Aniad1312 Run 4 fun - not 4 records ;)
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
9 kwietnia 2013
Rano nie biegałam tym razem. Się wysypiałam. Niby chyba. Plan był jednak dać ciału wypocząć i pobiegać po południu. Co prawda humor dzisiaj m(iał)am zrąbany i nawet się czułam zmęczona na tyle, że nie chciało mi się za bardzo wyłazić po robocie, ale siem przemogłam.
Zatem 9.25km po 5:44.
Najpierw wolno, ale potem dało radę przyspieszyć, ostatni km (nie licząc 250m) po 5:16.
Po drodze spotkałam kolegę, który leci Orlen. Chwila pogaduchy i dalej, znaczy on pognał, a ja potruchtałam.
Dzisiaj to nie ma za bardzo o czym pisać, bo rozbieganie Dębna i nic więcej. No, może wnioski są takie, że następne 42km to zaczynam wolniej i mam nadzieję, że mnie boleć nie będzie już nic
A i może jeszcze rocznicowe wspominajki, bo nie było kiedy.
Jak żem zaczęła biegać 3 lata temu...
Poprzednio były dwa podejścia. Ale nie wyjszło.
Za czecim razem stwierdziłam, że teraz to już musowo. Umówiłam się z Młodym (w sensie, że bratem). Wielka Sobota to była. Młody wcześniej nasze plany odwołał, to z tej żałości się najadłam, po czym zadzwonił i powiedział, że jednak mu pasuje i możemy lecieć no to trochę poczekałam, aż to nażarcie zelżeje i poszli my. Na działki, żeby nikt nie widział. Na grzbiet oczywiście bawełna, bo nic innego nie miałam. I lecim - eufemizm do potęgi. 50m truchtu, Młody nóżką podaje, ja płuc szukam. I wołam o łaskę. Dobra, dalej. Znów 50m i znów: "Brachol, poczekaj, ja muszę się zatrzymać!!!" Młody cierpliwy (nie po mnie to ma, nie po mnie ). Zatrzymał się. I tak jeszcze ten-tego parę razy.
Kolejne podejście w Poniedziałek Wielkanocny. Rano, przed śniadaniem, ja się uparłam, bo pewnie się najadłam dzień wcześniej - tak myślę, bo pamiętam słabo. I powtórka z rozrywki. Młody radzi - "Musisz oddychać!!! Wdech-wydech-wdech-wydech" Se myślę, chodził do klasy sportowej, to się zna. Demonstruje mi te wdechy i wydechy tak sugestywnie, że mam ochotę krzyknąć "I teraz przyj!!!" I znowu o łaskę krzyczę: "Brachol no zaczekaj!!!". Ledwo pełzam po ziemi, klepię Młodego po ramieniu i mówię, że dzięki, że ma do mnie taką cierpliwość. Z miną pt. "Co ja z Tobą mam" Młody mówi: "Noooo...."
Za trzecim razem, dwa dni później, to już pobiegałam sama. Pokusa była, żeby może jednak nie...po co mi to...nie nadaję się, śmiać się będą...ale taktyka była taka, że biegnę ile mogę, potem spacerek i huzia na józia od nowa. I jakoś poszło...
I tak-to-to już 3 lata się kulam...
Rano nie biegałam tym razem. Się wysypiałam. Niby chyba. Plan był jednak dać ciału wypocząć i pobiegać po południu. Co prawda humor dzisiaj m(iał)am zrąbany i nawet się czułam zmęczona na tyle, że nie chciało mi się za bardzo wyłazić po robocie, ale siem przemogłam.
Zatem 9.25km po 5:44.
Najpierw wolno, ale potem dało radę przyspieszyć, ostatni km (nie licząc 250m) po 5:16.
Po drodze spotkałam kolegę, który leci Orlen. Chwila pogaduchy i dalej, znaczy on pognał, a ja potruchtałam.
Dzisiaj to nie ma za bardzo o czym pisać, bo rozbieganie Dębna i nic więcej. No, może wnioski są takie, że następne 42km to zaczynam wolniej i mam nadzieję, że mnie boleć nie będzie już nic
A i może jeszcze rocznicowe wspominajki, bo nie było kiedy.
Jak żem zaczęła biegać 3 lata temu...
Poprzednio były dwa podejścia. Ale nie wyjszło.
Za czecim razem stwierdziłam, że teraz to już musowo. Umówiłam się z Młodym (w sensie, że bratem). Wielka Sobota to była. Młody wcześniej nasze plany odwołał, to z tej żałości się najadłam, po czym zadzwonił i powiedział, że jednak mu pasuje i możemy lecieć no to trochę poczekałam, aż to nażarcie zelżeje i poszli my. Na działki, żeby nikt nie widział. Na grzbiet oczywiście bawełna, bo nic innego nie miałam. I lecim - eufemizm do potęgi. 50m truchtu, Młody nóżką podaje, ja płuc szukam. I wołam o łaskę. Dobra, dalej. Znów 50m i znów: "Brachol, poczekaj, ja muszę się zatrzymać!!!" Młody cierpliwy (nie po mnie to ma, nie po mnie ). Zatrzymał się. I tak jeszcze ten-tego parę razy.
Kolejne podejście w Poniedziałek Wielkanocny. Rano, przed śniadaniem, ja się uparłam, bo pewnie się najadłam dzień wcześniej - tak myślę, bo pamiętam słabo. I powtórka z rozrywki. Młody radzi - "Musisz oddychać!!! Wdech-wydech-wdech-wydech" Se myślę, chodził do klasy sportowej, to się zna. Demonstruje mi te wdechy i wydechy tak sugestywnie, że mam ochotę krzyknąć "I teraz przyj!!!" I znowu o łaskę krzyczę: "Brachol no zaczekaj!!!". Ledwo pełzam po ziemi, klepię Młodego po ramieniu i mówię, że dzięki, że ma do mnie taką cierpliwość. Z miną pt. "Co ja z Tobą mam" Młody mówi: "Noooo...."
Za trzecim razem, dwa dni później, to już pobiegałam sama. Pokusa była, żeby może jednak nie...po co mi to...nie nadaję się, śmiać się będą...ale taktyka była taka, że biegnę ile mogę, potem spacerek i huzia na józia od nowa. I jakoś poszło...
I tak-to-to już 3 lata się kulam...
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
10 kwietnia 2013
No, rano się nie biegało, bo się znów wysypiało. Znaczy się ten-tego, nie wyspałam się i tak, czyli standard.
