Aniad1312 Run 4 fun - not 4 records ;)
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
6 czerwca part 2
Tak jak myślałam - zadarłam biegowe gacie po tacie i poleciałam huzia na józia (Nochalek, tylko nic mi tu nie insynuuj )
Towarzyski bieg, przegadany cały. Tak się żeśmy z kolegą kolebali-telepali, że nawet nie wiem, kiedy minęło te 13.5km. Tzn w sumie skończyliśmy na 12.5, tempo bardzo konwersacyjne w większości. Na początku musieliśmy się pilnować, żeby zwalniać. Za to na koniec (jak zwykle na odmulenie nóg) udało się przyspieszyć i 12km po 5:13, a 13-ty (2x500m) po 4:29 - po 500m na chwilę się zatrzymaliśmy i kolega myślał, że będę już skręcać do siebie, a ja jednak chciałam te 500m dobiec, no a że nie wyzerowałam zegarka, to pokazał mi tempo całego kaema. Tiaaa...mam nadzieję, że ostatnie zdanie jest jednak przyswajalne
Ostatnie 0.5km po 5:07 - że niby schłodzenie miało być
Średnie tempo całości 5:23
A w sobotę to chyba sobie zrobię przerwę. Chyba na pewno
Edycyjnie wklejam Wolsztyn
Tak jak myślałam - zadarłam biegowe gacie po tacie i poleciałam huzia na józia (Nochalek, tylko nic mi tu nie insynuuj )
Towarzyski bieg, przegadany cały. Tak się żeśmy z kolegą kolebali-telepali, że nawet nie wiem, kiedy minęło te 13.5km. Tzn w sumie skończyliśmy na 12.5, tempo bardzo konwersacyjne w większości. Na początku musieliśmy się pilnować, żeby zwalniać. Za to na koniec (jak zwykle na odmulenie nóg) udało się przyspieszyć i 12km po 5:13, a 13-ty (2x500m) po 4:29 - po 500m na chwilę się zatrzymaliśmy i kolega myślał, że będę już skręcać do siebie, a ja jednak chciałam te 500m dobiec, no a że nie wyzerowałam zegarka, to pokazał mi tempo całego kaema. Tiaaa...mam nadzieję, że ostatnie zdanie jest jednak przyswajalne
Ostatnie 0.5km po 5:07 - że niby schłodzenie miało być
Średnie tempo całości 5:23
A w sobotę to chyba sobie zrobię przerwę. Chyba na pewno
Edycyjnie wklejam Wolsztyn
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
7 czerwca 2013
Plan był, żeby wstać. No to nie nastawiłam budzika, ciekawa czy się sama obudzę. Obudziłam - dzięki świergolcom-jaskółkom, które swój jazgot zaczynają skoro świt. W każdych innych okolicznościach przyrody byłabym zachwycona tym trele-morele, ale od kilku lat, co roku jest ich jakieś takie zatrzęsienie, dźwięki się niosą i budzą. Bo przecież wstawać samej, to co innego niż zostać obudzoną, nieprawdaż? A poza tym, mnie ze snu potrafi wybudzić dym z papierosa, który jakiś sąsiad na balkonie jara, więc wiecie-sami-rozumiecie, że miło czasem nie jest
Tak więc, plan był. Wstałam. I z powrotem zaległam na chwil kilka, dumając czy jednak wstawać na huzia, czy nie. Jakoś mi się w tym dumaniu przysnęło, więc jak jednak wstałam, to już nie było czasu na bieganie.
Tyle tej części dnia
Jak wróciłam z pracy i zakupów, to uskuteczniłam makaron z pesto. Potem uskuteczniłam sprzątanie, żeby nie musieć tego robić jutro. Miałam zamiar uskutecznić stadionową namiętność, w sensie jakieś szybkie ekscesy. Ale w międzyczasie jakoś zmieniłam zdanie i wystukałam numer do kumpeli, czy może mi potowarzyszy. Miała, tak więc gadając sobie miło, w tempie spacerowym, machnęłyśmy jakieś 27km, potem ona w swoje strony, ja w swoje i dokulałam jeszcze chyba 4kaemy, czy jakoś tak. Garmin pokazał niecałe 31, ale ja czasem zapominałam go włączyć, jak się czeba było na skrzyżowaniu zatrzymać, więc uznaję, że jednak te 31km rowerowania dzisiaj wpadło, w niecałe 2h.
I dobrze, bo jednak mimo tych porannych rozterek, w sensie, że widać bieganie nie było rzeczą mi tak bardzo do przeżycia konieczną skoro jednak nie wstałam, to czułam jakiś dyskomfort, który w furię prawie się przerodził, ot tak, bo czy to zawsze musi być powód? Furia rzecz jasna skrywana była, ale wystarczy, że o niej wiedziałam, a to nie jest wiedza do niczego przydatna. W sensie, że nie lubię, jak się pojawia. Ona, ta na F a jak się tak sportowo uskutecznię, to jednak jakby jej mniej i można schuść trochę też...
Plan był, żeby wstać. No to nie nastawiłam budzika, ciekawa czy się sama obudzę. Obudziłam - dzięki świergolcom-jaskółkom, które swój jazgot zaczynają skoro świt. W każdych innych okolicznościach przyrody byłabym zachwycona tym trele-morele, ale od kilku lat, co roku jest ich jakieś takie zatrzęsienie, dźwięki się niosą i budzą. Bo przecież wstawać samej, to co innego niż zostać obudzoną, nieprawdaż? A poza tym, mnie ze snu potrafi wybudzić dym z papierosa, który jakiś sąsiad na balkonie jara, więc wiecie-sami-rozumiecie, że miło czasem nie jest
Tak więc, plan był. Wstałam. I z powrotem zaległam na chwil kilka, dumając czy jednak wstawać na huzia, czy nie. Jakoś mi się w tym dumaniu przysnęło, więc jak jednak wstałam, to już nie było czasu na bieganie.
Tyle tej części dnia
Jak wróciłam z pracy i zakupów, to uskuteczniłam makaron z pesto. Potem uskuteczniłam sprzątanie, żeby nie musieć tego robić jutro. Miałam zamiar uskutecznić stadionową namiętność, w sensie jakieś szybkie ekscesy. Ale w międzyczasie jakoś zmieniłam zdanie i wystukałam numer do kumpeli, czy może mi potowarzyszy. Miała, tak więc gadając sobie miło, w tempie spacerowym, machnęłyśmy jakieś 27km, potem ona w swoje strony, ja w swoje i dokulałam jeszcze chyba 4kaemy, czy jakoś tak. Garmin pokazał niecałe 31, ale ja czasem zapominałam go włączyć, jak się czeba było na skrzyżowaniu zatrzymać, więc uznaję, że jednak te 31km rowerowania dzisiaj wpadło, w niecałe 2h.
I dobrze, bo jednak mimo tych porannych rozterek, w sensie, że widać bieganie nie było rzeczą mi tak bardzo do przeżycia konieczną skoro jednak nie wstałam, to czułam jakiś dyskomfort, który w furię prawie się przerodził, ot tak, bo czy to zawsze musi być powód? Furia rzecz jasna skrywana była, ale wystarczy, że o niej wiedziałam, a to nie jest wiedza do niczego przydatna. W sensie, że nie lubię, jak się pojawia. Ona, ta na F a jak się tak sportowo uskutecznię, to jednak jakby jej mniej i można schuść trochę też...
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
8 czerwca 2013
Poranna próba czyszczenia duszy, bo już zachodziła obawa, że prędzej korniki konfesjonał zeżrą niż ja tam dotrę Ale niestety, pusto w nim/ nich było, więc czea się będzie wybrać jeszcze raz. No ale nicto, miałam nie biegać, ale że wczoraj jakoś wolne było, to stwierdziłam, żę wmieszczę jeszcze parę kaemów. Ubrałam kieckę, założyłam bluzkę, co to ją Rubin podkradam, albo ona mnie, no niech będzie, żę ją sobie pożyczamy i poleciałam. Ależ ukrop z nieba, powietrze gęste jak kremówka, łojacie. Poleciałam tak, z przerwami po 1km na złapanie oddechu, gdzieś tak ze 30s - 5:08/ 4:51/ 5:00/ 5:00/ 5:15/ 5:02.
Wiadukt zaliczony.
