Bartek Mejsner- przez Marathon des Sables na Muztagh Ata
Moderator: infernal
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Poglądy są jak pupa- każdy ją ma, ale nie koniecznie musi pokazywać. To cytat oczywiście- zresztą bardzo na czasie. Już nawet nie mówię o poglądach dulszczyzny, która przerwała przedstawienie w reżyserii Jana Klaty (maratończyka zresztą), choć to również. Odnoszę się bardziej do złotoustego Wojciecha Cejrowskiego. To niezwykłe zjawisko jak człowiek, który arcyciekawie opowiada o dżungli, indianach i podróżach, zamienia się w kretyna bredzącego na tematy polityczne lub zwyczajnie obrażającego ludzi. Czy ja się przypadkiem nie obnażyłem politycznie? A niech tam. żeby nie było, że ja tylko o bieganiu.
A żeby jednak za daleko nie odbiegać od meritum to o adaptacji coś tam sobie przemyślałem i się podzielę. Jak dzisiaj pamiętam ból po moim pierwszym maratonie, mówię o tym bólu dzień po. Co schodek nowe wyzwanie. Podobnie było po moim pierwszym biegu ultra. Co schodek, krótki przerywany spazmami szloch. I wreszcie ten ból na treningach kiedy przekraczałem, choćby nieznacznie granicę 70 km na tydzień. Piszczele paliły mnie żywym ogniem. Dzisiaj dzień po przebiegnięciu dwumaratonu i jednym dniu tzw zdroworozsądkowego odpoczynku, wyjdę pobiegać. Nic mnie nie boli, po schodach chodzę tradycyjną metodą po dwa stopnie. I czego to dowodzi? Tylko tego, że świetnie się adoptujemy i nie potrzebujemy do tego tysięcy lat ewolucji. Na szczęście ni pływam co zapewne oszczędzi mi w przyszłości błon pławnych między palcami. Adoptujcie się i nie przeginajcie z tą powszechnie przereklamowaną regeneracją.
P.S. Poglądy autora nie są poparte żadnymi badaniami naukowymi.
A żeby jednak za daleko nie odbiegać od meritum to o adaptacji coś tam sobie przemyślałem i się podzielę. Jak dzisiaj pamiętam ból po moim pierwszym maratonie, mówię o tym bólu dzień po. Co schodek nowe wyzwanie. Podobnie było po moim pierwszym biegu ultra. Co schodek, krótki przerywany spazmami szloch. I wreszcie ten ból na treningach kiedy przekraczałem, choćby nieznacznie granicę 70 km na tydzień. Piszczele paliły mnie żywym ogniem. Dzisiaj dzień po przebiegnięciu dwumaratonu i jednym dniu tzw zdroworozsądkowego odpoczynku, wyjdę pobiegać. Nic mnie nie boli, po schodach chodzę tradycyjną metodą po dwa stopnie. I czego to dowodzi? Tylko tego, że świetnie się adoptujemy i nie potrzebujemy do tego tysięcy lat ewolucji. Na szczęście ni pływam co zapewne oszczędzi mi w przyszłości błon pławnych między palcami. Adoptujcie się i nie przeginajcie z tą powszechnie przereklamowaną regeneracją.
P.S. Poglądy autora nie są poparte żadnymi badaniami naukowymi.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Christine Arron, wielka jeszcze przed kilku laty gwiazda sprintu- kolejny nieudany powrót do wyczynowego sportu. Trochę wyprzedzam fakty, ale przecież sprawa wydaje się być przesądzona. Jeśli się mylę, tym gorzej dla niej, wtedy stanie się oczywiste, że korzysta z tego z czego korzystać nie wolno. Napatrzyłem się przez lata na powroty do sportu, rozmienianie wielkich karier na drobne, zażenowanie i wstyd- tak bym to podsumował. Noureddine Morceli, Mike Tyson, Martina Hingis, Jahne Ahonen i wielu, wielu innych. Wolałbym żeby nie wracali, żeby nie próbowali oszukiwać wieku, żeby pozwalali wspominać piękne kariery. Wolę kiedy wielcy sportowcy odchodzą w chwale, u szczytu karier, a nie odcinając kupony. Sport wyczynowy to brutalny i bezwzględny świat, którym rządzą brutalni i bezwzględni kibice. Szkoda Christine.
Gdybym musiał wybrać karierę, której bym w życiu nie chciał- kariera sportowa stałaby na pierwszym miejscu, daleko przed korporacyjną. To jedyne zajęcie, które człowiek musi porzucić będąc młodym i w pełni sił. Wyczyn to uzależnienie pochodzące z pasji, poświęcenia i katorżniczej pracy, na które nie ma lekarstwa ani antidotum. Po karierze zawsze pozostają zgliszcza, w najlepszym razie obok zrujnowanego zdrowia - dozgonny podziw ludzi i piękne wspomnienia, w najgorszym - zapomnienie, niedostatek i żal za niewykorzystane szanse.
Jakie to szczęście, że jestem zaledwie amatorem i bez względu na wiek przyszłość przede mną.
Gdybym musiał wybrać karierę, której bym w życiu nie chciał- kariera sportowa stałaby na pierwszym miejscu, daleko przed korporacyjną. To jedyne zajęcie, które człowiek musi porzucić będąc młodym i w pełni sił. Wyczyn to uzależnienie pochodzące z pasji, poświęcenia i katorżniczej pracy, na które nie ma lekarstwa ani antidotum. Po karierze zawsze pozostają zgliszcza, w najlepszym razie obok zrujnowanego zdrowia - dozgonny podziw ludzi i piękne wspomnienia, w najgorszym - zapomnienie, niedostatek i żal za niewykorzystane szanse.
