24.11 - Maraton we Florencji - 42,2km - 2.58.58 - śred. tempo 4,14
To będzie długi wpis, kilku wątkowy z lekką retrospekcją wprowadzającą, dlatego dodam śródtytuły - będzie łatwiej tym co znają tą historię pewne rzeczy pominąć
1.WSTĘP
Po kwietniowym maratonie w Wiedniu (3.07.15) miałem pewność, że mój bieg tam był lepszy niż wynik, niestety warunków do biegu zwykle precyzyjnie się nie dobiera a w wypadku biegu maratońskiego maja one spory wpływ na wynik. Z biegu byłem zadowolony ale z wyniku mniej, szacowałem, że w lepszych okolicznościach mogłem pobiec koło 2 minut lepiej. to tylko gdybanie i na tej podstawie nie planowałem biegu jesienią na łamanie trójki, czułem, że mi jeszcze sporo brakuje. Pomysł z bieganiem w listopadzie we Florencji podsunął kalendarz oraz chęć sprawienia przyjemności żonie, gdyż oboje bardzo lubimy Toskanię i bieganie maratonu w tamtych stronach jawiło się czymś inspirującym.
Pierwszy raz o przygotowaniu się na czas poniżej 3,00 pomyślałem po czerwcowym półmaratonie w Rybniku gdzie na nie łatwej trasie z bardzo krótkiego przygotowania pobiegłem 1,26,31 - to oczywiście zbyt słaby wynik jeszcze ale dawał już podstawy do czegoś realnego
2.Przygotowania
Do maratonu przygotowałem się wg delikatnie modyfikowanego planu A Danielsa (18 tygodni) z maksymalnymi tygodniami po 95km i z założeniem, że żaden trening nie będzie dłuższy niż 29km. To był pomysł nieco makiaweliczny (toż meta tego maratonu jest o 100m od grobu Machiavellego) - dlaczego? by się przewrotnie bardziej zmotywować bo wszak wiadomo, że do maratonu to trzeba biegać słynne trzydziestki a i wśród braci biegowej funkcjonuje powiedzonko jakoby łatwiej było przejść przez ucho igielne niż przebiec maraton poniżej 3 godzin nie biegając ponad 100km tygodniowo - a po drugie to z lenistwa by za dużo nie biegać i za dużo nie trenować.
Przygotowania szły dobrze i w realizację planu uwierzyłem po Półmaratonie Wahau (1.25.06), który biegłem z treningu podczas największych obciążeń a mimo to pobiegłem powyżej planu maksimum, pod koniec października czułem, że forma rośnie - pewności mi nadał bieg niepodległościowy w Biały Kościele gdzie zrobiłem czas niewiele słabszy od bardzo mocnych biegaczy. to mnie bardzo zbudowało i dodało pewności siebie
3. Ostatni tydzień przed startem
To już zaczyna być u nas tradycja czyli pięknie wychodzi układanka a na koniec wszystko zaczyna się walić. W planie było porządne wysypianie się, wypoczynek a wyszło jak zawsze