Ale już w przyszłym tygodniu to nie ma zmiłuj i będzie tak, jak lubię
No więc opanowałam pewną niechęć do popołudniowego wyjścia biegowego i wyszłam jednak.
Plan był tak, żeby wolno pobiegać i zrobić dwa dni przerwy. W planach nadal są dwa dni przerwy, ale część pierwsza no jakoś się nie dała zrealizować. Może to dlatego, że biegam bez planu?
I wyszło 10.16km po 5:14
1-5km--> 5:25/ 5:28/ 5:22/ 5:17/ 5:29
6-10km--> 5:26/ 5:07/ 5:05/ 4:39/ 5:00
Tak wogle to chciałam ostatnie 2 kaemy pobiec ciut szybciej, bo mi się nie chciało przebieżkować, no to że zamiast by było. Ale że ten po 4:39, nawet biorąc pod uwagę to, że to wiaduktowy odcinek, to naprawdę...Ostatni miał być na schłodzenie, ale też nie wyszło.
Nicto, jakoś to będzie.
W międzyczasie wpadło z 50 przysiadów i jeszcze wpadnie, bo muszę jakoś spalić to pyyychaaa ciasto czekoladowe, co je wciągnęłam szybko bardzo
Jakoś dziwnie napisałam to wszystko. Tak myślę.
No, rano się nie biegało, bo się znów wysypiało. Znaczy się ten-tego, nie wyspałam się i tak, czyli standard.
Ale już w przyszłym tygodniu to nie ma zmiłuj i będzie tak, jak lubię
No więc opanowałam pewną niechęć do popołudniowego wyjścia biegowego i wyszłam jednak.
Plan był tak, żeby wolno pobiegać i zrobić dwa dni przerwy. W planach nadal są dwa dni przerwy, ale część pierwsza no jakoś się nie dała zrealizować. Może to dlatego, że biegam bez planu?
I wyszło 10.16km po 5:14
1-5km--> 5:25/ 5:28/ 5:22/ 5:17/ 5:29
6-10km--> 5:26/ 5:07/ 5:05/ 4:39/ 5:00
Tak wogle to chciałam ostatnie 2 kaemy pobiec ciut szybciej, bo mi się nie chciało przebieżkować, no to że zamiast by było. Ale że ten po 4:39, nawet biorąc pod uwagę to, że to wiaduktowy odcinek, to naprawdę...Ostatni miał być na schłodzenie, ale też nie wyszło.
Nicto, jakoś to będzie.
W międzyczasie wpadło z 50 przysiadów i jeszcze wpadnie, bo muszę jakoś spalić to pyyychaaa ciasto czekoladowe, co je wciągnęłam szybko bardzo
Jakoś dziwnie napisałam to wszystko. Tak myślę.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
10.o4. part 2
Relacja z Dębna dzięki Mrs Panucci
Przed startem
Chipy na swoim miejscu
Gdzieś na jakimś okrążeniu
META! Uff
Padłam i taką mnie znaleźli
Powstałam, dzięki helping hand Panuuciego
I z Kejt. Pierwszy wspólny maraton i mam nadzieję, że nie ostatni
Tyle relacji, dziękuje Państwu za uwagę
Relacja z Dębna dzięki Mrs Panucci
Przed startem
Chipy na swoim miejscu
Gdzieś na jakimś okrążeniu
META! Uff
Padłam i taką mnie znaleźli
Powstałam, dzięki helping hand Panuuciego
I z Kejt. Pierwszy wspólny maraton i mam nadzieję, że nie ostatni
Tyle relacji, dziękuje Państwu za uwagę
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
13 kwietnia 2013
XI Bieg Europejski Gniezno
Brutto: 49:14
Netto: 48:59 (sekunda, a jak cieszy )
Życiówka
średnie tempo po 4:52
edith: K 30 - 10/60
K Open - 44/174
Ale mam radość!!!
Dobra, od początku.
Obudziłam się, wbrew temu co sądzą niektórzy z południa po 7godzinach snu tak około, czyli jak na mnie szał Paczem, 8 rano, to jeszcze na godzinkę się zakopałam w łóżku i pospałam dalej.
Za oknem słońce, nie chciało mi się wyłazić, to se poleżałam, a co! W końcu wczoraj w nocy chatkę puchatka ogarniałam, to mogłam sobie pozwolić na luz. W końcu wynurzyłam się, zanim zjadłam śniadanie, zanim pranie zrobiłam, zanim wróciłam z drobnych zakupów, to już południe się zrobiło. Poszłam na trochę do babci, bo jej dawno nie widziałam. Babcia pyta: "No i jak tam na tych Twoich biegach? (mając na myśli Dębno) Słabo Ci poszło, nie?" bo usłyszała od mamy, że nie byłam zadowolona z wyniku i już poleciała interpretacja
Wróciłam do domu, pojadłam, pomalowałam pazury i czea było się szykować.
Jak wsiadłam do auta, to czułam mega straszną niechęć do zawodów. Sobie myślałam, że po co ja zaplanowałam tyle tego wszystkiego? Co prawda się nie pozapisywałam, ale w głowie plany są.
Na miejscu okazało się, że zimno, wiatr, deszcz. Fajnie, fajnie, nie ma co To się pożegnałam z fajnym wynikiem...
Nicto. Się przyjechało, pobiec trzeba.
Trochę żeśmy ze znajomkami pogadali, pośmiali się, poszłam do szatni, coby się przebrać, a tam niespodzianka. Otóż staje przede mną dziewczę i się wita. A to Ala=Już tu byłam. Ale hit biegowy przedzawodowy Się zastanawiała czy da radę, a proszę, jaki piękny wynik zrobiła
Przebrałam się i huzia na józia na rynek. Po drodze spotkałam kolegę, z którym razem kiedyś biegaliśmy, pogadali my trochę i pobiegłam już w kierunku startu. Trochę się porozgrzewałam, głównie trucht, ze 3 przebieżki, wymachy rąk, takie tam.
Nie robiłam żadnych założeń, oprócz tego, że oczywiście scykana byłam, czy dam radę w tym wietrze. Trasę znałam, a nawet przebiegałam obok miejsca, w którym wychowała się moja mama (a jak biegłam Europejski w 2010, po starej trasie, to obok miejsca, w którym mieszkał tata ), więc to jak powrót do korzeni
Pamiętałam o tym, co napisał mi Mimik, że mam lecieć swobodnie, bez napinki, a jak poczuję że jest niefajnie, to nie katować nóg.
