Strasb - w pogoni za formą

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Nogi jeszcze nieco czuję, więc z biegania dziś zrezygnowałam, ale odebrałam koszulkę i numer startowy na sobotnią sztafetę - ładniejsza i dużo lepsza jakość niż ta lozańska - ale swoje kosztowała.

Obrazek

Obrazek

A czekające mnie zadanie wygląda tak (fragment nr 8):

Obrazek
Kiprun
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Podsumowanie tygodnia - 22.04 - 28.04.2013

Ilość treningów: 1 (bo zawody to przecież najlepszy trening :bleble: )
Kilometraż: 20km + pewnie z 1km na rozgrzewce
Pozostała aktywność: wspinaczka x 1 (bo z drugiego razu wyszedł tylko spacer po lesie

Ciekawy tydzień pełen zwrotów akcji z bardzo pozytywnym końcem.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Przeżyjmy to jeszcze raz - plusk!
20km2013_1.jpg
A tutaj link do d(r)eszczowca:

klik

Warunki były takie, że moje pływackie ruchy rąk nie powinny dziwić. :hahaha:
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Wtorek 30/04/2013

Wspinaczka - bouldering - 2h?

Na sali ludu mnóstwo, wszyscy by już się chcieli wspinać na świeżym powietrzu, tylko piękną jesień mamy tej wiosny.

Jakoś zupełnie bez zapału, nic mi nie szło, wszystkiego się bałam, pod koniec może ze dwie drogi weszłam wreszcie przyzwoicie, ale generalnie zmyliśmi się szybciej niż zwykle.

Ale dzięki temu wpadło jeszcze:

46' recovery, buty Hyperspeed

Temperatura przyjemna, ale nogi jeszcze ciągną po sobocie (tylne partie), więc dostojnie. Mam nadzieję, że się zdążę zregenerować do soboty!
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Środa 01/05/2013

Wspinaczka, 2.5-3h

Wizyta w nowej sali, trochę nas zawiodło to miejsce, dość klaustrofobicznie. Trasy dość trudne jak na wycenę. Tak obiektywnie poza tym, że forma nam raczej spada.

Czwartek 02/05/2013

40' w tym przebieżki 4x100m, buty NB WT110

Gdzieś pomiędzy deszczami. Chwila na bieżni, by skalibrować footpoda, z kwadrans na ścieżce fińskiej po pagórach między krowami dopóki się nie zrobiło za ciemno, powrót na bieżnie i na koniec przebieżki. Nogi sztywne, oj sztywne.

Sobota 04/05/2013

40. SOLA Stafette, 42:24 (6.34km, 215m up), buty NB WT110

Świetny impreza, fajny pobyt w Zurychu u znajomych i całych dzień z biegowym teamem. Tzn. fajne było wszystko oprócz mojego występu. Dałam ciała na całej linii, bardzo szybko mnie postawiło na podbiegu, duszno, ciężko, na zbiegu z kolkami niekolkami udało się uratować tylko tyle, żeby średnie tempo wyszło chociaż poniżej 7min/km... Na mecie wyglądałam jak ugotowana. Okazałam się najsłabszym ogniwem drużyny (choć nikt absolutnie nie uczynił mi z tego powodu najmniejszej uwagi), a niektórzy ponoć zaczęli biegać dopiero do tej imprezy... :ojoj: Ponoć koleżanka, która do drużyny mnie zaprosiła miała podobnie w zeszłym roku biegnąc ten kawałek w tydzień po 20km de Lausanne, ale mimo wszystko mam lekkie :wrr: zwątpienie w całe to moje bieganie i najbliższe plany. Ale imprezę polecam każdemu, świetna zabawa i super ogranizacja! :taktak:

(może opiszę dokładniej jak będę mieć lepszy nastrój - wczoraj z ekipą nie było sposób się smucić, ale gdy imprezowy nastrój opadł...)
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

No dobra kochani, gdy emocje już nieco opadły opiszę Wam, jak to ta SOLA wygląda.

Obrazek

Jest to km (2635m up) pętlą po lasach, polach i pagórkach wokół Zurychu podzielona na 14 odcinków.