Najpierw my się nieco pod-ziębiliśmy - bywa. Później dzieciaki się pochorowały, nocki niedospane, nerwówka, córka w środę rozłożyła się kompletnie, w czwartek wieczorem miała ponad 40 stopni i żona zrezygnowała z wyjazdu, ze mnie uleciał entuzjazm i straciłem całkiem chęć. Miast się wyspać kombinowałem jeszcze z jej biletem by jej przestawić lot na sobotę (to było bardzo trudne) gdyby małej się poprawiło. Wylądowałem sam we Florencji w nastroju grobowym, totalne oklapnięcie i upadek morale. Wieczorem jeszcze gadamy, sytuacja się poprawia, ustalamy, że jak rano będzie ok to Lidka leci w sobotę po południu - tak tez się dzieje, fartownie jest miejsce w samolocie, o godzinie 22-giej jest na miejscu - ale jest po tygodniu zarwanych nocek, zmęczona i w zasadzie trudno o prognozę na poranny bieg. Ale dla niej to nie nowość, przed startem w Wiedniu wyglądało to jeszcze gorzej.
4. Firenze Marathon
Jubileuszowa, 30ta edycja biegu w jednym z najpiękniejszych miast świata. Trasa maratonu jest poprowadzone bezkompromisowo po centrum miasta, przebiega obok większości atrakcji turystycznych, jest piękna i spektakularna, jest ona w zasadzie płaska ale nie można powiedzieć, ze łatwa, trudności robi bardzo duża liczba zakrętów oraz spora ilość kilometrów po specyficznym kamiennym bruku (inny niż u nas ale też upierdliwy) - około 7km z tego 6km już po 33cim kmie. W 30 tej edycji startowało ponad 10 tysięcy biegaczy, bieg ukończyło 9300 osób.
5. Mój bieg czyli bistecca alla fiorentina 3,0
Bistecca alla fiorentina to ogromny stek wołowy podawany z kością, podawany solo, bez dodatków - to solidny kawał mięsa - pewna pozycja. Ten bieg był dla mnie jak ten stek - konkretnie i na temat.
Pogoda zapowiadała się słabo, miało być zimno, deszczowo i wietrznie, z meteo do soboty wypadł tylko deszcz. Rano jednak przywitało nas błękitne włoskie niebo.Gdy wyszliśmy z domu było jeszcze chłodno ale już pojawiło się słonko, od razu zaczęły się "myślenice" jak tu się ubrać a raczej z czego zrezygnować. W okolicy startu usytuowanego przy jednym z mostów na rzece Arno było mnóstwo ludzi, tłum i tłok, ciasno. Jako depozyty służyły przyczepy od tirów - to było fajne, nie fajna była mała ilość tojów i spore kolejki. Od razu stanęliśmy do toja, szło jak krew z nosa ale za to wyjaśniała się kwestia pogody - najpierw odpadły rękawiczki a później rękawki, jeszcze chwila i zdjąłbym opaski na łydki ale na to już czasu brakło, budka zaliczona, rzeczy zdane do depozytu i na start - na jakąkolwiek rozgrzewkę biegową brakło czasu i miejsca - musiało starczyć deczko rozciągania i machania wykonane w kolejce do sikalni. Idę do strefy a tu dantejskie sceny (Dante pochowany jest ok 500m od linii startu

) - tłum ludzi napiera w stronę bramek do stref, kiepsko to wygląda bo idzie wolno, włosi jednak zupełnie się nie przejmują, muza gra a jakiś wodzirej ciągle nawija przez megafon - co drugie słowo to maratonetti i maratonetti. W końcu wchodzę do strefy, jest 10 minut do startu, dogrzewam i rozciągam się w miarę skromnych możliwości - tłum jest okrutny. O godzinie 9.15 startujemy. O dziwo start idzie zupełnie bez problemu, jest ciasno i pierwsze 2-3 kmy poświęcam głównie na uważanie na innych, troszkę jest wyprzedzania ale jest ogólnie dobrze i nie można narzekać. na początku biegu patrzę a obok mnie biegacz ma czapkę z napisem Krakowski Bieg Sylwestrowy, szybko się zgadujemy i okazuje się, że on razem z kolegą biegną też na łamanie trójki - no i już nas jest trzech. Biegniemy więc sobie dziarsko razem, troszkę gadamy, przed nami baloniki na 3,00, które nam leciutko odjeżdżają. Bardzo to niepokoi moich towarzyszy ale ich uspokajam, że to nie my za wolno ale oni za szybko. Po chwili oni znowu więc ja im mówię, że jeszcze nie było baloników co ich nie dogoniłem itd. Na 10 tym (43 min) baloniki już są mocno przed nami, biegniemy wtedy poprzez piękne parki wzdłuż rzeki, słonko pięknie przygrzewa - jest cudnie. Jeden z kolegów zostaje na siku i już go nie spotkamy niestety tego dnia. Po 15tym kmie kończą sie parki, przebiegamy przez most na drugą stronę rzeki i wbiegamy w wąskie uliczki, wysokie kamienice i wygląda to jakbyśmy biegli dnem kanionu, pojawia się pierwszy kilometr bruku

, Garmin pokazuje zupełne bzdury a my dobiegamy do starej bramy Porta Romana (17km)
http://www.firenze-online.com/firenze/c ... irenze.jpg
Kilometr dalej biegniemy obok ogromnego Pallazzo Pitti - siedziby Medyceuszy u szczytu potęgi
https://www.firenzealbergo.it/fileuploa ... MG_PIG.jpg
a mnie dopada kolka. Co jest - kolka mnie nigdy nie tyka ale mimo tego jest coraz gorzej, masuje, oddycham głęboko, zaczynam rozpatrywać czy nie zwolnić i klnę w duchu w żywy kamień- na 20 tym kilometrze nagle mija, zjadam ,żela, przebiegamy kolejnym mostem rzekę i jesteśmy już na półmetku - patrzę na czas i śmiać mi się chcę - mam na zegarze 1.30,20 - do sekundy dokładnie tak jak na ostatnim treningu 25km TM - to się nazywa realizacja taktyki