No to lecę. Chciałam się kolebać wokół 4:50, bo pamiętając uprzednie doświadczenia, wolałam nie przeginać na początku.
Oczywiście z tłumem poleciałam szybciej, po 4:48, ale potem już wyrównywałam.
Pierwsza pętla miała 4km, druga 6km. W niektórych momentach było wietrznie, w innych podbiegowo, a w jeszcze innych 2w1 Najgorszy kilometr to 7, tam tempo miałam 4:59. Tak już coś czułam, że zmęczenie przychodzi i oczywiście myślałam, że ładnie ładnie, zachciało ci się życiówek w tydzień po maratonie, widać raz nie zawsze, dwa razy nie wciąż No ale nicto, lecim dalej. Gdzieś po ok 8km zauważyłam, że nie ubywa mi sił, a nawet jakoś lżej się biegnie i mogę wyprzedzać. No i tak chyba było, bo ostatni kaem po 4:46 wpadł
Jak dobiegałam do mety, to w oddali widziałam zegar, który pokazywał 17:48. Szok! Leciałam jak gupia, z uśmiechem na twarzy - fajnie tak przekraczać metę
Bo generalnie w trakcie biegu nie patrzyłam w ogóle, która godzina, tylko pilnowałam tempa, żeby nie przyspieszać za bardzo i nie spuchnąć później, ale też żeby nie biec za wolno. Tempo 4:55-4:50 w zupełności mi odpowiadało.
No i po odczytaniu smsa, wynik netto dodał mi skrzydeł bo się go zupełnie nie spodziewałam. Oczywiście nadzieja była przed biegiem, ale w trakcie, to na serio myślałam, że pewnie będzie niewiele poniżej 50min.
A tak-to-to wyszło całkiem fajnie, za co + Wasze kciuki wznoszę kasztelański toast
XI Bieg Europejski Gniezno
Brutto: 49:14
Netto: 48:59 (sekunda, a jak cieszy )
Życiówka
średnie tempo po 4:52
edith: K 30 - 10/60
K Open - 44/174
Ale mam radość!!!
Dobra, od początku.
Obudziłam się, wbrew temu co sądzą niektórzy z południa po 7godzinach snu tak około, czyli jak na mnie szał Paczem, 8 rano, to jeszcze na godzinkę się zakopałam w łóżku i pospałam dalej.
Za oknem słońce, nie chciało mi się wyłazić, to se poleżałam, a co! W końcu wczoraj w nocy chatkę puchatka ogarniałam, to mogłam sobie pozwolić na luz. W końcu wynurzyłam się, zanim zjadłam śniadanie, zanim pranie zrobiłam, zanim wróciłam z drobnych zakupów, to już południe się zrobiło. Poszłam na trochę do babci, bo jej dawno nie widziałam. Babcia pyta: "No i jak tam na tych Twoich biegach? (mając na myśli Dębno) Słabo Ci poszło, nie?" bo usłyszała od mamy, że nie byłam zadowolona z wyniku i już poleciała interpretacja
Wróciłam do domu, pojadłam, pomalowałam pazury i czea było się szykować.
Jak wsiadłam do auta, to czułam mega straszną niechęć do zawodów. Sobie myślałam, że po co ja zaplanowałam tyle tego wszystkiego? Co prawda się nie pozapisywałam, ale w głowie plany są.
Na miejscu okazało się, że zimno, wiatr, deszcz. Fajnie, fajnie, nie ma co To się pożegnałam z fajnym wynikiem...
Nicto. Się przyjechało, pobiec trzeba.
Trochę żeśmy ze znajomkami pogadali, pośmiali się, poszłam do szatni, coby się przebrać, a tam niespodzianka. Otóż staje przede mną dziewczę i się wita. A to Ala=Już tu byłam. Ale hit biegowy przedzawodowy Się zastanawiała czy da radę, a proszę, jaki piękny wynik zrobiła
Przebrałam się i huzia na józia na rynek. Po drodze spotkałam kolegę, z którym razem kiedyś biegaliśmy, pogadali my trochę i pobiegłam już w kierunku startu. Trochę się porozgrzewałam, głównie trucht, ze 3 przebieżki, wymachy rąk, takie tam.
Nie robiłam żadnych założeń, oprócz tego, że oczywiście scykana byłam, czy dam radę w tym wietrze. Trasę znałam, a nawet przebiegałam obok miejsca, w którym wychowała się moja mama (a jak biegłam Europejski w 2010, po starej trasie, to obok miejsca, w którym mieszkał tata ), więc to jak powrót do korzeni
Pamiętałam o tym, co napisał mi Mimik, że mam lecieć swobodnie, bez napinki, a jak poczuję że jest niefajnie, to nie katować nóg.
No to lecę. Chciałam się kolebać wokół 4:50, bo pamiętając uprzednie doświadczenia, wolałam nie przeginać na początku.
Oczywiście z tłumem poleciałam szybciej, po 4:48, ale potem już wyrównywałam.
Pierwsza pętla miała 4km, druga 6km. W niektórych momentach było wietrznie, w innych podbiegowo, a w jeszcze innych 2w1 Najgorszy kilometr to 7, tam tempo miałam 4:59. Tak już coś czułam, że zmęczenie przychodzi i oczywiście myślałam, że ładnie ładnie, zachciało ci się życiówek w tydzień po maratonie, widać raz nie zawsze, dwa razy nie wciąż No ale nicto, lecim dalej. Gdzieś po ok 8km zauważyłam, że nie ubywa mi sił, a nawet jakoś lżej się biegnie i mogę wyprzedzać. No i tak chyba było, bo ostatni kaem po 4:46 wpadł
Jak dobiegałam do mety, to w oddali widziałam zegar, który pokazywał 17:48. Szok! Leciałam jak gupia, z uśmiechem na twarzy - fajnie tak przekraczać metę
Bo generalnie w trakcie biegu nie patrzyłam w ogóle, która godzina, tylko pilnowałam tempa, żeby nie przyspieszać za bardzo i nie spuchnąć później, ale też żeby nie biec za wolno. Tempo 4:55-4:50 w zupełności mi odpowiadało.
No i po odczytaniu smsa, wynik netto dodał mi skrzydeł bo się go zupełnie nie spodziewałam. Oczywiście nadzieja była przed biegiem, ale w trakcie, to na serio myślałam, że pewnie będzie niewiele poniżej 50min.
