17 sierpnia 2013
Trochę tu nie zaglądałam, bo odpoczywałam.
W środę 50min i 6x30s. Tempa mi się nie chce wpisywać.
Dzisiaj biegłam maraton w Lesznie. Wiedziałam, że lekko nie będzie, biegłam tam już 4-ty raz, znam trasę, potrafi dać w kość. Może dla niektórych to
prawie jak po płaskim, ale dla mnie nie
![uśmiech :)](./images/smilies/icon_e_smile.gif)
W środę się trochę denerwowałam, ale w czwartek nie miałam na to czasu, a w piątek to już zupełny spokój. Odpoczywałam na kanapie, nogi na krześle, książka w ręce - tak jak lubię
![uśmiech :)](./images/smilies/icon_e_smile.gif)
Książka to "Dzika droga" Cheryl Strayed, trochę niepotrzebnie jest reklamowana w porównaniu do "Jedz módl...", bo jest zupełnie o czym innym. W skrócie - to relacja autorki z pokonania Pacific Crest Trail. I nie ukrywam, że lektura dużo mi dała, a najwięcej spokoju.
Rano wstałam, najadłam się, spakowałam i oczywiście wyjechałam z 15minutowym poślizgiem
![uśmiech :)](./images/smilies/icon_e_smile.gif)
ale że trasa pusta, to jakoś nawet 1.5h mi to nie zajęło, żeby dotrzeć na miejsce.
W biurze numerów, okazało się, że nie mam "jedynki", jak w poprzednich edycjach. Ale za to miałam inny ciekawy numer
No dobra, przebrałam się i trzeba było się jakoś rozgrzać. Potruchtałam ok 800m, porozciągałam się. Trochę pomyślałam, pogadałam z Tym(i) na Górze.
Chciałam pobiec dobrze. Dobrze, czyli bez szarpania, mocno, równo, z siłą. Tak, dopuszczałam łamanie 4h, ale to nie był mój cel. Gdyby było płasko, to pewnie bym powalczyła. Ale pamiętałam z ubiegłego roku, jak niektórzy pierwszą pętlę (4x10,5km) robili ciut poniżej godziny, a ostatnią w ok 1.5h. Nie chciałam powtórzyć tego błędu. Ja ubiegłoroczny maraton pobiegłam lajtowo, ale równo - po 1:05:coś tam. Sama byłam zaskoczona, bo w wynikach okazało się, że różnice na pętlach były sekundowe.
Nicto. Biegłam i biegłam. Pierwsze 21km minęło bardzo szybko. Ok 23km zaczęło odzywać się zmęczenie. Przypomniało mi się, że podczas długich wybiegań to był dystans, na którym często łapał mnie kryzys. Zaczęłam sobie powtarzać, że jestem tu i teraz. Tu i teraz, czyli mam się cieszyć tym, co jest mi dane - to, że mogę biegać, że czuję cudowny zapach ściętego drewna, że świeci piękne słońce. Naprawdę, czułam mega wdzięczność za to, co dostaję, za moje życie. Wcześniej, podczas Rozmowy na początku maratonu, poprosiłam o to, że kiedy spotka mnie kryzys - żebym wierzyła, że go pokonam. I tak się działo. Kilometry mijały dość szybko. Tempo było takie:
1-10km--> 5:33/ 5:43/ 5:40/ 5:45/ 5:46/ 5:34/ 5:43/ 5:58/ 5:44/ 5:41
11-20km--> 5:30/ 5:47/ 5:41/ 5:39/ 5:46/ 5:38/ 5:36/ 5:37/ 5:44/ 5:31
Zaczęłam się zastanawiać, czy uda mi się złamać 4h. Z jednej strony - byłoby to marzenie na takiej trasie, ale z drugiej - zaczęłam czuć presję. I teraz napiszę coś, co może przyjaciół mi tutaj nie przysporzy, ale co mi tam - mój blog
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
jakiś czas temu ktoś zwrócił mi uwagę na coś, o czym nie myślałam. Mianowicie na to, że kiedy piszemy tu na blogach, oprócz wielkiej życzliwości, pomocy, motywowania, narażamy się na krytykę. I dlatego musimy mieć cierpliwość i "grubą skórę". I tak sobie biegłam i myślałam, że jeśli uda mi się złamać te 4h, to doczekam wielu życzliwych mi słów i to też mnie motywowało, bardzo!
