Dystans 89.02 km
Czas trwania 11g:52m:05s
Średnia prękość 8:00 min/km
Kalorie 8799 kcal
ELEVATION (wg Stravy ) 2485m
Miejsce w open 57 / 155
Netto: 11:51:54
Czas opisać to wariactwo, zanim jest w miarę na świeżo,a jednocześnie trochę już opadły emocje, szczególnie te negatywne
Jak zwykle przy dużych imprezach wszystko zaczyna się trochę wcześniej. W piątek muszę wstać po 4:00, żeby dojechać autobusem wcześniej do pracy, godzine wcześniej kończę i z tobołami lece prosto na dworzec PKP. Pierwszy raz jadę na dużą imprezę pociągiem, pierwszy raz decyduję się na wspólne spanie na hali sportowej wraz z innymi uczestnikami.....
W Tychach dosiada się mój dobry kumpel Grzesiek.
Wysiadamy w Rajczy. Na powitanie oberwanie chmury...szczęście jest takie że mamy transport do Ujsoł, bo maromar "siedzi" tu już od dwóch dni i przyjechał samochodem, wielkie dzięki dla niego bo sprawę nam mocno ułatwił.....Docieramy do biura zawodów,odbieramy pakiet startowy, rozkładamy się na środku hali pod siatką. O 20 odprawa z organizatorem, spokojnie wysłuchujemy wszystkich ważnych informacji....w czasie odprawy atakuje pierwsza poważna burza..i rzęsista ulewa...
Wali się nam trochę plan, po odprawie mieliśmy iść "w miasto"

coś zjeść, bo przy piątkowym upale w robocie zepsuł mi się makaron, który miałem wszamać jako ostatni ładunek węgli....W sumie ostatni normalny posiłek jadłem w czwartek..oj niedobrze...
Kończy się na bananie, batonie musli i dwóch łykach koli..do tego 1,5l wody...do tego na śniadanie drożdżówka, banan, baton musli i 0,25l coli...no po prostu pięknie.....
Tu mała uwaga do orgów..moim zdaniem..Ujsoły to nie duża metropolia gdzie można bez kłopotów kupić coś do żarcia w każdej chwili...można by pomyśleć o jakiejś Pasta Party...nawet odpłatnym..przed startowa kolacja jest bardzo ważna...a tam za bardzo nie ma gdzie "poszaleć".....
Kładę się szybko spać...żeby za dużo nie nosić zabrałem tylko śpiwor, ale mimo obaw spokojnie się wyspałem. W nocy przechodzą dwie kolejne burze, do tego jakaś akcja przy kolesiu 4 materace ode mnie...nie przeszkadza mi to....ja wstałem nawet wyspany...5 godzin spania starczyło....3:45 jedziemy autobusem do Rajczy na start.
Aha...byłbym zapomniał..organizator ostrzegł żeby z powodu zmiany rozkładu jazdy PKP nie biec pierwszych km poniżej 3:30/km oraz powyżej 8:00/km bo można utknąć na przejeździe....koniec końców nawet nie wiem czy ktoś utknął, nawet nie wiem że gdzieś biegliśmy przez tory
Start 4:35. Pierwsze chyba 6 czy 7km asfaltem. Oczywiście po 2km już mi gorąco, zdejmuje ortalion bo się grzeję a poza tym przestało padać i już do końca zawodów go nie zakładam. po ok 38 minutach zbiegamy wreszcie z drogi na szlaki zaczyna sie prawdziwe górskie bieganie. Rachowiec wchodzi niezwykle łatwo, profil wydawał się poważniejszy...a tu spokojnie, bez większego zmęczenia pokonujemy do i zbiegamy do Zwardonia. Potem przez Skalankę zaczynamy wspinaczkę na Wielką Raczę....tu gdzieś rozstaję się z Markiem który biegnie 50+....Zjadam pierwszego batona.....o godz 7:55 melduję się na Wielkiej Raczy, zjadam banana, troche czekolady, opijam izotonikiem i ruszam dalej...to gdzieś 26km, czuję się świetnie, choć doskwiera mi ssanie w żołądku..brakuje mi tej kolacji.....