Moje kosynierskie chłopaki dzisiaj w Śremie będą walczyć, ja im wcale tego nie zazdraszczam
Coś jeszcze mam napisać, ale już czasu brak, to może następną razą
ps. ale w poniedziałek to już na pewno nie biegam
Poranna próba czyszczenia duszy, bo już zachodziła obawa, że prędzej korniki konfesjonał zeżrą niż ja tam dotrę Ale niestety, pusto w nim/ nich było, więc czea się będzie wybrać jeszcze raz. No ale nicto, miałam nie biegać, ale że wczoraj jakoś wolne było, to stwierdziłam, żę wmieszczę jeszcze parę kaemów. Ubrałam kieckę, założyłam bluzkę, co to ją Rubin podkradam, albo ona mnie, no niech będzie, żę ją sobie pożyczamy i poleciałam. Ależ ukrop z nieba, powietrze gęste jak kremówka, łojacie. Poleciałam tak, z przerwami po 1km na złapanie oddechu, gdzieś tak ze 30s - 5:08/ 4:51/ 5:00/ 5:00/ 5:15/ 5:02.
Wiadukt zaliczony.
Moje kosynierskie chłopaki dzisiaj w Śremie będą walczyć, ja im wcale tego nie zazdraszczam
Coś jeszcze mam napisać, ale już czasu brak, to może następną razą
ps. ale w poniedziałek to już na pewno nie biegam
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
9 czerwca 2013
Miało być słońce, a było cień. To chyba nawet dobrze, bo nie brałam wody, gdyż mi się nie chciało jej targać.
Element rodzinny, czyli brat biegnie dzisiaj w Grodzisku, ciekawe co tam nabiega, zwłaszcza że od roku kontuzyjne klimaty ciągnie ze sobą. Co powoduje też, że (chwilowo) mam lepsze wyniki od niego
Tak więc dzisiaj, wte i wewte, z zachodu na wschód, z nogi na nogę telepałam się przez 20km w średnim tempie 5:37.
Po pierwszej dyszce stanęłam na chwilę, coby zastanowić się w którą stronę pobiec. I tak jakoś wyszło, że druga dyszka szybsza była, a na koniec udało mi się nawet pocisnąć .
Było tak
1-10km - 5:54/ 5:51/ 5:53/ 5:51/ 5:43/ 5:50/ 5:53/ 5:47/ 5:44/ 5:33
11-20km - 5:29/ 5:37/ 5:33/ 5:25/ 5:39/ 5:29/ 5:27/ 5:22/ 5:23/ 4:58
Z historycznych momentów - ja - pies, który sięga mi do kolan - jego właścicielka.
Przystanęłam mówiąc kobiecie, żeby go przytrzymała, gdyż ochoczo skoczył w moją stronę. Na co ona (do psa): "Saba, nie bój się pani"
No tak, tak to z reguły działa w tę stronę...
Miało być słońce, a było cień. To chyba nawet dobrze, bo nie brałam wody, gdyż mi się nie chciało jej targać.
Element rodzinny, czyli brat biegnie dzisiaj w Grodzisku, ciekawe co tam nabiega, zwłaszcza że od roku kontuzyjne klimaty ciągnie ze sobą. Co powoduje też, że (chwilowo) mam lepsze wyniki od niego
Tak więc dzisiaj, wte i wewte, z zachodu na wschód, z nogi na nogę telepałam się przez 20km w średnim tempie 5:37.
Po pierwszej dyszce stanęłam na chwilę, coby zastanowić się w którą stronę pobiec. I tak jakoś wyszło, że druga dyszka szybsza była, a na koniec udało mi się nawet pocisnąć .
Było tak
1-10km - 5:54/ 5:51/ 5:53/ 5:51/ 5:43/ 5:50/ 5:53/ 5:47/ 5:44/ 5:33
11-20km - 5:29/ 5:37/ 5:33/ 5:25/ 5:39/ 5:29/ 5:27/ 5:22/ 5:23/ 4:58
Z historycznych momentów - ja - pies, który sięga mi do kolan - jego właścicielka.
Przystanęłam mówiąc kobiecie, żeby go przytrzymała, gdyż ochoczo skoczył w moją stronę. Na co ona (do psa): "Saba, nie bój się pani"
No tak, tak to z reguły działa w tę stronę...
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
11 czerwca 2013
Wczoraj miałam nie biegać. No to nie biegałam, choć walkę musiałam z sobą stoczyć, żeby dotrzymać słowa
Btw, z życia wzięte: Msza niedzielna, kazanie dla dzieci, o tym jak się porozumiewamy - głównie słowem, ale żółwika też można przybić no i ksiądz pyta, czy lubimy ludzi, którzy nie dotrzymują słowa. Dzieci chóralnie: Nieee!!! Ksiądz: A dlaczego ich nie lubimy? Dziecko jedno: "Bo są głupi!" Uroczy malec.
Tak więc musiałam dotrzymać słowa, żeby nie było że głupia jestem
Potem sobie pomyślałam, że skoro jednak jestem mądra, to może jakieś core stability bym porobiła albo coś... No, ale zainteresowałam się innym tematem, w rezultacie core nie wyszło, a wpadły pieczone-te-oto-tu
W oryginale mąka orkiszowa, daktyle i inne takie, ale akurat miałam inne suszone owoce i mąkę razową, i tak musiałam się hamować, żeby nie zjeść więcej,
Ale dzisiaj to już mus był - ranek, słońce, rześko, wiaterek, miód malina
Jednak mimo pięknych okoliczności przyrody, nogi jakieś takie ołowiane. Tak więc kluczem do biegu była fraza-wytrych: "Słuchaj swojego organizmu"
Wte - 9km po 5:41
7 setek z truchtem w przerwach(też setkowych) - 3:52/ 3:55/ 3:49/ 3:49/ 3:25/ 3:23/ 3:29
Wewte - 3.6km po 5:37, ostatnie 600m w 5:12.
Jutro biegane, ale co gdzie kiedy jak i dlaczego, tego jeszcze nie wiem. Coś tam się kroi w głowie, jakieś szybsze coś
Wczoraj miałam nie biegać. No to nie biegałam, choć walkę musiałam z sobą stoczyć, żeby dotrzymać słowa
Btw, z życia wzięte: Msza niedzielna, kazanie dla dzieci, o tym jak się porozumiewamy - głównie słowem, ale żółwika też można przybić no i ksiądz pyta, czy lubimy ludzi, którzy nie dotrzymują słowa. Dzieci chóralnie: Nieee!!! Ksiądz: A dlaczego ich nie lubimy? Dziecko jedno: "Bo są głupi!" Uroczy malec.
Tak więc musiałam dotrzymać słowa, żeby nie było że głupia jestem
Potem sobie pomyślałam, że skoro jednak jestem mądra, to może jakieś core stability bym porobiła albo coś... No, ale zainteresowałam się innym tematem, w rezultacie core nie wyszło, a wpadły pieczone-te-oto-tu
W oryginale mąka orkiszowa, daktyle i inne takie, ale akurat miałam inne suszone owoce i mąkę razową, i tak musiałam się hamować, żeby nie zjeść więcej,
Ale dzisiaj to już mus był - ranek, słońce, rześko, wiaterek, miód malina
Jednak mimo pięknych okoliczności przyrody, nogi jakieś takie ołowiane. Tak więc kluczem do biegu była fraza-wytrych: "Słuchaj swojego organizmu"
Wte - 9km po 5:41
7 setek z truchtem w przerwach(też setkowych) - 3:52/ 3:55/ 3:49/ 3:49/ 3:25/ 3:23/ 3:29
Wewte - 3.6km po 5:37, ostatnie 600m w 5:12.
Jutro biegane, ale co gdzie kiedy jak i dlaczego, tego jeszcze nie wiem. Coś tam się kroi w głowie, jakieś szybsze coś
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
12 czerwca 2013
Dzisiaj to się zmachałam
Miało być szybciej, bo już mnie to jednostajne długie bieganie znudziło.
Nie wiedziałam co sobie zapodać. Początkowo myślałam o 20x100m, ale pewnikiem Panucci zawołałby "Papuga zawsze druga!", no to przecież nie dam mu tej satysfakcji
Potem pomyślałam o innym układzie, a w międzyczasie przyszedł mi do głowy jeszcze jeden pomysł, który wcieliłam w życie.
Tak więc wte poszło tak - 3. 64km 5:40/ 5:30/ 5:34/ 5:40
Potem coś, co niektórzy nazywają zabawą biegową, dla mnie to była ubojnia
1)5x100m + 2)3x200m + 3)2x300m + 4)3x200m + 5)5x100m.
