Aniad1312 Run 4 fun - not 4 records ;)
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
23 czerwca 2013
Wlasnie wracam. Fajnie sie bieglo. Lzej niz wczoraj, choc plasko znow nie bylo. Netto 50:20. Reszta pozniej
------------------
edycyjnie:
Już jest później
Trochę głodna byłam, muszę poczekać, aż mi się poukładają te sałatki. To i napiszę przy okazji
Przyjechaliśmy gdzieś ok 15:30. Biuro zawodów - rach ciach, koszulka fajna, nie wiadomo dlaczego dostałam jeszcze filiżankę - w to mi graj Patrycja dołączyła. Patrzę za siebie, a tam posąg. Aż do samych chmur, wielkie nieba, jaki on wielki Nie mówiąc o tym, że zaraz obok znajdowała się meta, do której trzeba było podbiec spory kawałek i płasko to nie było, oj nie
Poszłam się przebrać, potem w końcu dotelepał się Cichy, pogadaliśmy i czea się było porozgrzewkować. No to do roboty. W międzyczasie się okazało, że jednak są dwie pętle, co oznacza, że trzeba będzie wbiegać w kierunku mety dwa razy. Tiaaa
No ale w końcu pobiegliśmy. Po starcie przypomniało mi się, że po 2km rozgrzewce nie wyzerowałam garminiaka, ale już nie chciałam kombinować, zresztą i tak patrzyłam na tempo tylko. Do ok 6km trzymałam się z Grzegorzem i Kubą, rozśmieszali mnie tak, że nie mogłam biec, a już apogeum przypadło chyba na 2km. Abo w trakcie jazdy rozmawialiśmy na temat poruszany w tej dyskusji. No i biegniemy, i przed nami taki zawodnik, który z nosa na lewo, na prawo i nagle słyszymy, że zbiera się żeby jeszcze przed siebie sobie ulżyć I w tym momencie, jak na bezgłośną komendę - ja w jedną stronę, chłopaki w drugą, w odległości sporej od pana Tak mnie to rozśmieszyło, że znów trudno mi się biegło.
Porównując oba biegi, dzisiaj zdecydowanie lepiej. Trasa do lekkich nie należała (a to pewno przez to, że Cichy jednak na walcu w nocy jeszcze bardziej teren pofałdował ), mimo tego jakoś lżej mi się biegło, po mieście kaemy szybko mijały. Pogoda łaskawsza była, chmury i cień, choć w momencie startu słońce zza tych chmur wyszło i nawet się poza nimi trzymało.
Międzyczasy takie: 4:50/ 4:59/ 4:56/ 5:09/ 5:11/ 5:04/ 4:51/ 4:43/ 5:09/ 5:09
Niestety, tempo "trochę" szarpane, ale różnica wynika z różnicy terenu. Jednak biorąc pod uwagę to, że wczoraj też lekko nie było, to chyba jest ok, skoro wynik wyszedł 17 sek lepszy - mała rzecz a cieszy
Popracuję trochę nad wytrzymałością i na jesieni powinno być lepiej
Wogle trochę dużo tych startów, bo od Maniackiej to już mam 10 biegów zaliczonych (1 półmaraton, 1 na 15km, reszta na dychę). A w 2012 brałam udział w 9 zawodach przez cały rok. Dlatego następne zawody, to dopiero w sierpniu. No, jeszcze za tydzień, ale to raczej ścigać się nie będę. Ale później, to już na pewno w sierpniu dopiero
Wlasnie wracam. Fajnie sie bieglo. Lzej niz wczoraj, choc plasko znow nie bylo. Netto 50:20. Reszta pozniej
------------------
edycyjnie:
Już jest później
Trochę głodna byłam, muszę poczekać, aż mi się poukładają te sałatki. To i napiszę przy okazji
Przyjechaliśmy gdzieś ok 15:30. Biuro zawodów - rach ciach, koszulka fajna, nie wiadomo dlaczego dostałam jeszcze filiżankę - w to mi graj Patrycja dołączyła. Patrzę za siebie, a tam posąg. Aż do samych chmur, wielkie nieba, jaki on wielki Nie mówiąc o tym, że zaraz obok znajdowała się meta, do której trzeba było podbiec spory kawałek i płasko to nie było, oj nie
Poszłam się przebrać, potem w końcu dotelepał się Cichy, pogadaliśmy i czea się było porozgrzewkować. No to do roboty. W międzyczasie się okazało, że jednak są dwie pętle, co oznacza, że trzeba będzie wbiegać w kierunku mety dwa razy. Tiaaa
No ale w końcu pobiegliśmy. Po starcie przypomniało mi się, że po 2km rozgrzewce nie wyzerowałam garminiaka, ale już nie chciałam kombinować, zresztą i tak patrzyłam na tempo tylko. Do ok 6km trzymałam się z Grzegorzem i Kubą, rozśmieszali mnie tak, że nie mogłam biec, a już apogeum przypadło chyba na 2km. Abo w trakcie jazdy rozmawialiśmy na temat poruszany w tej dyskusji. No i biegniemy, i przed nami taki zawodnik, który z nosa na lewo, na prawo i nagle słyszymy, że zbiera się żeby jeszcze przed siebie sobie ulżyć I w tym momencie, jak na bezgłośną komendę - ja w jedną stronę, chłopaki w drugą, w odległości sporej od pana Tak mnie to rozśmieszyło, że znów trudno mi się biegło.
Porównując oba biegi, dzisiaj zdecydowanie lepiej. Trasa do lekkich nie należała (a to pewno przez to, że Cichy jednak na walcu w nocy jeszcze bardziej teren pofałdował ), mimo tego jakoś lżej mi się biegło, po mieście kaemy szybko mijały. Pogoda łaskawsza była, chmury i cień, choć w momencie startu słońce zza tych chmur wyszło i nawet się poza nimi trzymało.