- tu mijam pierwsze baloniki na 3,00

. Po półmetku wodopój, rozbiegamy się z kolegą z Krakowa po kubeczki i koleg się mi gubi, przez chwilę myślę, ze zaraz dobiegnie, ale nie - się zapodział. Ja tymczasem zerkam na Garmina i chociaż nie przyspieszyłem to ten mi pokazuje, ze tak, tą obserwacje potwierdza lapowanie czasu na tabliczkach kilometrowych, od połmetka biegnie mi się lepiej i trzymam tempo 4,11-4,13, jest naprawdę dobrze, zaczynam wyprzedzać systematycznie sporą liczbę biegaczy. Koło 25tego kilometra długa prosta (ok 1,5km) pod wiatr, tempo siada, usiłuje sie chować za innymi ale oni są za wolni, intensywność wzrasta, gubię cenne sekundy ale prosta kończy się podbiegiem na wiadukt i zejściem z linii wiatru. Dalsze 6kmów to krążenie wokół stadionu Violi czyli słynnej Fiorentiny i całej masy obiektów sportowych
http://www.absolute5.it/Stadi/PagineSta ... hi%202.jpg
Dalej biegnie mi się dobrze i lekko, mijam innych ale przez bardzo długi czas biegnę 20-30m za Włochem w seledynowej koszulce, biegnie moim tempem, podnosi pozycję, trzymam go na radarze przez6-7 kmów. Na 30tym jestem równo w 2.08 czyli idealnie wg planu, zmierzamy wtedy już do centrum, od 33 kma zaczynają się bruki i robi się znowu wąsko oraz średniowiecznie i renesansowo - tu mijam drugie baloniki na 3,00

. Pojawia sie pierwsze zmęczenie ale dalej jest dobrze - to moja najszybsza 5 ka, mijam Seledynowego i jadę, wbiegamy na piękny plac Piazza SS Annunziata
http://images.placesonline.com/photos/2 ... nziata.jpg
W podcieniach kościoła siedzi ogromna orkiestra dęta dziecięca i jadą, żywą melodie, świetny numer, znam go, oddalam się a dźwięk mnie coraz słabiej dogania - co to za kawałek kołacze się we łbie - tak "DYM NA WODZIE"

- ale to niesie.
Kolejny ostry zakręt i w świetle wąskiej uliczki widać już zdobne ściany Katedry, ogromnego Duomo
http://www.abatjourflorence.it/be/image ... irenze.jpg
To już 35ty km - czas jest ok - równo 2,29 czyli planowo, jestem coraz bliżej realizacji, mijam katedrę, kręcę po centrum, wpadam na piękny Plac Republiki gdzie mijam karuzelę na której 20 kg temu woziłem kiedyś swoje córki - wpadam w spektakularną bramę-budynek.
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/c ... ublica.jpg
Dalej szybko po kamiennym bruku koło kolejnego ogromnego pałacu Strozzi gdzie samotna Polka z flagą wspiera mnie mocno dopingiem, którego łaknę jak kania dżdżu
http://www.florenceholidays.com/images/ ... trozzi.jpg
Za pałacem wybiegamy na długa prostą (asfalt wreszcie) i znowu jest pod mocny wiatr, mam mały kryzys, probuję się chować za innymi ale są za wolni, walczę sam, nawrotka i już lepiej, biegniemy znów wzdłuż rzeki, zza pleców wychodzi mi Seledynowy - reaktywacja, odżył skubany. oddycha ciężko i mocno pracuje, lekko mnie wyprzedza i zaczyna odjeżdżać, nie kleję go, tempo mam dobę i jest jeszcze z 5kmów, siła spokoju, lecę swoje, nad rzeką na piętrowym autobusie gra nam włoska kapela, dalej bębniarze i raperzy, przeskakujemy kolejnym mostem na chwilę za rzekę by wrócić za 500m przez słynne Ponte Vecchio (39km)
http://t0.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9 ... 2zdnD5nqCJ
Stąd znowu po bruku już prawie do końca, Seledynowy ze 30 m przedemna ale mi już nie odchodzi, sporo kręcimy, mijam Plac della Signioria
http://t3.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9 ... cfFKRA75qQ
z pięknym, klasycznym toskańskim ratuszem i lecimy znów w stronę Duomo, już je widać, tym razem musimy je obiec niemal dookoła, to wielki budynek ale jak wielki dobrze zrozumieć można, obiegając go na 40tym kilometrze maratonu, biegnę wzdłoiż marmurowych ścian i biegnę, duże to cholerstwo pobudowali. Zaraz za katedrą tabliczka 40km, rzut oka na czas 2,50 równo i już wiem, ze tego nie da się już spieprzyć, ze ta trójka pęknie, za tabliczką mijam trzecie i ostatnie baloniki na 3,00