Jakie to szczęście, że jestem zaledwie amatorem i bez względu na wiek przyszłość przede mną.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Mój Zły powrócił. To pewnie siła sprawcza moich własnych myśli dźgnęła go paluchem, obudziła i przywołała. Owo przywoływanie jest procedurą przypominającą pocieranie lampy przez Alladyna. Zły jest dżinem łączącym w sobie fatalny nastrój, drażliwość i ból lewej stopy. Im lepiej się czuję, im jest mi lżej i radośniej tym częściej myślę, że już czas na Złego się zbliża, a im dłużej go nie było tym wróci potężniejszy. To jak ze świąteczną kłótnią- zawsze była jest i będzie.
Ból stopy już przerabiałem. Za pierwszym razem nieco histerycznie lub jak kto woli rozsądnie. Przerwałem bieganie i rozpocząłem wędrówkę po lekarzach. Od USG po RTG i od ortopedy po chirurga. Schemat był następujący: Gdzie dokładnie boli? Ooo,tu - zupełnie jakbym zbyt mocno ścisnął sznurówkami. Aaa to trzeba mniej biegać i oszczędzać nogę i sznurówek tak mocno nie wiązać. To tyle, dziękuję. Po dwóch, a może trzech tygodniach przeszło. W biegu weszło, w biegu wyszło. Wraz z bólem odeszły zniecierpliwienie, złość, zgaga, a nawet oczekiwany przelew w końcu dotarł.
Jak większość ludzi ból łączę z ogólnie kiepskim samopoczuciem, jako biegacz cierpię szczególnie bardzo kiedy chodzi o kończyny biegające. Depresyjny nastrój to kręgosłup mojego Złego. Nic nie pomaga, próbowałem nawet wódeczki. Najgorsze jest to, że fatalnie działam na otoczenie, wiem o tym i nic nie mogę poradzić, no może poza tym, że rzadziej odbieram telefony.
Zły przyciąga problemy. Ludzie nazywają to prawem serii, ja uważam za standardowe i przewidywalne. Zastanawiający jest ten rodzaj pola magnetycznego, czy to wciąż fizyka czy już metafizyka?
Dzisiaj będę wybijał klina klinem z ufnością, że bez udziału ortopedy, usg i wkładek uda się przebić złego kołkiem osinowym, a ból minie. Gdyby jednak się nie udało, mam nadzieję nie zostać napadnięty przez chuliganów, pogryziony przez psy, rozjechany przez pijanego nastolatka...tfuj tfuj
Ból stopy już przerabiałem. Za pierwszym razem nieco histerycznie lub jak kto woli rozsądnie. Przerwałem bieganie i rozpocząłem wędrówkę po lekarzach. Od USG po RTG i od ortopedy po chirurga. Schemat był następujący: Gdzie dokładnie boli? Ooo,tu - zupełnie jakbym zbyt mocno ścisnął sznurówkami. Aaa to trzeba mniej biegać i oszczędzać nogę i sznurówek tak mocno nie wiązać. To tyle, dziękuję. Po dwóch, a może trzech tygodniach przeszło. W biegu weszło, w biegu wyszło. Wraz z bólem odeszły zniecierpliwienie, złość, zgaga, a nawet oczekiwany przelew w końcu dotarł.
Jak większość ludzi ból łączę z ogólnie kiepskim samopoczuciem, jako biegacz cierpię szczególnie bardzo kiedy chodzi o kończyny biegające. Depresyjny nastrój to kręgosłup mojego Złego. Nic nie pomaga, próbowałem nawet wódeczki. Najgorsze jest to, że fatalnie działam na otoczenie, wiem o tym i nic nie mogę poradzić, no może poza tym, że rzadziej odbieram telefony.
Zły przyciąga problemy. Ludzie nazywają to prawem serii, ja uważam za standardowe i przewidywalne. Zastanawiający jest ten rodzaj pola magnetycznego, czy to wciąż fizyka czy już metafizyka?
Dzisiaj będę wybijał klina klinem z ufnością, że bez udziału ortopedy, usg i wkładek uda się przebić złego kołkiem osinowym, a ból minie. Gdyby jednak się nie udało, mam nadzieję nie zostać napadnięty przez chuliganów, pogryziony przez psy, rozjechany przez pijanego nastolatka...tfuj tfuj
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
No i udało się chyba z tym klinem, odpukać w niemalowane, to znaczy ból minął, rozbiegałem go. Nie tak, że całkiem nic nie czuję, jak niektórzy twierdzą, coś tam ćmi, ale już mnie to nie niepokoi. Niestety odczuwam dalej listopadowo- grudniowo, irytacja pozostała, tego jakoś nie daje się rozbiegać.
Zabrali mi moją ulubioną stację radiową- Eska Rock, zamiast tego nadają jakiś potworny pop. Usunąłbym tą częstotliwość na stałe żeby nie drażniła, ale się nie da. Wróciłem więc do audiobuków- aktualnie dzienniki z wypraw Marka Kamińskiego. Dobre są.
Treningowo to cały czas bazę robię. W listopadzie przebiegłem prawie 370 km, większość wolno tylko od czasu do czasu przyspieszam na chwilę, ale ciężki jestem okrutnie, nie wagowo tylko organicznie. Mam nadzieję, że na wiosnę uda się z tego co robię coś wyciosać. Już zapomniałem jak się biega interwały na stadionie, ale to chyba jak z rowerem.
Zapowiadają śnieg. I dobrze bo po śniegu jest wiosna.
Zabrali mi moją ulubioną stację radiową- Eska Rock, zamiast tego nadają jakiś potworny pop. Usunąłbym tą częstotliwość na stałe żeby nie drażniła, ale się nie da. Wróciłem więc do audiobuków- aktualnie dzienniki z wypraw Marka Kamińskiego. Dobre są.