W przerwach 1+5 trucht (setka), w przerwach 2+4 też setki, ale w marszu; przerwa na 300m też marsz, ale 200m.
Ja tam nie znam tych wszystkich symboli, więc piszę tak właśnie
Tempa:
1) 3:35/ 3:47/ 3:33/ 3:28/ 3:08
2) 3:26/ 3:21/ 3:20
3) 3:42/ 3:45
4) 3:45/ 3:24/ 3:47
5) 3:22/ 3:22/ 3:32/ 3:41/ 3:04
I ta ostatnia setka wynagrodziła mi te wszystkie wypocone hektolitry z organizmu
Zdecydowanie odcinki po 300m i potem 2-setki były najcięższe, ale już druga seria setek nawet całkiem całkiem.
I wewte 3km 5:58/ 5:32/ 5:26
Żeby jednak trochę siły wpadło to wte i wewte wykręciłam tak, żeby mieć mój ulubiony makserski wiadukt po drodze Cały trening w pięknym ładnym słoneczku, w ramach opalania oczywiście Jak wracałam do domu, to po głowie kolebało mi się: "Tylko nie myśl o piwie, tylko nie myśl o piwie..."
Jutro coś tam pewnie wskoczy, ale bardziej lajtowego myślę sobie
Dzisiaj to się zmachałam
Miało być szybciej, bo już mnie to jednostajne długie bieganie znudziło.
Nie wiedziałam co sobie zapodać. Początkowo myślałam o 20x100m, ale pewnikiem Panucci zawołałby "Papuga zawsze druga!", no to przecież nie dam mu tej satysfakcji
Potem pomyślałam o innym układzie, a w międzyczasie przyszedł mi do głowy jeszcze jeden pomysł, który wcieliłam w życie.
Tak więc wte poszło tak - 3. 64km 5:40/ 5:30/ 5:34/ 5:40
Potem coś, co niektórzy nazywają zabawą biegową, dla mnie to była ubojnia
1)5x100m + 2)3x200m + 3)2x300m + 4)3x200m + 5)5x100m.
W przerwach 1+5 trucht (setka), w przerwach 2+4 też setki, ale w marszu; przerwa na 300m też marsz, ale 200m.
Ja tam nie znam tych wszystkich symboli, więc piszę tak właśnie
Tempa:
1) 3:35/ 3:47/ 3:33/ 3:28/ 3:08
2) 3:26/ 3:21/ 3:20
3) 3:42/ 3:45
4) 3:45/ 3:24/ 3:47
5) 3:22/ 3:22/ 3:32/ 3:41/ 3:04
I ta ostatnia setka wynagrodziła mi te wszystkie wypocone hektolitry z organizmu
Zdecydowanie odcinki po 300m i potem 2-setki były najcięższe, ale już druga seria setek nawet całkiem całkiem.
I wewte 3km 5:58/ 5:32/ 5:26
Żeby jednak trochę siły wpadło to wte i wewte wykręciłam tak, żeby mieć mój ulubiony makserski wiadukt po drodze Cały trening w pięknym ładnym słoneczku, w ramach opalania oczywiście Jak wracałam do domu, to po głowie kolebało mi się: "Tylko nie myśl o piwie, tylko nie myśl o piwie..."
Jutro coś tam pewnie wskoczy, ale bardziej lajtowego myślę sobie
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
13 czerwca 2013
Już prawie bym dzisiaj nie poszła.
Umówiłam się wczoraj ze znajomym na stadionowe kilometrówki. Planowaliśmy 5/km, tak żeby sie odmulić, ale i nie zamęczyć. Od rana czułam moc, nawet myślałam, że planowanego tempa to nie utrzymam, tylko pognam szybciej.
To było rano.
Bo później, z godziny na godzinę czułam się coraz gorzej. Miałam wrażenie, że każda moja komórka powiększyła się 5-krotnie, powietrze niczym jogurt bałkański można było kroić, głowa słabo myślała i wogle kicha.
Głosy doradcze mówiły, żeby dzisiaj odpuścić, z jednej strony już miałam chęć im ulec, ale z drugiej jednak nie
Wróciłam do domu, zjadłam obiad, kawa, ciacho (no ba! ) i zaległam na kanapie z "Wiekiem cudów". Nogi ułożone wyżej, czułam że to pomaga. Za dużo jednak nie poczytałam, bo jakoś przysnęłam na pół godziny. Obudziłam się zmarznięta, zwlekłam się po koc i zaległam na kolejną godzinę. Sny miałam jakieś gupie i męczące. Obudziłam się, pomyślałam że trzeba by wstawać, choć nie bardzo mi się chciało. I jakoś znów przysnęłam na pół godziny.
W końcu jednak trzeba było się zebrać, choć cienko ten trening widziałam. Myślałam, że zamiast tych 5/km to 5:30 sukcesem będzie.
No dobra, doleciałam do stadionu, tam się spotkaliśmy i jeszcze dokręciliśmy kilka kółek, tak więc wszystkiego wyszło 4km - 5:25/ 5:40/ 5:35/ 5:14.
I się zaczęło. Miałam ustawione interwały, bez bieżącego tempa, więc leciałam na czuja i mówiłam koledze, że w razie co, to ma mnie hamować No i na pierwszym kilometrze słyszałam, że za szybko lecimy, ale potem już odpuścił Przerwy 3minutowe.
Tak to wyszło
1- 4:25
2- 4:31
3- 4:38
4- 4:29
5- 4:34
6- 4:26
Zaskakująco najlepiej i najlżej biegło mi się ostatni odcinek, mogłabym jeszcze kawałek pociągnąć tym tempem.
Porozciągaliśmy się i wróciłam do chaty - 3km - 6:04/ 5:35/ 5:27
Pić mi się strasznie chciało, tym razem truskawki, które na mnie czekały i woda z cytryną nie wystarczyły. Wleciałam do domu, chwyciłam kasę i pognałam do sklepu. I tym sposobem - Wasze zdrowie stadionowców
Jutro wolne, a w sobotę wolno po lesie. Ścigać to się raczej nie mam chęci, a że biegnie kumpela, która na Kosynierze debiutowała 58:coś tam, a na 15ke nie biegła jeszcze, to może ją pozającuję. Tym bardziej, że ponoć jestem matką chrzestną jej biegania - powiedziała mi kiedyś, że swoją postawą ją zmotywowałam
Już prawie bym dzisiaj nie poszła.
Umówiłam się wczoraj ze znajomym na stadionowe kilometrówki. Planowaliśmy 5/km, tak żeby sie odmulić, ale i nie zamęczyć. Od rana czułam moc, nawet myślałam, że planowanego tempa to nie utrzymam, tylko pognam szybciej.
To było rano.
Bo później, z godziny na godzinę czułam się coraz gorzej. Miałam wrażenie, że każda moja komórka powiększyła się 5-krotnie, powietrze niczym jogurt bałkański można było kroić, głowa słabo myślała i wogle kicha.
Głosy doradcze mówiły, żeby dzisiaj odpuścić, z jednej strony już miałam chęć im ulec, ale z drugiej jednak nie
Wróciłam do domu, zjadłam obiad, kawa, ciacho (no ba! ) i zaległam na kanapie z "Wiekiem cudów". Nogi ułożone wyżej, czułam że to pomaga. Za dużo jednak nie poczytałam, bo jakoś przysnęłam na pół godziny. Obudziłam się zmarznięta, zwlekłam się po koc i zaległam na kolejną godzinę. Sny miałam jakieś gupie i męczące. Obudziłam się, pomyślałam że trzeba by wstawać, choć nie bardzo mi się chciało. I jakoś znów przysnęłam na pół godziny.
W końcu jednak trzeba było się zebrać, choć cienko ten trening widziałam. Myślałam, że zamiast tych 5/km to 5:30 sukcesem będzie.
No dobra, doleciałam do stadionu, tam się spotkaliśmy i jeszcze dokręciliśmy kilka kółek, tak więc wszystkiego wyszło 4km - 5:25/ 5:40/ 5:35/ 5:14.
I się zaczęło. Miałam ustawione interwały, bez bieżącego tempa, więc leciałam na czuja i mówiłam koledze, że w razie co, to ma mnie hamować No i na pierwszym kilometrze słyszałam, że za szybko lecimy, ale potem już odpuścił Przerwy 3minutowe.