Międzyczasy takie: 4:50/ 4:59/ 4:56/ 5:09/ 5:11/ 5:04/ 4:51/ 4:43/ 5:09/ 5:09
Niestety, tempo "trochę" szarpane, ale różnica wynika z różnicy terenu. Jednak biorąc pod uwagę to, że wczoraj też lekko nie było, to chyba jest ok, skoro wynik wyszedł 17 sek lepszy - mała rzecz a cieszy
Popracuję trochę nad wytrzymałością i na jesieni powinno być lepiej
Wogle trochę dużo tych startów, bo od Maniackiej to już mam 10 biegów zaliczonych (1 półmaraton, 1 na 15km, reszta na dychę). A w 2012 brałam udział w 9 zawodach przez cały rok. Dlatego następne zawody, to dopiero w sierpniu. No, jeszcze za tydzień, ale to raczej ścigać się nie będę. Ale później, to już na pewno w sierpniu dopiero
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
25 czerwca 2013
Za dużo to nie ma o czym pisać...
Rano lało, to nie biegałam. Potem kiepsko się czułam, prawie jak w niedzielę przed biegiem, a nawet gorzej, więc już powoli odpuszczałam w myślach dzisiejszy trening, żeby mi jakoś szczególnie żal było to nie powiem, że tak.
Ale spotkałam się z kolegami na chwilę i tak się ugadaliśmy, że jak nie będzie mocno padać, to skoczymy na jakąś 15kę. No to skoczyliśmy, wyszło 16km po 5:40, przy końcówce 15ego km się rozstaliśmy, a ja w ramach przebieżek poleciałam ostatni kaem po 4:50.
Wypróbowałam koszulkę świebodzińską, fajna jest, ale na tyłku lezie w górę, czyli że albo koszulka za mała, albo tyłek za duży.
I tak to dzisiaj było
Za dużo to nie ma o czym pisać...
Rano lało, to nie biegałam. Potem kiepsko się czułam, prawie jak w niedzielę przed biegiem, a nawet gorzej, więc już powoli odpuszczałam w myślach dzisiejszy trening, żeby mi jakoś szczególnie żal było to nie powiem, że tak.
Ale spotkałam się z kolegami na chwilę i tak się ugadaliśmy, że jak nie będzie mocno padać, to skoczymy na jakąś 15kę. No to skoczyliśmy, wyszło 16km po 5:40, przy końcówce 15ego km się rozstaliśmy, a ja w ramach przebieżek poleciałam ostatni kaem po 4:50.
Wypróbowałam koszulkę świebodzińską, fajna jest, ale na tyłku lezie w górę, czyli że albo koszulka za mała, albo tyłek za duży.
I tak to dzisiaj było
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
27 czerwca 2013
Wczoraj biegać miałam, ale czy chciałam? Nie, nie chciałam, to nie biegałam.
Wbrew temu, co tu niektórzy mi próbują wmówić, do niezniszczalnych nie należę i wczoraj przyszedł moment, że bieganiu powiedziałam zdecydowane 'nie!', choć nie bez żalu pewnego, małego...
No ale dzisiaj to już mi się chciało
Umówiłam się do lasku z chłopakami, ale że przyszłam później do domu, wściekle głodna, to musiałam się najeść, trochę odczekać no i oni pojechali wcześniej, a ja sobie dobiegłam, akurat wpadło 3km (5:25/ 5:18/ 5:20). Na miejscu 7km, tempo 5:44/ 5:32/ 5:33/ 5:24/ 5:20/ 4:52/ 4:50. Przy ostatnich dwóch garminiak gubił sygnał, ale jednemu koledze pokazywało 4:44, drugiemu 4:50, a mi 5:30 co jest nieprawdziwą prawdą, bo gnałam równo z nimi i tempo mam od nich. Potem jeszcze 600m dobiegu na miejsce podbiegu, po 4:57.
Na podbiegach próbowałam kombinować z maszyną, ale nie chciała mi ustawić dystansu, więc powiem tylko, że 10x80m. Według tego, co mówił kolega, górka ma 25-stopni nachylenia, czy tak jakoś, nie znam się na tym, no wysoka jest i trudno się na nią wbiega, ale dałam radę w dół trochę truchtem, trochę marszem.
Potem pomaszerowaliśmy z powrotem, tzn chłopaki do auta, a ja pobiegłam, bo mi się jechać nie chciało 3.5km po 5:09/ 4:43/ 4:56 i 5:33 - bo już zmachana byłam.
Razem dzisiaj 15km.
Dzisiaj jakoś dobrze mi się biegało, planowałam wolno, ale samo szybsze tempo wpadało. Mała rzecz a cieszy.
Jutro coś rano pewnie pobiegam, bo już się stęskniłam
aaa, jeszcze wyczaiłam zdjęcie ze świebodzińskiego półmetka. Widać, że kręcę ramionami...rotacyjka aż miło
Wczoraj biegać miałam, ale czy chciałam? Nie, nie chciałam, to nie biegałam.
Wbrew temu, co tu niektórzy mi próbują wmówić, do niezniszczalnych nie należę i wczoraj przyszedł moment, że bieganiu powiedziałam zdecydowane 'nie!', choć nie bez żalu pewnego, małego...
No ale dzisiaj to już mi się chciało
Umówiłam się do lasku z chłopakami, ale że przyszłam później do domu, wściekle głodna, to musiałam się najeść, trochę odczekać no i oni pojechali wcześniej, a ja sobie dobiegłam, akurat wpadło 3km (5:25/ 5:18/ 5:20). Na miejscu 7km, tempo 5:44/ 5:32/ 5:33/ 5:24/ 5:20/ 4:52/ 4:50. Przy ostatnich dwóch garminiak gubił sygnał, ale jednemu koledze pokazywało 4:44, drugiemu 4:50, a mi 5:30 co jest nieprawdziwą prawdą, bo gnałam równo z nimi i tempo mam od nich. Potem jeszcze 600m dobiegu na miejsce podbiegu, po 4:57.