Treningowo to cały czas bazę robię. W listopadzie przebiegłem prawie 370 km, większość wolno tylko od czasu do czasu przyspieszam na chwilę, ale ciężki jestem okrutnie, nie wagowo tylko organicznie. Mam nadzieję, że na wiosnę uda się z tego co robię coś wyciosać. Już zapomniałem jak się biega interwały na stadionie, ale to chyba jak z rowerem.
Zapowiadają śnieg. I dobrze bo po śniegu jest wiosna.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Mikołaj zabiera mnie dzisiaj w Bieszczady, na chwilkę, ale nie mógłbym wymyślić sobie nic lepszego. Będę się wdrapywał i zbiegał gwiżdżąc na Ksawerego. Jak wrócę to napiszę.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Nie zostałem stworzony do opisywania okoliczności przyrody, to pewne. Chodzi mi oczywiście o te okoliczności, które wprawiają mnie w zachwyt, co bym nie napisał lub nie powiedział, zabrzmi banalnie lub trąci grafomanią. Gruba, biała kołdra - to jedyne co przychodzi mi do głowy żeby opisać jak wyglądały w ostatnich dniach Bieszczady , dodam jeszcze, że prawdziwa, puchowa, nie syntetyczna. Mało co spod niej wystawało, starannie ułożona, tylko miejscami wiatr zrobił grubą fałdę. Opatuliło ciasno góry, domy, drogi, drzewa i nas pośród tego wszystkiego.
Miało być po prostu trudne górskie bieganie po trasie Biegu Rzeźnika, wyszła z tego przygoda- przedzieranie, torowanie, walka o każdy krok. Oprócz głębokiego śniegu, przyszło zmagać się z wiatrem i przejmującym zimnem no i z nawigacją bo czerwony szlak schował się, zapadł w zimowy sen razem z niedźwiedziem.
W sobotę wyruszyliśmy z Cisnej kierując się w stronę Jasła. Optymistycznie założyliśmy dotarcie do Smereka przez Okrąglik. Szliśmy dosyć spokojnie z rzadka truchtając. Im wyżej tym ciężej. Najgorzej było w otwartym, nieosłoniętym drzewami terenie. Wychładzaliśmy się błyskawicznie i ostatecznie Okrąglik nas nie wpuścił, trochę zdezorientowani musieliśmy się wycofać. Gdzieś w śniegu została kamera. W tych ekstremalnych warunkach nawet nie próbowaliśmy jej szukać. Wracając długimi fragmentami trasy nie byliśmy w stanie odszukać swoich pozostawionych tu zaledwie kilka godzin wcześniej śladów. Torowanie raz jeszcze- taką niespodziankę dostaliśmy, a miało być łatwo i szybko.
W niedzielę pogoda była znacznie lepsza. Po całonocnych opadach śniegu wypogodziło się, chwilami pojawiało się nawet słońce. Do naszej grupy dołączyli ratownicy z Gopr-u z psem tropiącym. Psina miała się wykazać i odszukać zaginioną dzień wcześniej kamerę, w co oczywiście nikt nie wierzył. Na szczyt podążaliśmy inną, nie znaną mi wcześniej drogą. Nurkujący w śniegu i ginący w nim chwilami pies, za nim ludzka sfora. Śnieg sięgał pasa. Ciężko się szło, ale wszyscy na to czekaliśmy. Po dotarciu do miejsca gdzie jak podejrzewaliśmy wypadła nam kamera, rozdzieliliśmy się, część żeby nie marznąć pobiegła po naszych śladach w dół, reszta obserwowała pracę psa. Niesamowite z jaką precyzją odnajdywał całkiem dla nas niewidoczne, zasypane śniegiem tropy. Odnalezienie kamery zajęło mu około 15 minut. Szczęśliwy i dumny zbierał nasze gratulacje. Na sam koniec udało nam się przebiec około 10 kilometrów drogą do Wetliny.
W ciągu dwóch dni pokonaliśmy marszem i biegiem nieco ponad 40 km, zajęło nam to ponad 9 godzin. Pięknie było. Moje akumulatory są naładowane na maksimum. Zamykam oczy i z przyjemnością wracam myślą.
Gdyby ktoś chciał zerknąć- sporo zdjęć na moim i Rzeźnickim FaceBuku
Miało być po prostu trudne górskie bieganie po trasie Biegu Rzeźnika, wyszła z tego przygoda- przedzieranie, torowanie, walka o każdy krok. Oprócz głębokiego śniegu, przyszło zmagać się z wiatrem i przejmującym zimnem no i z nawigacją bo czerwony szlak schował się, zapadł w zimowy sen razem z niedźwiedziem.
W sobotę wyruszyliśmy z Cisnej kierując się w stronę Jasła. Optymistycznie założyliśmy dotarcie do Smereka przez Okrąglik. Szliśmy dosyć spokojnie z rzadka truchtając. Im wyżej tym ciężej. Najgorzej było w otwartym, nieosłoniętym drzewami terenie. Wychładzaliśmy się błyskawicznie i ostatecznie Okrąglik nas nie wpuścił, trochę zdezorientowani musieliśmy się wycofać. Gdzieś w śniegu została kamera. W tych ekstremalnych warunkach nawet nie próbowaliśmy jej szukać. Wracając długimi fragmentami trasy nie byliśmy w stanie odszukać swoich pozostawionych tu zaledwie kilka godzin wcześniej śladów. Torowanie raz jeszcze- taką niespodziankę dostaliśmy, a miało być łatwo i szybko.