Obrazek
Obrazek

Niektóre odcinki zarezerwowane są tylko dla kobiet lub seniorów albo mają różne warianty dla obu płci. Startuje 900 sztafet o najróżniejszym poziomie sportowym, podzielone na dwie grupy - szybcy i wolni. Najlepsi pokonują trasę w okolicach 7h, nam zajęło to 10h (a okazuję się, że jesteśmy sklasyfikowani w trzeciej setce - czyli szybszej połowie, mimo że zgłosiliśmy się jako "wolni"), ale wszyscy finiszują o zbliżonej porze dzięki wspólnemu restartowi w dwóch miejscach. Start o 7.30/8, restart 1 o 12.30/13, restart 2 16.35/16.45. Zamiast pałeczki sztafetowej jest chip na gumce zakładany na nadgarstek. Na restartach bierze się nowy chip (bo często poprzedni jeszcze nie dobiegł). Bazy kolejnych etapów są w budynkach uniwersyteckich albo klubach sportowych, więc strefy zmian często na stadionie, wygodne szatnie, przysznice itd. Na podstawie numeru startowego są darmowe przejazdy komunikacją miejską i pierwsze zadanie polega na odnalezieniu miejsca startu o odpowiedniej porze - na stronie biegu jest aplikacja pomagająca zrobić symulację dla drużyny i wyliczyć przypuszczalne pory zmian. Komunikacja miejska jest wzmocniona w tym dniu, sporo autobusów, pociagów i tramwajów jest dodanych. Bagaż oddaje się do ciężarówki przed startem i jest do odbioru przy mecie. Wewnątrz ciężarówki są boksy z zakresami numerów (30 numerów na boks) i dzięki temu bardzo szybko odnajduje się swoją torbę. Punkty z napojami są na mecie etapów, a na dłuższych odcinkach również na trasie. W tym roku picie dostawaliśmy w pamiątkowym bidonie. Kapitam zespołu dostaje poszczególne wyniki na odcinkach na telefon a wyniki zbiorcze są wywieszane już podczas spaghetii pary na uniwersyteckim kampusie po zakończeniu biegu. Party jest płatne, ale za dyszkę jest makaron z 4 sosami do wyboru z dokładkami aż się pęknie, sałatka, a potem w kawiarni piętro niżej kawa/herbata i pyszne babeczki z truskawkami. Na trasie były robione zdjęcia, połowa była online już w niedzielę, reszta dziś rano. Były też zdjęcia grupowe/tłumowe z robota latającego nad kampusem w Irchel.