Na podbiegach próbowałam kombinować z maszyną, ale nie chciała mi ustawić dystansu, więc powiem tylko, że 10x80m. Według tego, co mówił kolega, górka ma 25-stopni nachylenia, czy tak jakoś, nie znam się na tym, no wysoka jest i trudno się na nią wbiega, ale dałam radę w dół trochę truchtem, trochę marszem.
Potem pomaszerowaliśmy z powrotem, tzn chłopaki do auta, a ja pobiegłam, bo mi się jechać nie chciało 3.5km po 5:09/ 4:43/ 4:56 i 5:33 - bo już zmachana byłam.
Razem dzisiaj 15km.
Dzisiaj jakoś dobrze mi się biegało, planowałam wolno, ale samo szybsze tempo wpadało. Mała rzecz a cieszy.
Jutro coś rano pewnie pobiegam, bo już się stęskniłam
aaa, jeszcze wyczaiłam zdjęcie ze świebodzińskiego półmetka. Widać, że kręcę ramionami...rotacyjka aż miło
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
28 czerwca 2013
10.4km = 5:18/ 5:08/ 5:08/ 4:59/ 5:05/ 5:03/ 4:57/ 4:59/ 4:58/ 5:04 + 5:16 dotruchtu.
Średnio po 5:04
Nie bez przerw, żeby nie było
Przypomniałam sobie, jak absolutnie bosko biega się rano, zwłaszcza w piątek czego i Państwu życzę
10.4km = 5:18/ 5:08/ 5:08/ 4:59/ 5:05/ 5:03/ 4:57/ 4:59/ 4:58/ 5:04 + 5:16 dotruchtu.
Średnio po 5:04
Nie bez przerw, żeby nie było
Przypomniałam sobie, jak absolutnie bosko biega się rano, zwłaszcza w piątek czego i Państwu życzę
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
30 czerwca - podsumowanie
No to mogę już napisać, gdyż home sweet home
Zawitałam do Szczecina już w pt wieczorem, siedziałyśmy z Kejt do późna i nagadać się nie mogłyśmy, a że w tym roku na obozy jedziemy osobno, no to trzeba było nadrobić
Ale na drugi dzień nie trzeba było się spinać, bo bieg przecież o 22.30, to można było pospać
Tak więc poszłyśmy na miacho po śniadaniu, czyli gdzieś w porze obiadowej połaziłyśmy, Kejt pokazała mi Szczecin i poszłyśmy na carboloading do jakiejś knajpki. Potem było sweets-loading przy kawie, no i powoli trzeba się było zbierać do tego...Goleniowa Przyjechał Wojtek, wsiadamy do auta i okazuje się, że jednak te zawody to w Gryfinie, a nie w Goleniowie. Pomyślałam sobie - Panucci padnie ze śmiechu Dobra, zajeżdżamy na miejsce, impreza kameralna, 50 osób. Stolik, na którym odhaczają zawodników, dają numer - oczywiście "1" - i koszulkę. Całe biuro zawodów baaardzo się cieszę, bo przestaję się jakoś rajcować wielotysięcznymi biegami ostatnio, wolę te mniejsze
Zaczyna padać deszcz, jest zimno, wieje wiatr. Zamierzałam nie biec w mojej kosynierskiej wiatrówce, ale się zastanawiam...w końcu decyduję, że założę T-shirt z zawodów na koszulkę, którą mam już na sobie. Zakładamy z Kejt czołówki i zaczynamy rozgrzewkę. Bardzo krótką, 1km, bo nie chcemy tracić ciepła.
Humory dopisują, co widać poniżej
Idziemy na start. Dystans 7km. Nie wiem, jak biec. Umawiamy się z Kejt, że pobiegniemy razem,ale jeśli ktoś chce lecieć sam, to nie ma problemu. Ok, odliczanie i lecimy. Pierwszy kaem po 4:51. Jest ok. Drugi, wydaje mi się, że w miarę stabilny okazuje się dość wolny, bo po 5:09. Z czołówką biegnie się gites, ale nie można co chwilę zerkać na tempo, bo i tak nie widać, a podświetlać co minutę, to mi się nie chce. W każdym razie przyspieszam i 3km po 4:49. Kolejne kilometry po 4:53 i 4:50. Na 6km zaczyna się walka z wyprzedzaniem 3 zawodników. Dwóch biegnie przede mną, chcę ich wyprzedzić, nie dają się. Wyprzedzają trzeciego biegacza, po chwili wyprzedzam go ja. Za jakiś czas, on wyprzedza nas wszystkich. Potem ja dobiegam do tych dwóch gości i drę do przodu. Łatwo nie jest, bo chłopaki wyprzedzić się nie chcą dać koniec końców udaje się. Skręcamy do mety, garminiak pokazuje, że zostało jeszcze niecałe 100m, ale w rzeczywistości zostaje więcej. I nagle fruuu zza pleców Kejt i do mety i nagle dwóch gości na samiutkiej mecie fruuu Ostatni kaem był po 4:45
Całość, wg maszyny 34:47, wg czego innego nie będzie chyba, bo pomiarów jako takich nie było i wcale mi to nie przeszkadza
I na mecie czekał taki piękny medal
Po biegu pobiegliśmy 3km do auta się przebrać, a potem dojechaliśmy na ognicho - piwo, ciacho i...specjalnie na tę okazję świniak - pyszka
Nie mogliśmy zostać długo, bo o 11 było Grand Prix.
Tak więc zlądowałyśmy z Kejt do domu, trochę pogadałyśmy i ok 3 w nocy poszłyśmy spać.
Rano pobudka, śniadanie i na start do Lasku Arkońskiego
Na miejscu prawie 300 osób, podobno największa liczba ever. Nicto, zaczynamy się rozgrzewać. W sumie tej rozgrzewki wpadło gdzieś 3.5km. Coś czułam, że to nie mój dzień Zaczynamy biec, pierwszy kaem po 4:55, drugi 4:57. Trzeci szybciej, po 4:44. Zaczynam czuć się zmęczona. Kejt już dawno pofrunęła do przodu, czwarty po 4:52. Biegnę szybciej, mijam innych, to mi dodaje siły. Jak widzę metę, to przyspieszam jeszcze bardziej, na ile się da. I ostatni kilometr identycznie jak dnia poprzedniego po 4:45 Całość 23:59, średnio po 4:51.