W niedzielę pogoda była znacznie lepsza. Po całonocnych opadach śniegu wypogodziło się, chwilami pojawiało się nawet słońce. Do naszej grupy dołączyli ratownicy z Gopr-u z psem tropiącym. Psina miała się wykazać i odszukać zaginioną dzień wcześniej kamerę, w co oczywiście nikt nie wierzył. Na szczyt podążaliśmy inną, nie znaną mi wcześniej drogą. Nurkujący w śniegu i ginący w nim chwilami pies, za nim ludzka sfora. Śnieg sięgał pasa. Ciężko się szło, ale wszyscy na to czekaliśmy. Po dotarciu do miejsca gdzie jak podejrzewaliśmy wypadła nam kamera, rozdzieliliśmy się, część żeby nie marznąć pobiegła po naszych śladach w dół, reszta obserwowała pracę psa. Niesamowite z jaką precyzją odnajdywał całkiem dla nas niewidoczne, zasypane śniegiem tropy. Odnalezienie kamery zajęło mu około 15 minut. Szczęśliwy i dumny zbierał nasze gratulacje. Na sam koniec udało nam się przebiec około 10 kilometrów drogą do Wetliny.
W ciągu dwóch dni pokonaliśmy marszem i biegiem nieco ponad 40 km, zajęło nam to ponad 9 godzin. Pięknie było. Moje akumulatory są naładowane na maksimum. Zamykam oczy i z przyjemnością wracam myślą.
Gdyby ktoś chciał zerknąć- sporo zdjęć na moim i Rzeźnickim FaceBuku
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Parę dni temu mój, z krwi i kości, dwudziestopierwszowieczny syn, przyniósł do domu zupełnie i do szpiku kości dwudziestowieczną kostkę Rubika. Z zaskoczeniem obserwuję, że kręcenie kostką interesuje go chwilowo bardziej niż łomotanie w klawiaturę komputera. Proste rzeczy nigdy nie tracą na aktualności, tylko czasem, ale tylko chwilowo wychodzą z użytku. Kostka Rubika, hacele, dziewczyńska guma do skakania, kapsle, trzepak- tym oprócz gry w piłkę zajmowałem się jako dzieciak. Po trzydziestu latach wziąłem do ręki tą genialną kostkę i już po chwili oprócz schematów jej układania, przed moje oczy wróciły setki obrazów, wspomnień i skojarzeń. Piszę o tym zupełnie bez związku z czymkolwiek, tak sobie układam ścianki w kolory.
Bieganie nic, a nic mi się nie nudzi. Pogoda tak naprawdę bez znaczenia, miejsce, no cóż, są lepsze i gorsze tak jak samopoczucie. Jedno pozostaje niezmienne, nakładam buty i już jestem w alternatywnym świecie własnych przemyśleń i planów. To o niebo lepsze od najlepszego filmu, a nawet książki. To właśnie sprawia, że ta pozornie błaha czynność jest w istocie wielowymiarowa i rozwijająca. To bieganiu właśnie zawdzięczam powrót do pisania. Zawdzięczam mu góry latem i kilka niezapomnianych wschodów i zachodów słońca. Zawdzięczam mu też poznanie kilku osób bez których trudno mi wyobrazić sobie dzisiaj moje życie. Czy coś straciłem? Nie mam pojęcia, przemyślę to podczas dzisiejszego biegania.
Zaraz, za kilka dni ruszają zapisy na przyszłoroczne biegi górskie. Obserwując trendy ,myślę sobie, że potrwają ledwie kilka minut, a ja wciąż nie mogę się do końca zdecydować co chcę robić. Co robić, co robić?
Bieganie nic, a nic mi się nie nudzi. Pogoda tak naprawdę bez znaczenia, miejsce, no cóż, są lepsze i gorsze tak jak samopoczucie. Jedno pozostaje niezmienne, nakładam buty i już jestem w alternatywnym świecie własnych przemyśleń i planów. To o niebo lepsze od najlepszego filmu, a nawet książki. To właśnie sprawia, że ta pozornie błaha czynność jest w istocie wielowymiarowa i rozwijająca. To bieganiu właśnie zawdzięczam powrót do pisania. Zawdzięczam mu góry latem i kilka niezapomnianych wschodów i zachodów słońca. Zawdzięczam mu też poznanie kilku osób bez których trudno mi wyobrazić sobie dzisiaj moje życie. Czy coś straciłem? Nie mam pojęcia, przemyślę to podczas dzisiejszego biegania.
Zaraz, za kilka dni ruszają zapisy na przyszłoroczne biegi górskie. Obserwując trendy ,myślę sobie, że potrwają ledwie kilka minut, a ja wciąż nie mogę się do końca zdecydować co chcę robić. Co robić, co robić?
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Wypowiedziałem ostatnio na głos moją niechęć do Świąt, nie tylko tych, chociaż w szczególności do tych właśnie. I oto, jak to bywa w życiu, otrzymałem znak. Przyszła do mnie po pomoc kobieta, przytłoczona takim ogromem nieszczęść, przy którym moje własne kręcenie nosem wydało mi się żałosne, a wręcz bezczelne. Uśmiecham się więc do losu, mojego życia i do nadchodzących Świąt. Będą doskwierać mojemu świętemu spokojowi, rutynie i Monkowskiemu zamknięciu, ale niech tam.
Biegam sobie ostatnimi czasy dużo, wolno i myślę- właśnie tak lubię. Przez dwie, trzy godziny słucham wspomnień Marka Kamińskiego z wyprawy na biegun. Mając w nogach i głowie kilka niełatwych biegów ultra, nie ogarniam ogromu i trudności jego wyzwań. Epicki wysiłek, trudności dla ciała, ale przede wszystkim psychiki, to nie do opisania, a co dopiero zrozumienia. Nadzwyczajny człowiek, mądry i silny, z pewnością z listy inspirujących.
O pogodzie muszę jeszcze wspomnieć. Jest idealnie. Dla mojego biegania nic więcej nie trzeba jak ten lekki wieczorny mróz, gwieździste niebo, suche chodniki i las. Za chwilę to musi się przecież skończyć.