Tak to wyszło
1- 4:25
2- 4:31
3- 4:38
4- 4:29
5- 4:34
6- 4:26
Zaskakująco najlepiej i najlżej biegło mi się ostatni odcinek, mogłabym jeszcze kawałek pociągnąć tym tempem.
Porozciągaliśmy się i wróciłam do chaty - 3km - 6:04/ 5:35/ 5:27
Pić mi się strasznie chciało, tym razem truskawki, które na mnie czekały i woda z cytryną nie wystarczyły. Wleciałam do domu, chwyciłam kasę i pognałam do sklepu. I tym sposobem - Wasze zdrowie stadionowców
Jutro wolne, a w sobotę wolno po lesie. Ścigać to się raczej nie mam chęci, a że biegnie kumpela, która na Kosynierze debiutowała 58:coś tam, a na 15ke nie biegła jeszcze, to może ją pozającuję. Tym bardziej, że ponoć jestem matką chrzestną jej biegania - powiedziała mi kiedyś, że swoją postawą ją zmotywowałam
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
15 czerwca 2013
Dzisiaj "Bieg dla Tosi"
Miałam pejsować kumpelę, ale że się rozchorowała, to niestety trzeba było zmienić plany. Nie wiedziałam jak biec, bo ostatnie dwa mocne treningi robiłam z myślą o tym pejsowaniu, w sensie takim, że mogę się wysilić bo w sobotę będzie luz.
Pogoda piękna, słoneczna, co dla pikniku było super, ale dla samego biegu już ciut mniej.
Wskoczyłam na rower i w ramach rozgrzewki poleciałam 4.5km, w sam raz, żeby się rozruszać, a nie zmęczyć za bardzo. Na miejscu jeszcze przetruchtałam około kilometra i dawaj. W tym lesie biegam sobie krosy i nie tylko, więc fajnie bo znajomo, choć trasa prowadziła inaczej niż moje i chłopaków ścieżki. Co fajne było,bo przynajmniej zwiedziłam co nieco Pierwsze 2 km były dość ciężkie, to dość piaszczysty odcinek, a że wcześniej był bieg na 6.5km, to zrobiło się (prawie) jak na wydmach
No nic, lecę, dogoniłam znajomych i tak się jakoś zaczęliśmy trzymać razem. Pierwszy kilometr po 5:19. Myślę sobie, że szybko, ale okazało się, że 2 i 3ci po 5:14 i 5:13. Kumpela mówi, że ona tak szybko nie da rady, po czym przez następne kilka kilometrów mamy ją z przodu na widoku to ten przypadek, kiedy można powiedzieć - nie rozumiem kobiet Ja z Grzesiem trzymam się równo, pyta mi się, czy wytrzymam tempo po 5, no nie, na tych górkach pagórkach to nie dam rady. Lecimy dalej, 5:05/ 5:06/ 5:11/ 5:11. Gdzieś właśnie około siódmego kilometra zaczyna być mi ciężko, myślę sobie: "O czym tu myśleć, byle nie o kryzysie" Nie był to taki kryzys, który na dyszce mam już na 2gim kaemie i puszcza mnie na 5, typu "Schodzę z trasy" Nicto, tempo trzymamy, doganiamy kumpelę, mijamy ją i dalej lecimy - 5:09/ 5:10/ 5:04. Tempo w miarę stabilne, nogi dobrze niosą po chwili słabości ani śladu. Od 11 do 13km po 5:07/ 5:04/ 5:08. No i wylatujemy na ostatnią prostą, czyli na te dwa piaszczyste kilometry. Zmęczenie daje znać o sobie, a teren nie dość, że pod górkę, to trzeba wyżej nogi podnosić, żeby w tym piachu tempa nie stracić. I to był zdecydowanie najwolniejszy kilometr, bo po 5:21. W oddali widzę dziewczynę, którą goniliśmy od kilku kilometrów i wydawało mi się, że to kumpela z tej samej kategorii wiekowej. No więc wiecie, rozumiecie, nie mogłam tak łatwo oddać palmy pierwszeństwa Więc na tym ostatnim kilometrze, jeszcze cięższym, gnam i lecę, niestety szybsza była, przy czym na mecie okazało się, że to nie ona, tylko 9 lat młodsza dziewczyna, która z moim młodym bratem do klasy chodziła Ale przynajmniej ostatni kilometr wleciał po 4:58.
I tak-to-to, zupełnie niespodziewanie wpadł wynik 1:18:07
A że trasa miała 15.2, to uznaję, że na dystansie 15km złamałam 1:18. Mój ostatni wynik na piętnastkę sprzed dwóch lat to 1:21:45, czyli tak jakoś życiówka wpadła
W kategorii wiekowej 4m, a wśród kobiet byłam 7.
Biegło mi się dobrze, przychodzi mi na myśl "stabilnie", tzn równo, bez większego zmęczenia, trasa do łatwych nie należała a i ja zamęczona ciut byłam po tych ostatnich kilometrówkach
Przywilej nazwiska = przywilej numeru, a i medal jaki piękny
Na koniec było losowanie nagród. Wykupiłam 5 losów, dochód szedł na Tosię. I stoję i czekam, i nic! Grzesiek z żoną pach, znajomi z klubu pach, kumpela po 5 razie już męża wysłała, a ja nic...ech...aż tu nagle pach, pach, pach i 3 nagrody zgarnięte. Dwie - jak oni mnie znają - zaproszenie do pizzerii i kawiarni a czecia masaż godzinny w domu klienta Ulalala
Niespodzianką był udział Marcina Świerca, który nabiegał tyle ile ja na dychę treningowo A że na obozie ma być jednym z trenerów, to przełamałam wrodzoną nieśmiałość, podeszłam i chwilę porozmawiałam. I z tej rozmowy taki wniosek, że regeneracja ważna rzecz, więc jutro nie biegam, ino może polecę na basen.
Edycyjnie - śniło mi się dzisiaj, że przed biegiem robiłam apel do ludu biegającego: Trasa jest naprawdę trudna, uważajcie, żeby nie przypalić, pijcie na trasie, nie szarżujcie. Widać mało przekonująca byłam, bo miałam wrażenie, że mnie nikt nie słucha
Dzisiaj "Bieg dla Tosi"
Miałam pejsować kumpelę, ale że się rozchorowała, to niestety trzeba było zmienić plany. Nie wiedziałam jak biec, bo ostatnie dwa mocne treningi robiłam z myślą o tym pejsowaniu, w sensie takim, że mogę się wysilić bo w sobotę będzie luz.
Pogoda piękna, słoneczna, co dla pikniku było super, ale dla samego biegu już ciut mniej.
Wskoczyłam na rower i w ramach rozgrzewki poleciałam 4.5km, w sam raz, żeby się rozruszać, a nie zmęczyć za bardzo. Na miejscu jeszcze przetruchtałam około kilometra i dawaj. W tym lesie biegam sobie krosy i nie tylko, więc fajnie bo znajomo, choć trasa prowadziła inaczej niż moje i chłopaków ścieżki. Co fajne było,bo przynajmniej zwiedziłam co nieco Pierwsze 2 km były dość ciężkie, to dość piaszczysty odcinek, a że wcześniej był bieg na 6.5km, to zrobiło się (prawie) jak na wydmach
No nic, lecę, dogoniłam znajomych i tak się jakoś zaczęliśmy trzymać razem. Pierwszy kilometr po 5:19. Myślę sobie, że szybko, ale okazało się, że 2 i 3ci po 5:14 i 5:13. Kumpela mówi, że ona tak szybko nie da rady, po czym przez następne kilka kilometrów mamy ją z przodu na widoku to ten przypadek, kiedy można powiedzieć - nie rozumiem kobiet Ja z Grzesiem trzymam się równo, pyta mi się, czy wytrzymam tempo po 5, no nie, na tych górkach pagórkach to nie dam rady. Lecimy dalej, 5:05/ 5:06/ 5:11/ 5:11. Gdzieś właśnie około siódmego kilometra zaczyna być mi ciężko, myślę sobie: "O czym tu myśleć, byle nie o kryzysie" Nie był to taki kryzys, który na dyszce mam już na 2gim kaemie i puszcza mnie na 5, typu "Schodzę z trasy" Nicto, tempo trzymamy, doganiamy kumpelę, mijamy ją i dalej lecimy - 5:09/ 5:10/ 5:04. Tempo w miarę stabilne, nogi dobrze niosą po chwili słabości ani śladu. Od 11 do 13km po 5:07/ 5:04/ 5:08. No i wylatujemy na ostatnią prostą, czyli na te dwa piaszczyste kilometry. Zmęczenie daje znać o sobie, a teren nie dość, że pod górkę, to trzeba wyżej nogi podnosić, żeby w tym piachu tempa nie stracić. I to był zdecydowanie najwolniejszy kilometr, bo po 5:21. W oddali widzę dziewczynę, którą goniliśmy od kilku kilometrów i wydawało mi się, że to kumpela z tej samej kategorii wiekowej. No więc wiecie, rozumiecie, nie mogłam tak łatwo oddać palmy pierwszeństwa Więc na tym ostatnim kilometrze, jeszcze cięższym, gnam i lecę, niestety szybsza była, przy czym na mecie okazało się, że to nie ona, tylko 9 lat młodsza dziewczyna, która z moim młodym bratem do klasy chodziła Ale przynajmniej ostatni kilometr wleciał po 4:58.