Od Wielkiej Raczy zaczynam odważniej zbiegać, podbiegi w szybkim marszu ,sporo osób też mijam.....fajny odcinek, tam się najlepiej czuję.....mijam sporo ludzi..na tej części nikt mnie nie wyprzedza...tu chyba też trwa największa walka w głowie o to ile pobiegnę....zastanawia mnie trochę zbyt szybki początek i czasami bolące kolano i pachwina.....na Przegibku zjadam porządniejszy posiłek, wydaje mi się że ostatni...w tym momencie jestem raczej na opcji 50+....wybiegam spowrotem na trasę....dalej jest wszystko ok choć w nogach juz prawie 40km....podchodzę pod Wielką Rycerzową....na górze dziewczyny z transparentem GO! ...no i trzeba podjąć decyzję.....szybko w głowie liczę że to przecież tylko 30km więcej....choć bardziej boli myśl że trzeba przebiec jeszcze dwa razy tyle.......ale co tam, raz się żyje!!!! Biegnę na wprost szlakiem niebieskim!!! 3km dalej już żałowałem swojej decyzji...bardzo mocny zbieg w dół, po glinie i kamieniach...pierwsza gleba, zbyt szyko,nogi nie wytrzymały...szybko sie pozbierałem, biegnę dalej...3km dalej zaczynają się kłopoty...podejście na Beskid Bednarów..nie wiem czy mogę to nazwać nawet podejściem...prawie pionowa ściana w górę, cała z gliny rozmoczona przez całonocny deszcz...miejscami trzeba na czworaka...kilka razy zjeżdżam po kilka metrów w dół....ale byłem wściekły, zmęczony i zły swojej decyzji....zaczynają się też pierwsze kłopoty ze stawami i mięśniami.....udaje sie dostać na górę....mam 50km w nagach, przed sobą jeszcze ponad 30km...a mnie już tak boli że nie jestem w stanie biec...próbuję coś zjeść...odkrywam że batony już nie wchodzą, nie mogę ich jeść..postanawiam chociaż dużo pić. Zaczynają mnie inny doganiać, wręcz ilościami hurtowymi....
A potem ten nieszczęsny Oszust!!!! tego się nie da opisać co sie działo..kolejna mega stroma góra po ponad 50km....z gliną, rozmiękczoną deszczem....zjeżdżam w dół przy każdym kroku....wspinam sie na czworaka..pod górka robi się wręcz korek, bo wszyscy zjeżdżają....łapię się jakiś gałęzi, pazurami grzebię w glinie żeby sie utrzymać...do tego ogromne zmęczenie....wkońcu jakos się wdrapuję...na górze widzę że jestem na 63 miejscu....Zbiegam w dół, zaliczam drugą porządną glebę,zjeżdżam na lokciach kilka metrów w dół, kolana, łokcie poobijane dość mocno. do "jedzenia" mam jeszcze 12km, staram się o tym nie myśleć bo ta myśl mnie wręcz przeraża...bolą kolana, stopy pozdzierane, bolą kostki,ogólnie zaczynam się kiepsko czuć......przypominam sobie że mam w plecaku jeszcze zela , którego dostaliśmy w pakiecie..chociaż trochę mam wątpliwości czy testować na zawodach takie specyfiki.....postanawiam zjeść po punkcie odżywczym na pełny żołądek. Mija mnie znowu kilka osób....w końcu dobiegam do 66km na przełęcz glinka gdzie jest drugi,ostatni punkt odżywczy. Uzupełniam płyny, woda do bukłaka, i izotonik do butelek, wiem że nie umiem jeść więc chociaż trzeba pić..i to najlepiej izotonik. Zjadam też bułkę z serem..wybiegam dalej, na pierwszym podejściu wchłaniam też żela..... doganiam MAgdę Andrzejewską, biegnącą wśród kobiet na 3 miejscu , cierpi z powodu skurczów ..chyba wszystkiego....troche gadamy, potem ją zostawiam, mimo bólu jednak staram się biec przynajmniej po prostym, zbiegi idę ,podbiegi już wogóle się wlokę..mijają mnie kolejni zawodnicy....zły jestem na siebie za ten idiotyczny pomysł z wersją 80+......