Dzisiaj zapisałem się na UTMB PTL - jeszcze tego nie ogarniam, ale już z wolna układam plany. Jeszcze chyba nikt z Polaków tego nie ukończył. Jest wyzwanie.
Biegam sobie ostatnimi czasy dużo, wolno i myślę- właśnie tak lubię. Przez dwie, trzy godziny słucham wspomnień Marka Kamińskiego z wyprawy na biegun. Mając w nogach i głowie kilka niełatwych biegów ultra, nie ogarniam ogromu i trudności jego wyzwań. Epicki wysiłek, trudności dla ciała, ale przede wszystkim psychiki, to nie do opisania, a co dopiero zrozumienia. Nadzwyczajny człowiek, mądry i silny, z pewnością z listy inspirujących.
O pogodzie muszę jeszcze wspomnieć. Jest idealnie. Dla mojego biegania nic więcej nie trzeba jak ten lekki wieczorny mróz, gwieździste niebo, suche chodniki i las. Za chwilę to musi się przecież skończyć.
Dzisiaj zapisałem się na UTMB PTL - jeszcze tego nie ogarniam, ale już z wolna układam plany. Jeszcze chyba nikt z Polaków tego nie ukończył. Jest wyzwanie.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
W swojej podróży na Biegun Północny, Marek Kamiński przekroczył już 97st N- blisko i daleko jednocześnie. W dzień do przodu, z największym trudem i w ciągłym niebezpieczeństwie otchłani, w nocy dryfuje na południe, oddaje wydarte z trudem metry, a czasem kilometry. Syzyf. Ja wiem, że mu się uda bo to przecież wszystko było, ale i tak trzymam kciuki.
Wczoraj jakoś ciągle było o jedzeniu, a może mi się tak wydawało bo głodny byłem. Tak głodny to ja jestem często, przynajmniej dwa-trzy razy na dzień, ale jak biegam to jednak nieczęsto, nie lubię bardzo. Kiedy jestem głodny, nie potrafię oderwać myśli od jedzenia, od fizycznych skutków głodu, braku kalorii, energii i wreszcie od osłabienia, ciężkich nóg. Muszę nad tym popracować, oswoić to- przyda się. Dwa dni temu dokuczał mi żołądek, nie chciał pozwolić lecieć swobodnie lekkim nogom. Wyrwałem z trudem zaledwie 23 km, bolało. Takie właśnie biegi kwalifikuję jako trening psychiki, nigdy ich nie odpuszczam, nie zawracam do domu bo źle się biegnie. Zaciskanie zębów procentuje w górach po dziesięciu i dwudziestu godzinach. Mocna psychika- bezcenna i niedoceniana, przypisuję jej rolę istotną w biegach ultra, a nawet istotniejszą.
Zwróciłem uwagę na coś jeszcze, motywacja. Zachowując proporcje mogę powiedzieć, że nakręcam się podobnie jak Kamiński. Pragnienie doprowadzenia sprawy do końca, osiągnięcia celu też, ale, jak by to zrozumiale ująć, ofiarowanie wysiłku innym- przyjaciołom, rodzinie. To bardzo pchało mnie naprzód podczas UTMB.
Nie wymądrzam się?, nic to, może komuś się to jakoś przyda, gdzieś, kiedyś, może w górach.
Wesołych Świąt.
Wczoraj jakoś ciągle było o jedzeniu, a może mi się tak wydawało bo głodny byłem. Tak głodny to ja jestem często, przynajmniej dwa-trzy razy na dzień, ale jak biegam to jednak nieczęsto, nie lubię bardzo. Kiedy jestem głodny, nie potrafię oderwać myśli od jedzenia, od fizycznych skutków głodu, braku kalorii, energii i wreszcie od osłabienia, ciężkich nóg. Muszę nad tym popracować, oswoić to- przyda się. Dwa dni temu dokuczał mi żołądek, nie chciał pozwolić lecieć swobodnie lekkim nogom. Wyrwałem z trudem zaledwie 23 km, bolało. Takie właśnie biegi kwalifikuję jako trening psychiki, nigdy ich nie odpuszczam, nie zawracam do domu bo źle się biegnie. Zaciskanie zębów procentuje w górach po dziesięciu i dwudziestu godzinach. Mocna psychika- bezcenna i niedoceniana, przypisuję jej rolę istotną w biegach ultra, a nawet istotniejszą.
Zwróciłem uwagę na coś jeszcze, motywacja. Zachowując proporcje mogę powiedzieć, że nakręcam się podobnie jak Kamiński. Pragnienie doprowadzenia sprawy do końca, osiągnięcia celu też, ale, jak by to zrozumiale ująć, ofiarowanie wysiłku innym- przyjaciołom, rodzinie. To bardzo pchało mnie naprzód podczas UTMB.
Nie wymądrzam się?, nic to, może komuś się to jakoś przyda, gdzieś, kiedyś, może w górach.
Wesołych Świąt.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Święta, święta i po świętach...wreszcie. Wymyśliłem kolejnych siedemnaście powodów dla których ich nie znoszę, jednocześnie nie zauważyłem ani jednego, ukrytego przed moją wnikliwą uwagą plusa. Oprócz plusa na termometrze naturalnie, tego z kolei trudno nie zauważyć- wiosna przecież, jak to na przełomie grudnia i stycznia. Otóż wcale mi to nie przeszkadza, nic a nic. Chapię z tego ile wlezie. Chapię to znaczy biegam prawie wyłącznie długie wybiegania. Długo i wolno bez akcentów- w tym miesiącu wyjdzie z tego blisko 400km. To chyba mój rekord w miesiącu bez startu ultra, bo w sierpniu z uwzględnieniem UTMB wyszło więcej. Bawię się ostatnio w wirtualne rywalizacje, podoba mi się to. Lubię te codzienne podsumowania i rankingi, lubię chyba bardziej niż starty w zawodach.