I tak-to-to, zupełnie niespodziewanie wpadł wynik 1:18:07
A że trasa miała 15.2, to uznaję, że na dystansie 15km złamałam 1:18. Mój ostatni wynik na piętnastkę sprzed dwóch lat to 1:21:45, czyli tak jakoś życiówka wpadła
W kategorii wiekowej 4m, a wśród kobiet byłam 7.
Biegło mi się dobrze, przychodzi mi na myśl "stabilnie", tzn równo, bez większego zmęczenia, trasa do łatwych nie należała a i ja zamęczona ciut byłam po tych ostatnich kilometrówkach
Przywilej nazwiska = przywilej numeru, a i medal jaki piękny
Na koniec było losowanie nagród. Wykupiłam 5 losów, dochód szedł na Tosię. I stoję i czekam, i nic! Grzesiek z żoną pach, znajomi z klubu pach, kumpela po 5 razie już męża wysłała, a ja nic...ech...aż tu nagle pach, pach, pach i 3 nagrody zgarnięte. Dwie - jak oni mnie znają - zaproszenie do pizzerii i kawiarni a czecia masaż godzinny w domu klienta Ulalala
Niespodzianką był udział Marcina Świerca, który nabiegał tyle ile ja na dychę treningowo A że na obozie ma być jednym z trenerów, to przełamałam wrodzoną nieśmiałość, podeszłam i chwilę porozmawiałam. I z tej rozmowy taki wniosek, że regeneracja ważna rzecz, więc jutro nie biegam, ino może polecę na basen.
Edycyjnie - śniło mi się dzisiaj, że przed biegiem robiłam apel do ludu biegającego: Trasa jest naprawdę trudna, uważajcie, żeby nie przypalić, pijcie na trasie, nie szarżujcie. Widać mało przekonująca byłam, bo miałam wrażenie, że mnie nikt nie słucha
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
16 czerwca 2013
Tak jak mówiłam, dzisiaj nie biegałam. Gdyż za bardzo mi się nie chciało, choć myśl przez głowę taka przemknęła, nie powiem, że nie
Ale że nie-wiadomo-czemu ostatnio kolebią mi się po głowie myśli, że jeszcze trochę i wskoczę w następną kategorię wiekową to chyba z tego tytułu 40ka była mi dzisiaj bliska - 40km rowerem i 40 basenów.
Abo się wcześnie obudziłam, to zrobiłam 33km rowerem, potem wróciłam się najeść, potem znów rowerem na basen, tam 16 długości, trochę biczowania wodnego, kolejne 14 długości, a że jakiś mniejszy ścisk się zrobił na torze, to jeszcze machnęłam 10 odcinków i poszłam się jacuzzować. I do domu, to wyszło tego około-basenowego rowerowania gdzieś 7km.
I tyle było dzisiejszej regeneracji po wczorajszych zawodach
A, zdjęcia są z wczoraj.
Rozciąganie przed startem
Pogaduchy przed startem, choć wyglądam jakbym spała
I na mecie
Tak jak mówiłam, dzisiaj nie biegałam. Gdyż za bardzo mi się nie chciało, choć myśl przez głowę taka przemknęła, nie powiem, że nie
Ale że nie-wiadomo-czemu ostatnio kolebią mi się po głowie myśli, że jeszcze trochę i wskoczę w następną kategorię wiekową to chyba z tego tytułu 40ka była mi dzisiaj bliska - 40km rowerem i 40 basenów.
Abo się wcześnie obudziłam, to zrobiłam 33km rowerem, potem wróciłam się najeść, potem znów rowerem na basen, tam 16 długości, trochę biczowania wodnego, kolejne 14 długości, a że jakiś mniejszy ścisk się zrobił na torze, to jeszcze machnęłam 10 odcinków i poszłam się jacuzzować. I do domu, to wyszło tego około-basenowego rowerowania gdzieś 7km.
I tyle było dzisiejszej regeneracji po wczorajszych zawodach
A, zdjęcia są z wczoraj.
Rozciąganie przed startem
Pogaduchy przed startem, choć wyglądam jakbym spała
I na mecie
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
17 czerwca 2013
Tak chciałam poczytać wczoraj, a znów zasnęłam. Ale dzisiaj nie ma bata, muszę ten Wiek cudów skończyć. W kolejce czeka kolejnych 8 książek, co to je z biblioteki przytargałam, a i swój księgozbiór marny trzeba by odkurzyć, bo wciąż mam książki kupione ze 2 lata temu, a nieprzeczytane wciąż, bo jakieś inne się pojawiły, np Bornholm Bornholm wciąż czeka na swoją kolej.
To mi przypomina o pewnej historii, o której być może już pisałam, więc jakby co to powtórka z rozrywki. Jakiś czas temu wydawało mi się, że powinnam mieć jakieś 120pln w zapasie (wiem, dla niektórych to pewnie jak na waciki, ale dla mnie to na 3płyty już styknie) i paczem w miejsce, w które je powinnam byłam odłożyć, a tam nie ma. Paczem w inne miejsca, nie ma. Cóż, myślę sobie, pewnie wydałam i nawet nie pamiętam jak No i kiedyś, po paru tygodniach biorę do ręki Murakamiego O czym...., żeby sobie zobaczyć czy to, co sobie podkreśliłam nadal jest dla mnie ważne, a tu łoho, moja kasa Niestety, więcej takich niespodzianek nie mam na koncie A byłoby miło
Wracając do biegania...
Nawet się dzisiaj wyspałam, tzn. obudziłam się ok 6, ale jeszcze pospałam z przebudzeniami do 8, wstałam jeszcze ciut później. Za oknem zaczęło wychodzić słońce zza chmur no i dobrze, bo chciałam się dzisiaj poopalać treningowo.
No więc najpierw 10km po 5:36, ostatni kilometr po 5:12.
Wleciałam do przyzalewowego lasku na przebieżki. Fajnie, bo cień, ale nierówna powierzchnia i jednak trochę dyskomfort był, poza tym garminak tracił sygnał momentami (na szczęście tylko w przerwach) no i trzeba było czasem schylać głowę pod gałęziami. Ale co tam. Dawno tam nie biegałam, więc fajnie było.
10 setek z przerwami w marszu, wg zaleceń Wolf Teamu, a poza tym jakaś zmachana byłam i miałam chęć właśnie na marsz, a nie na trucht.
Tempa: 3:49/ 3:35/ 3:43/ 3:39/ 3:56/ 3:37/ 3:40/ 3:28/ 3:33/ 3:12
Powrót do domu 3km po 5:45, wolno, bo jakaś zmęczona byłam po tych setkach; trochę inną trasą niż zazwyczaj, bo już chciałam coś zmienić, a nie że wciąż to samo
Tak w ogóle na początku 3-ego kaemu usłyszałam karetkę na wściekłym sygnale, myślę sobie, poważna sprawa, patrzę a w oddali przejazd kolejowy ZAMKNIĘTY. Aż sobie powiedziałam głośno: "Oż w mor...- znaczy buziuchnę - jeża" i wysyłam petycję do Góry, żeby tylko zdążyli, bo jakoś tak wydawało mi się, że jednak poważnie się działo. Zdążyłam zauważyć, że jak karetka dojeżdżała do przejazdu, to akurat pociąg wjechał, więc mam nadzieję, że jednak dotarli w odpowiednim czasie. I tak z tego przejęcia chyba, ostatni dzisiaj, czyli 14kilometr, wpadł mi po 4:41
Tak chciałam poczytać wczoraj, a znów zasnęłam. Ale dzisiaj nie ma bata, muszę ten Wiek cudów skończyć. W kolejce czeka kolejnych 8 książek, co to je z biblioteki przytargałam, a i swój księgozbiór marny trzeba by odkurzyć, bo wciąż mam książki kupione ze 2 lata temu, a nieprzeczytane wciąż, bo jakieś inne się pojawiły, np Bornholm Bornholm wciąż czeka na swoją kolej.