Po biegu losowanie nagród, niestety nic, nie tą razą
w związku z tym, że czas ucieka żegnamy się z Wojtkiem i Kejt pokazuje mi swoje ścieżki biegowe. Ma tam takie krosy i takie górki, że nie dziwię się, że śmiga jak kozica Wyszło nam 11.60km po 6:30, bośmy padnięte, czyli łącznie w tym dniu 20km.
Świetnie spędzony czas, super nastrój, dużo śmiechu i niezłe tempa na zawodach duopakowych - bilans tego weekendu
A co do bilansu miesięcznego, to czerwiec - 275km
No to mogę już napisać, gdyż home sweet home
Zawitałam do Szczecina już w pt wieczorem, siedziałyśmy z Kejt do późna i nagadać się nie mogłyśmy, a że w tym roku na obozy jedziemy osobno, no to trzeba było nadrobić
Ale na drugi dzień nie trzeba było się spinać, bo bieg przecież o 22.30, to można było pospać
Tak więc poszłyśmy na miacho po śniadaniu, czyli gdzieś w porze obiadowej połaziłyśmy, Kejt pokazała mi Szczecin i poszłyśmy na carboloading do jakiejś knajpki. Potem było sweets-loading przy kawie, no i powoli trzeba się było zbierać do tego...Goleniowa Przyjechał Wojtek, wsiadamy do auta i okazuje się, że jednak te zawody to w Gryfinie, a nie w Goleniowie. Pomyślałam sobie - Panucci padnie ze śmiechu Dobra, zajeżdżamy na miejsce, impreza kameralna, 50 osób. Stolik, na którym odhaczają zawodników, dają numer - oczywiście "1" - i koszulkę. Całe biuro zawodów baaardzo się cieszę, bo przestaję się jakoś rajcować wielotysięcznymi biegami ostatnio, wolę te mniejsze
Zaczyna padać deszcz, jest zimno, wieje wiatr. Zamierzałam nie biec w mojej kosynierskiej wiatrówce, ale się zastanawiam...w końcu decyduję, że założę T-shirt z zawodów na koszulkę, którą mam już na sobie. Zakładamy z Kejt czołówki i zaczynamy rozgrzewkę. Bardzo krótką, 1km, bo nie chcemy tracić ciepła.
Humory dopisują, co widać poniżej
Idziemy na start. Dystans 7km. Nie wiem, jak biec. Umawiamy się z Kejt, że pobiegniemy razem,ale jeśli ktoś chce lecieć sam, to nie ma problemu. Ok, odliczanie i lecimy. Pierwszy kaem po 4:51. Jest ok. Drugi, wydaje mi się, że w miarę stabilny okazuje się dość wolny, bo po 5:09. Z czołówką biegnie się gites, ale nie można co chwilę zerkać na tempo, bo i tak nie widać, a podświetlać co minutę, to mi się nie chce. W każdym razie przyspieszam i 3km po 4:49. Kolejne kilometry po 4:53 i 4:50. Na 6km zaczyna się walka z wyprzedzaniem 3 zawodników. Dwóch biegnie przede mną, chcę ich wyprzedzić, nie dają się. Wyprzedzają trzeciego biegacza, po chwili wyprzedzam go ja. Za jakiś czas, on wyprzedza nas wszystkich. Potem ja dobiegam do tych dwóch gości i drę do przodu. Łatwo nie jest, bo chłopaki wyprzedzić się nie chcą dać koniec końców udaje się. Skręcamy do mety, garminiak pokazuje, że zostało jeszcze niecałe 100m, ale w rzeczywistości zostaje więcej. I nagle fruuu zza pleców Kejt i do mety i nagle dwóch gości na samiutkiej mecie fruuu Ostatni kaem był po 4:45
Całość, wg maszyny 34:47, wg czego innego nie będzie chyba, bo pomiarów jako takich nie było i wcale mi to nie przeszkadza
I na mecie czekał taki piękny medal
Po biegu pobiegliśmy 3km do auta się przebrać, a potem dojechaliśmy na ognicho - piwo, ciacho i...specjalnie na tę okazję świniak - pyszka
Nie mogliśmy zostać długo, bo o 11 było Grand Prix.
Tak więc zlądowałyśmy z Kejt do domu, trochę pogadałyśmy i ok 3 w nocy poszłyśmy spać.
Rano pobudka, śniadanie i na start do Lasku Arkońskiego
Na miejscu prawie 300 osób, podobno największa liczba ever. Nicto, zaczynamy się rozgrzewać. W sumie tej rozgrzewki wpadło gdzieś 3.5km. Coś czułam, że to nie mój dzień Zaczynamy biec, pierwszy kaem po 4:55, drugi 4:57. Trzeci szybciej, po 4:44. Zaczynam czuć się zmęczona. Kejt już dawno pofrunęła do przodu, czwarty po 4:52. Biegnę szybciej, mijam innych, to mi dodaje siły. Jak widzę metę, to przyspieszam jeszcze bardziej, na ile się da. I ostatni kilometr identycznie jak dnia poprzedniego po 4:45 Całość 23:59, średnio po 4:51.
Po biegu losowanie nagród, niestety nic, nie tą razą
w związku z tym, że czas ucieka żegnamy się z Wojtkiem i Kejt pokazuje mi swoje ścieżki biegowe. Ma tam takie krosy i takie górki, że nie dziwię się, że śmiga jak kozica Wyszło nam 11.60km po 6:30, bośmy padnięte, czyli łącznie w tym dniu 20km.