A tak-to-to wyszło całkiem fajnie, za co + Wasze kciuki wznoszę kasztelański toast
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
14 kwietnia 2013
Jakoś dzisiaj się nie wyspałam. No ale nicto.
Chciała-niechciała-pobiegać musiała, bo jak pomyślała o niebieganiu, to czuła się źle.
Plan był taki, żeby pobiegać ile się będzie chciało-uśmiechało.
Gdzieś po 600m ktoś krzyczy i macha, paczem, a to znajomi. No to zaczęliśmy biec razem, ale że każdy miał jakieś założenia oprócz mnie to po chwili jedna znajoma się odłączyła, po jeszcze paru kilometrach inny znajomy się odłączył i biegłam potem tylko z jednym kumplem. Tak się nam gadało o bieganiu i okolicznych tematach, że samo się tak wybiegało 20.39km po 5:47.
Nie powiem, czułam się zmęczona, choć tempo szybkie nie było.
Jutro free, a potem planuję wt, śr, czw. No chyba, że zmienię zdanie, co by mnie w sumie nie zdziwiło
Z cyklu "Do odważnych świat należy i ahoj przygodo" schowałam hi-teci i kozaki do pudeł
Aa i jeszcze zdjęcie z mety Europejskiego
Jakoś dzisiaj się nie wyspałam. No ale nicto.
Chciała-niechciała-pobiegać musiała, bo jak pomyślała o niebieganiu, to czuła się źle.
Plan był taki, żeby pobiegać ile się będzie chciało-uśmiechało.
Gdzieś po 600m ktoś krzyczy i macha, paczem, a to znajomi. No to zaczęliśmy biec razem, ale że każdy miał jakieś założenia oprócz mnie to po chwili jedna znajoma się odłączyła, po jeszcze paru kilometrach inny znajomy się odłączył i biegłam potem tylko z jednym kumplem. Tak się nam gadało o bieganiu i okolicznych tematach, że samo się tak wybiegało 20.39km po 5:47.
Nie powiem, czułam się zmęczona, choć tempo szybkie nie było.
Jutro free, a potem planuję wt, śr, czw. No chyba, że zmienię zdanie, co by mnie w sumie nie zdziwiło
Z cyklu "Do odważnych świat należy i ahoj przygodo" schowałam hi-teci i kozaki do pudeł
Aa i jeszcze zdjęcie z mety Europejskiego
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
16 kwietnia 2013
Rano kawa i huzia na józia.
Trening z serii Running insanity, w tym dwa wiadukty, z obu stron obiegane (4/5km + 8/9)
1-5:12
2-5:11
3-5:09
4-5:04
5-4:53
6-4:59
7-4:57
8-4:41
9-4:42
10-4:53
Plus 280m dokulania się po 5:30.
Średnio więc 10.28 po 4:59.
Nie wiem o co w tym chodzi
No przecież w biegu ciągłym tego nie leciałam, przerwy na światłach, akcja chusteczka. Jak sobie porównam samopoczucie z soboty a z dzisiaj, to oczywiście że lepiej mi się biegło dziś.
Skąd takie tempa mi wychodzą? Może przez to, że nie patrzę na to, żeby jakimś konkretnym lecieć,a na zawodach to zaraz mam napinkę, że powinnam coś tam nabiegać i kicha.
Bo innego powodu nie znajduję.
Edit: to, co wczoraj się wydarzyło - na nic tu gadanie. Cenić, co się ma. Cieszyć z najprostszych rzeczy. Czego Wam i sobie życzę.
Rano kawa i huzia na józia.
Trening z serii Running insanity, w tym dwa wiadukty, z obu stron obiegane (4/5km + 8/9)
1-5:12
2-5:11
3-5:09
4-5:04
5-4:53
6-4:59
7-4:57
8-4:41
9-4:42
10-4:53
Plus 280m dokulania się po 5:30.
Średnio więc 10.28 po 4:59.
Nie wiem o co w tym chodzi
No przecież w biegu ciągłym tego nie leciałam, przerwy na światłach, akcja chusteczka. Jak sobie porównam samopoczucie z soboty a z dzisiaj, to oczywiście że lepiej mi się biegło dziś.
Skąd takie tempa mi wychodzą? Może przez to, że nie patrzę na to, żeby jakimś konkretnym lecieć,a na zawodach to zaraz mam napinkę, że powinnam coś tam nabiegać i kicha.
Bo innego powodu nie znajduję.
Edit: to, co wczoraj się wydarzyło - na nic tu gadanie. Cenić, co się ma. Cieszyć z najprostszych rzeczy. Czego Wam i sobie życzę.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
17 kwietnia 2013
Trening z serii: That's madness
8.21km po 4:52.
Biegłam jak wściekła, bo w sumie byłam. Rozwalił mi się pasek od maszyny, ta część z zapięciem musiałam trzymać ją w ręce, co wygodne nie było, na dodatek za ciepło się ubrałam, bo wczoraj rano było zimno, a dzisiaj szłam wcześniej biegać, niż wczoraj.
Plus coś tam jeszcze, parę powodów by się znalazło
I jakoś w ogóle nie mogłam się zatrzymać.
1-5:13
2-4:56
3-4:51
4-4:47
5-4:43
6-4:55
7-4:52
8-4:41
200m-4:41
Wiadomo, z przerwami. Czasem co kilometr, czasem co pół.
Generalnie chciałam ok dyszki dzisiaj, spokojniej, ale za późno wstałam i nie dałam rady
Nawet nie bardzo mi się chciało biegać, ale wczoraj tyle w siebie władowałam słodyczy, że musowo trzeba było to spalić.
Może więc jednak nie będę gruba.
Na pocieszenie wrzucam sobie coś jakby na kształt wahadła nowosolskiego
ps. no tak się złożyło, że generalnie co fota, to ta sama koszulka, ale ten-tego, ja ją piorę...
Trening z serii: That's madness
8.21km po 4:52.
Biegłam jak wściekła, bo w sumie byłam. Rozwalił mi się pasek od maszyny, ta część z zapięciem musiałam trzymać ją w ręce, co wygodne nie było, na dodatek za ciepło się ubrałam, bo wczoraj rano było zimno, a dzisiaj szłam wcześniej biegać, niż wczoraj.