Wdając się zupełnie niepotrzebnie w rozmowę na temat himalaizmu, uświadomiłem sobie, że ludzie ciągle szarpią się o granice, walczą próbują przesuwać je w rywalizacji ze światem, z samymi sobą i z innymi ludźmi. Nazwijmy to kijem w mrowisko, choć nie oczekuję tu polemiki, raczej z ulgą wypowiem się na gorący temat. Otóż czy wolno nam wszystko, co nie jest krzywdą wobec innych ludzi. Żyjemy w rodzinach, pośród sąsiadów i w społecznościach- miast, krajów, kontynentów. Normy, bo o nie tak naprawdę chodzi, zawierają w sobie szereg elementów opartych na historii, kulturze i wreszcie religii. My ludzie mamy dwa niepowtarzalne kody- genetyczny i ten kulturowy, który właśnie przywołuję. To czyni nas podwójnie niepowtarzalnymi. Jak tu się w takim razie dziwić temu, że nie możemy się dogadać- katolicy i muzułmanie, kobiety i mężczyźni, biedni i bogaci, owładnięci pasją i ci jej pozbawieni i tak dalej w nieskończoność.
Zastanawiam się czy może jednak moje bieganie nie zajmuje zbyt wielkiej przestrzeni, czy nie jest egoizmem ponad miarę. Może znalazłbym w sobie energię żeby zrobić coś lepszego?
Wdając się zupełnie niepotrzebnie w rozmowę na temat himalaizmu, uświadomiłem sobie, że ludzie ciągle szarpią się o granice, walczą próbują przesuwać je w rywalizacji ze światem, z samymi sobą i z innymi ludźmi. Nazwijmy to kijem w mrowisko, choć nie oczekuję tu polemiki, raczej z ulgą wypowiem się na gorący temat. Otóż czy wolno nam wszystko, co nie jest krzywdą wobec innych ludzi. Żyjemy w rodzinach, pośród sąsiadów i w społecznościach- miast, krajów, kontynentów. Normy, bo o nie tak naprawdę chodzi, zawierają w sobie szereg elementów opartych na historii, kulturze i wreszcie religii. My ludzie mamy dwa niepowtarzalne kody- genetyczny i ten kulturowy, który właśnie przywołuję. To czyni nas podwójnie niepowtarzalnymi. Jak tu się w takim razie dziwić temu, że nie możemy się dogadać- katolicy i muzułmanie, kobiety i mężczyźni, biedni i bogaci, owładnięci pasją i ci jej pozbawieni i tak dalej w nieskończoność.
Zastanawiam się czy może jednak moje bieganie nie zajmuje zbyt wielkiej przestrzeni, czy nie jest egoizmem ponad miarę. Może znalazłbym w sobie energię żeby zrobić coś lepszego?
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
My dziwacy mamy swoje dziwactwa- brzmi jak masło maślane, ale niesie ważną treść. Swoje znaczy własne, osobiste i tak właśnie jest. Tak właściwie, to do momentu kiedy są one osobiste, to nie są dziwactwami tylko oswojonymi przyzwyczajeniami. Ale do rzeczy.
Biegam samotnie i tak mi dobrze. Chowam głowę w bańce mydlanej mieniącej się kolorami myśli. Strzelam nimi na oślep, ale nigdy tej bańki nie przebijam,tak jak z łatwością i nieuważną niezdarnością robią to inni. Wymyślam, czasem do siebie gadam, niby to sprawdzając czy nie za szybko biegnę, tak naprawdę lubię do siebie pogadać, tym głosem, który znam tylko ja bo on nie istnieje naprawdę. Nikt nie słyszy naszego głosu tak jak my sami. Po kilku godzinach samotności jestem nią zmęczony, albo raczej nasycony. Wiele spraw się układa. Wracam i wtedy czasem, nieczęsto -pada pytanie - jak się biegało? Fajnie. - odpowiadam jednym słowem. Da się jakoś pełniej opisać to dziwactwo? Nie wiem, nie obchodzi mnie to.
Zobacz Twoje drzewo- kobieta, przywitałeś się? Kpina. Przecież to nieprawda, że poszła do lasu - takiego zwyczajnego, w którym siniaki piją wino i traktory rozjeżdżają ścieżki przy zwózce drewna. Zwyczajnego tak bardzo, że więcej w nim psów w kagańcu niż dzików i saren. Zwyczajnego ścieżkami niemożliwymi do zgubienia, tymi samymi zapachami i dźwiękami i ludźmi nawet jak na osiedlowej uliczce. Poszła prowadzona rozpaczą, usiadła i została niezauważona wrastając w to drzewo, któremu opowiedziała o swoim nieudanym życiu. Przestań- prycham z niechęcią. To tylko drzewo. Ludzie nie witają się z drzewami. Trzeba było siedzieć cicho, nie zdradzać- karcę się w myślach.
...Witaj drzewo. Do zobaczenia w nowym roku. Jutro.
Biegam samotnie i tak mi dobrze. Chowam głowę w bańce mydlanej mieniącej się kolorami myśli. Strzelam nimi na oślep, ale nigdy tej bańki nie przebijam,tak jak z łatwością i nieuważną niezdarnością robią to inni. Wymyślam, czasem do siebie gadam, niby to sprawdzając czy nie za szybko biegnę, tak naprawdę lubię do siebie pogadać, tym głosem, który znam tylko ja bo on nie istnieje naprawdę. Nikt nie słyszy naszego głosu tak jak my sami. Po kilku godzinach samotności jestem nią zmęczony, albo raczej nasycony. Wiele spraw się układa. Wracam i wtedy czasem, nieczęsto -pada pytanie - jak się biegało? Fajnie. - odpowiadam jednym słowem. Da się jakoś pełniej opisać to dziwactwo? Nie wiem, nie obchodzi mnie to.
