z takim małym minusem, że wracałam pod wiatr i teraz trochę gardło mnie boli. A i widok przesunął się w innym kierunku
Nicto, źle nie było, na ostatnich 2km udało mi się przyspieszyć - 5:18 i 4:44 - ten ostatni z chwilą przerwy na chusteczkie, ale mimo to, mała rzecz a cieszy.
Tak więc wpadło 12km po 5:31.
Zerknęłam na licznik - dziękuję Czytelnikom Tym, o których wiem, że czytają i tym, o których nie wiem.
Może nawet się czasem mijamy na ulicy? oni mnie trochę znają przez te wpisy, a ja nawet nie wiem o ich istnieniu, a przynajmniej o czytaniu
Fajnie, że jedni i drudzy tu zaglądacie