To mi przypomina o pewnej historii, o której być może już pisałam, więc jakby co to powtórka z rozrywki. Jakiś czas temu wydawało mi się, że powinnam mieć jakieś 120pln w zapasie (wiem, dla niektórych to pewnie jak na waciki, ale dla mnie to na 3płyty już styknie) i paczem w miejsce, w które je powinnam byłam odłożyć, a tam nie ma. Paczem w inne miejsca, nie ma. Cóż, myślę sobie, pewnie wydałam i nawet nie pamiętam jak No i kiedyś, po paru tygodniach biorę do ręki Murakamiego O czym...., żeby sobie zobaczyć czy to, co sobie podkreśliłam nadal jest dla mnie ważne, a tu łoho, moja kasa Niestety, więcej takich niespodzianek nie mam na koncie A byłoby miło
Wracając do biegania...
Nawet się dzisiaj wyspałam, tzn. obudziłam się ok 6, ale jeszcze pospałam z przebudzeniami do 8, wstałam jeszcze ciut później. Za oknem zaczęło wychodzić słońce zza chmur no i dobrze, bo chciałam się dzisiaj poopalać treningowo.
No więc najpierw 10km po 5:36, ostatni kilometr po 5:12.
Wleciałam do przyzalewowego lasku na przebieżki. Fajnie, bo cień, ale nierówna powierzchnia i jednak trochę dyskomfort był, poza tym garminak tracił sygnał momentami (na szczęście tylko w przerwach) no i trzeba było czasem schylać głowę pod gałęziami. Ale co tam. Dawno tam nie biegałam, więc fajnie było.
10 setek z przerwami w marszu, wg zaleceń Wolf Teamu, a poza tym jakaś zmachana byłam i miałam chęć właśnie na marsz, a nie na trucht.
Tempa: 3:49/ 3:35/ 3:43/ 3:39/ 3:56/ 3:37/ 3:40/ 3:28/ 3:33/ 3:12
Powrót do domu 3km po 5:45, wolno, bo jakaś zmęczona byłam po tych setkach; trochę inną trasą niż zazwyczaj, bo już chciałam coś zmienić, a nie że wciąż to samo
Tak w ogóle na początku 3-ego kaemu usłyszałam karetkę na wściekłym sygnale, myślę sobie, poważna sprawa, patrzę a w oddali przejazd kolejowy ZAMKNIĘTY. Aż sobie powiedziałam głośno: "Oż w mor...- znaczy buziuchnę - jeża" i wysyłam petycję do Góry, żeby tylko zdążyli, bo jakoś tak wydawało mi się, że jednak poważnie się działo. Zdążyłam zauważyć, że jak karetka dojeżdżała do przejazdu, to akurat pociąg wjechał, więc mam nadzieję, że jednak dotarli w odpowiednim czasie. I tak z tego przejęcia chyba, ostatni dzisiaj, czyli 14kilometr, wpadł mi po 4:41
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
18 czerwca 2013
Skończyłam Wiek..., zaczęłam Nowe życie Pamuka. Specyficzne, ale zapowiada się ciekawie.
I jak tak poczytałam trochę, dodając to, że byłam po obiedzie i lichutkim deserze, przy tej upalnej pogodzie jakoś mi się przysnęło, chyba na 1,5h. Ło matko, jakie dziwoty mi się śniły. A mianowicie to, że byłam na jakimś zamku, w sensie zwiedzania; jakaś taka większa mysz się tam kręciła, to poczęstowałam ją ciasteczkiem i nagle pach pach, a ona zmienia się w forumowicza jakiegoś tylko nie wiem kto to, bo z twarzy nie podobny do żadnego z tych, których znam, a nicka swojego nie zdradził. Niezła jazda
No to wstałam, ogarnęłam się, zrobiłam koktajl z truskawek na potreningowe "zaś" i pobiegłam. I tak biegnę i czuję, że coś mi żołądek chyba nie zdążył mi strawić tej kopy makaronu z obiadu (bo wszak deser się dzisiaj jakby nie liczył).
Ale co począć, trzeba biegać.
W ramach rozgrzewki
Do stadionu 2km po 5:36 i 5:33.
Na stadionie dodatkowe 2km po 5:44 i 4:59.
I ubojnię czas zacząć, czyli 6x1km z przerwą w marszu 200m.
4:06 / 4:19/ 4:23/ 4:31/ 4:31/ 4:23
Pierwszy kaem uważam za błąd pomiaru. Fakt, trochę ciężko mi się oddychało jak go biegłam, no ale mimo to...
Ogółem ciężko było. Po tym jedzeniu też jakoś niekomfortowo. Przyznam to otwarcie jak skończyłam ostatnią przerwę, to rzuciłam się na trawę i tak sobie trochę poleżałam, ale nic to nie dało, bo trawa od słońca nagrzana, więc ulgi wielkiej nie przyniosła.
Porozciągałam się i potruchtałam do domu, czyli 3km po 6:09/ 5:52/ 5:40.
A w domu pierwsza czynność to otwarcie lodówki i zimniusieńki koktajl. Jeszcze się ostało trochę na jutro po podbiegach
Miałam jeszcze coś napisać, od tygodnia chyba, ale wciąż mi się nie chce. Poczekam na wenę.
Z rzeczy żartobliwych (ale czy na pewno?): Biegnę wczoraj, gdzieś po 3-4km w tempie ok. 5:40 mijam dwóch panów. Jeden z nich chciał zagaić i pyta: "Ale czemu tak wolno?" Dostał odpowiedź: "Jak pan przebiegnie tyle co ja, to pogadamy" chyba by nie przebiegł, tak na moje oko
Skończyłam Wiek..., zaczęłam Nowe życie Pamuka. Specyficzne, ale zapowiada się ciekawie.
I jak tak poczytałam trochę, dodając to, że byłam po obiedzie i lichutkim deserze, przy tej upalnej pogodzie jakoś mi się przysnęło, chyba na 1,5h. Ło matko, jakie dziwoty mi się śniły. A mianowicie to, że byłam na jakimś zamku, w sensie zwiedzania; jakaś taka większa mysz się tam kręciła, to poczęstowałam ją ciasteczkiem i nagle pach pach, a ona zmienia się w forumowicza jakiegoś tylko nie wiem kto to, bo z twarzy nie podobny do żadnego z tych, których znam, a nicka swojego nie zdradził. Niezła jazda
No to wstałam, ogarnęłam się, zrobiłam koktajl z truskawek na potreningowe "zaś" i pobiegłam. I tak biegnę i czuję, że coś mi żołądek chyba nie zdążył mi strawić tej kopy makaronu z obiadu (bo wszak deser się dzisiaj jakby nie liczył).
Ale co począć, trzeba biegać.
W ramach rozgrzewki
Do stadionu 2km po 5:36 i 5:33.
Na stadionie dodatkowe 2km po 5:44 i 4:59.
I ubojnię czas zacząć, czyli 6x1km z przerwą w marszu 200m.
4:06 / 4:19/ 4:23/ 4:31/ 4:31/ 4:23
Pierwszy kaem uważam za błąd pomiaru. Fakt, trochę ciężko mi się oddychało jak go biegłam, no ale mimo to...
Ogółem ciężko było. Po tym jedzeniu też jakoś niekomfortowo. Przyznam to otwarcie jak skończyłam ostatnią przerwę, to rzuciłam się na trawę i tak sobie trochę poleżałam, ale nic to nie dało, bo trawa od słońca nagrzana, więc ulgi wielkiej nie przyniosła.
Porozciągałam się i potruchtałam do domu, czyli 3km po 6:09/ 5:52/ 5:40.
A w domu pierwsza czynność to otwarcie lodówki i zimniusieńki koktajl. Jeszcze się ostało trochę na jutro po podbiegach
Miałam jeszcze coś napisać, od tygodnia chyba, ale wciąż mi się nie chce. Poczekam na wenę.
