III Chyża Dziesiątka Nowy Tomyśl
Co by tu napisać, żeby jakoś brzmiało...
Nie zaspałam, choć się nie wyspałam, wstałam, pojechałam. Połamana jakaś, mina posępna i w ogle źle, buuu...
Odebrałam pakiet, spotkałam Kachitę i Mimika i papa mi się zaczęła uśmiechać. Pogadaliśmy chwilę i poszliśmy się przebrać. Nastrój na nie, nie-moc, chęci na szybkie bieganie brak. Rozgrzewki machnęłam niecały kilometr. Jakieś wymachy, rozciąganie. Poranny chłód znika, pojawia się duchota. Idziemy na start, piąteczki, nastrój wciąż "Jaka krzywda mi się dzieje, że tu biegnę"


Zaczynamy biec. Jakoś idzie, ale strasznie mi się chce pić. Nicto, lecim. Pierwsze 3km: 4:47/ 4:49/ 4:49. Samopoczucie ok. Potem jakoś tak się dziwnie dzieje, że mimo wrażenia szybkiego biegu, tempo spada--> 5:04/ 5:00/ 5:03/ 5:07. Oczywiście tradycyjnie mam chęć zejść z trasy, Przy siódmym kaemie wodopój i nagle nogi mi się zatrzymują. Muszę zrobić postój, czuję to. Dziwna rzecz, na dyszce chyba mi się to nie zdarzyło. Piję wodę, schodzę na bok i zastanawiam się czy nie zaczekać na Kachitę, ale myślę sobie - nie wiem ile będę musiała czekać, to biegnę dalej. Przez ten przystanek tempo 8km 5:45. Zaczynam biec. Jakoś się zbieram i ostatnie dwa kilometry po 5:00 i 4:38.
Całość netto 50:15.
K 30 16 na chyba 90.
Nie powiem, żebym była zadowolona.
Nicto, czekamy z Mimikiem na Kasię. W końcu pojawia się na mecie. Idziemy coś zjeść, po chwili dołącza Szymon. Siedzimy gadamy, mimo gorszego nastroju jest fajnie. W końcu trzeba się oporządzić. Wracamy na losowanie nagród. I muszę powiedzieć, że spotkanie z Kachitą, Szymonem i Mimikiem należało zdecydowanie do najfajniejszych momentów tego dnia. Wysyłam smsy do znajomych, od kolegi klubowego dostaję telefoniczny ope-er, że:
- czego ja od siebie chcę
- pobiegłam 2 maratony z tygodniowym odstępem i jestem zmęczona, a biegnę te zawody z tygodniowym odstępem od ostatniego maratonu
- po co w ogóle tak szybko biegłam
- zrobiłam bardzo dobry wynik
- wkurzyłam go swoim niezadowoleniem

No i w sumie to ma rację

Wnioski mam takie:
1. Kiedy tylko staję na linii startu i chcę pobiec na wynik, zawsze od samego początku moje ciało i głowa się buntują. To zresztą widać po tym, co robię na treningach, a na zawodach. I zgoda, czasem jest tak, że jestem zmęczona za szybkimi tempami treningowymi i wychodzi to na zawodach, ale z drugiej strony - znam swoje odczucia w obu przypadkach, na niekorzyść startów. Czuję niechęć do tego przymusu zawodów, szybkiego biegania, kompletnie nie czuję ducha rywalizacji. Owszem, jest satysfakcja i radość, że kogoś wyprzedzam. Ale wynika to raczej z poczucie dobrze ułożonego biegu. A na treningu chcę, a nie muszę.
2. Jak to jest, że kiedy biegnę dyszkę w 90 proc. przypadków mam ochotę zejść z trasy, a kiedy biegnę maraton mam takich chwil bardzo mało, wręcz prawie w ogóle?
3. Po kiego mi ta korona maratonów robiona w 2 lata, skoro - jeśli Bóg da i nogi pozwolą - zrobię 5x42 w tym roku? Co za różnica - takie miasto czy inne?
4. Nie będę biegać na wynik. Najfajniejsze rezultaty osiągam wtedy, kiedy kompletnie tego nie planuję.
I koniec.
I kiedy tak teraz o tym myślę, to naprawdę powinnam się stuknąć w łepetynę. Mogę biegać i daje mi to radość. A cała reszta jest tylko dodatkiem

Po losowaniu, w którym nikt z nas niczego nie wylosował, zmiana planów - miałam zahaczyć o Poznań, a potem jechać jeszcze do znajomków, ale okazało się, że kumpela odwołała spotkanie. Więc od razu pojechałam do przyjaciół, a tam niespodzianka - pyszny, ciepły obiad, którego w ogóle się nie spodziewałam


Tym bardziej, że byłam z siebie mega zadowolona, że nigdzie nie zabłądziłam jadąc po raz pierwszy tą trasą. A z moim talentem do dziwnych skrętów-wykrętów, to naprawdę sukces

Podsumowanie sierpnia: 295km
Jutro sobie długo i wolno pobiegam