Zobacz Twoje drzewo- kobieta, przywitałeś się? Kpina. Przecież to nieprawda, że poszła do lasu - takiego zwyczajnego, w którym siniaki piją wino i traktory rozjeżdżają ścieżki przy zwózce drewna. Zwyczajnego tak bardzo, że więcej w nim psów w kagańcu niż dzików i saren. Zwyczajnego ścieżkami niemożliwymi do zgubienia, tymi samymi zapachami i dźwiękami i ludźmi nawet jak na osiedlowej uliczce. Poszła prowadzona rozpaczą, usiadła i została niezauważona wrastając w to drzewo, któremu opowiedziała o swoim nieudanym życiu. Przestań- prycham z niechęcią. To tylko drzewo. Ludzie nie witają się z drzewami. Trzeba było siedzieć cicho, nie zdradzać- karcę się w myślach.
...Witaj drzewo. Do zobaczenia w nowym roku. Jutro.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Od jakiegoś już czasu realizuję mój własny, osobisty plan treningowy. Przyjąłem założenie, że mój trening powinien w jakiś sposób odpowiadać specyfice zawodów, które przyjąłem za docelowe w tym roku. Co, jaki trening odpowiada wysiłkowi pokonania ultramaratonu na dystansie ponad 300tu km przy blisko 30tu km w pionie? Wymyśliłem sobie, że trening z narastającym zmęczeniem. Robię cztery biegi dzień po dniu, każdy w granicach 18- 30 km, po tym dzień przerwy. Na razie wszystko to biegam spokojnie, zachowując niską intensywność, na przyspieszenia pozwalam sobie pod koniec. Staram się jak najwięcej biegać w lesie, to w ramach siły biegowej. Musi na razie wystarczyć i chyba wystarcza bo teren jest trudny, pagórkowaty, często błoto. Wkrótce mam nadzieję na śnieg wtedy na tych moich góreczkach zrobi się naprawdę ciężko.
Wczoraj był właśnie ten piąty dzień- bez biegania. Poszperałem w internecie i znalazłem: rozdrażnienie, irytacja, niepokój, spadek koncentracji uwagi, zmęczenie, zaburzenia snu i apetytu...To objawy uzależnienia. No cóż, nie powiem żeby były mi obce. Szczególnie dokuczliwe to ostatnie- zaburzenia apetytu, u mnie przeradzające się w nieustający szturm na lodówkę. Mam to z głowy na cztery kolejne dni.
Wczoraj usłyszałem, że polityka to świadomość, że nie pozostajemy w próżni, że otaczają nas ludzie, współdziałanie. Jeśli tak jest to właśnie odkryłem, że nic nie łączy polityki z bieganiem bo bieganie jest czystym egoizmem, oderwaniem od otoczenia, ucieczką w próżnię.
Wczoraj był właśnie ten piąty dzień- bez biegania. Poszperałem w internecie i znalazłem: rozdrażnienie, irytacja, niepokój, spadek koncentracji uwagi, zmęczenie, zaburzenia snu i apetytu...To objawy uzależnienia. No cóż, nie powiem żeby były mi obce. Szczególnie dokuczliwe to ostatnie- zaburzenia apetytu, u mnie przeradzające się w nieustający szturm na lodówkę. Mam to z głowy na cztery kolejne dni.
Wczoraj usłyszałem, że polityka to świadomość, że nie pozostajemy w próżni, że otaczają nas ludzie, współdziałanie. Jeśli tak jest to właśnie odkryłem, że nic nie łączy polityki z bieganiem bo bieganie jest czystym egoizmem, oderwaniem od otoczenia, ucieczką w próżnię.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Czasem ,niespecjalnie często, ale jednak zdarza się, że wiem coś intuicyjnie, a potem nagle okazuje się, że to nie tylko tak właśnie jest, ale nawet nazywa się naukowo. Słodka cytryna na przykład. Tak nazywa się wmawianie sobie, że coś jest super kiedy w rzeczywistości do dupy jest, za przeproszeniem, albo wolno żeby być precyzyjnym. No więc wolno biegam, a cytryna nie jest słodka. Mam tylko nadzieję, że to efekt przytłoczenia treningiem, uginam się jak Atlas i kiedy wreszcie zrzucę ciężar odpalę jak..sam nie wiem, może jak kozica górska. Żartuję oczywiście, ale szczerze powiedziawszy czuję lekki niepokój czy nie przesadzam z objętością, nasłuchuję więc czy organizm nie dopomina się odrobiny luzu.
Od dzisiaj koniec ze słodyczami, koniec, koniec- taki już ostateczny, bo tak miało być od początku roku i jakoś mi się nie składa bo, a to pączuszek wpadł, a to tarta palce lizać, a to znowu chlebek,-jeszcze gorący z odrobiną nutelki mmmmr. Pycha. Bo my, nie wiem czy wspominałem, pieczemy chlebek- domowy na zakwasie. Dom pachnie tym świeżym chlebem codziennie. Na całe szczęście chleb to nie słodycze, chociaż może nawet lepszy.
A wracając do biegania to palce lizać było wczoraj, lepsze od chleba z nutelką nawet. Taki chlebek to nie cytryna, a już na pewno nie słodka.
Od dzisiaj koniec ze słodyczami, koniec, koniec- taki już ostateczny, bo tak miało być od początku roku i jakoś mi się nie składa bo, a to pączuszek wpadł, a to tarta palce lizać, a to znowu chlebek,-jeszcze gorący z odrobiną nutelki mmmmr. Pycha. Bo my, nie wiem czy wspominałem, pieczemy chlebek- domowy na zakwasie. Dom pachnie tym świeżym chlebem codziennie. Na całe szczęście chleb to nie słodycze, chociaż może nawet lepszy.