, przyspieszam do 4,00 i zaczynam mijać wielu biegaczy, łykam też Seledynowego, na tabliczce 41km nawet nie sprawdzam już czasu, już wiem, że to mam, to mnie trochę rozpręża, schodzi adrenalina i mimo, że tu jest akurat kawałek asfaltem czuję jak mnie bolą nogi, do mety już kilkaset metrów a ja mam już dosyć, już chcę to celebrować, już chcę stanąć - zwalniam do koło 4,15 i tak już sobie lecę spokojnie by to odfajkować, tabliczka 42km - patrzę na zegar i mam 2,57,2x i szybka myśl, przecież dam racę w trzydzieści parę sekund przebiec 200m - zbieram się i wrzucam maksa, wpadam na plac Świętego Krzyża
http://www.italia.it/fileadmin/src/img/ ... _Croce.jpg
Ostatnie 50 m po niebieskim dywanie, nawet rak nie podnoszę ale wiem, udało się, cieszę sie jak cholera ale ta radość jest we mnie, na buty patrze tylko przez moment, chyba z przyzwyczajenia, są, ja też tu jestem, nawet wydolnościowo nie jestem bardzo zmęczony, tylko te nogi dostały zdrowo po garach. Patrzę obok stoi Seledynowy i ogląda swoje buty, bijemy piatkę, złamał trójkę - cieszy się - Good Job mu mówię, on mi gratuluje po włosku, potem biorę medal i idę powoli dalej bo wbiegają następni a ciasno jest, barierki prowadzą nas boczną uliczką, piję wodę, izo i gorąca herbatę i na obo;lałych nogach ide w kierunku startu i ciężarówek z depozytami, przecież tam za chwilę będzie przebiegać Lidka, trzeba ją wspomóc dopingiem na te 5-00-600 m przed metą
6.Lidka
Miała biec spokojnie, plan był na 3,25 na NS, z uwagi na wypadki plan poszedł w odstawkę i mówiłem jej, by biegła po 4,55-5,00 do 25-30 tego a dalej to zobaczy co będzie. Ale ja gadam jedno a ona robi drugie czyli biegnie po prostu za szybko - 1,41,46 na półmetku i to z wizyta w tojce po drodze to było sporo za szybko, od 30 tego problemy się zaczynają, nieco zwalnia, na brukach coś zaczyna boleć w udzie, potem w kolanie, niemniej biegnie tylko trochę wolniej i te ostatnie 5-7 kmów biegnie średnio po 5,00- podnosi swoją pozycje od półmetka o około 400 pozycji- to w zasadzie bardzo podobnie jak ja. Na 42 gim kilometrze widzę jak biegnie, jest bardzo zmęczona, rzekłbym skrajnie, drę się na całe gardło "Lidka, brawo, kocham Cię". Dobiega w 3.26.06 - bardzo dobrze choć z przebiegu i międzyczasów widać, że mogło być lepiej. Później czekam na nią przy jej przyczepie depozytowej, czekam długo, bardzo, przychodzi ledwie żywa, coś tam pije, ubiera się, siadamy razem na wysokim murku dzielącym drogę od rzeki Arno, siedzimy, pijemy wodę, świeci na nas ciepłe toskańskie słońce i nie musimy nigdzie już biec, nie musimy nic
Ps - po maratonie tego dnia zjadłem wielkiego bistecca alla fiorentina - smakował wspaniale - prawie jak ten bieg
