23 marca 2013
ZAWODY
Biegu Wiosny (10 km) w Parku Śląskim w Chorzowie.
Dziś przekroczyłam kolejny
Rubikon, wstępując o szczebel wyżej w hierarchii wtajemniczenia, stając się – można by rzec – pełnokrwistą, z punktu widzenia Krajowego Rejestru Biegaczy kandydatką na biegaczkę faktyczną, tj. zaszeregowaną w tłumie biegaczy.
Starannie się do tego przygotowałam. Gdy wychodziłam z domu ze swoim biegowym zawiniątkiem, czułam niepowtarzalność tej chwili. Aż chciało się śpiewać:
„Już za parę chwil, za chwil parę…”.
Po odebraniu pakietu startowego, miłych rozmowach z innymi, potruchtałam się rozgrzać.
Czas płynął szybko i przyjemnie, nawet wiszący w powietrzu mróz i lodowate słońce nie było w stanie zniweczyć moich planów i obezwładniającej mnie radości, z samego przebywania w tym miejscu.
Start się opóźnił, niestety aż o 20 min. Zastanawiałam się z iloma osobami przyjdzie mi stanąć na starcie. Mój wzrok przeprowadzał tylko jemu wiadome rachunki, lecz głowa nadal była skupiona na przyjemnych bodźcach. Dopiero w domu okazało się, że udział wzięło ok. 300 osób.
Końcem końców, doczekałam swojego upragnionego startu.
Ustawiłam się, tak by móc na spokojnie zrealizować swój plan A – a mianowicie, by moje kopytka nie przychodziły w galop, tylko w kłus. Udało się.
Pierwsza pętla (5 km) minęła przyjemnie (aż momentami za bardzo). Biegłam wyluzowana, nikogo nie goniłam, drażniąc receptory słuchu świdrującym dźwiękiem dobiegającym ze słuchawek. Przed sobą miałam kilkoro niepełnosprawnych zawodników – nawet to nie spowodowało nagłego przypływu ambicji (a może miało?). Biegłam stałym tempem, nie przyśpieszając za nad to – zgodnie z moją osobistą obietnicą.
Podbiegi były niczego sobie. Za pierwszym razem poszło całkiem…gładko – właśnie! Trasa momentami oblodzona, w ogóle niezabezpieczona. Jestem pełna podziwu dla osób niepełnosprawnych na wózkach, że dały radę. A wystarczyło posypać piaskiem…
Ludzie ślizgali się, zjeżdżali na butach – byłam pod wrażeniem odwagi. Ja wybrałam pobocze przy lesie, choć równie niebezpieczne ze względu na kamienie i wąską wydeptaną ścieżkę. Podbiegowe wyzwanie odbierało trochę siły, co za tym idzie powodowało utratę cennych sekund, zatem z optymizmem myślałam o zbiegu.
Rzeczywistość niestety często płata figle. Zbieg był oblodzony, zatem trzeba było przyhamować, niż rozwinąć swobodnie swoje „skrzydła”.
Po 5 km wdrażam plan B – czas na kontrolowane przyśpieszanie.
Z pola widzenia znikają wózki, osoby, do których już zaczęłam się przyzwyczajać. Nabierałam zdecydowanego tempa. Niestety jeden z podbiegów, który tym razem wyglądał bardziej złowrogo niż za pierwszym razem, osłabił mój organizm. Wdrapałam się na niego (
klnąc w myślach).
Osiągając wierzchołek, poczułam ulgę, teraz tylko zbieg – pomyślałam. Biegnę ostrożnie, szukając stabilniejszego podłoża.
W endomondo włączają mi się różne cuda, m.in. łyżwiarstwo (chociaż mogło by być). I stało się to, czego nie dopuszczałam do swoich myśli. „Pocałowałam” Matkę Ziemię. Wywrotka nagła, szybka (Sic! Kobieto nie rób scen! – pomyślałam).
W porywach swojej przytomności, jeszcze obejrzałam się za siebie, czy przypadkiem nikt tego nie widział. Na szczęście tylko drzewa były cichym świadkiem tego niespodziewanego zdarzenia...
Biegnę dalej. Czas zapowiada się przyzwoicie (jak na debiutantkę, która uległa wywrotce). Swoje ostatnie 2 km pokonuje samotnie. Tyły zostały gdzieś daleko za mną, a przód też nie odpuszcza. Już blisko – powtarzam sobie, ale sił coraz mniej. W tym momencie zastanawiam się, jak to jest możliwe, że inni potrafią finiszować na pełnych obrotach.
Nagle zza zakrętu ukazuje się moim oczom meta. Nagle wstępuje we mnie jakaś euforia, irracjonalna siła i wiara, że się uda. Nogi prawie fruną, wyprostowuję je z prawdziwą finezją i wdziękiem. W przypływie tej dzikiej euforii zapominam spojrzeć na zegar przy mecie (endomondo na szczęście nie zapomniałam wyłączyć).
Póki co nie będę pisać, jaki czas udało mi się uzyskać, bo mi endomondo łga jak pies. Poczekam na oficjalne wyniki, dopiero potem otworze szampana
Proszę o cierpliwość
Z pozdrowieniami
Oficjalne wyniki już się ukazały, zatem szampan się leje... :uuusmiech:
Złamałam godzinę! 
Czas netto:
00:59:29, brutto 00:59:46.
W swojej kategorii: 15/22, open K: 33/ 50, open: 228/257
Śred. tempo: 5:59 min/km