29.09.2013
XXXV MARATON WARSZAWSKI
Długo już siedzę i myślę jak napisać tego posta. I nie wiem. Myślałem, że emocje opadną, a ja na spokojne dam radę napisać co przeżyłem tego dnia. Ale Wczorajszy dzień jest wciąż obecny. I to bardzo namacalnie
Zaczęliśmy wcześnie. Pobudka 5:00, toaleta, kawa i przygotowanie sprzętu. O 6:00 śniadanie, które mija nam podobnie jak kolacja dzień wcześniej, w raczej ponurej atmosferze. Stres daje się we znaki i humor jakoś nie dopisuje. Po śniadaniu wskakujemy w sprzęt, i ok 7:00 z Jola i bratem ruszamy na autobus. Trasa dobrze już znana, ale i tak motamy się chwilkę na chodach Poniatowskiego. Jest Stadion. W depozycie świetne dzieciaki zagadują by rozładować napięcie, życzą powodzenia

Przez chwilę czekamy na kolegów z Runnersowej ekipy, jednak kiedy okazuje się, że nie ma ich jeszcze na stadionie, postanawiam wyjść już na zewnątrz, zjeść przygotowanego banana i zrobić troszkę gimnastyki na rozgrzewkę. W końcu dociera Jola z informacją, że koledzy postanowili czekać do ostatniej chwili w cieple. Jeszcze chwila rozmów ostatnie zdjęcia przed startem
W tle słyszę "Sen o Warszawie" i łzy stają w oczach, choć staram się je ukryć. Pada pierwszy strzał i lewa nitka mostu rusza... Jestem ustawiony pod koniec grupy na 4:20, ale już wiem, że pobiegnę na czuja...
Pada drugi strzał... Ruszamy... Odpalam OM oraz Endo (coby Jola wiedziała w którym szpitalu mnie szukać

). Początek spokojny, i według mnie nawet za spokojny. Patrze na OM i widzę, ze tempo co chwilę się zmienia... Ahaaaa, ustawione mam tempo bieżące

W garminie bez problemu zmienił bym na tempo okrążenia, ale w tym przypadku nie chcę ryzykować wyłączenia. Pierwsze kilometry wchodzą spokojnie i planowo. Czuję się świetnie pogoda idelana. Z tyłu słyszę krzyki grupy na 4:30 z przodu majaczą mi baloniki na 4:20, więc jest spoko. W tunelu OM traci łączność i zatrzymuje pomiar dystansu co skutkuje obcięciem dystnsu o jakieś 750 m. Przy Najbliższym oznaczeniu dystansu łapię lapa i w ten sposób dalej kontroluję tempo i dystans. Dobiegamy do Łazienek i w głowie pojawia się mój znienawidzony towarzysz... Jest 15 km a ja przestaje mieć ochotę na dalszy bieg. Pokusa zejścia jest wielka... Za 2 kilometry czeka Ania, przed domem w którym mamy kwaterę. Ciepły prysznic, suche ciuchy... Na szczęście szybko się ogarniam. W umówionym punkcie odbieram od Ani żele i wodę. Dalej jestem w grze. Baloniki na 4:20 są coraz bliżej, tych na 4"30 już nie widzę, więc chyba jest dobrze, choć od chyba 7 km daje o sobie znać troszkę pełny pęcherz... Nic to... Rozejrzę się za jakimiś krzakami, choć te jakoś nagle się. Wbiegamy na Wilanów a na nim pełno ludzi... Z resztą doping towarzyszy nam od samego początku. Ale tu zaczyna się naprawdę fajna atmosfera. Pęcherz coraz daje się we znaki, jedna trosze żal bo balonik na 4:20 jest tuż tuż, a ja mam jeszcze siły, choć cały czas obawiam się ściany. No właśnie... Jakiś dureń z Adidasa wymyślił i postawił na 30 km bramę z wielkim napisem ŚCIANA... Widziałem, że nie tylko mi opadły skrzydełka na jej widok... Ale nic to walczymy, choć już niedługo... Mianowicie widzę, że zwalnia się tojtoik więc wskakuję. Patrzę na stoper i mija 30 sek... 1 min... 1:30... Wyskakuje.... Ehhhh grupa na 4:20 odleciała... Jednak jest jeszcze ta na 4:30. Po wyjściu z kibelka troszkę ciężko złapać rytm, ale po chwili już biegnę swoim tempem. Gdzieś tu ma czekać na mnie Iwona, ale kompletnie nie mam pojęcia gdzie. Mamy Ursynów a na mim tłumy ludzi. Atmosfera świetna, co chwilę słyszę "Tomek dawajjjj" "Tomek nie poddawaj się". Dopada mnie Iwona. Daje przygotowane na ostatnie zażycie żelu wodę i izotonik, chwilę gawędzimy, biegnę dalej swoje. Na 33 i 34 km jeszcze raz spotykam się z Iwoną która już teraz podąża tramwajem wzdłuż trasy. Łapie drugi, a może nawet trzeci oddech. Postanawiam przyspieszyć. Zaczynam wyprzedzać, nie będąc wyprzedzanym. Gdzieś ok 38 km dociera do mnie, że jednak 4:20 jest realne. Biegnę coraz szybciej, ciągle wyprzedzając. W końcu jest palma, widzę stadion, 2 km do mety. Teraz już po prostu biegnę... Słyszę "TOMEK dawaj.... 400 metrów!!!" Ściągam czapkę, która parzy mnie w głowę... Są barierki.... Tunel... Stadion... Pojawiają się łzy... Jest .... META.... A ja... Jestem Maratończykiem...
Czas 4:18:34
Jest Łukasz, Ania... Idę do wyjścia. W tunelu, prawie nie mogę ustać na nogach, ale po chwili, jest ok. Medal, woda, depozyt... Czuję się trochę obco i samotnie, choć tłum wokół. Depozyt, uściski od dzieciaków z obsługi. Chwilę dochodzę do życia. Wyjście i porcja zimnego makaronu, którego pół porcji jednak trochę stawia mnie na nogi. Idę na trybuny. Tu miła niespodzianka i mała ceremonia dekoracji

Spotkanie z rodziną, kolegami...
Podsumowując, było rewelacyjnie. Dzieciaki obsługujące punkty na rasie i depozyt rewelacyjne. Atmosfera na trasie, aszczególnie na Wilanowie i Ursynowie rewelacja. Finisz na Narodowym bezcenny, wart przeżytego bólu...
Minus, strefa mety i tyle. Ale ogólnie organizacja na wysokim poziomie.
Na koniec jeszcze raz bardzo dziękuję wszystkim dopingującym, naprawdę czułem Wasze wsparcie na trasie