Świetnie spędzony czas, super nastrój, dużo śmiechu i niezłe tempa na zawodach duopakowych - bilans tego weekendu
A co do bilansu miesięcznego, to czerwiec - 275km
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
3 lipca 2013
Miałam dzisiaj na basen polecieć, ale czułam się wypluta jakaś taka...I zrezygnowałam.
Zamiast tego postanowiłam się zdrowo odżywiać i w przerwie między deserami wpadło takie-oto-tu
Ten krem brokułowy, przez niektórych nazwany 'bagnem' tak mi smakował, że chyba jutro też sobie zrobię Może jakoś zniweluję nim te wszystkie zue kalorie, co je dzisiaj przyjęłam, a i jutro pewnie wpadną.
No i jakoś mijał ten dzień...Generalnie to doprowadzam chatę do generalnego-porządku i wnioski mam takie, że jakoś dziwnie się dzieje --> im jestem starsza, tym szybciej biegam, ale za to wolniej sprzątam Z reguły szybciej mi to szło, łomatkoż doloż.
No najtenprzykład dzisiejsze układanie papierów (i innych takich) urozmaiciłam sobie takimi wyznaniami
Ano bo akurat w tej szufladzie z papiórami były też jakieś medale, to sobie przy okazji wyciągnęłam z pudełka pozostałe i tak wspominałam sobie. takie wspominki to chyba też jakaś oznaka zbliżania się do następnej kategorii wiekowej....
No a jutro, jak się wyśpię to pobiegam. Co, to jeszcze nie wiem, ale pewnie jakieś szybsze coś. Chyba
Miałam dzisiaj na basen polecieć, ale czułam się wypluta jakaś taka...I zrezygnowałam.
Zamiast tego postanowiłam się zdrowo odżywiać i w przerwie między deserami wpadło takie-oto-tu
Ten krem brokułowy, przez niektórych nazwany 'bagnem' tak mi smakował, że chyba jutro też sobie zrobię Może jakoś zniweluję nim te wszystkie zue kalorie, co je dzisiaj przyjęłam, a i jutro pewnie wpadną.
No i jakoś mijał ten dzień...Generalnie to doprowadzam chatę do generalnego-porządku i wnioski mam takie, że jakoś dziwnie się dzieje --> im jestem starsza, tym szybciej biegam, ale za to wolniej sprzątam Z reguły szybciej mi to szło, łomatkoż doloż.
No najtenprzykład dzisiejsze układanie papierów (i innych takich) urozmaiciłam sobie takimi wyznaniami
Ano bo akurat w tej szufladzie z papiórami były też jakieś medale, to sobie przy okazji wyciągnęłam z pudełka pozostałe i tak wspominałam sobie. takie wspominki to chyba też jakaś oznaka zbliżania się do następnej kategorii wiekowej....
No a jutro, jak się wyśpię to pobiegam. Co, to jeszcze nie wiem, ale pewnie jakieś szybsze coś. Chyba
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
4 lipca 2013
Śniło mi się dzisiaj, że jechałam jakąś bryką z dość dużą prędkością, na tyle że nie zdążyłam zahamować na skrzyżowaniu i wleciałam na czerwonym. Akurat nikt nie jechał z drugiej strony. I na następnej krzyżówce ta sama historia. Uznałam to za znak, żeby jednak nie robić tej szybkości dzisiaj
A tak na serio, to jakaś taka nie-energiczna się czuję, jak wstaję, to najchętniej położyłabym się znów, mimo 7-8h snu, głowa jakaś ciężka, ciało zmęczone, ruchy powolne i w ogóle nic ni ma
Nawet tempo komfortowe spadło. Bo wte było 7.26km po 5:42. Potem małpie podbiegi 10 sztuk, wyszło niecałe 800m, tempo ok 5:00.
I wewte: 3km po 5:48.
Co dalej biegane będzie, nie wiem.
Śniło mi się dzisiaj, że jechałam jakąś bryką z dość dużą prędkością, na tyle że nie zdążyłam zahamować na skrzyżowaniu i wleciałam na czerwonym. Akurat nikt nie jechał z drugiej strony. I na następnej krzyżówce ta sama historia. Uznałam to za znak, żeby jednak nie robić tej szybkości dzisiaj
A tak na serio, to jakaś taka nie-energiczna się czuję, jak wstaję, to najchętniej położyłabym się znów, mimo 7-8h snu, głowa jakaś ciężka, ciało zmęczone, ruchy powolne i w ogóle nic ni ma
Nawet tempo komfortowe spadło. Bo wte było 7.26km po 5:42. Potem małpie podbiegi 10 sztuk, wyszło niecałe 800m, tempo ok 5:00.
I wewte: 3km po 5:48.
Co dalej biegane będzie, nie wiem.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
4 lipca part.2
Ot i się nie spostrzegłam, jak drugi raz dzisiaj pobiegłam
Taki-oto dwupack treningowy.
Co prawda po powrocie z małpich podbiegów byłam tak padnięta, że kolejny trening był ostatnią rzeczą, o której chciałabym myśleć. Tak się złachałam, że koszulkę wykręcałam i bynajmniej sucha nie była ...ale...jak już odpoczęłam... i przemyślałam co nieco, to jednak nabrałam chęci tym bardziej, że chciało mi się pogadać o rzeczach ważnych, a że ze znajomym o pierdach-gerdach gawędzić nie lubimy, to pobiegaliśmy i pogadaliśmy
Tak więc lajtowo wpadło 10km po ok 5:55-6:00. Dokładnie nie wiem ile, bo w tym innym lesie garminiak lubi gubić sygnał.
Ot i się nie spostrzegłam, jak drugi raz dzisiaj pobiegłam
Taki-oto dwupack treningowy.