![:taktak:](./images/smilies/taktak.gif)
ale jeśli nie, to będę musiała się liczyć z tym, że być może znajdą się głosy, które będą w jakiś sposób oceniać ten mój bieg. A to, że dlaczego tak, a nie szybciej, a że powinnam biegać mocniej, a to jeszcze coś innego. A przecież on jest mój. Ten bieg - za każdym razem.To moje nogi mnie niosą przez te 42km. To moja głowa pracuje. To są moje wybory - że nie chcę biec na maksa, że decyduję się teraz odpuścić, z różnych względów. Mogę, ale nie muszę.
Biegłam dalej. Aż do 25km --> 5:34/ 5:40/ 5:41/ 5:43/ 5:41.
Myślę sobie - no... to teraz zaczynam biec maraton. Zobaczymy, czy dobrze go sobie ułożyłam.
Chyba tak. Bo nagle zaczęłam doganiać osoby, które straciłam z oczu na początku trasy.
26-30km--> 5:59/ 5:40/ 5:42/ 5:37/ 5:43
Dobiegam do miejsca startu/mety. Ok 300m przed tym miejscem mijam zawodników, którzy ukończyli półmaraton. Biją brawo, krzyczą, że jeszcze kawałek. Odpowiadam, że mam jeszcze jedną pętlę, że niech trochę poczekają z tymi gratulacjami. Jakiś pan mówi: "Trzymaj się dziewczyno". Pewnie tego nie przeczyta, ale jego słowa w mojej głowie dawały mi siłę w chwilach największego zmęczenia...
Po 31.5km kończyła się trzecia pętla. Mijam kobietę, która minęła mnie na pierwszych kilometrach. To oznacza, że dobrze biegnę - stabilnie, siły mnie nie opuszczają. Czuję, że jest ok. Że mogę biec dalej. Że nie padam na twarz, mam siłę i nie będę się wlekła. Przede mną ostatnia pętla. Ostatni najcięższy odcinek, który kończy się przy punkcie odżywczym. Biegacze rozsiani coraz rzadziej. Biegnę już właściwie w osamotnieniu, z czego jestem bardzo zadowolona. Chyba wtedy zaczął się odcinek, kiedy zaczęłam już tylko mijać. Dobiegam do 35km. Łatwo nie jest po serii podbiegów, ale nogi dają radę. Skracam krok, co jest dużym ułatwieniem pod górkę. Dobiegam do punktu odżywczego, po którym jest już w miarę płasko. To ok 36km. I choć przy poprzednich 3 pętlach truchtałam pijąc i jedząc, tutaj czuję, że potrzebuję trochę marszu. Zaczynam iść. Wita mnie pan, który bardzo nam kibicował, pilnował, żebyśmy dużo pili, bardzo pozytywny! Mówię do niego: "Ciężko jest" Na co on z uśmiechem: "Przeje..ne, nie?"