Plus coś tam jeszcze, parę powodów by się znalazło
I jakoś w ogóle nie mogłam się zatrzymać.
1-5:13
2-4:56
3-4:51
4-4:47
5-4:43
6-4:55
7-4:52
8-4:41
200m-4:41
Wiadomo, z przerwami. Czasem co kilometr, czasem co pół.
Generalnie chciałam ok dyszki dzisiaj, spokojniej, ale za późno wstałam i nie dałam rady
Nawet nie bardzo mi się chciało biegać, ale wczoraj tyle w siebie władowałam słodyczy, że musowo trzeba było to spalić.
Może więc jednak nie będę gruba.
Na pocieszenie wrzucam sobie coś jakby na kształt wahadła nowosolskiego
ps. no tak się złożyło, że generalnie co fota, to ta sama koszulka, ale ten-tego, ja ją piorę...
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
18 kwietnia 2013
Ło matko, co za dzień. Cały dzień oczy mi się kleiły, niewyspanie to raz, a dwa - zapowiadany upał.
Wychodziłam więc z roboty wymęczona i głodna na maksa. No ale co, bieganie w planach było, to trzeba było biegać.
Słoneczko świeciło, to sobie wymyśliłam opalanie na stadionie. Lajtowo, bez szaleństw. Dołożyła się do tego lajtu maszyna, której nie mogę zakładać na rękę, po tym, jak mi się zapięcie rozwaliło. Próbowałam coś tam wykombinować, ale nie dało rady. Jakąś snopowiązałkę będę jednak musiała wymyślić.
No więc wyleciałam z chaty, na krótko rzecz jasna. Miałam dylemat, co założyć, czy gacie po tacie, czy spódniczkę, co to ją w lidlu nabyłam, ale okazało się, że spodenki w niej strasznie mi uda cisną, a jak pojechałam wymienić, to większej nie było. Mogłabym schudnąć do niej, gdyby mi się chciało, ale się wie, że mi się nie chce
To poleciałam, po łażeniu na koturnach był to początkowo run-Phoebe-style. Do stadionu mam gdzieś 2km. Na stadionie trochę się porozciągałam i zaczęłam tłuc kółka. Po 10 (ale w sumie chyba po 11-12, bo się zasłuchałam w Melę i rypłam w obliczeniach:) ) chwila przerwy na rozciąganie i znów 5 kółek. Tak-to-to wyszło 6km. Jakim tempem, to nie wiem, wydaje mi się że za szybko to nie było, ale u mnie może to być mylny błąd z takimi odczuciami A poza tym, jak tak sobie słuchałam i fajnie było, mimo że gorąc niezwykła, ale przestać nie chciałam, bo jak tu biegać bez biegania? Żal było kończyć, ale rozsądek zwyciężył.
Znów się porozciągałam i zaczęłam przebieżki. Myślałam, że dam radę z 10 czasnąć, ale przy betonowych dziś nogach, stanęło na 5 setkach z truchtem.
Po tym wszystkim to już porządnie się porozciągałam i potruchtałam do domu, czyli wewte 2km.
Tak łącznie wyszło mi 10km plus 2x0.5km w przebieżkach. Wszystko z rozciąganiem zajęło mi 1.5h.
Nogi, mimo że odczuciowo biegały easy, to jednak jakieś zmęczone są.
A, jeszcze jedna ważna rzecz!
Do treningu ze słodyczy zjadłam tylko 2 cukierki, choć pokusa była na więcej. Z tej radości i dumy, że się opanowałam właśnie skończyłam pucharek lodów
Ło matko, co za dzień. Cały dzień oczy mi się kleiły, niewyspanie to raz, a dwa - zapowiadany upał.
Wychodziłam więc z roboty wymęczona i głodna na maksa. No ale co, bieganie w planach było, to trzeba było biegać.
Słoneczko świeciło, to sobie wymyśliłam opalanie na stadionie. Lajtowo, bez szaleństw. Dołożyła się do tego lajtu maszyna, której nie mogę zakładać na rękę, po tym, jak mi się zapięcie rozwaliło. Próbowałam coś tam wykombinować, ale nie dało rady. Jakąś snopowiązałkę będę jednak musiała wymyślić.
No więc wyleciałam z chaty, na krótko rzecz jasna. Miałam dylemat, co założyć, czy gacie po tacie, czy spódniczkę, co to ją w lidlu nabyłam, ale okazało się, że spodenki w niej strasznie mi uda cisną, a jak pojechałam wymienić, to większej nie było. Mogłabym schudnąć do niej, gdyby mi się chciało, ale się wie, że mi się nie chce
To poleciałam, po łażeniu na koturnach był to początkowo run-Phoebe-style. Do stadionu mam gdzieś 2km. Na stadionie trochę się porozciągałam i zaczęłam tłuc kółka. Po 10 (ale w sumie chyba po 11-12, bo się zasłuchałam w Melę i rypłam w obliczeniach:) ) chwila przerwy na rozciąganie i znów 5 kółek. Tak-to-to wyszło 6km. Jakim tempem, to nie wiem, wydaje mi się że za szybko to nie było, ale u mnie może to być mylny błąd z takimi odczuciami A poza tym, jak tak sobie słuchałam i fajnie było, mimo że gorąc niezwykła, ale przestać nie chciałam, bo jak tu biegać bez biegania? Żal było kończyć, ale rozsądek zwyciężył.
Znów się porozciągałam i zaczęłam przebieżki. Myślałam, że dam radę z 10 czasnąć, ale przy betonowych dziś nogach, stanęło na 5 setkach z truchtem.
Po tym wszystkim to już porządnie się porozciągałam i potruchtałam do domu, czyli wewte 2km.
Tak łącznie wyszło mi 10km plus 2x0.5km w przebieżkach. Wszystko z rozciąganiem zajęło mi 1.5h.
Nogi, mimo że odczuciowo biegały easy, to jednak jakieś zmęczone są.
A, jeszcze jedna ważna rzecz!
Do treningu ze słodyczy zjadłam tylko 2 cukierki, choć pokusa była na więcej. Z tej radości i dumy, że się opanowałam właśnie skończyłam pucharek lodów
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
21 kwietnia 2013
Dzisiaj niedziela, trzeba było coś dłuższego pobiegać, choć wszystko poniżej 30km jakoś dziwnie mi brzmi, że dłuższe - ale to kwestia przyzwyczajenia
No więc ze względu tego, że czas jakiś została namówiona przez znajomych, to pobiegali-my.