Z rzeczy żartobliwych (ale czy na pewno?): Biegnę wczoraj, gdzieś po 3-4km w tempie ok. 5:40 mijam dwóch panów. Jeden z nich chciał zagaić i pyta: "Ale czemu tak wolno?" Dostał odpowiedź: "Jak pan przebiegnie tyle co ja, to pogadamy" chyba by nie przebiegł, tak na moje oko
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
19 czerwca 2013
Jak powiedziała, tak zrobiła, czyli odc. pt. "podbiegi"
Plany był, żeby machnąć ileś tam razy podbieg słomowski, który jest bardziej męczący niż mój ulubiony wiadukt -bo krótszy, ale wyższy.
Wyległam ok 9. Łojojoj, ale skwar, gorąc i wogle. Matkoż doloż, jednym słowem.
Najpierw 7km w tempie różnym, no i ze dwa razy sobie przystanęłam:5:26/ 5:31/ 5:44/ 5:14/ 5:28/ 5:33/ 5:45.
W międzyczasie zmieniłam zdanie co do miejsca podbiegów, za gorąco dzisiaj na większy wysiłek. Więc zdecydowałam, że zrobię je przy zalewie, jest dłuższy ale niższy. A ile to nie wiem, bo się na tym nie znam
Podbiegi 10x 100m. W przerwie marsz 120m.
3:58/ 3:36/ 3:30/ 3:28/ 3:31/ 3:37/ 3:13/ 3:38/ 3:20/ 3:38
Musze przyznać, że jednak się nie obijałam.
Powrót 4km: 6:05/ 5:56/ 5:36/ 5:29
Dziś byłam dumna ze swojego rozsądku dwukrotnie. Po raz pierwszy, kiedy zmieniłam miejsce podbiegów, przy pierwotnej wersji zajechałabym się. A drugi moment dumy był wtedy, kiedy piłam zimny koktajl, którego rozsądnie wczoraj nie przyjęłam, chociaż chęć miałam wielką
Jutro ma być jeszcze bardziej gorąco, niż dzisiaj. Więc jutro nie biegam, ale może na basen wyskoczę O ile będzie mi się chciało
Jak powiedziała, tak zrobiła, czyli odc. pt. "podbiegi"
Plany był, żeby machnąć ileś tam razy podbieg słomowski, który jest bardziej męczący niż mój ulubiony wiadukt -bo krótszy, ale wyższy.
Wyległam ok 9. Łojojoj, ale skwar, gorąc i wogle. Matkoż doloż, jednym słowem.
Najpierw 7km w tempie różnym, no i ze dwa razy sobie przystanęłam:5:26/ 5:31/ 5:44/ 5:14/ 5:28/ 5:33/ 5:45.
W międzyczasie zmieniłam zdanie co do miejsca podbiegów, za gorąco dzisiaj na większy wysiłek. Więc zdecydowałam, że zrobię je przy zalewie, jest dłuższy ale niższy. A ile to nie wiem, bo się na tym nie znam
Podbiegi 10x 100m. W przerwie marsz 120m.
3:58/ 3:36/ 3:30/ 3:28/ 3:31/ 3:37/ 3:13/ 3:38/ 3:20/ 3:38
Musze przyznać, że jednak się nie obijałam.
Powrót 4km: 6:05/ 5:56/ 5:36/ 5:29
Dziś byłam dumna ze swojego rozsądku dwukrotnie. Po raz pierwszy, kiedy zmieniłam miejsce podbiegów, przy pierwotnej wersji zajechałabym się. A drugi moment dumy był wtedy, kiedy piłam zimny koktajl, którego rozsądnie wczoraj nie przyjęłam, chociaż chęć miałam wielką
Jutro ma być jeszcze bardziej gorąco, niż dzisiaj. Więc jutro nie biegam, ale może na basen wyskoczę O ile będzie mi się chciało
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
20 czerwca 2013
Dzisiaj wolne od biegania, choć pokusa była, nie powiem że nie, pomimo upału...
Ale za to był plan na basen, był i się nie zmył
Miałam iść po pracy, ale coś tam coś tam jakoś tam poprzesuwało mi się i elegancko, bo jak wchodziłam, to dzieciarnia była gotowa do wyjścia, co oznaczało, spokój i ciszę Pełen luksus
Miałam zrobić spokojne 30 długości, no ale skoro warunki luksusowe... to myślę sobie machnę 40, potem wskoczyło jeszcze 10, no i w końcu - kto da więcej - wpadło dodatkowe 10. razem 60 basenów, czyli 1.5km; w 55min. Ani to szybko, ani wolno.
Żal było kończyć, wyszłam z wody siłą rozsądku, bo chęć była dlatego też to dzisiejsze pływanie sobie dedykuję
No i jutro pewnie będę toczyć walkę z samą sobą, żeby jednak zrobić jakiś dzień przerwy i odpocząć Kto wygra, kto przegra? A czy A? O tym dowiemy się w następnym odcinku, zostańcie z nami!
Dzisiaj wolne od biegania, choć pokusa była, nie powiem że nie, pomimo upału...
Ale za to był plan na basen, był i się nie zmył
Miałam iść po pracy, ale coś tam coś tam jakoś tam poprzesuwało mi się i elegancko, bo jak wchodziłam, to dzieciarnia była gotowa do wyjścia, co oznaczało, spokój i ciszę Pełen luksus
Miałam zrobić spokojne 30 długości, no ale skoro warunki luksusowe... to myślę sobie machnę 40, potem wskoczyło jeszcze 10, no i w końcu - kto da więcej - wpadło dodatkowe 10. razem 60 basenów, czyli 1.5km; w 55min. Ani to szybko, ani wolno.
Żal było kończyć, wyszłam z wody siłą rozsądku, bo chęć była dlatego też to dzisiejsze pływanie sobie dedykuję
No i jutro pewnie będę toczyć walkę z samą sobą, żeby jednak zrobić jakiś dzień przerwy i odpocząć Kto wygra, kto przegra? A czy A? O tym dowiemy się w następnym odcinku, zostańcie z nami!
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
22 czerwca 2013
Kupiłam sobie nowe buty, przyszły w środę.
Wierna jestem Mizuno, to już trzecia para, leciutkie jak piórko, tym razem znów Nexus-Lexus, tyle że tym razem 7.
Takie są
No i dzisiaj je próbowałam, tak się złożyło, że na zawodach
I Sucholeska Dziesiątka Fightera, czyli w Suchym Lesie
Fighterem to ja nie jestem ale po dzisiejszym dniu to się zastanawiam, czy sobie jednak nicka nie zmienić.
Dojechaliśmy (czyli ja i Kosynierzy w ramach obstawy ) sporo wcześniej, biuro zawodów minuta, po wyjściu chwilę pogadałam z Szymonem, dumna byłam, że go rozpoznałam, bo po tej minucie rozmowy we W-ni mogłabym mieć z tym problem, a nie miałam Potem poszliśmy do pobliskiej galerii, bo przypomniało mi się, że zapomniałam bułki na przegryzienie przed biegiem, a że tam sklep dwojga apostołów, to nawet świeże mieli.
Potem przebranie, rozgrzewki ok 1km, bo stwierdziłam, że skoro zaczyna się robić bardzo gorąco, to jednak nie będę tracić siły. Trochę się porozciągałam, trochę pogadałam ze znajomym z W-ni, potem chwila rozmowy z Michałem, który leciał na 5km, odnaleźliśmy się z Robertem i na start. Gorąc taka, że łomatkoż doloż, choć lepiej niż wczoraj i tak.
Generalnie, to - o naiwna! - miałam nadzieję na życiówkę, czułam się dobrze przygotowana, w piątek na basen nie poszłam tylko odpoczywałam, nogi nie bolały, więc ok.
Plan był lecieć po 4:50. Wiedziałam, że tyle będę w stanie uciągnąć, o ile trasa nie będzie miała niespodzianek w postaci mostów i innych wiaduktów.
No ale plany swoje, życie swoje, więc życiówki nie ma. Uch!
Pierwszy kaem po 4:40, z tłumem, i chyba jakoś w dół polecieliśmy. Drugi po 4:53. Myślę sobie, że jest dobrze, bo chciałam zwolnić a nie gnać na łeb i szyję. Tym bardziej, że co chwila podbieg i zbieg.