A wracając do biegania to palce lizać było wczoraj, lepsze od chleba z nutelką nawet. Taki chlebek to nie cytryna, a już na pewno nie słodka.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Lewe oko. Otwieram je pomału i nie podnosząc głowy zerkam w dół na zegarek .Trzeci dzień spania w uprzęży- to jest obserwacji tętna spoczynkowego- czterdzieści jeden. Ha, myślę z satysfakcją - i tak ma być, koniec regeneracji- tylko trzy dni i spadło o całe osiem uderzeń na minutę, super. Teraz już szybko na nogi, obie. Może i jestem przesądny, ale bez przesady- nie pilnuję nogi przy wstawaniu, koloru kota przebiegającego drogę i nie łapię guzika na widok kominiarza... no może kota trochę pilnuję...no dobra kominiarza też , ale nogi to na pewno nie.
Jak byłem mały lubiłem obdzierać z palców cieniutki jak naskórek, zaschnięty butapren. Nie wąchałem go tylko zjadałem. Lubiłem też rozgniatać bąbelki na folii do pakowania. Potrafiłem sukcesywnie, systematycznie i cierpliwie rozpracować ogromną płachtę- jeden po drugim pyk, pyk, pyk...
Kiedy po roztopach chwyci lekki mróz, leśne ścieżki pokrywa taka właśnie delikatna, pykająca folia bąbelkowa. Kiedy po niej biegnę ugina się delikatnie, trzeszczy i lekko pęka. Nie ma pod nią błota, jest twardo, nie zapadam się. Mógłbym tak godzinami.
Wczoraj zaczynałem bieg po południu, świeciło, raziło w oczy, skończyłem w głębokich ciemnościach rozpraszanych tylko przez światło mojej czołówki. Pod stopami folia bąbelkowa. Pycha. To lepsze nawet takie bieganie niż butaprenowy naskórek .
Jak byłem mały lubiłem obdzierać z palców cieniutki jak naskórek, zaschnięty butapren. Nie wąchałem go tylko zjadałem. Lubiłem też rozgniatać bąbelki na folii do pakowania. Potrafiłem sukcesywnie, systematycznie i cierpliwie rozpracować ogromną płachtę- jeden po drugim pyk, pyk, pyk...
Kiedy po roztopach chwyci lekki mróz, leśne ścieżki pokrywa taka właśnie delikatna, pykająca folia bąbelkowa. Kiedy po niej biegnę ugina się delikatnie, trzeszczy i lekko pęka. Nie ma pod nią błota, jest twardo, nie zapadam się. Mógłbym tak godzinami.
Wczoraj zaczynałem bieg po południu, świeciło, raziło w oczy, skończyłem w głębokich ciemnościach rozpraszanych tylko przez światło mojej czołówki. Pod stopami folia bąbelkowa. Pycha. To lepsze nawet takie bieganie niż butaprenowy naskórek .
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
- bmejsi
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 388
- Rejestracja: 26 kwie 2010, 20:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3.32
Nie pisałem przez ostatni tydzień o bieganiu, zresztą o niczym innym też nie pisałem. Jak co roku oglądam tenisowy Australian Open, w pracy też zerkam, a jak zerkam to wzroku oderwać nie mogę więc nie piszę. Na przestrzeni blisko trzydziestu lat tylko jeden mecz tenisowy zapisał się w mojej pamięci, jeden turniej, jeden zawodnik. To było w 1989 - French Open. Siedemnastoletni Michael Chang wygrał wtedy pięciosetowy, morderczy finał ze Stefanem Edbergiem po drodze deklasując w turnieju Pita Samprasa i światową jedynkę Ivana Lendla. Co ciekawe, a może zupełnie bez znaczenia, Chang już nigdy więcej nie wspiął się na ten tak wcześnie osiągnięty szczyt.
Pogoda rzuca mi kłody. Choć my biegacze zwykliśmy z dumą mówić, że nie ma złej pogody do biegania to chyba jednak zdarza się. W poprzednią środę przyszło zimno, zapowiedź mrozów. Przyzwyczajony do jesiennych temperatur pieruńsko zmarzłem podczas długiego, blisko trzydziestokilometrowewgo wybiegania. Kolejny trening przypadł w ulewnym, lodowatym deszczu, a następny przy wichurze urywającej głowę. Ten tydzień przyniósł prawdziwe, dwucyfrowe mrozy. Takie to właśnie kłody. Nic to, tym większa satysfakcja i radość po biegu, tym bardziej smakuje herbata z miodem, bardziej zasłużona dodatkowa porcja słodkich kalorii. No i udało się setkę nabiegać, dzisiaj przekroczę trzysta kilometrów nabiegane w tym miesiącu.
Kłody kłodami, tenis tenisem, biegam sobie.
Pogoda rzuca mi kłody. Choć my biegacze zwykliśmy z dumą mówić, że nie ma złej pogody do biegania to chyba jednak zdarza się. W poprzednią środę przyszło zimno, zapowiedź mrozów. Przyzwyczajony do jesiennych temperatur pieruńsko zmarzłem podczas długiego, blisko trzydziestokilometrowewgo wybiegania. Kolejny trening przypadł w ulewnym, lodowatym deszczu, a następny przy wichurze urywającej głowę. Ten tydzień przyniósł prawdziwe, dwucyfrowe mrozy. Takie to właśnie kłody. Nic to, tym większa satysfakcja i radość po biegu, tym bardziej smakuje herbata z miodem, bardziej zasłużona dodatkowa porcja słodkich kalorii. No i udało się setkę nabiegać, dzisiaj przekroczę trzysta kilometrów nabiegane w tym miesiącu.
Kłody kłodami, tenis tenisem, biegam sobie.
I ran. I ran until my muscles burned and my veins pumped battery acid. Then I ran some more.
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659
komentarze do bloga viewtopic.php?f=28&t=33659