Dystans był różny, znajoma z synem wzięli dyszkę, a kolega czyli ojciec rodziny znajomej, plus ja, pobiegliśmy sobie 21 z kawałkiem.
Co prawda musieliśmy trochę dojechać na miejsce biegania, ale co tam Towarzystwo fajne, to i jechać się chciało, choć na początku się nie chciało, ale towarzystwo namówiło, to się pojechało.
Dotarliśmy na miejsce, przebraliśmy i tak ok 10:30 zaczęliśmy biec. Akurat w tym samym czasie zdecydowało się pobiegać wiele innych osób, tak więc mieliśmy kompanów. Jak to mówią - w kupie raźniej
Pogoda elegancka, słoneczko, zimno co prawda, ale wiadomo, że jak biegam, to mi się gorąco robi szybko, więc who cares, jak mawiają sąsiedzi zza miedzy Chociaż na bolące gardło, to akurat nie było fajne, ale patrz wyżej.
No to biegnę sobie, ciekawa jak mi się będzie biegło. I tak mijały minuty, trasa malownicza, kolega biega szybciej ode mnie, to się rozdzieliliśmy w sumie już na samym początku i poleciaaaaał słoneczko, przyroda, piękności i radości życia.
Jedynym mankamentem był wiatr, który na końcu trochę mnie spowolnił. Bo tak generalnie to nawet fajne tempo mi się udawało trzymać. Tak sobie je tu przytoczę, choć nie wiem, czy to kogoś mogłoby interesować
1-5km--> 5:17/ 5:12/ 5:13/ 5:13/ 5:18
6-10km--> 5:15/ 5:14/ 5:15/ 5:23/ 5:15
11-15km--> 5:18/ 5:16/ 5:02/ 5:12: 5:09
16-21.097km--> 5:17/ 5:19/ 5:13/ 5:14/ 5:10/5:03/ 3:51
Średnie tempo wskoczyło 5:13
I tak-to-to pobiegałam sobie dzisiaj Spreewald Burg Halfmarathon
Całość zamknęła się w netto 1:50:28, a brutto 1:50:41. Wśród K 35 udało mi się wybiegać 4 miejsce, ale na szczęście dla mnie nagród nie dawali, bo bym się chyba wściekła
Zadowolona z wyniku nawet jestem. Co prawda, może jakbym spojrzała na zegarek i zobaczyła, która godzina, to pewnie złamałabym te 1:50, ale patrzyłam na tempo bieżące tylko. I generalnie to raczej dobrze się pobiegło mi, gdyż ci, którzy mijali mnie gdzieś na 13km, oglądali moje plecy na 19-20kaemie, więc nie spaliłam międzyczasów. Chyba
Życiówki netto nie mam (1:50:18), ale brutto tak (1:50:50).
No a w międzyczasie, znaczy przed biegiem i po, takie-to-to fajne spędzanie czasu. Nawet Cichy z kolegami się dołączył, tak więc reprezentacja Polski silna była. A i posilili my się dość przyzwoicie - tak przynajmniej mówią na mieście
Dzisiaj niedziela, trzeba było coś dłuższego pobiegać, choć wszystko poniżej 30km jakoś dziwnie mi brzmi, że dłuższe - ale to kwestia przyzwyczajenia
No więc ze względu tego, że czas jakiś została namówiona przez znajomych, to pobiegali-my.
Dystans był różny, znajoma z synem wzięli dyszkę, a kolega czyli ojciec rodziny znajomej, plus ja, pobiegliśmy sobie 21 z kawałkiem.
Co prawda musieliśmy trochę dojechać na miejsce biegania, ale co tam Towarzystwo fajne, to i jechać się chciało, choć na początku się nie chciało, ale towarzystwo namówiło, to się pojechało.
Dotarliśmy na miejsce, przebraliśmy i tak ok 10:30 zaczęliśmy biec. Akurat w tym samym czasie zdecydowało się pobiegać wiele innych osób, tak więc mieliśmy kompanów. Jak to mówią - w kupie raźniej
Pogoda elegancka, słoneczko, zimno co prawda, ale wiadomo, że jak biegam, to mi się gorąco robi szybko, więc who cares, jak mawiają sąsiedzi zza miedzy Chociaż na bolące gardło, to akurat nie było fajne, ale patrz wyżej.
No to biegnę sobie, ciekawa jak mi się będzie biegło. I tak mijały minuty, trasa malownicza, kolega biega szybciej ode mnie, to się rozdzieliliśmy w sumie już na samym początku i poleciaaaaał słoneczko, przyroda, piękności i radości życia.
Jedynym mankamentem był wiatr, który na końcu trochę mnie spowolnił. Bo tak generalnie to nawet fajne tempo mi się udawało trzymać. Tak sobie je tu przytoczę, choć nie wiem, czy to kogoś mogłoby interesować
1-5km--> 5:17/ 5:12/ 5:13/ 5:13/ 5:18
6-10km--> 5:15/ 5:14/ 5:15/ 5:23/ 5:15
11-15km--> 5:18/ 5:16/ 5:02/ 5:12: 5:09
16-21.097km--> 5:17/ 5:19/ 5:13/ 5:14/ 5:10/5:03/ 3:51
Średnie tempo wskoczyło 5:13
I tak-to-to pobiegałam sobie dzisiaj Spreewald Burg Halfmarathon
Całość zamknęła się w netto 1:50:28, a brutto 1:50:41. Wśród K 35 udało mi się wybiegać 4 miejsce, ale na szczęście dla mnie nagród nie dawali, bo bym się chyba wściekła
Zadowolona z wyniku nawet jestem. Co prawda, może jakbym spojrzała na zegarek i zobaczyła, która godzina, to pewnie złamałabym te 1:50, ale patrzyłam na tempo bieżące tylko. I generalnie to raczej dobrze się pobiegło mi, gdyż ci, którzy mijali mnie gdzieś na 13km, oglądali moje plecy na 19-20kaemie, więc nie spaliłam międzyczasów. Chyba
Życiówki netto nie mam (1:50:18), ale brutto tak (1:50:50).
