Obóz bieganie.pl
sobota, 27 lipca
Coś koło 4,5-5 km, w ok. 35 minut. Połowa pod górkę, połowa z górki. Nie wiem, dokładnie, ile to było, bo w zegarku padła bateria...

Oczywiście przed biegiem zainaugurowaliśmy obóz w Fantazji

Biegłam w Skechersach, stopy mocno wymasowane, ale generalnie git.
niedziela, 28 lipca
Rano test progresywny na stadionie, oczywiście w GoRunach. Słońce grzało mocno, ale jakoś mi lepiej ten test wyszedł niż w zeszłym roku. Tętno od 130 do 180, końcówka mi poszła na tyle dobrze, że Adam chciał mnie przydzielić do grupy trzeciej (z czterech), ale się nie dałam namówić, jednak brakuje mi wytrzymałości. Może w przyszłym roku

A, jak szliśmy na stadion, to wykręciłam kostkę i zaliczyłam glebę, lekko rozwalając kolano. Na szczęście zanim doszliśmy, kostka już nie bolała, ale zadrapane kolano owszem
Po obiedzie 20 basenów.
Wieczorem drugi trening, znowu na Reglach, 18 min pod górkę, podobnie z górki. Tym razem w Mirażach 2. Potem rozciąganie, przebieżki, skipy, takie tam.
Razem wyszło jakieś 9,5 km.
poniedziałek, 29 lipca
Wycieczka ze Świeradowa do Szklarskiej. W wyciągu delikatna panika, ale tak mnie wszyscy zagadywali, opowiadając o katastrofach lotniczych i innych strasznych rzeczach, że jakoś przeżyłam

Grupa luzaków może była najmniej liczna, ale za to jakże sympatyczna
Niestety, w okolicy 1-1,5 km odwróciłam się do Adama, żeby mu coś powiedzieć, i mocno wykręciłam kostkę na kamieniu. A tu jeszcze 18 km przed nami, w niełatwych warunkach. No ale co zrobię, przecież nie siądę. Więc jakoś tam truchtałam. Na podbiegach wszyscy znikali mi z oczu we mgle, ale potem na zbiegach dogoniłam grupę (chociaż na zbiegach kostka bolała bardziej). Po drodze zbieraliśmy też niedobitki z pozostałych grup (kontuzje!), trochę szliśmy, gadaliśmy, było spoko. Nawet nie przybiegłam do hotelu ostatnia

Wyszło 19 km w 2,5 h.
Po obiedzie szybki basen, jakieś 10 długości, więcej nie dało rady, bo kostka bolała (a ja potrafię pływać tylko dyrektorską żabką

). Po południu rozciąganie. Ból kostki jakby nieco zelżał, chociaż nadal lekko spuchnięta.
wtorek, 30 lipca
Miały być interwały na stadionie, ale nie poszłam, bo ledwo byłam w stanie przejść z łóżka do łazienki. Kostka spuchnięta wprawdzie symbolicznie, ale lekko ciemnieje, więc coś tam się musiało wylać i blokuje ruch. Poszłam do strumyka chłodzić kostkę, pomaga. Im więcej chodzę i ruszam kostką, tym mniej boli, więc jestem dobrej myśli. Po obiedzie 30 basenów oraz core stability na orliku. Masakra, jak zwykle

, chociaż widzę tak jakby lekką poprawę. Grzbiet idzie mi całkiem nieźle
środa, 31 lipca
Na dłuższy bieg moja kostka nadal nie jest gotowa, więc znowu przerwa. Ponieważ więcej osób ma małe kuku, robimy sobie sekcję basenową - pożyczamy od Darka-fizjoterapeuty pasy do aqua-joggingu. Chłopaki na początku mi nie wierzyli, że można się przy tym zmęczyć, ale szybko zmienili zdanie

Złachałam się na tym basenie nieźle, może też spaliłam choć jeden deser z Fantazji... Po południu walnęłam jeszcze 30 basenów, a potem był trening równowagi na karnych jeżykach.
czwartek, 1 sierpnia
Zakupiłam sobie stabilizującą skarpetę babuni w aptece, kostka miała się coraz lepiej, więc wybrałam się na poranny trening interwałowy. Żeby nie szaleć, ustaliłam sobie, że robię 4 tysiączki w tempie na dychę na 3-minutowej przerwie w marszu. W skali zmęczenia coś koło czwóreczki. Trenejro Krzysiek potwierdził, że to łatwy trening. Oczywiście pobiegłam to zdecydowanie za szybko (5:30-5:35 zamiast 5:55-6:00), ale oj tam oj tam