Ja przyjechałam do Zurychu w piątek wieczór, postanowiłam przenocować u znajomego, który niedawno przeprowadził się o dwa przystanki tramwaju od kampusu Irchel - mojego startu i ogólnie serca imprezy. Po przyjeździe zaliczyłam od razu koncert (naprawdę fajnie grali chłopaki) i chwilkę nocnych Polaków rozmów, ale o północy grzecznie już byłam w łóżku. W sobotę przebudzenie o 7ej jak co dzień, ale odwróciłam się na drugi bok i pospałam do 9ej. Około 10ej wymarsz, śniadanie i spacerek do Irchel. Prawie nie pada (potem okaże się, że rano lało), ale wieje ostro, ciepły polar i kurtkę zapięte mam pod szyję. Siedzę chwilę na powietrzu, ale potem chowam się do kafeterii, bo ziiimno. Czytam książkę aż przyszedł czas się szykować. Decyduję się jednak biec na krótko, szczęśliwie udaje się upchać do plecaka wszystkie te ciepłe ciuchy. W południe lecę po chip i oddać plecak. Ostatnio rozmowa telefoniczna z panią kapitan drużyny, która przypomina mi, żeby się dobrze rozgrzać. Żegnamy się i ruszam niezwłocznie truchtać wokół jeziorek. Wiać w zasadzie przestało, ale łapie mnie kolka. :wrr: I garmin się zawiesza na prędkości 2min/km. No nic truchtam, głęboko oddycham, robię skręty, skłony itd. aż czas się ustawiać na starcie. Zdjęcie z latającego robota, odliczanie, strzał i lecimy. Na początek jest naprawdę wąsko, zaczynam bardzo spokojnie, ale i tak trochę wyprzedzam. Lecimy rzeczywiście prawie od razu pod górę, nie jest lekko, ale nie jest tragicznie. Kończy się krótki kawałek asfaltu, mijamy ostatnie domki i zaczynają się zakręty w lesie. Liczyłam wcześniej na mapce, że po piątym chyba koniec mordęgi. Ale nie byliśmy chyba jeszcze przy drugim, gdy zaczęło mi się biec ciężej i cieżęj, duszno, w ustach ogromna suchość. Nogi się kręcą coraz wolniej. Robi się na moment bardzo stromo, więc idę - bo szybciej. Do końca podbiegu będzie już marszobieg. Na początku mam swoją niedawną grupę tylko 5m przed sobą, ale z czasem oddalą się bardziej, choć z niektórymi osobami będę się co rusz mijać. Gdzieś chyba na drugim kilometrze zapiszczało, że bateria w footpodzie słaba i znów często się wieszał na 2min/km, ale już się nie przejęłam. Nareszcie szczyt, rozpędzam się ile się da, ale nogi sztywne i co rusz kuje w brzuchu lub pod żebrami. Mało kogo doganiam, raczej mi uciekają. Wypatruje kolejnych tabliczek z kilometrami i odliczam. Zbieg się kończy i teraz do mety ma być tylko do góry. Większość ludzi w moim otoczeniu od razu idzie, ja chcę zacisnąć zęby i biec, ale raz też jeszcze podejdę. Słychać już wrzawę na stadionie na mecie etapu, widać biegaczy następnego etapu znikających w lesie, ale my wciąż krążymy wąskim korytarzem. Jest tabliczka z poleceniem przyszykowania chipa, za chwilę dwóch panów je skanuje (szybciej niż za zapowiadane 200m), potem mam być znów 200m do strefy zmian, ale nasz blok jest tuż za zakrętem. Dzięki koszulkom zespołowym szybko lokalizuję widzianego pierwszy raz na oczy zmiennika, życzę mu powodzenia i uffff, koniec męczarni. Wstyd mi z taki występ i mierny wkład dla zespołu. Bidonik z piciem, prysznic, przebranie w ciepłe ciuchy i jadę na metę etapu pani kapitan, będę akurat na czas, żeby i pana kapitana oczekującego na zmianę poznać (znów - niech żyją koszulki. Choć w sumie po numerze też bym poznała). Potem jedziemy do niego na metę, a stamtąd większą grupą do Irchel podziwiać finisz naszej długonogiej gazeli. Przemknęła niesamowicie, było co oklaskiwać. Stopniowo odnaleźliśmy się całą drużyną - dowiedziałam się z kim dziś ramię w ramie walczyłam, taka brygada, że mucha nie siada (planowali dotrzeć do mnie na finisz, ale z powodu restartu nie zdążyli). Wspólnie zajadamy się makaronem i babeczkami, potem jedziemy jeszcze do centrum, podziwiamy widok z tarasu politechniki i zmierzamy na piwko, którego już nie wypiłam, bo przyszłoby mi wracać niedogodnym pociągiem.

Biegłam na tyle wolno, że załapałam się aż na dwa zdjęcia:

Obrazek

Obrazek
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Podsumowanie tygodnia - 29.04 - 05.05.2013

Ilość treningów: 3 (bo te zawody to nie było ściganie tylko jogging :lalala: )
Kilometraż: ?
Pozostała aktywność: wspinaczka x 2

Zamykam tydzień. Wczoraj nie pobiegałam, nogi byłyby gotowe, ale mieliśmy gości a potem męża wyprawiałam do Berlina. Dziś miałam może odrabiać, ale byłam głodna, zmęczona i z długą listą rzeczy do zrobienia po pracy - zacznę tydzień treningowy normalnie od jutro bez kombinowania. Losy startu w trailu dalej się ważą.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Wtorek 07/05/2013

40' w tym 15x30"/30", buty Light Silence

W wieczornym chłodku na stadionie, miło było choć musiałam się sprężyć, by potem po małżonka na lotnisko pojechać. 15 szybkich powtórzeń to brzmi trochę groźnie (3 serie po 5 są mentalnie łatwiejsze :hahaha: ), ale jak to zwykle bolały z ostatnie 3 tylko. Tzn. oprócz normalnego zmęczenia załączył się wtedy protest żołądka (biorąc pod uwagę, co w siebie wrzuciłam przed treningiem - miał trochę prawo) i schłodzenie było skrócone na rzecz wizyty w punkcie serwisowym. :oczko: Na szczęście szybko doszłam do siebie i nie było problemów z jazdą na lotnisko. Niemniej to już drugi prawie identyczny epizod przy interwałach na stadionie. :tonieja:
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Czwartek 09/05/2013

Rano - odsypianie zaległości nazbieranych + wczorajszego świętowania urodzin. :hej:

Po południu

Wspinaczka 3.5h

Powrót do sali, gdzie regularnie bywaliśmy w zimie, jednak ją lubimy najbardziej z okolicznych obiektów (drugi na mej prywatnej liście faworytów był dziś zamknięty). Na rozgrzewkę chwila boulderu, potem sprawdzenie nowych dróg (za wiele to się ich nie pokazało) i na koniec powrót do porzuconej gdzieś w marcu listy celów. Próbowałam też wchodzić na wędkę kilka dróg otworzonych przez pana małżonka, ale szło opornie. Te z mojego repertuaru ciut lepiej. I z paniki jakby kapkę mniej.