No a w międzyczasie, znaczy przed biegiem i po, takie-to-to fajne spędzanie czasu. Nawet Cichy z kolegami się dołączył, tak więc reprezentacja Polski silna była. A i posilili my się dość przyzwoicie - tak przynajmniej mówią na mieście
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
23 kwietnia 2013
Trochę mi się nie chciało wstać, ale tylko trochę. Jakoś tak szybciej mi się dzisiaj udało wyskoczyć, bez kawy i jedzenia, no ale to ostatnie, to wczoraj na kolację zjadłam już swoje dzisiejsze pierwsze śniadanie
Tak więc zaczęła nóżka podawać 5:51. Obleciałam najpierw osiedle, a potem poleciałam nad zalew i powrót wiaduktem.
Po jakichś 5km przede mną biegacz, po raz pierwszy tak wcześnie kogoś u siebie spotkałam. Jakby co pozdrawiam Po 9km pan do sklepu idący: "niech pani sobie nie przeszkadza/ przerywa, jakbym był młodszy, to też bym tak kondycję ćwiczył"
Po 12.5km miły (ale czy na pewno? ), młody, uśmiechnięty kierowca klaksonował.
Tak więc miło się dzień zaczął
Aha, no a skoro o bieganiu mam napisać, to wyszło mi 13.09km po 5:15. Dzisiaj w robocie placki, trzeba było przygotować grunt
Szczegółowo, to tak:
5:22/ 5:15/ 5:10/ 5:18/ 5:20/ 5:11/ 5:32/ 5:21/ 5:28/ 5:16/ 5:06/ 5:02/ 4:59
Katar leciutki, oskrzela dały znać o sobie dopiero po powrocie, tak więc ten. Jest ok
Trochę mi się nie chciało wstać, ale tylko trochę. Jakoś tak szybciej mi się dzisiaj udało wyskoczyć, bez kawy i jedzenia, no ale to ostatnie, to wczoraj na kolację zjadłam już swoje dzisiejsze pierwsze śniadanie
Tak więc zaczęła nóżka podawać 5:51. Obleciałam najpierw osiedle, a potem poleciałam nad zalew i powrót wiaduktem.
Po jakichś 5km przede mną biegacz, po raz pierwszy tak wcześnie kogoś u siebie spotkałam. Jakby co pozdrawiam Po 9km pan do sklepu idący: "niech pani sobie nie przeszkadza/ przerywa, jakbym był młodszy, to też bym tak kondycję ćwiczył"
Po 12.5km miły (ale czy na pewno? ), młody, uśmiechnięty kierowca klaksonował.
Tak więc miło się dzień zaczął
Aha, no a skoro o bieganiu mam napisać, to wyszło mi 13.09km po 5:15. Dzisiaj w robocie placki, trzeba było przygotować grunt
Szczegółowo, to tak:
5:22/ 5:15/ 5:10/ 5:18/ 5:20/ 5:11/ 5:32/ 5:21/ 5:28/ 5:16/ 5:06/ 5:02/ 4:59
Katar leciutki, oskrzela dały znać o sobie dopiero po powrocie, tak więc ten. Jest ok
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
24 kwietnia 2013
Dzisiaj bez przemyśleń. Taki dzień
9.12 po 5:19. Bez muzyki, na wyczucie. I proszę jak w miarę ładnie-równo.
5:26/ 5:18/ 5:21/ 5:19/ 5:17/ 5:19/ 5:19/ 5:17/ 5:13
Patrzę za okno, słońce, aż mi żal, że skończyłam biegać
Ale dzisiaj-wkrótce będę się nie-oszczędzać na squashu, powiem więcej - zamierzam się sportowo unorać, więc nie jest aż tak źle.
edit - poskakałam na squashu przez jakąś godzinę już teraz czuję, jak mnie jutro będą nogi boleć
Dzisiaj bez przemyśleń. Taki dzień
9.12 po 5:19. Bez muzyki, na wyczucie. I proszę jak w miarę ładnie-równo.
5:26/ 5:18/ 5:21/ 5:19/ 5:17/ 5:19/ 5:19/ 5:17/ 5:13
Patrzę za okno, słońce, aż mi żal, że skończyłam biegać
Ale dzisiaj-wkrótce będę się nie-oszczędzać na squashu, powiem więcej - zamierzam się sportowo unorać, więc nie jest aż tak źle.
edit - poskakałam na squashu przez jakąś godzinę już teraz czuję, jak mnie jutro będą nogi boleć
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
25 kwietnia 2013
Ale mnie pośladkowe bolały po tym wczorajszym squashu lewy jakoś bardziej niż prawy
No ale...
Plan był zamyślony, żeby dzisiaj pobiegać jakieś interwały na stadionie, zaraz po robocie. Ale wracając z pracy przejeżdżałam obok, a tam jakaś impreza, więc czea było odłożyć to w czasie. W przestrzeni nie bardzo chciałam, bo miałam chęć na stadion właśnie.
Nawet dobrze się złożyło, bo zmęczona się czułam, nie chciało mi się mocno....Nawet przeszła mi przez głowę myśl, coby nie iść. Ale przeszła i wyszła. Jedynie niechęć do interwałów pozostała, miałam chęć na beznamiętne kółka.
Na obiad nie miałam pomysłu, to zjadłam dwa kawałki chleba, zagryzłam kiełbachą i tyle. Na deser pomarańcza i ciut czekolady z kardamonem - boska jest
Zaczęłam ogarniać chatkę Puchatka. I jakoś zeszło.
Poleciałam na ten stadion. Wyszło 1.83km po 5:31.
Chwila rozciągania i zaczęła się beznamiętność. Wyszło jej 6.63km po 5:29. Na początku bolała mnie lekko lewa piszczel, ale potem przestała.
No i stwierdziłam, że jest chęć na odmulenie nóg. I tak sobie pomyślałam, że może jakieś przebieżki-setki. Ale z drugiej strony mało odmulająco mi się wydało. No i ustawiłam maszynę na 5 dwusetek, w przerwach 100m. W przerwach marsz. Ależ mi się nawet te nogi dobrze podnosiło, fiu fiu. Na tyle dobrze, że zastanawiałam się nad kolejną porcją w sensie 10setek, ale stwierdziłam że zrobię to samo i se porównam. Taka trochę ubojnia
Poszło tak:
I seria: 3:28/ 3:37/ 3:45/ 3:35/ 3:38
II seria: 3:36/ 3:48/ 3:21/ 3:35/ 3:44
Porozciągałam się dość solidnie (jak na mnie) i wróciłam do domu 2.17km po 5:37.
Czyli, że całkowicie dzisiaj wyszło 12.63km. Całkiem ładnie.