Magda łapie oddech na zbiegu i też mnie mija na pełnej prędkości...doganiam wreszcie i ja kogoś....idziemy razem, zdarza się nawet kilku kibiców, dzięki rozmowie czas mija troche szybciej,mimo że głównie stękamy i narz

ekamy , z jedzenia wchodzi już tylko czekolada z bakaliami..zjadam ją, popijam izotonikiem i resztką coli....o dziwo zaczynam się czuć trochę lepiej..moze to zasługa tego żelu?? calkiem miło się przyjął...wkońcu podchodzimy pod Rysiankę, najwyższy punkt trasy...znów doganiam Magdę, idziemy razem, pogadaliśmy, okazuje się że Magda pierwszy raz startuje w tak długim biegu, na co dzien zajmuje się cross fitem.........w końcu przyspieszam, mam w głowie to co mówili organizatorzy..ostatnie 12km już jest z górki...po wskazaniach endo wydaje się że zaraz się to zacznie...patrzę na zegarek...12 godz może złamie..pod warunkiem że ostatnie 10km zrobię poniżej godziny...hahaha..poniżej godziny, a to dobre..obecnie nie jestem w stanie nawet iść...najbardzej bolą kostki i pęcherze na stopach....docieram na Halę Rysiankę...widzę wreszcie zbieg....kilka osób jest przede mnę, kilka za mną...zaczynam zbiegać..okazuje sie że potrafię jeszcze biec...na razie nie wyobrażam sobie że moge jeszcze przez godz biec..ale pocieszam się...co to ta godzina przy wczesniejszych 11 godz..tozto nic..biegnę w dół...
Zaczynam się rozkręcać...tempa?: 4:20, 4:16, 4:30/km!!!!! potem znów lekko w górę...alemnie już jedno, biegnę, czy w górę,czy w dół postanawiam biec...4:55, 5:15, 4:18!!!! wchodzą kolejne km...ja biegnę coraz szybciej...zaczynam wszystkich mijać.....stopy bolą,ale ciągle myślę: szybciej pobiegnę, szybciej sie skończy ten koszmar...zbiegam dalej, kawałek biegniemy trasa znaną mi z Wilczego Gronia...potem w lewo czarny szlak w dół. Zaczynają mnie łapać skurcze..pewnie od tempa..ale przecież ma być tylko w dół i zaraz koniec..dam rade...biegnę....ten zbieg wydaje się nie mieć końca...trochę zwalniam, dogania mnie jakiś biegacz, trochę biegniemy razem, rozmową umilamy sobie czas zbiegu....doganiam drugą na trasie kobietę.....w końcu widzę jakiś punkt kontrolny..okazuje się ze jeszcze 3km...grrrrrrr.... mam już nerwy..przyspieszam ze to wreszcie skończyć bo skurcze coraz powazniejsze...zaczyna mnie odcinać i czuję coraz większe wyczerpanie....biegnę z górki bardzo szybko...najwyżej się przewrócę, do mety jużblisko,sobie mysle....4:16/km, 5:10 i 4:40/km łapie endo ostatnie 3km tego szaleństwa....dobiegam do asflatu,widze z góry już metę..cieszę się,mija zmeczenie, jest ogromna radość, goni mnie kilka osób..ale przyspieszam...nie pytajcie się skąd mialem siły bo niewiem...po prostu ślepo biegłem...przebiegam przez mostek prosto na metę.....radość,łzy się cisną...udało się!!!..zmęczony jestem straszliwie.....czekał na dole Marek ze znajomymi...to pamiętam

..... siadam nad rzeką,moczę zmęczone nogi....
Ledwo jestem w stanie się pozbierać ...wloke się jakoś na sale....dobrze że mam transport do domu bo pociągiem nie wiem jak by to było.....ledwo się potrafie ruszać....kąpie się, jedziemy do Rajczy coś zjeść..wracamy na rozdanie nagród ale ja już nawet nie wychodzę z samochodu....nie jestem w stanie chodzić....musze odpocząć....
Fajny medal, super trasa, dobrze oznakowana, zawsze wiedzialem gdzie biec, idealna biegowa pogoda..czego chcieć więcej...
Jedno jest pewne..długo nie zdecyduje się ponownie na biegi powyżej 50km......myślę że przyszły rok może pobiegnę trasę 50+ ale z nastawieniem na szybki bieg, poniżej np 6 godz..ale 80?? jak na dziś dzień....nigdy więcej
Dobra kończe już tą przydługą i nudnawą historyjkę o bieganiu w górach.....
Teraz odpoczywam, regeneruje się....w ciągu tygodnia powinienem wrócić do biegania bo czekają kolejne cele..znacznie krótsze i mniej bolące
PS
Regeneracja przebiega ok. W niedziele basen, odpoczynek, w poniedziałek w sumie ponad 40km na rowerze, ale tempem relaksacyjnym z córką w krzesełku...dzisiaj troche roweru, jutro moze znowu basen....odpoczywam aktywnie