W planach był powrót ze ścianki do domu biegiem, ale droga powrotna przez lasy i bezdroża, a gdy wychodziliśmy właśnie się burza zaczynała, więc odpuściłam. I tak sobie dalej pada. Mam nadzieję pobiegać jutro, trzeba z długiego weekendu korzystać.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Piątek 10/05/2013

1h50' w tym 50' luźnego :spoko: podbiegu, buty Light Silence

Dziś opłacało się zwlekać z treningiem do wieczora. Gdzieś o 18ej przez całodniową szarówę przedarło się mocne słońce i od razu zrobiło się przyjemnie cieplej i o ile radośniej. Rozważałam pojechanie do lasu, ale nie chciało mi się w końcu godziny całej spędzić na samych dojazdach i postanowiłam zamiast tego znów spróbować odnaleźć lisią ścieżkę. Przy okazji 50' endurance active zamieniłam na 50' luźnego - w założeniu - wbiegania. W ramach rozgrzewki zbiegłam nad jezioro i po 10' pochwyciłam lisi trop. Początek jest dość stromy, ale przynajmniej dobrze drogę znam, trzeba było tylko uważać na błocie i drewnianych mostkach, żeby gleby nie zaliczyć. Lisi ślad zgubiłam niewiele dalej niż za ostatnim razem, ale teraz miałam lepiej zapamiętane punkty pośrednie, przez które ten szlak przechodzi i po prostu udałam się tam na azymut. Przy okazji udało się podbiec i tą uliczką, którą uważałam za stromą, by dało się wbiec. Tempo pominę. :oczko: W sercu dzielnicy Chailly znów przecięłam lisi szlak, ale okazuje się, że po jakiś 100m źle skręciłam i tym razem biegłam zbyt na prawo od niego zamiast zbyt na lewo. W każdym razie do góry było solidnie. Zawrotkę zrobiłam, gdy wybiło ok. 50' czołgania się w górę miasta i właśnie z tego miasta wybiegłam w pola. Zbieg spowrotem ku ostatniemu widzianemu kawałkowi lisiej ścieżki wydał mi się tak długi i nieźle strony (prawie się wywaliłam na opadniętych kwiatach z drzewa :hahaha: ), że nie mogłam uwierzyć, że przed chwilą to wbiegłam. Od Chailly wracałam już prawie cały czas lisią ścieżką - od góry dużo łatwiej ją znaleźć, choć oznaczenie i tak kiepskawe. Czasem ciężko stwierdzić czy sadzisz komuś przez podwórko, czy trzymasz się szlaku. Za to miejscówka jest niesamowota, zielona dolina o stromych ścianach wdłuż rwącej górskiej rzeki w zasadzie w sercu miasta - a można z powodzeniem o tym mieście zapomnieć. Ścieżka przechodzi wielokrotnie z jednego brzegu rzeki na drugi, co dzięki jej stromym brzegom sprawia, że w żadną stronę ścieżka nie jest cały czas w górę albo w dół, dały w kość te dodatkowe podbiegi na koniec.

Wklepałam trasę prowizorycznie do mapmyrun, zrobiłam ok. 14km, 300m różnicy wysokości pomiędzy najwyższym i najniższym punktem, ale w rzeczywistości podbiegania było nawet więcej.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Sobota 11/05/2013

Dziś zamiast biegania - pierwsza Via Ferrata w sezonie. Miała to być ta w Avoriaz. Wyjazd o 8ej rano, w Genewie dobieramy pasażerów, chwila autostradę i wspinamy się coraz wyżej w góry. Temperatura spada, za oknem ponuro, nawet jakaś mżawka. Ale to nic w porówaniu z tym, co czekało na nas w samym Avoriaz - mgła jak mleko, temperatura 2 stopnie, padający śnieg na zmianę z deszczem - to nie są warunki na ferratę. Telefon do drugiej części ekipy - są mocno spóźnieni z powodu blokady drogi, sugerują wdrożenie planu B - ferrata położona znacznie niżej. I tak wylądowaliśmy w St. Jean d' Aulpes. Błotniste strome podejście i jesteśmy u stóp skały - słonia:

Obrazek

Obrazek

W Avoriaz ferrata miała być nie za trudna, tu do wyboru - 'trudno +' albo 'ekstremalnie trudno'.