Edit na poprawę humoru, jakby ktoś potrzebował
A wogle to dzisiaj wypróbowywałam biegowo, to co wczoraj usłyszałam radyjnie i chodziło za mną tak, że aż zasypiałam przy tym. Całkiem przyjemnie się sprawdziło to-ono
Ale mnie pośladkowe bolały po tym wczorajszym squashu lewy jakoś bardziej niż prawy
No ale...
Plan był zamyślony, żeby dzisiaj pobiegać jakieś interwały na stadionie, zaraz po robocie. Ale wracając z pracy przejeżdżałam obok, a tam jakaś impreza, więc czea było odłożyć to w czasie. W przestrzeni nie bardzo chciałam, bo miałam chęć na stadion właśnie.
Nawet dobrze się złożyło, bo zmęczona się czułam, nie chciało mi się mocno....Nawet przeszła mi przez głowę myśl, coby nie iść. Ale przeszła i wyszła. Jedynie niechęć do interwałów pozostała, miałam chęć na beznamiętne kółka.
Na obiad nie miałam pomysłu, to zjadłam dwa kawałki chleba, zagryzłam kiełbachą i tyle. Na deser pomarańcza i ciut czekolady z kardamonem - boska jest
Zaczęłam ogarniać chatkę Puchatka. I jakoś zeszło.
Poleciałam na ten stadion. Wyszło 1.83km po 5:31.
Chwila rozciągania i zaczęła się beznamiętność. Wyszło jej 6.63km po 5:29. Na początku bolała mnie lekko lewa piszczel, ale potem przestała.
No i stwierdziłam, że jest chęć na odmulenie nóg. I tak sobie pomyślałam, że może jakieś przebieżki-setki. Ale z drugiej strony mało odmulająco mi się wydało. No i ustawiłam maszynę na 5 dwusetek, w przerwach 100m. W przerwach marsz. Ależ mi się nawet te nogi dobrze podnosiło, fiu fiu. Na tyle dobrze, że zastanawiałam się nad kolejną porcją w sensie 10setek, ale stwierdziłam że zrobię to samo i se porównam. Taka trochę ubojnia
Poszło tak:
I seria: 3:28/ 3:37/ 3:45/ 3:35/ 3:38
II seria: 3:36/ 3:48/ 3:21/ 3:35/ 3:44
Porozciągałam się dość solidnie (jak na mnie) i wróciłam do domu 2.17km po 5:37.
Czyli, że całkowicie dzisiaj wyszło 12.63km. Całkiem ładnie.
Edit na poprawę humoru, jakby ktoś potrzebował
A wogle to dzisiaj wypróbowywałam biegowo, to co wczoraj usłyszałam radyjnie i chodziło za mną tak, że aż zasypiałam przy tym. Całkiem przyjemnie się sprawdziło to-ono
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
26 kwietnia 2013
Plan był pobiegać. Plan zaczynał się rozpływać im bliżej było powrotu do domu. Już byłam o krok od decyzji nie pobiegania, ale dostałam kopa, krótka piłka i chciała-niechciała-posłuchać-rady-musiała
Rada opiewała na 6km. No i to była dobra opcja, tyle potrafiłam sobie wyobrazić, że ubiegnę.
Miałam chęć na beznamiętny wieczorny stadion, ale wieczorem nie mogę. To pobiegłam nad zalew. I tak się tam pokręciłam, potem powrót trochę dłuższą drogą. I tak-to-to wyszło 8.58km po 5:47.
Tempo dość wolne momentami, jak na spacerniaku, bo kolebało się kole 6/km, raz nawet 6:09 ale widać taka była siła, że jej nie było.
Za to 7-ykm po 5:34, 8-y po 5:15, a ostatnie 580m po 5:02.
Więc nie było tragicznie.
A tak wogle, to licznik odnotował dzisiaj 1003km w tym roku, a w kwietniu 206km.
Lexusy wydreptały jak na razie 1424km, i wcale tego nie czuję, w sensie, że coś mi się w nich psuje psujowo.
Plan był pobiegać. Plan zaczynał się rozpływać im bliżej było powrotu do domu. Już byłam o krok od decyzji nie pobiegania, ale dostałam kopa, krótka piłka i chciała-niechciała-posłuchać-rady-musiała
Rada opiewała na 6km. No i to była dobra opcja, tyle potrafiłam sobie wyobrazić, że ubiegnę.
Miałam chęć na beznamiętny wieczorny stadion, ale wieczorem nie mogę. To pobiegłam nad zalew. I tak się tam pokręciłam, potem powrót trochę dłuższą drogą. I tak-to-to wyszło 8.58km po 5:47.
Tempo dość wolne momentami, jak na spacerniaku, bo kolebało się kole 6/km, raz nawet 6:09 ale widać taka była siła, że jej nie było.
Za to 7-ykm po 5:34, 8-y po 5:15, a ostatnie 580m po 5:02.
Więc nie było tragicznie.
A tak wogle, to licznik odnotował dzisiaj 1003km w tym roku, a w kwietniu 206km.
Lexusy wydreptały jak na razie 1424km, i wcale tego nie czuję, w sensie, że coś mi się w nich psuje psujowo.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
27 kwietnia 2013
Poranna-BiegAnna
16.28km po 5:18
Zabarwienie - samotność długodystansowca. Lubię ją. Zachłannie
Poranna-BiegAnna
16.28km po 5:18
Zabarwienie - samotność długodystansowca. Lubię ją. Zachłannie
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
28 kwietnia 2013
Chodzony - nie-biegany 30. Bieg Kosynierów
Concordia, Kachita, Birdie+Adam, Mimik, Kasjer, Szymon - dzięki czy kogoś pominęłam?
Udokumentowane potwierdzenie przybycia
Przed Biegiem w Biurze Zawodów
Pożegnanie Kachity na dworcu pkp. Patrycja zdaje się mówiła, że jak na następny bieg nie przywiezie swojego legendarnego bloku dla Mimika, to biedna będzie
Chodzony - nie-biegany 30. Bieg Kosynierów
Concordia, Kachita, Birdie+Adam, Mimik, Kasjer, Szymon - dzięki czy kogoś pominęłam?
Udokumentowane potwierdzenie przybycia
Przed Biegiem w Biurze Zawodów
Pożegnanie Kachity na dworcu pkp. Patrycja zdaje się mówiła, że jak na następny bieg nie przywiezie swojego legendarnego bloku dla Mimika, to biedna będzie