13 kwietnia 2013
XI Bieg Europejski Gniezno
Brutto: 49:14
Netto: 48:59 (sekunda, a jak cieszy

)
Życiówka
średnie tempo po 4:52
edith: K 30 - 10/60
K Open - 44/174
Ale mam radość!!!
Dobra, od początku.
Obudziłam się, wbrew temu co sądzą niektórzy z południa

po 7godzinach snu tak około, czyli jak na mnie szał

Paczem, 8 rano, to jeszcze na godzinkę się zakopałam w łóżku i pospałam dalej.
Za oknem słońce, nie chciało mi się wyłazić, to se poleżałam, a co! W końcu wczoraj w nocy chatkę puchatka ogarniałam, to mogłam sobie pozwolić na luz. W końcu wynurzyłam się, zanim zjadłam śniadanie, zanim pranie zrobiłam, zanim wróciłam z drobnych zakupów, to już południe się zrobiło. Poszłam na trochę do babci, bo jej dawno nie widziałam. Babcia pyta: "No i jak tam na tych Twoich biegach? (mając na myśli Dębno) Słabo Ci poszło, nie?"

bo usłyszała od mamy, że nie byłam zadowolona z wyniku i już poleciała interpretacja
Wróciłam do domu, pojadłam, pomalowałam pazury i czea było się szykować.
Jak wsiadłam do auta, to czułam mega straszną niechęć do zawodów. Sobie myślałam, że po co ja zaplanowałam tyle tego wszystkiego? Co prawda się nie pozapisywałam, ale w głowie plany są.
Na miejscu okazało się, że zimno, wiatr, deszcz. Fajnie, fajnie, nie ma co

To się pożegnałam z fajnym wynikiem...
Nicto. Się przyjechało, pobiec trzeba.
Trochę żeśmy ze znajomkami pogadali, pośmiali się, poszłam do szatni, coby się przebrać, a tam niespodzianka. Otóż staje przede mną dziewczę i się wita. A to Ala=Już tu byłam. Ale hit biegowy przedzawodowy

Się zastanawiała czy da radę, a proszę, jaki piękny wynik zrobiła

Przebrałam się i huzia na józia na rynek. Po drodze spotkałam kolegę, z którym razem kiedyś biegaliśmy, pogadali my trochę i pobiegłam już w kierunku startu. Trochę się porozgrzewałam, głównie trucht, ze 3 przebieżki, wymachy rąk, takie tam.
Nie robiłam żadnych założeń, oprócz tego, że oczywiście scykana byłam, czy dam radę w tym wietrze. Trasę znałam, a nawet przebiegałam obok miejsca, w którym wychowała się moja mama (a jak biegłam Europejski w 2010, po starej trasie, to obok miejsca, w którym mieszkał tata

), więc to jak powrót do korzeni

Pamiętałam o tym, co napisał mi Mimik, że mam lecieć swobodnie, bez napinki, a jak poczuję że jest niefajnie, to nie katować nóg.
No to lecę. Chciałam się kolebać wokół 4:50, bo pamiętając uprzednie doświadczenia, wolałam nie przeginać na początku.
Oczywiście z tłumem poleciałam szybciej, po 4:48, ale potem już wyrównywałam.
Pierwsza pętla miała 4km, druga 6km. W niektórych momentach było wietrznie, w innych podbiegowo, a w jeszcze innych 2w1

Najgorszy kilometr to 7, tam tempo miałam 4:59. Tak już coś czułam, że zmęczenie przychodzi i oczywiście myślałam, że ładnie ładnie, zachciało ci się życiówek w tydzień po maratonie, widać raz nie zawsze, dwa razy nie wciąż

No ale nicto, lecim dalej. Gdzieś po ok 8km zauważyłam, że nie ubywa mi sił, a nawet jakoś lżej się biegnie i mogę wyprzedzać. No i tak chyba było, bo ostatni kaem po 4:46 wpadł

Jak dobiegałam do mety, to w oddali widziałam zegar, który pokazywał 17:48. Szok! Leciałam jak gupia, z uśmiechem na twarzy - fajnie tak przekraczać metę

Bo generalnie w trakcie biegu nie patrzyłam w ogóle, która godzina, tylko pilnowałam tempa, żeby nie przyspieszać za bardzo i nie spuchnąć później, ale też żeby nie biec za wolno. Tempo 4:55-4:50 w zupełności mi odpowiadało.
No i po odczytaniu smsa, wynik netto dodał mi skrzydeł

bo się go zupełnie nie spodziewałam. Oczywiście nadzieja była przed biegiem, ale w trakcie, to na serio myślałam, że pewnie będzie niewiele poniżej 50min.
A tak-to-to wyszło całkiem fajnie, za co + Wasze kciuki wznoszę kasztelański toast