Trzeci kaem po 5:01, trzeba przyspieszyć ciut. Czwarty po 4:51. Zaczyna się robić ciężko, a wody ani widu ani słychu; była co prawda, ale chyba z 200m po starcie. Nie skorzystałam, bo byłam przekonana że w taką pogodę tych stanowisk będzie jednak więcej. Marzę o tym, że by zrobić choć łyk i polać się trochę. Lecę i myślę sobie - no super zapowiada się, że będzie tylko jedno stanowisko z wodą na półmetku. Zaczynam się robić coraz bardziej wściekła, gorąco, trasa taka, że prawie jak kros po mieście - przynajmniej dla mnie, ale po tym jak gadałam ze znajomymi, zgadzamy się, że chyba nie było kilometra, na którym przez cały czas byłoby płasko, tylko wciąż podbieg i zbieg. Najbardziej wkurza mnie ten brak wody i tak jak na 2km nie miałam standardowego pytania "Co ja robię tu?", tak teraz mam ogromną chęć zejścia na 5km, tym bardziej że wiem, że plany życiówkowe wzięły w łeb. Trzyma mnie tylko to, że ten Suchy Las jest ujęty w Grand Prix Wlkp, bo właśnie dlatego tu przyjechałam - to mój 5 z 6 wymaganych do zaliczenia. Po 6km przeszło mi, w sensie chęci zejścia, ale złość pozostała. Niestety, żeby to się na power przełożyło, to nieee
Niby biegnę dalej i staram się nie obijać, ale tempa słabe jak moja wola w niejedzeniu słodyczy: 5:02/ 5:08/ 5:07/ 5:12. Łoż matkoż doloż. Na 9km zaczynam przyspieszać, wymijam jedną panią, która stara się mi na to pozwolić, ale to ja nie pozwalam jej i pomimo prób zostaje pani w tyle. 9km po 5:04. I jeszcze ten koszmarny podbieg na ostatnim kilometrze...I jeszcze to okrążenie na stadionie. Na ostatnich set metrach coś mi w nogi wlazło i pognałam, więc 10km wpadł po 5:02.
Tak więc całość 50:34 netto.
Open: 200/ 444
Open K: 15/ 100
K 30: 7/ 42
Odczucia moje są inne niż Szymona, bo dla mnie fajna imprezka to nie była
Woda - to raz. Medal naklejany niezbyt ładny - dwa. Posiłek, czyli jego brak - trzy. Atmosfera, a raczej jej brak - cztery.
I to wcale nie dlatego, że nie mam takiego czasu jak chciałam, bo w Wolsztynie poszło mi gorzej, mimo że trasa była o wiele łatwiejsza. Do Wolsztyna pewnie wrócę, do Suchego Lasu raczej nie.
No i tak-to-to mi się dzisiaj biegało. Myślę, że gdyby nie ta pofałdowana trasa, wynik byłby lepszy, ale nie ma co gdybać, tylko poćwiczyć.
Tak więc mam nadzieję, ze jutro w Świebodzinie Cichacz załatwi mi-sobie-i znajomym lepszą pogodę, a i walcem w nocy pojeździ, żeby wszystkie podbiegi zlikwidować
Kupiłam sobie nowe buty, przyszły w środę.
Wierna jestem Mizuno, to już trzecia para, leciutkie jak piórko, tym razem znów Nexus-Lexus, tyle że tym razem 7.
Takie są
No i dzisiaj je próbowałam, tak się złożyło, że na zawodach
I Sucholeska Dziesiątka Fightera, czyli w Suchym Lesie
Fighterem to ja nie jestem ale po dzisiejszym dniu to się zastanawiam, czy sobie jednak nicka nie zmienić.
Dojechaliśmy (czyli ja i Kosynierzy w ramach obstawy ) sporo wcześniej, biuro zawodów minuta, po wyjściu chwilę pogadałam z Szymonem, dumna byłam, że go rozpoznałam, bo po tej minucie rozmowy we W-ni mogłabym mieć z tym problem, a nie miałam Potem poszliśmy do pobliskiej galerii, bo przypomniało mi się, że zapomniałam bułki na przegryzienie przed biegiem, a że tam sklep dwojga apostołów, to nawet świeże mieli.
Potem przebranie, rozgrzewki ok 1km, bo stwierdziłam, że skoro zaczyna się robić bardzo gorąco, to jednak nie będę tracić siły. Trochę się porozciągałam, trochę pogadałam ze znajomym z W-ni, potem chwila rozmowy z Michałem, który leciał na 5km, odnaleźliśmy się z Robertem i na start. Gorąc taka, że łomatkoż doloż, choć lepiej niż wczoraj i tak.
Generalnie, to - o naiwna! - miałam nadzieję na życiówkę, czułam się dobrze przygotowana, w piątek na basen nie poszłam tylko odpoczywałam, nogi nie bolały, więc ok.
Plan był lecieć po 4:50. Wiedziałam, że tyle będę w stanie uciągnąć, o ile trasa nie będzie miała niespodzianek w postaci mostów i innych wiaduktów.
No ale plany swoje, życie swoje, więc życiówki nie ma. Uch!
Pierwszy kaem po 4:40, z tłumem, i chyba jakoś w dół polecieliśmy. Drugi po 4:53. Myślę sobie, że jest dobrze, bo chciałam zwolnić a nie gnać na łeb i szyję. Tym bardziej, że co chwila podbieg i zbieg.
Trzeci kaem po 5:01, trzeba przyspieszyć ciut. Czwarty po 4:51. Zaczyna się robić ciężko, a wody ani widu ani słychu; była co prawda, ale chyba z 200m po starcie. Nie skorzystałam, bo byłam przekonana że w taką pogodę tych stanowisk będzie jednak więcej. Marzę o tym, że by zrobić choć łyk i polać się trochę. Lecę i myślę sobie - no super zapowiada się, że będzie tylko jedno stanowisko z wodą na półmetku. Zaczynam się robić coraz bardziej wściekła, gorąco, trasa taka, że prawie jak kros po mieście - przynajmniej dla mnie, ale po tym jak gadałam ze znajomymi, zgadzamy się, że chyba nie było kilometra, na którym przez cały czas byłoby płasko, tylko wciąż podbieg i zbieg. Najbardziej wkurza mnie ten brak wody i tak jak na 2km nie miałam standardowego pytania "Co ja robię tu?", tak teraz mam ogromną chęć zejścia na 5km, tym bardziej że wiem, że plany życiówkowe wzięły w łeb. Trzyma mnie tylko to, że ten Suchy Las jest ujęty w Grand Prix Wlkp, bo właśnie dlatego tu przyjechałam - to mój 5 z 6 wymaganych do zaliczenia. Po 6km przeszło mi, w sensie chęci zejścia, ale złość pozostała. Niestety, żeby to się na power przełożyło, to nieee
Niby biegnę dalej i staram się nie obijać, ale tempa słabe jak moja wola w niejedzeniu słodyczy: 5:02/ 5:08/ 5:07/ 5:12. Łoż matkoż doloż. Na 9km zaczynam przyspieszać, wymijam jedną panią, która stara się mi na to pozwolić, ale to ja nie pozwalam jej i pomimo prób zostaje pani w tyle. 9km po 5:04. I jeszcze ten koszmarny podbieg na ostatnim kilometrze...I jeszcze to okrążenie na stadionie. Na ostatnich set metrach coś mi w nogi wlazło i pognałam, więc 10km wpadł po 5:02.
Tak więc całość 50:34 netto.
Open: 200/ 444
Open K: 15/ 100
K 30: 7/ 42
Odczucia moje są inne niż Szymona, bo dla mnie fajna imprezka to nie była
Woda - to raz. Medal naklejany niezbyt ładny - dwa. Posiłek, czyli jego brak - trzy. Atmosfera, a raczej jej brak - cztery.
I to wcale nie dlatego, że nie mam takiego czasu jak chciałam, bo w Wolsztynie poszło mi gorzej, mimo że trasa była o wiele łatwiejsza. Do Wolsztyna pewnie wrócę, do Suchego Lasu raczej nie.
No i tak-to-to mi się dzisiaj biegało. Myślę, że gdyby nie ta pofałdowana trasa, wynik byłby lepszy, ale nie ma co gdybać, tylko poćwiczyć.
Tak więc mam nadzieję, ze jutro w Świebodzinie Cichacz załatwi mi-sobie-i znajomym lepszą pogodę, a i walcem w nocy pojeździ, żeby wszystkie podbiegi zlikwidować