Co prawda po powrocie z małpich podbiegów byłam tak padnięta, że kolejny trening był ostatnią rzeczą, o której chciałabym myśleć. Tak się złachałam, że koszulkę wykręcałam i bynajmniej sucha nie była ...ale...jak już odpoczęłam... i przemyślałam co nieco, to jednak nabrałam chęci tym bardziej, że chciało mi się pogadać o rzeczach ważnych, a że ze znajomym o pierdach-gerdach gawędzić nie lubimy, to pobiegaliśmy i pogadaliśmy
Tak więc lajtowo wpadło 10km po ok 5:55-6:00. Dokładnie nie wiem ile, bo w tym innym lesie garminiak lubi gubić sygnał.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
6 lipca 2013
Cóż. Pobudka o 4:30. Tak jakoś wyszło...nie chciałam, ale już się zasnąć nie dało. Co prawda, tak se myślę, że to pewnie zachwyt Rubin nad porannym bieganiem dotarł w moje okolice i mnie ze snu wytrącił był. Nie, nie, tym razem zachwycona nie byłam
Poleżałam, poczytałam Ł. Grassa "3 mądre małpy" i jak już zaczęło mi się na sen znów zbierać, to musiałam wstawać, gdyż na ranne bieganie się umówiłam dzisiaj. Czyli że kros.
Drugi moment załamki to wejście na wagę, wydrapałabym oczy tej zołzie, gdyby tylko można było I to po tych dniach, kiedy tak się zdrowo zaczęłam odżywiać, uch!
No dobra, do rzeczy...
Na początek rozgrzewka 1km po 6:20. Później 6 pętli po 2km. Po każdej pętli przerwa w marszu ok 150m. Na początku trochę szybko, ale kolega mnie stopował i biegliśmy później wg jego tętna, czyli 140 i było git.
1-5:17/ 5:17
2-5:08/ 5:10
3-5:12/ 5:15
4-5:15/ 5:10
5-5:21/ 5:06
6-5:20/ 5:13
Całą drogę przegadaliśmy, choć momentami ciężko było mówić
Potem Robert poleciał robić podbiegi, ja chwilę pomaszerowałam do miejsca podbiegowego (takie, że góra-dół-góra-dół), po 200m zatrzymałam się, nigdzie go nie ma, to lecę dalej, minęliśmy się, po kolejnych 300m znów się zatrzymałam, komary kosiły niemiłosiernie, więc już pędem wróciłam bez zatrzymywanki. Całość tego odcinka to 1km, w tempie 4:41, no ale przez te dwa przystanki trudno określić jak faktycznie było. Choć myślę, że raczej szybko, bo mnie te robale wkurzały
No i do auta to już ze spokojem-truchtem 2kaemy po 5:51 i 5:29.
Całość 16km.
Jutro odpoczynek, czyli wolne 25-30km, zależy jak dam radę
Cóż. Pobudka o 4:30. Tak jakoś wyszło...nie chciałam, ale już się zasnąć nie dało. Co prawda, tak se myślę, że to pewnie zachwyt Rubin nad porannym bieganiem dotarł w moje okolice i mnie ze snu wytrącił był. Nie, nie, tym razem zachwycona nie byłam
Poleżałam, poczytałam Ł. Grassa "3 mądre małpy" i jak już zaczęło mi się na sen znów zbierać, to musiałam wstawać, gdyż na ranne bieganie się umówiłam dzisiaj. Czyli że kros.
Drugi moment załamki to wejście na wagę, wydrapałabym oczy tej zołzie, gdyby tylko można było I to po tych dniach, kiedy tak się zdrowo zaczęłam odżywiać, uch!
No dobra, do rzeczy...
Na początek rozgrzewka 1km po 6:20. Później 6 pętli po 2km. Po każdej pętli przerwa w marszu ok 150m. Na początku trochę szybko, ale kolega mnie stopował i biegliśmy później wg jego tętna, czyli 140 i było git.
1-5:17/ 5:17
2-5:08/ 5:10
3-5:12/ 5:15
4-5:15/ 5:10
5-5:21/ 5:06
6-5:20/ 5:13
Całą drogę przegadaliśmy, choć momentami ciężko było mówić
Potem Robert poleciał robić podbiegi, ja chwilę pomaszerowałam do miejsca podbiegowego (takie, że góra-dół-góra-dół), po 200m zatrzymałam się, nigdzie go nie ma, to lecę dalej, minęliśmy się, po kolejnych 300m znów się zatrzymałam, komary kosiły niemiłosiernie, więc już pędem wróciłam bez zatrzymywanki. Całość tego odcinka to 1km, w tempie 4:41, no ale przez te dwa przystanki trudno określić jak faktycznie było. Choć myślę, że raczej szybko, bo mnie te robale wkurzały
No i do auta to już ze spokojem-truchtem 2kaemy po 5:51 i 5:29.
Całość 16km.
Jutro odpoczynek, czyli wolne 25-30km, zależy jak dam radę
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
7 lipca 2013
Umówiłam się ze znajomymi, oni mieli w planach 18km po 5:40-5:50, ja miałam w planie 30km wolniej. No ale samej nie chciało mi się biegać, to stwierdziłam, że jeśli wstanę, to pobiegnę razem z nimi. Wstałam, niestety znów na ostatnią chwilę gnałam na punkt zbiórki, a że 1.5km w 4 minuty pokonać nie dam rady, to się spóźniłam. Ciut tylko I tak sobie biegliśmy wte i wewte, rozstaliśmy się, kiedy na liczniku miałam 22km, średnio po 5:44. Chłopaki do domu, ja pobiegłam jeszcze 8km, już samej nie było tak fajnie i raźnie, na 24-27km miałam lekki kryzys, ale minął. Pić mi się chciało okropnie mocno, wody miałam akurat na styk, ale musiałam się co 2km zatrzymywać na łyk, dobrze że cytryny sobie dodałam, zawsze to bardziej gasi pragnienie. Tempa tej samotnej ósemki - 5:43/ 5:38/ 5:53/ 5:54/ 5:53/ 5:50/ 5:46/ 5:43.
