Wczoraj trening zupełnie się nie udał, wstałam wcześnie, ubrałam się, wyszłam tylko po to aby.... zmoknąć. W planach było coś dłuższego w drugim zakresie. Niestety zbyt szybko po jedzeniu wyszłam na trening i od pierwszych metrów przypominało to walkę o zachowanie zawartości żołądka na swoim miejscu. Ostatecznie darowałam sobie po 3 km i stwierdziłam że aż takich wrażeń od rana nie szukam. Jakie jeszcze wnioski wyciągnęłam? Czas na dietę, koniec z ciężkim jedzeniem, odstawiam słodycze, fast food i napoje gazowane. Tak tak wiem, że zbieram się do tego od co najmniej kilkunastu miesięcy ale może tym razem się uda

Cel 52->49kg. Zastanawiam się tylko co ja będę jeść, bo generalnie na takim żarciu tylko żyłam
Wieczorem odbiłam sobie nieudany trening na imprezie, tańczyłam bez przerwy przez 8h (6h w obcasach, co jest moim rekordem

), w konsekwencji dziś rano nie mogłam zacisnąć palców u stóp a o prostym chodzeniu nie było nawet mowy
Mimo to postanowiłam przynajmniej dzisiaj zrealizować plan, żeby nie mieć jeszcze większych wyrzutów sumienia niż wczoraj. Miał być long i wszystko poszło zgodnie z planem. Trening pod hasłem "szuru szuru patrzymy na pulsometr" spełnił swe założenie i co fajne po raz pierwszy wpadło nieco ponad 15 km, drugi mały sukces to fakt, że w porównaniu do zeszłotygodniowego wybiegania średnia wartość pulsu spadła o kolejne 8 jednostek

Tempo wyszło zdecydowanie wolniejsze ale nie sądzę, że jeszcze dziś powinnam naciskać. Było bardzo wolno, lajtowo, rekordowo jak na razie, ale właśnie... za idealnie też być nie może. Mianowicie odezwała się kostka i prawdę mówiąc nie wiem co z nią dalej zrobić. Chyba czas odwiedzić jeszcze innego lekarza, a może mnie czymś zaskoczy.
Podsumowując tydzień wpadło 35 139 m na czterech wyjściach.