Obrazek

Waham się, ale postanawiam spróbować. Całą ekipą ruszamy najpierw na trasę "Głowa słonia (D+)".

Obrazek

Trasa jest aż za dobrze wyposażona, mnóstwo metalowych ułatwień, ani chwili wahania, gdzie położyć nogę lub rękę.

Obrazek

Przesuwam się powoli, ale bez żadnego problemu - oszczędzam siły na ewentualne trudne odcinki w drugiej części.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W końcu okazało się, że jedyne prawdziwe emocje były tu:

Obrazek

przejście po beleczce szerokości 10cm bez dotykania skały a pod nogami ziejąca pustka.

Obrazek

Na szczycie trochę zdziwienia - to już? Nie było tak trudno. Obiektywnie ocena droga była nieco zawyżona, ale i duużo dała nam wspinaczka - równowaga, ekonomia ruchów, pewność siebie. Czyli cel osiągnięty - taka była motywacja rozpoczęcia treningu na sali - by na wiosnę swobodnie ferratować.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na szczycie piknik na odbudowanie sił i potem zejście ze szczytu - po śliski błocie i liściach, bardziej meczące i stresujące niż wspinaczka! Ochotnicy zaliczyli potem jeszcze drogą "ekstremalnie trudną", ja wolałam nie ryzykować utknięcia w połowie, choć po fakcie ona znów się okazała przereklamowana i mąż twierdzi, że dałabym radę.

Obrazek
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Niedziela 12/05/2013

Wymęczone 1h14', buty WT110

Zimna mokra niedziela, choć po wieczór znów błysnęło słońce. No to ja do lasu, wymarzyłam sobie wyprawę a la rubin z mapką w łapie tak na jakieś 2 godzinki. Kiepsko się czułam cały dzień, ale wierzyłam, że mnie świeże powietrze postawi na nogi. Wymyśliłam sobie, że pobiegnę do Montheron, jeszcze mnie tam nie było, a często tę nazwę na tabliczkach i na mapię widzę. Z parkingu ruszyłam raźnie dróżką pod górę i prawie od razu mnie zatkało. Podeszłam parę kroków, potem biegłam dalej, ale na górkach już do końca była masakra, tempo rannego ślimaka. Okazało się, że spory kawałek do Montheron biegłam trasą z listopadowych zawodów. Wtedy była to mordercza druga połówka pod górę, teraz biegłam pod prąd i przyjemnie się zbiegało, ale w głowie kołatała myśl - jakoś będziesz musiała wrócić. Nawrotkę zrobiłam przy opactwie w Montheron. Mapa uświadomiła mi, że od samochodu dzieli mnie ponad 100m w pionie. Jednak nie kłamią, że Chalet a Gobet to przełęcz. Powrót był ciężki, nie będę ukrywać, sporo przerw na złapanie oddechu i/lub spojrzenie na mapkę. Szczęśliwie, gdy akurat było bardziej płasko dało się cieszyć pięknym wiosennym lasem wokół. Szczególnie dużo fiołków zauważyłam. I z sarenką się spotkałam.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Podsumowanie tygodnia - 06.05 - 12.05.2013

Ilość treningów: 3
Kilometraż: ?
Pozostała aktywność: wspinaczka x 1, via ferrata i trochę łażenia po górkach x1

Nienajgorszy, nienajlepszy tydzień. Znów się jakieś przeziębienie kręci wokół mnie.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Wtorek 14/05/2013

Wspinaczka, 2h

Na maksa wykorzystaliśmy pierwszy i ostatni naprawdę ładny dzień w tym tygodniu. Najpierw niestety fatalne korki w Lozannie, ale wreszcie dotarliśmy do dawnych kamieniołomów w St Triphon. Coraz bardziej oswajam się z tym nowym rodzajem wspinania, było naprawdę fajnie. Dziś by się znów pojechało, ale zgodnie z zapowiedziami - leje. :ojnie: Rano pobolewały mnie łydki - od wspinania się po mikroskopijnych załamaniach skały.
ODPOWIEDZ