Kostka bdb, w biegu nie bolała w ogóle, w marszu bardzo delikatnie. Nawet mogłam się uśmiechnąć i pozdrowić poddanych
Po obiedzie trening z piłkami lekarskimi, zdecydowanym hajlajtem było ćwiczenie ostatnie, kiedy to mieliśmy w klęku wyrzucić piłkę znad głowy do partnera, a następnie opaść do pompki, podnieść się i złapać nadlatującą piłkę. Jak padłam do pompki, to ręce jakoś nie wytrzymały ciężaru rezerw wagowych i się pode mną załamały. Ania prawie popłakała się ze śmiechu, fotografujący Piotrek również

Przy okazji zagadka - która noga jest moja?
piątek, 2 sierpnia
Rekreacyjna wycieczka do Jakuszyc. Najpierw dobiegliśmy do schroniska Orle, tam mała przerwa na siku i pogaduchy, potem truchcik w pełnej lampie do Izery, tam moczenie nóg w rzece, słit focie i znowu pogaduchy - w międzyczasie minęła nas grupa Krzyśka. Potem powrót do Orle, przerwa na picie, jagódki, pogaduchy, a następnie powrót do Jakuszyc, tym razem nie asfaltem, tylko przez Samolot. Podbieg był konkretny, do tego palące słońce, sapałyśmy równo. Mijający nas turyści patrzyli albo z niedowierzaniem, albo z szacunkiem. Ci ostatni nawet spytali, czy trenujemy do jutrzejszego maratonu

Na zbiegu szło nam zdecydowanie szybciej, tempo było momentami bardzo dobre (5:50). Wyszło 13,5 km w 1,5 h (nie licząc przerw). Wróciliśmy dość późno, po obiedzie oczywiście Fantazja, więc na basen nie starczyło czasu. Po Fantazji poszliśmy się rozciągać i wykonywać różne ćwiczenia siłowe, ale na lajcie, bo w końcu następnego dnia wyścig.
sobota, 3 sierpnia
Wyścig na 3 km. Generalnie dobrze nie było. Mimo wczesnej pory był upał i grzało strasznie, rozgrzewka była fatalna, zero mocy w nogach, mega wolny truchcik męczył mnie niesamowicie. Dramat. Wystartowałam jako druga i dość szybko wyprzedziłam pierwszą laskę. Po 500 metrach miałam dość, no ale biegnę. Po kilometrze wyprzedził mnie Leon, po nawrotce coraz więcej osób. Ale jakoś szło, chociaż bez szału. Jakieś 200-300 metrów przed metą potknęłam się i o mało co nie zaliczyłam spektakularnej gleby. Wybiło mnie to z rytmu, opadłam z sił i zwolniłam. Ale zaraz już było widać metę, więc jednak się zmobilizowałam, byle szybciej to skończyć... Udało się. Czas parę sekund lepszy niż w zeszłym roku, co mnie cieszy, ponieważ warunki były trudniejsze - pogoda i kostka. Wynik nadal żenujący, ale ktoś musi wolno biegać, żeby szybciej biegać mógł ktoś
A tu cierpię:
No i po obozie. Przy pożegnaniu trenejro Gajdus mnie podniósł (siła nadal jest, nie powiem), więc wspomniałam coś tam o rezerwach wagowych. Na co usłyszałam, że mam nie przesadzać, bo z chudej kury rosołu nie ugotujesz

Od razu poszłam po kolejny kawałek pysznego ciasta
Bo w Bornicie mieli pyszne ciasta, rewelacja. I pączucie do śniadania, ale tym się opierałam...
Potem pojechaliśmy na Szrenicę kibicować Marcinowi. Pogoda była masakrująca, a mimo to była walka do ostatnich metrów. Paru zawodników z czołówki wyglądało, jakby się miało za chwilę rozpaść... Rispekt. A potem czas było wrócić do domu. I teraz mam poobozowy smuteczek...
Dziś rano się zważyłam, jest pół kilo mniej. Czyli nieźle, wziąwszy pod uwagę, że jadłam naprawdę dużo, a miałam dwa dni przerwy