Jak weszłam do domu, to tylko łydki sobie rozciągnęłam, więcej mi się nie chciało, co mi się chciało to pić. I jeść, ale obiadu ani śladu no ale chwilę odpoczęłam i pach cukinia na patelnię, pach marchewka, pach oliwki, pach woda na makaron, dłuższe pach na prysznic, potem łosoś do tych warzyw, koperek, śmietana i się najadłam
No i tyle. Czuję zmęczenie, nie powiem, że nie, ale żebym połamana chodziła to nie bardzo.
Z nowości, to zakwitł mi storczyk, co już myślałam że usechł po latach świetlnych niepodlewania
A z nowości typu szok: ta, która nie lubi biegać wg planu w przyszłym tygodniu zaczyna plan pod Poznań Bieganie 5xtydzień. Chyba dam radę abo już mi się znudziło takie free-bieganie, a ja nie lubię kiedy cały czas tak samo jest
wogle te słuchawki, co je sobie kupiłam wylatają mi z uszu, a mam taką chęć biegowo sprawdzić ten-twór, gdyż uszy podpowiadają, że się sprawdzi.
Umówiłam się ze znajomymi, oni mieli w planach 18km po 5:40-5:50, ja miałam w planie 30km wolniej. No ale samej nie chciało mi się biegać, to stwierdziłam, że jeśli wstanę, to pobiegnę razem z nimi. Wstałam, niestety znów na ostatnią chwilę gnałam na punkt zbiórki, a że 1.5km w 4 minuty pokonać nie dam rady, to się spóźniłam. Ciut tylko I tak sobie biegliśmy wte i wewte, rozstaliśmy się, kiedy na liczniku miałam 22km, średnio po 5:44. Chłopaki do domu, ja pobiegłam jeszcze 8km, już samej nie było tak fajnie i raźnie, na 24-27km miałam lekki kryzys, ale minął. Pić mi się chciało okropnie mocno, wody miałam akurat na styk, ale musiałam się co 2km zatrzymywać na łyk, dobrze że cytryny sobie dodałam, zawsze to bardziej gasi pragnienie. Tempa tej samotnej ósemki - 5:43/ 5:38/ 5:53/ 5:54/ 5:53/ 5:50/ 5:46/ 5:43.
Jak weszłam do domu, to tylko łydki sobie rozciągnęłam, więcej mi się nie chciało, co mi się chciało to pić. I jeść, ale obiadu ani śladu no ale chwilę odpoczęłam i pach cukinia na patelnię, pach marchewka, pach oliwki, pach woda na makaron, dłuższe pach na prysznic, potem łosoś do tych warzyw, koperek, śmietana i się najadłam
No i tyle. Czuję zmęczenie, nie powiem, że nie, ale żebym połamana chodziła to nie bardzo.
Z nowości, to zakwitł mi storczyk, co już myślałam że usechł po latach świetlnych niepodlewania
A z nowości typu szok: ta, która nie lubi biegać wg planu w przyszłym tygodniu zaczyna plan pod Poznań Bieganie 5xtydzień. Chyba dam radę abo już mi się znudziło takie free-bieganie, a ja nie lubię kiedy cały czas tak samo jest
wogle te słuchawki, co je sobie kupiłam wylatają mi z uszu, a mam taką chęć biegowo sprawdzić ten-twór, gdyż uszy podpowiadają, że się sprawdzi.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
8 lipca 2013
5.3km roweru wte i wewte na basen. Na basenie 50x25m, czyli 1.250km, o ile dobrze obliczyłam. Zajęło mi to 45min, po odliczeniu przerw na rozciągnięcie się po każdej dziesiątce.
Po wczorajszym treningu zero zmęczenia, nogi nawet nie pamiętały, że wczoraj biegały.
Co prawda czułam się zmulona, ale to przez upał - taka pogoda zawsze mnie dobija, a że dzisiaj około południa musiałam wyjść na miacho, to cierpiałam - duszno, cienia mało i wogle nic ni ma. Za to po basenie rześka i jak nowo-narodzona
5.3km roweru wte i wewte na basen. Na basenie 50x25m, czyli 1.250km, o ile dobrze obliczyłam. Zajęło mi to 45min, po odliczeniu przerw na rozciągnięcie się po każdej dziesiątce.
Po wczorajszym treningu zero zmęczenia, nogi nawet nie pamiętały, że wczoraj biegały.
Co prawda czułam się zmulona, ale to przez upał - taka pogoda zawsze mnie dobija, a że dzisiaj około południa musiałam wyjść na miacho, to cierpiałam - duszno, cienia mało i wogle nic ni ma. Za to po basenie rześka i jak nowo-narodzona
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
9 lipca 2013
Wczoraj jeszcze 35min ćwiczeń wzmacniających na brzuch i nogi - czy Naczelny zadowolony? Stwierdzam, że jak sobie powiem, że 2-3 razy w tygodniu je zrobię przez ok 20min, to będzie łatwiej mi je systematycznie robić, niż jak założę że codziennie godzina.
W związku z tym, że skończyłam czytać "3 mądre małpy", to zaczęłam autobiografię Michaela Phelpsa, ale nie nie, Panucci, to nic nie znaczy, jak i to że mam zamiar zakupić sobie Chrissie Wellington
Plan rozpoczęty.
Na dzisiaj 10min + 2x4km T21. Czyli wg kalkulatora 5:10. Przerwa 2min 40s w truchcie.
Wczoraj ja-sowa-mądra głowa ustawiłam sobie w garminiaku trening, coby uwzględniał tempo, kilometraż i przerwy. Przy okazji odkryłam 500mln funkcji zegarka I co z tego, się pytam, skoro i tak w trakcie treningu okazało się, że ustawiłam sobie nie to, o co mi chodziło
Dobra, najpierw 1.87km po 5:48. Chwila na odpoczynek, ale nie za długa bo w lasku komary od rana działalność krwiopijczą uskuteczniały.