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Bardzo mnie rozbawił
![hej :hejhej:](./images/smilies/icon_e_biggrin.gif)
Piję łapczywie wodę, dwa kubki, chwytam arbuza, potem biorę jeszcze jeden kawałek i jeszcze jeden kubek. Kiedy opuszczam punkt, pan mówi, że jestem trzecia. "Pamiętaj, że jesteś trzecia! No!" Zdziwiona i ucieszona odpowiadam tylko "Dobra!". Za tym kryje się "obietnica", że zrobię wszystko, żebym nie była czwarta. Biegnę dalej, po jakimś kilometrze zaczyna się lekki podbieg. Powtarzam sobie, że to tylko chwila, że zaraz będzie zbieg. Jest. Nadal mijam zawodników, niektórzy biegną, niektórzy idą. Gdzieś około 39km wyprzedzam specyficznego biegacza. Kiedy widzi, że biegnę już przed nim zaczyna mówić: "Piękna!" za chwilę sam do siebie mówi coś w stylu: "Kobieta cię zwycięża, biegnij, walcz" i takie tam. Zdaję sobie sprawę, że spotkałam go w ubiegłym roku! W taki sam sposób mówił, kiedy go mijałam i - co najbardziej zaskakujące! - w tym samym miejscu, przed ostatnim dużym podbiegiem
![:taktak:](./images/smilies/taktak.gif)
Śmiać mi się chce, ale tak jak w roku ubiegłym, zostawiam go w tyle - nie bez satysfakcji
![oczko ;)](./images/smilies/icon_e_wink.gif)
Okiej, no to podbieg przede mną. Skracam krok. Podbieg się skończył, dobiegam do ostatniego punktu z wodą. Od tego momentu mam do mety 2km z kawałkiem. Takim trochę większym, bo garminiak pokazuje mi standardowo ok 200m więcej.
31-40km --> 5:35/ 5:26/ 5:42/ 5:49/ 5:42/ 5:50/ 6:58/ 5:39/ 5:42/ 5:52.
W okolicach 40.5km mijam pana, który trochę biegnie, trochę idzie. Patrzę, ma w dłoni medal. Okazuje się, że robił półmaraton (do wyboru dzisiaj było 10.5km, półmaraton i maraton), a teraz dobieguje treningowo 10km. 41km w 5:52. Biegniemy razem, na 41km zaczyna biec szybciej, a mi się robi jakoś ciężko
![uśmiech :)](./images/smilies/icon_e_smile.gif)
mówię mu, że nie dam rady, na co on zwalnia. Po chwili odzyskuję siły. Dziękuję mu za podprowadzenie i zaczynam biec szybciej. Ostatni pełny kilometr po 5:22. I najostatniejsze metry, których garminiak nastukał mi 400 zamiast 195
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
po 4:34.
Wbiegam na metę, słyszę, że faktycznie jestem trzecia. Chce mi się płakać. Z wdzięczności za to, że dostałam to, o co prosiłam - dojechałam na miejsce, pobiegłam z głową, siłą i mocą, pokonałam słabości. I wpadł świeży wynik - 4:02:30. O 9 sek lepiej niż w Dębnie
![uśmiech :)](./images/smilies/icon_e_smile.gif)
Dostaję medal, idę po wodę. Siadam na trawie ze znajomymi, zaklepując kolejkę do masażu. Siedzimy, rozmawiamy. Moja kolej na masaż. Wdrapuję się na łóżko, trochę mi wstyd, bo łydki mam całe w piachu. Pan mówi, że to w niczym nie przeszkadza i zmywa kurz. I za chwilę przynosi ulgę moim zbolałym łydkom. Tak wielką, że mogę normalnie chodzić. Po masażu posiłek, ale nie jestem w stanie zjeść go całego. I w końcu pudło. Mega przyjemność i satysfakcja. I nicto, że kobiet w maratonie startowało tylko 10
![oczko ;)](./images/smilies/icon_e_wink.gif)
na prawie 90 zawodników. W nagrodę dostaję puchar i plecak ze stelażem. Chce mi się śmiać, bo kiedy wczoraj czytałam relację Cheryl, pomyślałam, że super byłoby kiedyś przejść taki szlak. Nie żebym zaraz gnała do pokonania PCT, ale pomyślałam o Santiago di Compostella, a drugą myślą było - " No ale przecież nie mam plecaka"
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
teraz mam, 50-litrowy.
Wracam do auta. Na zakończenie z głośników "We are the champions". Znów wdzięczność, znów łzy pod powiekami.
I jak to mawiają sąsiedzi zza miedzy - last but not least, poza momentami dużego zmęczenia, tym razem zero ściany
![uśmiech :)](./images/smilies/icon_e_smile.gif)