Jeśli płaskostopie powstało w okresie formowania kości i ma postać trwałej i nieodwracalnej deformacji narządu ruchu (raczej tego biernego: kości, stawy, więzadła) to mamy do czynienia z tym, co nazwałem "specjalną sytuacją ortopedyczną" i oczywiście tu się zgadzam. I - podobnie jak Ty - też użyłbym tu słowa wyleczyć w cudzysłowiu, bo wrzucając taką osobę we wkładki na X lat nie za bardzo cokolwiek leczymy (w sensie likwidujemy przyczynę) tylko łagodzimy/niwelujemy objawy/dolegliwości, pozwalamy na względne funkcjonowanie z płaskostopiem, ustawiając stopę tak czy inaczej może zabezpieczamy przed wystąpieniem z czasem problemu wyżej (kolana? biodra? kręgosłup?). I owszem, potem może być jeszcze gorzej i przynajmniej można trochę zapobiec temu "jeszcze gorzej" starając się nie rozleniwiać dodatkowo naszych stóp (czynnego aparatu ruchu: mięśni, ścięgien...).sebeq pisze:płaskostopie leczy się zawsze wkładkami. I można je tylko "wyleczyć" do momentu, gdy kości jeszcze się formują, czyli w okresie wzrostu. Potem można już leczyć tylko zachowawczo, bo nie ma szans żeby platfus się cofnąl, co oczywiście nie oznacza, ze moze być jeszcze gorzej.
Osobnym problemem pozostaje jakimiż to metodami doprowadzamy do tego, aby formujący się aparat ruchu naszych młodych milusińskich skończył na trwałej deformacji. Innymi słowy: w jakiś sposób osłabianie i deformowanie zaczyna się już wcześnie i potem staje się nieodwracalne. Nie mówię tu oczywiście o płaskostopiu naturalnym/fizjologicznym, z którym mamy do czynienia do bodaj 4. roku życia. Czy przypadkiem cud-buciki "ze stabilizacją" zachwalane i nagradzane przez rzesze ortopedów nie mają tu trochę za uszami? Mięciuśkie podeszwy (które z kolei, aby się malec nie powywalał, wymagają stabilizacji na górze - błędne koło)... za mało na bosaka, za mało naturalnych powierzchni: nierównych, o różnej fakturze i miękkości, będących wyzwaniem nie tylko ruchowym, ale też i sensorycznym.... Taka cena za nowoczesność