No to zaczynamy. Wciskam "uruchom trening" z nadzieją, że pokazywać mi będzie bieżący dystans i tempo. Ale nie pokazywało, więc znów leciałam na czuja. Za moment zaczęło się pikanie "zwolnij". Po jakimś czasie przestało, a wyskoczył komunikat, który odczytałam jako "deleted zone". Myślę sobie, suuuper coś namieszałam, źle pewnie biegnę i kicha. W związku z tym, że przez dłuższy czas nic mi nie pikało, to się zatrzymałam, żeby sprawdzić, czy w ogóle mi maszyna mierzy te moje wypociny (w dosłownym tego słowa znaczeniu ). Pik w historię - jest! Lecim dalej. Po jakimś czasie zaczęło znów pikać, że mam zwolnić, potem znów piknęło coś, co już odczytałam prawidłowo czyli "in desired zone" i wreszcie koniec, uff. Gdyż lekko nie było Patrzę, a tempo z tych 4km to 5:00, czyli tak jak myślałam, że szybko.
Przerwa minęła mi zdecydowanie za szybko i jak się już kończyła to stwierdziłam, że jednak chwilę muszę jeszcze odsapnąć, bo nie dam rady tych kolejnych 4km polecieć w słońcu. Akurat przejeżdżała jakaś babcinka, omotana chustkami, na rowerze z lat chyba 70tych i jak mnie zobaczyła to się wypowiedziała: "Ło matko bosko"
Nicto, pośmiałam się i czea było lecieć dalej. Lecę i lecę, znów, że mam zwolnić, nogi już czują wysiłek. Doleciałam do lasku i patrzę, zostało mi jeszcze 1.25km, ło matko bosko, a ja taka padnięta, nicto, lecim dalej. I coś mi sie pochrzaniły te dystanse, bo zapomniałam, że przecież doliczyła maszyna dystans przerwy. Tak więc zatrzymałam się po 8.10, ale przypomniało mi się, że to jednak trzeba dobiec i poleciałam jeszcze te 300m. Te 4km już prawidłowo po 5:10.
Porozciągałam się i poleciałam do domu 2km po 6 i 6:18.
Tak więc łącznie dzisiaj 12.5km.
Jak wróciłam do domu, to wypiłam całą butelkę mineralki.
Był zamysł, żeby iść na basen, ale przełożę na jutro, bom się zmachała dzisiaj, a jak znam siebie, to nie dałabym rady na tym basenie ograniczyć się do 20długości, tylko dawaj z 40albo i więcej
Wczoraj jeszcze 35min ćwiczeń wzmacniających na brzuch i nogi - czy Naczelny zadowolony? Stwierdzam, że jak sobie powiem, że 2-3 razy w tygodniu je zrobię przez ok 20min, to będzie łatwiej mi je systematycznie robić, niż jak założę że codziennie godzina.
W związku z tym, że skończyłam czytać "3 mądre małpy", to zaczęłam autobiografię Michaela Phelpsa, ale nie nie, Panucci, to nic nie znaczy, jak i to że mam zamiar zakupić sobie Chrissie Wellington
Plan rozpoczęty.
Na dzisiaj 10min + 2x4km T21. Czyli wg kalkulatora 5:10. Przerwa 2min 40s w truchcie.
Wczoraj ja-sowa-mądra głowa ustawiłam sobie w garminiaku trening, coby uwzględniał tempo, kilometraż i przerwy. Przy okazji odkryłam 500mln funkcji zegarka I co z tego, się pytam, skoro i tak w trakcie treningu okazało się, że ustawiłam sobie nie to, o co mi chodziło
Dobra, najpierw 1.87km po 5:48. Chwila na odpoczynek, ale nie za długa bo w lasku komary od rana działalność krwiopijczą uskuteczniały.
No to zaczynamy. Wciskam "uruchom trening" z nadzieją, że pokazywać mi będzie bieżący dystans i tempo. Ale nie pokazywało, więc znów leciałam na czuja. Za moment zaczęło się pikanie "zwolnij". Po jakimś czasie przestało, a wyskoczył komunikat, który odczytałam jako "deleted zone". Myślę sobie, suuuper coś namieszałam, źle pewnie biegnę i kicha. W związku z tym, że przez dłuższy czas nic mi nie pikało, to się zatrzymałam, żeby sprawdzić, czy w ogóle mi maszyna mierzy te moje wypociny (w dosłownym tego słowa znaczeniu ). Pik w historię - jest! Lecim dalej. Po jakimś czasie zaczęło znów pikać, że mam zwolnić, potem znów piknęło coś, co już odczytałam prawidłowo czyli "in desired zone" i wreszcie koniec, uff. Gdyż lekko nie było Patrzę, a tempo z tych 4km to 5:00, czyli tak jak myślałam, że szybko.
Przerwa minęła mi zdecydowanie za szybko i jak się już kończyła to stwierdziłam, że jednak chwilę muszę jeszcze odsapnąć, bo nie dam rady tych kolejnych 4km polecieć w słońcu. Akurat przejeżdżała jakaś babcinka, omotana chustkami, na rowerze z lat chyba 70tych i jak mnie zobaczyła to się wypowiedziała: "Ło matko bosko"
Nicto, pośmiałam się i czea było lecieć dalej. Lecę i lecę, znów, że mam zwolnić, nogi już czują wysiłek. Doleciałam do lasku i patrzę, zostało mi jeszcze 1.25km, ło matko bosko, a ja taka padnięta, nicto, lecim dalej. I coś mi sie pochrzaniły te dystanse, bo zapomniałam, że przecież doliczyła maszyna dystans przerwy. Tak więc zatrzymałam się po 8.10, ale przypomniało mi się, że to jednak trzeba dobiec i poleciałam jeszcze te 300m. Te 4km już prawidłowo po 5:10.
Porozciągałam się i poleciałam do domu 2km po 6 i 6:18.
Tak więc łącznie dzisiaj 12.5km.
Jak wróciłam do domu, to wypiłam całą butelkę mineralki.
Był zamysł, żeby iść na basen, ale przełożę na jutro, bom się zmachała dzisiaj, a jak znam siebie, to nie dałabym rady na tym basenie ograniczyć się do 20długości, tylko dawaj z 40albo i więcej