sobota, 25 maja
11. Bieg ulicą Piotrkowską
Czas netto: 59:41
Miejsce Open: 1439/1672
Miejsce Kobiety: 221/351
Miejsce K30: 89/137
Buty: Skechers GoRun
Występy gościnne u Kanaska

Oraz debiut koleżanki biegowej Iki
Wyjechałyśmy z Wrocławia koło południa, aczkolwiek wyjazd przesunął nam się nieco, bo jeszcze trzeba było wstąpić do outletu po czapeczkę (prognozy pogody mówiły o deszczu) i kawusię na drogę

Dojechałyśmy do Łodzi na czas - kwadrans przed zamknięciem biura zawodów, akurat, żeby odebrać pakiety. Jak zobaczyłam "szatnie" przewidziane przez organizatora, mina trochę mi zrzedła - był to kawałek chodnika, oddzielony barierką owiniętą czarną folią. A temperatura wynosiła 12 stopni. Tak jak wielu innych biegaczy, udałyśmy się więc do Manufaktury, żeby jeszcze czegoś się napić, wygrzać, a potem przebrać w kiblu. Jak wyszłyśmy na zewnątrz przebrane, już nie było mi zimno - adrenalinka robi swoje

Oddałyśmy rzeczy do depozytu, pojawiły się zu.zu i Kanas, pogadałyśmy, pośmiałyśmy się, szybka wizyta w toitoiu i właściwie już zaraz miał być start, więc nawet nie starczyło czasu na rozgrzewkę - zrobiłam może ze dwie przebieżki, trochę pomachałam nogami i już poleciałyśmy ustawiać się w tłumie. Ostatnie wskazówki ("od tej żółtej bramki to już rura!"), wymiana chusteczkami, podział obowiązków (czyli tempo dyktuję ja

), no i ruszyły 3 Gracje

Po pierwszej pętelce wokół Manufaktury ucieszyłam się, że do mety będzie z górki, ale jakoś nie ogarnęłam, że dystans między chorągiewką 9km a metą jednak może być nieco za krótki

Ale nie uprzedzajmy faktów.
Biegłyśmy sobie radośnie, pogadując od czasu do czasu, ja trzymałam białe Kenijki na smyczy ("Dziewczęta, zwalniamy!", "Podbieg - skracamy ciut krok i mocniejsza praca rąk!", "Nie przyspieszamy, będzie na to czas później!"

), kilometry mijały bardzo szybko

Gdzieś do połowy trasy miałam lekką kolkę w lewym boku i pozdrowienia od WieśMaca (po drodze do Łodzi chciałyśmy coś zjeść na szybko, a był tylko Mac), ale dało się biec. Niby było płasko, niby nic, a jednak trasa była mocno falowana, nawet jeśli te fale były niewielkie. Co chwilę było delikatnie w górę, ale na długim odcinku. Potem na krótkim nieco w dół i znowu do góry. Zdecydowanie było to czuć w nogach. No ale szło nieźle, półmetek minęłyśmy po 30 minutach z groszami (15-18 sekund). Niestety, potem był jeden odcinek bardzo wąski - dla biegaczy wydzielony był jeden pas ruchu, na pozostałych 3 jeździły normalnie samochody. Trochę to było słabe, bo robiły się lekkie zatory, a ludzie wybiegali na drugi pas, żeby wyminąć innych biegaczy. Stąd też nasze ciut wolniejsze tempo na szóstym kilometrze. Potem już wbiegłyśmy na Piotrkowską, więc się rozluźniło

Jacyś panowie w ogródkach piwnych zaproponowali, żebyśmy się z nimi napiły piwa, ale koledzy biegnący przed nami puścili ciętą ripostę, proponując panom, żeby to oni z piwem dołączyli biegiem do nas
Po półmetku moja smycz się nieco poluzowała, przyspieszałyśmy. Po siódmym kilometrze Ikę niosło, więc w pewnym momencie mówię do Kanas, że ja zwalniam, a torpeda niech leci. Zapewniłyśmy ją, że w razie co zgarniemy ją po drodze i zaciągniemy za uszy do mety, no i poleciała

Jak dla mnie to trochę za szybko wyszedł ten ósmy kilometr, co się zemściło później - na dziewiątym złapał mnie ból po prawej stronie, ciągnący się od ucha aż do ramienia. No i trochę spuchłam

Przeszłam na chwilę do marszu, Kanas poleciała dalej, potem znowu zaczęłam biec, ale ból nie ustępował, więc znowu przeszłam do marszu, pomasowałam ten bark, przeszło, więc ruszyłam znowu. Po chorągiewce na 9 km postanowiłam przyspieszyć, bo wynik poniżej godziny był nadal spokojnie w moim zasięgu. I wtedy zorientowałam się, że owszem, kawałek jest w dół, ale jeszcze trzeba podbiec nieźle do góry, zanim będzie meta

No nic, meta już blisko, niecałe 400 metrów, dam radę

Przy żółtej bramce przyspieszyłam nieco mocniej, bo jeszcze jakieś opary się znalazły na finisz, wpadłam na metę, znalazłam Ikę opartą o barierki, woda, medale, wyłuskałyśmy z tłumu Kanas, depozyt (bo nagle znowu zimno!

), herbatka, dołączyła do nas zu.zu z Rudym, torcik kawowo-bezowy (pycha!), przebieranie, śmichy-chichy, i nagle było już wpół do dziewiątej, czas się zbierać do domu.
Bieg bardzo fajny, chociaż samo zaplecze mogłoby być ciut lepsze - z drugiej strony organizatorzy zapewne liczyli na to, że część biegaczy skorzysta z łazienek Manufaktury. Sportowo też było fajnie, mój drugi wynik w tym roku na dyszkę

No i debiut Iki! 58:54, 27 miejsce w kategorii, po trzech miesiącach biegania, po 3 godzinach jazdy samochodem! Jestem dumna jak paw, czuję się poniekąd matką tego wyniku

Jak Ika sama przyznała, gdyby przyspieszyła kilometr później, to zapewne pobiegłaby lepiej, no ale wiadomo, pierwsze zawody rzadko biegnie się idealnie, trzeba się uczyć na swoich błędach. Ja przypilnowałam tylko, żeby błędy nie nastąpiły zbyt wcześnie, no i chyba mi się to udało

Dodatkowo co mnie cieszy po wczorajszym to fakt, że nic mnie nie bolało ani nie boli dzisiaj. Żadne kolana, piszczele, przyczepy, czy cokolwiek (bólu w barku nie liczę). Owszem, lekkie zmęczenie mięśni czuję, ale to raczej normalne po tych wrednych podbiegach

Jednak opłacało się zejść z trasy tydzień temu

Dzisiaj po południu mam w planach coś dłuższego, bo połówka za pasem. Wprawdzie widzę po drzewach za oknem, że nieźle wieje, no ale trudno. Stay tuned!